Australijski człowiek-orkiestra, czyli DUB FX w Sfinksie!
Rafał Kruczek
Będę szczery – nie jestem jakimś wielkim fanem beatboxu. Jasne, tacy artyści jak przykładowo Michael Winslow, Joseph Poolpo czy nasz polski Blady Kris potrafią swoimi występami wywołać opad szczęki u niemal każdego słuchacza –ustami umieją zastąpić cały wagon rozmaitych instrumentów muzycznych. Jednak w zdecydowanej większości przypadków, pozostaje toto dla mnie zwykłym pierdzeniem w mikrofon, którego po prostu nie da się słuchać na co dzień. Stałem murem przy tej opinii do 8 sierpnia. Po koncercie Dub Fx’a w sopockim klubie Sfinks zmieniło się jednak wiele…
O tym utalentowanym Australijczyku zaczęło robić się głośno jakiś rok temu, głównie z powodu jego nietypowych metod tworzenia muzyki oraz jej promocji. Można było go zobaczyć na ulicach wielu europejskich miast – takich jak Kijów, Dublin czy Manchester – energicznie depczącego po dużej, naładowanej elektroniką płycie – loop station. To właśnie to ustrojstwo sprawia, że cała twórczość Benjamina Stanforda – bo tak naprawdę nazywa się Dub Fx – jest wyjątkowa. Z pomocą narządów mowy tworzy on różne dźwięki – od perkusji, linii basu, elektroniki i skreczy po mocno nietypowe elementy wokalne i tak egzotyczne instrumenty jak np. didgeridoo. Wszystko to nagrywa na wyżej wspomnianą maszynerię, przetwarza, miksuje, zapętla… Tak długo, aż otrzyma z tego kompletny, rozbudowany utwór, do którego dodaje swój śpiew – a głos ma świetny, o bardzo przyjemnej barwie, czysty i melodyjny, zjawisko wcale chyba nie tak częste u beatboxerów. Cały ten proces trwa krótko, jest na żywo obserwowany przez publiczność, a Australijczyk wykazuje się przy tym niesamowitym wyczuciem rytmu. Razem z nim występują także często dwie ciekawe postaci – saksofonisto-flecisto-beatboxer Mr. Woodnote oraz dziewczyna o wdzięcznym pseudonimie Flower Fairy – urocza, o urodzie rodem z Indii, zniewalającym uśmiechu i całkiem ciekawym, nieco skrzekliwym głosie.
Foto: Maya Rice
Dub Fx budzi stale rosnące zainteresowanie na świecie, z ulic przenosi się na coraz to większe imprezy i festiwale takie jak Glastonbury, Oxfest, LLAMA czy, ostatnio, nasz Woodstock. W końcu trafił do Trójmiasta.
Impreza rozpoczęła się bardzo punktualnie, o 22.00. O ile o tej godzinie tłumów jeszcze nie było, to klub stopniowo zapełniał się po brzegi. Zgodnie z programem, przed koncertem Australijczyka, grać mieli trójmiejscy didżeje. Jako że Sfinks jest podzielony na dwie części – salę główną i mniejszą, boczną, zwaną dalej „fontanną” – miało się wybór w jakich klimatach będzie się czekać na występ gwiazdy wieczoru. I tak, w większej sali urzędowali kolejno panowie z agencji NoDuckCrew – Snake, Kadubra i Cubeman. Świetnie rozgrzewali publiczność dźwiękami reggae, dub i jungle, doskonale pasującymi nastrojem do późniejszego koncertu. Na fontannie zaś za mikserem zasiadali już didżeje niezależni: Quantum Mekk, Mikan, Slick i Sensual. Panowały tam klimaty funky/vocal, techno, electro, house i progressive… Moim zdaniem nie pasowało to stylistycznie do ogólnych założeń imprezy. Chyba nawet nie była to tylko moja opinia – przez większość czasu boczna sala świeciła pustkami.
W końcu, parę minut po północy na scenie pojawili się Dub Fx oraz Flower Fairy. Po pozdrowieniu publiczności słowami „How’re you doing, Sopot?” rozpoczęli koncert energiczną piosenką znaną już z Woodstocku, w której „Kwiatowa Wróżka” śpiewa „Run, run, as fast as you can, you can’t catch him, he’s a gingerbread man”. ;) Później można było usłyszeć m.in. „Flow”, „Sooth Your Pain” i chyba najbardziej znane „Love Someone”.
Australijczyk podczas występu płynnie łączył i bawił się stylami – słyszalne były elementy reggae, hip-hopu, jungle, dubu… A w tym wszystkim czuło się jakby nutę samej Australii, jej etniczność. Na sam koniec, pół-żartem, pół serio, Dub Fx zaprezentował swoją własną aranżację głównego motywu z filmu „Ghostbusters”.
Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska
Dub FX w sopockim Sfinksie, 8 sierpnia 2008. Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj
Trzeba przyznać, że muzyka tego artysty jest znacznie, znacznie lepsza na żywo niż w wersji studyjnej. Wystarczy porównać sobie choćby takie wyżej wspomniane „Love Someone” – wersję CD i tę nagraną na żywo w Bristolu (jest dostępna na YT). W tej drugiej, czuć w utworze niesamowitą energię, rodzaj pierwotnego, porywającego rytmu, czego jakby brakuje na płycie. Podobnie jest z resztą kawałków.
Foto: Maya Rice
Impreza jako całość była bardzo udana, niebanalna, niemal przestałem żałować, że ominął mnie Przystanek Woodstock. Nieważne czego słuchasz – punku, hip-hopu, muzyki klubowej, metalu, reggae, rocka - twórczość Dub Fx’a trafi do Ciebie niezależnie od Twoich upodobań. Jest ona najlepszą odpowiedzią na szereg pytań: „Czy beatbox to też muzyka?, Wartościowa muzyka, z treścią? Sztuka?” Szkoda tylko, że Australijczyk nie jest związany z żadną wytwórnią ani producentem – płyty, w tym jego ostatni album „Everythinks A Ripple”, można kupić tylko na koncertach albo przez internet. Zresztą może to właśnie działanie wedle idei D.I.Y. (Do It Yourself) powoduje, że zarówno Dub Fx jak i Flower Fairy sprawiają szalenie sympatyczne wrażenie, na scenie zdają się być dużo bardziej „ludzcy” niż większość znanych mi artystów… Z niecierpliwością czekamy na następny krążek i jego kolejną wizytę w Polsce. http://www.dubfx.net/
http://www.myspace.com/dubafex
Dub Fx, Sfinks, 8 sierpnia 2009.