John „Broadway” Tucker dzieciństwo spędził na plantacji Natchez w Delcie Mississippi. Na początku lat 60-tych, jako nastolatek, przeniósł się do Memphis, gdzie trafił pod skrzydła wielkiego Sama Cooka. Był to czas eksplozji muzyki rythm&bluesowej i soul. Tucker, którego korzenie sięgają muzyki gospel, świetnie się w tych klimatach odnalazł. Dzisiaj te właśnie gatunki muzyczne kształtują jego styl. Często porównuje się go do tak wielkich postaci jak Bobby Blue Bland czy Otis Redding. W swojej karierze występował razem z najlepszymi – Jamesem Brownem, Albertem Kingiem, Buddy Guyem i wieloma innymi.
Wczorajszego wieczoru do Pokładu ściągnęły tłumy. Co wcale nie dziwi – występowały prawdziwe gwiazdy. Trudno było o miejsce siedzące, a o tych blisko sceny można było sobie tylko pomarzyć. Tuż po godzinie 19:00 na scenie pojawili się Leszek Cichoński (gitara+śpiew), który z nogą w gipsie dosłownie przykuśtykał o dwóch kulach, Wojciech Karolak (hammond), David Price (bas), z opatrunkiem na głowie, i Vic Pitts (perkusja). Zespół dwa dni temu uległ wypadkowi i stąd ta częściowa fizyczna niedyspozycja. Na przywitanie zagrali So close, so far away – wolny, bardzo nastrojowy kawałek.
Chwilkę później na scenie pojawiła się główna gwiazda wieczoru John „Broadway” Tucker. Witany gromkimi brawami muzyk rozpoczął swój występ od szybkiego numeru Messin’ with the kid.
John Tucker - Messin' with the kid
Wokalista, pomimo swojego wieku, nie oszczędzał się od samego początku. Tańczył, skakał, a nawet kulał się po ziemi. Widać, że ceni sobie kontakt z publicznością – w trakcie koncertu często podchodził bardzo blisko swoich fanów, a nawet wszedł pomiędzy stoliki.
Publiczność była pod wielkim wrażeniem, gdy Tucker wykonał brawurowo utwór Unchain my heart, śpiewany kiedyś z powodzeniem przez Joe Cockera. Silny, przepełniony emocjami głos, niesamowita barwa wywołująca gęsią skórkę na całym ciele i przyśpieszone bicie serca – tak reaguje się na to, co Tucker prezentuje na scenie. Nie bez powodu ustawia się go w jednym szeregu z Bobby Blue Blandem – momentami brzmią prawie identycznie. Tego wieczoru usłyszeliśmy również tak sztandarowe kawałki jak: Night train, I feel good czy Hold on I’m coming.
Na organach Hammonda z prawdziwą wirtuozerią prezentował się Wojciech Karolak. Jak zwykle spokojny, opanowany i oczywiście bardzo profesjonalny.
John „Broadway” Tucker zafundował nam niepowtarzalną podróż w czasie. Przenieśliśmy się do Louisiany, Delty Mississippi, a potem przez Alabamę do Memphis – do miejsc, gdzie 100 lat temu powstawał blues. Śpiewał z taką ekspresją i naturalnością w głosie, że nie sposób było stać i obojętnie słuchać. Swym głosem łapał za serca...
Oczywiście nie obyło się bez bisów. Publiczność długo klaskała i tupała nogami o drewnianą podłogę Pokładu. Było warto. Na zakończenie usłyszeliśmy Come together Lennona i McCartneya. Udało mi się zdobyć autografy czterech z pięciu występujących na scenie muzyków. Niestety Wojciech Karolak zaraz po koncercie był nieosiągalny – więc lista podpisów nie jest kompletna...
Podsumowując ten wieczór należy powiedzieć, że dzięki takim ludziom jak John „Broadway” Tucker, dzięki takiemu głosowi i bluesowej charyzmie wraca chęć słuchania dzisiejszej muzyki. Stanowi to bowiem pewnego rodzaju odskocznię od muzycznego bełkotu, który mamy na co dzień w radio i telewizji. Żal było wychodzić z Pokładu i wracać do rzeczywistości. Chociaż z drugiej strony, gdyby takie koncerty były codziennością - nie docenialibyśmy ich tak bardzo. Umykałyby nam, przestałyby bawić, a z czasem by nam zobojętniały, a to by była prawdziwa katastrofa.
John “Broadway” Tucker, Pokład, Gdynia, Skwer Kościuszki, 8 lipca 2007