Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Było oczywiście super, ale...Ostateczna relacja z Open'era

Opublikowano: 06.07.2009r.

Starając się wynieść jak najwięcej z tegorocznego Openera kursowałem między scenami, obczajałem klimaty stojąc w przydługich kolejkach, mieszkałem na polu namiotowym oraz denerwowałem się na opóźnienia autobusów w poranny, ulewny poniedziałek. Wszystko w tym celu, aby zdać relację z tego wielkiego przedsięwzięcia jakim jest Festiwal Heineken trwający w Gdyni od czwartku aż do niedzieli (łącznie 4 dni!).

Tytuł filmu (dowolny)

Filmik z festiwalu

Konwencja festiwalowa, albo raczej całkowity jej brak, pozwolił na swobodne przemieszczanie się między scenami ludzi o różnych upodobaniach muzycznych. Wyjątek stanowił koncert – spektakl Faith No More. Tutaj pojawiło się wielu fanów tylko tego zespołu. Koncerty na głównej scenie przyciągały największą ilość festiwalowiczów, a apogeum przyszło w sobotę. Wtedy to betonowa trasa wiodąca od jednego wejścia do głównej sceny przeżywała kryzys, bo z każdej strony napierały nań niesamowite ilości gości z kraju, jak i z zagranicy. Sobotę mimo, krótkiej ulewy dodającej tylko nieco teatralności koncertowi Faith No More – uważam za najciekawszy dzień imprezy. W tym roku festiwal obfitował w ciekawe koncerty na każdej ze scen. Trzeba było nie lada wyczynu, żeby umieć to wszystko pogodzić . Podobnie jak w 2008 roku, nad publiką górowała Scena Główna, następnie nowy namiot, tzw. Tent Stage, oczywiście Scena Młodych Talentów oraz Scena World. Nieco odmienną była Scena Alter Space, mieszcząca się również pod namiotem - tam dominowały wcześniej filmy wyświetlane na kilku ekranach oraz ambitne przedsięwzięcia artystyczne, jak choćby koncert 100nki czy rodzimego Szelestu Spadających Papierków. Obok namiotów NGO była scena przeznaczona dla pokazów fireshow (nieopodal wielkiego telebimu, na którym pokazywano filmy). I tutaj codziennie po zachodzie słońca czarowano festiwalowiczów muzyką i ogniem. Ale zanim przejdziemy do poszczególnych gwiazd festiwalu postarajmy się uszeregować zdarzenia w odpowiedniej kolejności.

Dzień 1, 2 lipca

Pierwszy dzień był najmniej obfity w koncerty. Mimo nieco niższej ceny biletów publiczność dopiero zbierała się, rozkładając namioty na polu oraz wchodziła w klimat festiwalowy. Pogoda w ciągu 4. dni bardzo dopisała. Komunikacja miejska w czwartek i piątek dawała radę. Niestety, na skutek połączenia dwóch wielkich imprez: Gdynia Tall Ship Races oraz Festiwalu Heineken najlepszym środkiem lokomocji dla mieszkańców w sobotę i niedzielę był...rower. Podobnie i ja wybrałem ten środek transportu, przy czym na terenie samego festiwalu był zakaz wnoszenia rowerów, ostrych narzędzi i właściwie wszystkiego, na co mógł organizator wpaść. Idiotycznym wręcz pomysłem było zakazywanie wnoszenia aparatów powyżej 3 megapikseli, kiedy na zwykłych aparatach telefonicznych aparaty mają większą ilość pikseli. Kolejki przed kasami ciągnęły się w nieskończoność, bo każdy musiał być dokładnie zrewidowany. Mimo tego połowa osób nie korzystała z depozytu, a swoje aparaty przenosiła w najróżniejszych skrytkach. Na polu kempingowym dominowały języki zagraniczne. Zwróciła uwagę zaskakująco mała liczba pryszniców – najlepszą porą do kąpieli była ...6 rano. Na terenie festiwalu czynne były sanitariaty, które do niedzieli były wypróżniane również w okolicy 6 rano. Było też specjalnie wyznaczone pole do gotowania wody, grillowania, punkty pomocy medycznej – po prostu wszystko, co powinno znajdować się w mieście złożonym z paru tysięcy namiotów. Komu nie udało się dostać na pole namiotowe (bilety jak zwykle skończyły się na miesiąc przed) musiał zadowolić się spaniem w śpiworze na pobliskim polu lub plaży. Pierwszego dnia sporo osób znalazło miejsce dla siebie na parkingu. Kłopoty z bazą noclegową był najpoważniejszym kłopotem festiwalowiczów. Drugim problem było kupowanie piwa za karty Alter Kart o nominałach 100 pln i 150 pln (50-ki chyba zupełnie wycofano).

Gazeta Swietojanska

Nowiutki namiot Openera – to tutaj niesamowicie zagrały Gaba Kulka, Priscilla Ahn, czy Crystal Castles. Fot.: Tomasz Cieślikowski

Nie każdy dystrybutor piwa miał czytnik kart - stąd kolejki po 100 osób po piwo. Atutem była praca ochroniarzy, którzy byli drobiazgowi, kiedy musieli, i pomocni w innych sytuacjach. Z atutów należy też wymienić pomysł na nowy namiot (to chyba po zeszłorocznym Sex Pistols, kiedy woda kapała z dachu, a połowa ludzi stała na zewnątrz, oglądając koncert na telebimie). Tym razem telebimu nie było, ale też „otwartość” namiotu powodowała, że mieściło się tam więcej osób. Grubo po północy, kiedy grał Crystal Castles, nie było poczucia parności (tylko niesamowity ścisk i wzajemne deptanie się). Z teatrów wystąpiły tylko Yoma, Salamandra i Mamadoo. To stanowiło dla mnie duży niedosyt. Kolejny minus – że scena Alter Space położona była za daleko od sceny World, a za blisko Głównej Sceny, z której nie tylko było słychać wykonawców, ale też było ich widać. Niemożnością było też oglądanie filmów na telebimie, kiedy na scenie szalały gwiazdy i muzyka niosła nawet do Kosakowa i innych pobliskich miejscowości. Kino i Alter-Space powinny być wytłumione. Największy hałas był na tzw. Burn Beat Stage – charakteryzującej się późniejszą godziną otwarcia, czerwonym światłem i ...dudnieniem basów. „Czerwona” scena była otwarta do ostatniego klienta. Zagrali tam djs z takich projektów jak: AM RADIO, MENTALCUT, PIĘKNI CHŁOPCY, LAST ROBOTS ALIVE, ENVEE i inni.

Pierwszego dnia w miasteczku festiwalowym trwał dopiero rozruch. O wczesnych porach do godziny 20 nikt nie grał na dużej scenie, ale był to odpowiedni czas na ocenę swoich ciuchów. W Gdyni powstała już w zeszłym roku nowa moda festiwalowa, spowodowana ulewą sprzed dwóch lat. To wtedy wszystkie sklepy były ogołocone z kaloszy. Tym razem nikt nie mógł zapomnieć kolorowych butów. Kto przez pomyłkę wziął czarne, spotykał je nikczemny los przemalowania na podejrzanie wyglądający u faceta kolor różowy, lub inny kwiatolubny. Miałem szczęście dotrwać do końca festiwalu w ciemnym ubraniu. Festiwalowa moda to też: spodnie na szelki, białe podkoszulki i ciemne okulary (na słońce) u chłopaków, a kolorowe, zwiewne ciuchy u pań. Tutaj najbardziej dało się odczuć wielokulturowość i zjawiskowość festiwalu. To nie Woodstock – tutaj kreacje były wymyślane przez cały rok. Do tego na straganach z ciuchami można było nabyć całkiem ciekawe ubrania, jak np. ręcznie kolorowane bluzki, czy rastafariańskie płaszczyki. Na polu dało się zauważyć też wiele osób, które nic nie robiły sobie z tej mody i chodziły prawie bez ciuchów. Nie każdemu podobny styl może się podobać, cóż – są też nonkonformiści – weźmy pod uwagę choćby Beth Ditto z Gossip, akceptującą swoje gabaryty i chętnie je pokazującą, czy Mike’a Pattona – w stylowym, całym czerwonym gajerze z parasolką, którą pod koniec koncertu wymienił na inny gadżet – butelkę żubrówki.

Gazeta Swietojanska

Renton na Scenie Głównej. Fot.: Tomasz Cieślikowski

Festiwal na Scenie Głównej rozpoczął zespół Renton. Niezbyt podobał mi się ten koncert, toteż szybko zmieniłem klimat. Miałem nadzieję, że takie naśladowanie brytyjskich bandów to tylko sporadyczny akcent festiwalu. Renton jednak nieco rozbujał fanów Arctic Monkeys i po dwóch godzinach pod sceną zaroiło się od zwolenników jednej z największych gwiazd festiwalu. Grupa miała duże problemy z dotarciem do Polski, bo wybrała autokar, który musieli po drodze z Wielkiej Brytanii wymieniać. Mimo tego, nie tylko zagrali bez opóźnień – ale zapodali kilka premierowych utworów, które miały światową premierę właśnie w Polsce.

Gazeta Swietojanska

Artctic Monkeys. Fot.: Tomasz Cieślikowski

Arctic Monkeys po raz pierwszy wystąpili w Polsce. Album „Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not” to najlepiej sprzedający się debiutancki krążek w historii brytyjskiej muzyki! Po kolejnej, bardziej ambitnej płycie „Favourite Worst Nightmare” grupa dała niesamowity koncert na Glastonbury w 2007. Teraz czas na trzeci krążek i, miejmy nadzieję, że po premierze w Gdyni i ten album przejdzie do historii.

W czasie „wielkich” goszczących na głównej scenie był czas na wizytę pod namiotem. Tam wystąpili Peter, Bjorn and John. Szwedzka grupa istniejąca już prawie 10 lat. Grupa wypracowała swój oddzielny styl. Mi jednak średnio przypadli do gustu. Zabawne było to, że muzycy mają sporo naśladowców wśród swoich fanów. Niebawem okazało się, że pod sceną tylko ja nie mam jakiegoś oryginalnego okrycia głowy.

Gazeta Swietojanska

Modne i frywolne festiwalowe ciuchy w połączeniu z polsko-skandynawską finezją i praktycznością przyniosły niespodziewane skutki. Fot.: Tomasz Cieślikowski

Pierwszy dzień zakończył występ Basement Jaxx. To ich drugi występ na Heinekenie. W sposób ciekawy łączą elektroniczną muzykę z house’ową tanecznością. Jak mawia nie tylko szef Alter-Art – „życie to sztuka wyboru”. Nie dało mi się połączyć wszystkich występów, dlatego też następnego dnia przygotowałem rozpiskę wydarzeń. Nie wliczyłem jednak w nie pewnych opóźnień i przesunięć.

Dzień 2, 3 lipca

Gazeta Swietojanska

Gaba Kulka zebrała niesamowitą owację w Scenie pod Namiotem. Fot.: Tomasz Cieślikowski

Z tego dnia na pewno zapamiętam Gabę Kulkę (koncertującą w zeszłym tygodniu w Uchu) oraz Crystal Castles oraz Kapelę ze Wsi Warszawa, z dużej sceny Marię Peszek oraz Gossip. Był to dzień kobiecy. Rozpoczęła go niesamowicie zdobywająca kontakt z publicznością malutka „metr pięćdziesiąt dwa” Marysia, występująca w nieco kosmicznym stroju, którego w trakcie długiego koncertu ostentacyjnie się wyzbywała ku uciesze swoich fanów. Ten koncert był już niezłym show, a kolejne tylko upewniały mnie, że dobrze zrobiłem, przychodząc na cały festiwal. Podwójny bis na koniec występu i szybki wymarsz do Sceny World. Niestety, doskonały podobno występ Gaby Kulki przeszedł mi koło nosa i zdążyłem tylko na bisy. Kto pamięta jak było - niech napisze. Mnie porwała do podrygów w rytm mazowieckiej muzyki Kapela. Niedawno wydali swój nowy materiał na płycie „Infinity”. To z tej płyty zagrali najwięcej utworów. Grupa jednak dało się wyczuć – uchodzi za największą gwiazdę muzyki polskiej, folkowej i grała na największych festiwalach na świecie, co niestety spowodowało, że kontakt z polską publicznością miała słaby. Dopiero pod koniec koncertu udało się Wojtkowi Kleszczowi rozruszać cała publiczność nienawykłą chyba to takich, ludowych dźwięków. Mój faworyt z płyty „Little Baby Blues” spowodował ciary – po Roskilde, Siget, Womad, Glastonbury, grupa zagrała wreszcie dla polskiej publiczności.

Gazeta Swietojanska

Jak widać – do największego europejskiego festiwalu Glastonbury – Heinekenowi trochę jeszcze brakuje. Źródło – materiały prasowe Kapeli ze Wsi Warszawa.

Ubolewam, że scena World, z roku na rok większa, przyciąga głównie zagraniczne zespoły. Perełki w rodzaju Kapeli ze Wsi Warszawa, czy Gadającej Tykwy w Polsce są mniej popularne niż za granicą. Tuż po Kapeli na scenie World ulokował się zespół Hjaltalin pochodzący z Islandii. Z kraju objętego kryzysem. Niestety, cena za płytę była dość wysoka i pozostało mi chłonięcie klimatu Islandii z koncertu i strony na myspace.

MySpace zespołu Hjaltalín

Publiczności jednak bardzo się spodobał występ. Występują w składzie: Axel – drums, Gudmundur Óskar – bass, Hjörtur Ingvi – keyboard, Högni - singer/guitar, Rebekka Bryndís – bassoon, Sigga – singer, Viktor - violin.

Największym wydarzeniem tego dnia był koncert Moby'ego. Zagrał tuż po The Kooks na scenie głównej. Moby zaprezentował niezwykle ciekawy koncert, ale oczekiwania były równie silne chwilę później – po jego występie cała rzesza fanów wtargnęła pod namiot, co chwilę wykrzykując: Crystal Castles ! Crystal Castles ! Na scenie pojawiała się niestrudzona Alice Grass. Artystka wykonywała swój szaleńczy taniec. Do tego krzyczała do mikrofonu, a efekt przy ryczących basach był niesamowity. Na koniec ominęła wszystkich ochroniarzy i wpadła w wir tłumu pod sceną. To spowodowało zachwyt największych niedowiarków jej talentu. Jakże inną, ale równie ekscentryczną wokalistką, była Beth Ditto z Gossip. Na koncercie można było nasycić oczy jej niebanalnymi walorami. Kolejną kobietą na scenie była angielska Duffy. Naprawdę tego dnia prócz Moby’ego dzień upłynął pod dominacją kobiet. Inaczej miało być w sobotę i niedzielę.

Dzień 3, 4 lipca

Niespodzianek było tutaj co niemiara. Kapitalny popis Pattona, szaleństwo Madness na World Stage oraz czarnoskóry rapper Q-TIP – a na koniec grające przypominającą wahadło – potężnie brzmiąca muzykę – Pendulum. Ciekawe i oryginalne rzeczy działy się tego dnia na scenie. Moim zdaniem, najlepszy dzień festiwalu. Niestety Buraka Som Sistema przeniesiony został na następny dzień, a koncert Village Kollektif odbył się później. Brak informacji na głównej scenie spowodował, że informacji trzeba było zaciągać u źródeł. Większość osób dowiedziała się, że Madness zagra ponad 2 kilometry dalej (od Sceny Głównej w stronę Sceny World) – wyruszyła więc, aby zdążyć choćby na jedną, wielką gwiazdę. Niestety, trzeba było wybrać. Madness rozpoczął z lekkim opóźnieniem po 20.30, a Faith No More już o 22. Aby zająć dobre miejsce pod Główną Sceną trzeba było stawić się pół godziny przed koncertem, aby dojść - kolejny kwadrans. Wybór był dość ciężki, ale nie żałuję. To, co po 22.00 udało mi się usłyszeć i zobaczyć spod samej sceny na długo zostanie mi w pamięci. Rozpoczęło się od paru kropli deszczu, potem już tylko krople potu spływały strumieniami z zafascynowanych graniem tej legendy rocka. Mike Patton zaśpiewał takie hiciory jak: „Easy”, „Be Aggresive”, „Evidence”, „We Care A Lot” oraz “King For A Day”. W jednej z piosenek przysunął mikrofon do ust ochroniarza, a na koniec, przed bisami, stwierdził żartobliwie, że myślał, że Faith No More są sławni na całym świecie. Okazało się, że większość fanów zespołu była dopiero pierwszy raz na ich koncercie. Niedawno reaktywowana grupa grała przed kilkunastu laty tournee z takimi gwiazdami jak Metallica i Guns and Roses. Mimo upływu czasu Patton znany z różnych innych, ciekawych projektów ponownie dał o sobie znać jako wokalista rockowy, choć z równie dużym powodzeniem mógłby wystąpić przed monarchami w operze. Czarował swoimi umiejętnościami wokalnymi.

Tytuł filmu (dowolny)

Faith No More po reaktywacji – utwór „Reunited” rozpoczął występ na Openerze

Gazeta Swietojanska

Zespół w akcji – Faith No More – Główna Scena – Opener 2009 - Fot. Tomasz Cieślikowski

Brakowało Jima Martina, którego zastąpił Jon Hudson. Skład z Gdyni to: Mike Bordin, Roddy Bottum, Bill Gould, Jon Hudson i oczywiście Mike Patton. Patton, ur. w 1968 w Kalifornii, znany jest obecnie głównie jako muzyk awangardowy. To on wyznacza trendy, a nie je naśladuje. Jest więc osobowością, jakich niestety dziś mało w muzyce rozrywkowej. Po rozpadzie Faith No More grał w Tomahawk i Fantomas oraz stale, od 1985, w Mr. Bungle. Próbował swoich sił nawet w zespole Sepultura, który niedawno u nas gościł w Gdyni, dzięki managementowi klubu Ucho. Kto wie, może w przyszłym roku Faith No More odwiedzą ponownie Gdynię? Zespół był wyraźnie zadowolony z przyjęcia tysięcy fanów pod sceną. Patton żartował, że na innych scenach też dzieją się równie ciekawe rzeczy i należą się reszcie oklaski. No cóż, jeśli to miało przyspieszyć wykonanie kolejnego utworu... Przypomnę tylko, że utwory które zostały zagrane na festiwalu Opener pochodzą z m. in. płyty „Album of the Year” z 1997 roku. Młodsi mogą już nie pamiętać tych czasów, ale ja miałem wówczas 18 lat i nie przypominam sobie, żebym gustował wówczas w innych klimatach poza rockiem. To był czas Faith No More. Inne utwory przypadały na końcówkę lat 80-tych. Wówczas Polska przechodziła wielkie i wiadome zmiany . Minęło prawie 30 lat, ale show nie straciło nic we swej mocy. Może poza indie-rockowymi zespołami nastąpi powrót kapel grający ostry rock. Faith No More to ewenement. Dzięki osobowości lidera są w stanie porwać publiczność nawet stonowanym kawałkiem, aby w chwilę później dać czadu – tak, jak to miało miejsce w trakcie bisów. Prócz zwykłej publiczności heinekenowej stawiło się wielu muzyków kapel rockowych z 3miasta, jak choćby: Broken Betty, Darvin, Psychollywood, czy innych, co ostatecznie przekonało mnie już o mierze tego wydarzenia muzycznego.

Więcej o mega-gwieździe festiwalu

Późno w nocy ze sceny akumulatory podgrzali członkowie ekipy Pendulum. Projekt ten zasługuje na uwagę. Niebawem może zyskać sławę Prodigy. Grupę tworzą muzycy:

Rob Swire (vocals/synth/producer)
Gareth McGrillen (bass guitar/DJ)
Perry ap Gwynedd (guitar)
Paul 'El Hornet' Harding (DJ)
Kodish (drums)
Ben Mount (MC)

MySpace zepołu Pendulum

Tytuł filmu (dowolny)

Początek występu jak zwykle był gorący, później grupa nie spuszczała z tempa.

Dla zupełnej zmiany klimatu około drugiej w nocy zagrała rodzima kapela w Alter Space – pod interesująco brzmiąca nazwą – Szelest Spadających Papierków. Bardzo ciekawy projekt, który zasłużenie został zauważony i doceniony występem na Openerze.

Czwarty Dzień Festiwalu – 5 Lipiec

To już ostatni z dni festiwalu. Atmosfera powoli robiła się smutna, z tego powodu, że część osób musiała wracać do swoich odległych domów. Na osłodę zagrało klika wspaniałych kapel, powodując spustoszenie od sceną World oraz Główną. O.S.T.R. Lily Allen, Kings of Leon, Placebo, The Prodigy to dawka muzyki zapodana na Scenie Głównej tego dnia (dodam, że odpowiednia, aby powalić żubra). Profile muzyczne wykonawców jednak tutaj dużo się różnią. Będąc w gigantycznej kolejce pod bramkę około godziny 20 śmiem twierdzić, że ludzie przyszli głównie na Kings of Leon i Placebo. Cóż… Placebo już jest znanym zespołem openerowym i świetnie się sprawdza. Oczekiwania rosły raczej jeśli chodzi o pierwszy z zespołów – Kings of Leon promowany w polskich mediach. Średnia wieku przy scenie mocno spadła tego dnia. Kings popisali się świetnymi, rytmicznymi piosenkami oraz długim dwugodzinnym koncertem. O dziwo parę tysięcy fanów pokonało szerokie połacie trawy Babich Dołów, aby skupić się przy Scenie World. Przyznam że Buraka Som Sistema i Santigold to nie do końca moje klimaty. Jednak są to gwiazdy światowego formatu jeśli chodzi o swoje kategorie muzyczne. Z muzyką World mają raczej mało wspólnego. Buraka był zdziwiony ustawieniem gigantycznej barierki. Twierdzili, że ich muzyka ma jedno przesłanie – wolność. Jeśli tak - to nie rozumiał ustawienia ogrodzenia dzielącego nie tylko jego od publiczności, ale również lewej strony fanów od prawej. To nieco zburzyło obraz World Sceny. Zespoły grały tam naprawdę wyśmienicie. Równie świetnie zaprezentowaliby się na Scenie Głównej. Publiczność nagradzało kolejne utwory oklaskami a ochroniarzom nie pozostało nic innego jak udawać, że ta muzyka ich nie kręci. Dźwiękowo można by trochę dopracować występ Buraki. Na Santigold było już idealnie. Na scenie po czarnoskórej wokalistce i tancerkach przyszedł czas, na coś – co zna raczej mało z Heinekenowców – Gadającą Tykwę. Pod scenę ustawiło się zaledwie parę rzędów wiernych fanów, a ci którzy przechodzili przypadkiem stanęli jak wryci. Brzmienie tego zespołu oparte na instrumentach perkusyjnych nie przypomina żadnej z polskich kapeli. Gwidon Cybulski w grupie Gadająca Tykwa odpowiedzialny jest za wokal i grę na instrumencie połączonych naczyń, czyli tykw. Ich pieśni to improwizacje na tematy ludowe, ale też wplatają różne inne motywy – choćby hymny indiańskie.

Gwidon Cybulski - balafony, vokal, ngoni, gitara, Sebastian Wieladek - flety, vokal, kazoo, Michał Lamza – kontrabas, Tomek Kubica - waltornia, didjeridoo Kuba Pogorzelski - djembe, perc., Nikodem Bakowski – konga, Ruffus Libner - didjeridoo, slideridoo. Nie zabrakło wesołego utworu „Szybki Wesoły” oraz najbardziej znanego utworu „Maliny”. Grupa bardzo przypadła do gustu publiczności, a mi szczególnie. Rok temu również pod koniec festiwalu miałem moment kulminacji radości, kiedy na scenie pojawił się folkowy Żywiołak. Podobnie w tym roku – magiczna Gadająca Tykwa przeważyła in plus na korzyść festiwalu. Nie będę mógł się doczekać kolejnego lata.

MySpace zespołu Gadająca Tykwa Gazeta Swietojanska

Słodkie, ale niebezpieczne – ogniste dziewczyny z Mamadoo. Źródło: www.eventmapa.pl

To nie koniec wrażeń niedzielnego wieczoru. Zaraz po, a właściwie jeszcze w trakcie na plenerowej scenie Alter Space pojawiły się dziewczyny z Mamadoo. Te pełne seksapilu gdynianki wystąpiły dodatkowo z czterema tancerkami. „Mamadoo stawia na niebanalne podejście do stosunkowo nowej i jeszcze nie do końca odkrytej w Polsce dziedziny kuglarstwa, jaką jest fireshow. Dlatego też teraz, bogatsze o festiwalowe doświadczenia, ze zdwojoną energią rzucamy się w wir przygotowań do nowego, zaskakującego i ekscytującego pokazu, którego premiera już wkrótce!” Mowa z pewnością o premierze przygotowanej na Fetę w Gdańsku. Mamy też nadzieję obejrzeć premierowy występ na festiwalu FROG, który już 5ego sierpnia na scenie w Orłowie. Niedawno grupa prezentowała się na Cudawiankach na gdyńskiej plaży. Polecam największym niedowiarkom, którzy w kuglarstwie nie widzą nic ciekawego. Ja wyszedłem po przedstawieniu oczarowany.

Tytuł filmu (dowolny)

Fireshow na gdyńskiej plaży w obiektywie kamery gazety Świętojańskiej

MySpace składu Mamadoo Fireshow

Na Scenie Głównej jako druga gwiazda wystąpiła Lily Allen. Muszę przyznać, że większe wrażenie zrobił na mnie koncert Priscilli Ahn. Ciekawa barwa głosu i bardzo łagodna w odbiorze muzyka, a do tego artystka niesamowicie skromna. Tuż po północy zakończyły się koncerty i był czas na przemieszczenie się pod samiutką Dużą Scenę. Wówczas ponownie na Heinekenie wystąpić miało Placebo. I tym razem nie zawiedli. W 2006 roku przebił ich tylko magiczny występ Sigur Ross...

Tytuł filmu (dowolny)

Tytuł filmu (dowolny)

Placebo w 2009 roku na festiwalu Heineken Opener w Gdyni

Gaba Kulka pięknie podsumowała festiwal – „na Openera wybieram się z otwartą głową, gotowa na muzyczne wyzwania”. Tak traktując ten festiwal, należy podejść do tych wielu wspaniałych artystów, którym należy się ukłon za odwiedzenie Polski. Myślę, że każdy z muzyków mógł czuć się również doceniony przyjęciem w Gdyni. Publiczność szalała na każdym z koncertów dając z siebie wszystko. Imprezy spod głównej sceny przenosiły się w najdziwniejsze miejsca, a na gigantycznym polu namiotowym nikomu nie chciało się spać. Na sam koniec festiwalu zagrała mega gwiazda Prodigy... brak słów na to, co działo się pod sceną. Nawet Dante miałby kłopot z opisem zdarzenia, a muzycy Behemotha zawyliby z przerażenia. Gazeta Swietojanska

Faith No More – megagwiazda – fot. Tomasz Cieślikowski

Według mnie najciekawszym koncertem był Faith No More. Mike Patton i formacja zaprezentowali kolejno:

Reunited (Peaches & Herb cover)
Land of Sunshine
Caffeine
Evidence
Surprise! You're Dead
Last Cup of Sorrow
Cuckoo for Caca
Easy (Commodores cover)
Ashes to Ashes
Midlife Crisis
King for a Day
I Started a Joke (Bee Gees cover)
The Gentle Art of Making Enemies
Be Aggressive
Epic
Just a Man

BISY:

Chariots Of Fire/Stripsearch
We Care a Lot

BISY 2:

This Guy's in Love with You (Burt Bacharach cover)
Digging the Grave

Kończąc te wspomnienia, chciałem powiedzieć, że pomimo deszczu, który zmył festiwalowe szaleństwo ok. 8 nad ranem w poniedziałek, wspomnienia są ciągle żywe. Opener to europejski festiwal na bardzo przyzwoitym poziomie. Krytyka należy się tylko SKM i ZKM. Do 12-ej w poniedziałek miały kursować bezpłatne autobusy. Nie dość, że nie kursowały - to nawet zwykłe linie były przepełnione i autobusy miejskie zwyczajnie „olewały” ludzi wracających z festiwalu z tobołami. Na przystankach „na żądanie” na ul. Zielonej, autobusy z Babich Dołów nie zatrzymywały się uznając pewnie, że taksówkarze za mało zarobili w poprzednie dni. Ech – jednak Polska po europejskich dniach Zlotu Żaglowców i Heinekenie znowu powraca do normy i pozostaje wierzyć, że kiedyś to się zmieni i będzie można mówić o Gdyni: europejskie miasto, bo na razie do tego daleko. To żadna uwaga do Urzędu Miasta, a jedynie do zwykłych ludzi. Pijaczkowie na Zielonej grozili przyjezdnym parasolami, a policja reagowała tylko w przypadkach, kiedy było naprawdę źle. Urząd Miasta wykupił od SKM dodatkowe połączenia, które w sobotę nie wystarczyły na rozkorkowanie miasta. Najwygodniejszym środkiem lokomocji jest rower, ale w czasie Zlotu Żaglowców nie było jak przejechać, bo na ścieżce rowerowej na bulwarze postawiono ...kramy z pierdołami dla turystów, a na teren Openera przy ul. Zielonej można było dojechać na rowerze, pozostawiając go przy płocie (dla złodziei?). Uczmy się Europy, a kiedyś będzie dobrze... Mam nadzieję, że dożyję, kiedy naprawdę będziemy w Europie.

Heineken Open'er Festival, Gdynia Babie Doły, 2 - 5 lipca 2009.


Powiązane artykuły

- 07.07.2008 Open'er Festival 2008 – znowu sukces, czyli...



Autor

obrazek

Tomasz Wilary
(ostatnie artykuły autora)

Redaktor serwisu Gazeta Świętojańska i działu muzycznego WielkiegoMiasta Były wykładowca filozofii na Uniwersytecie Trzeciego Wieku (staż 4 lata), obecnie pracownik Izby Celnej w Gdyni. Apolityczny. Mgr filozofii UG i dziennikarstwa UAM. Stara się przybliżać muzykę mniej znaną, pisze o nowościach, relacjonuje festiwale muzyczne, wydarzenia kulturalne. Pomaga w organizacji Przystanku Wagabundy. Interesuje się muzyką i tematyką morską. Zaocznie studiował też ekonomię i informatykę, co ostatecznie porzucił skupiając się na tematyce regionalnej.