Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Konkurs w Miniaturze: Koncepcja programowo-organizacyjna Jacka Sarnackiego

Opublikowano: 08.05.2019r.

Jacek Sarnacki jako jedyny zgodził się przesłać i upublicznić swoją ofertę konkursową. Publikujemy najważnieszy fragment w wersji skróconej i rozszerzonej.

 

 

Czytaj i oglądaj serwis Konkurs w Miniaturze

Koncepcja programowo-organizacyjna

 

Miejskiego Teatru Miniatura

sezony 2019/2020 do 2021/2022

Streszczenie

Moje propozycje sprowadzają się do kilku podstawowych zagadnień, które przedstawiam w kilku punktach:

· Teatr Miniatura i Hipokrates W moim przekonaniu trzeba zastosować wobec Teatru zasadę Hipokratesa: po pierwsze nie szkodzić. Scena w wielu wymiarach funkcjonuje bardzo dobrze.

· Długie cienie Jacka i Agatki Opisuję tu elementy, które powinny stanowić trzon poczynań tego rodzaju sceny, a wiążą się z klasycznym lalkarstwem.

· Kaczor Donald live Część ta jest opisem przemian zachodzących w świadomości odbiorców pod wpływem nowych technologii. Kreśli też wizję sprostania nowym oczekiwaniom widzów.

· Rodzina, ach rodzina Coraz częściej znika podział na młodego i dorosłego widza. Wzorce płyną z kina familijnego i dobrze byłoby je zastosować. Barierę stanowią bardzo wysokie koszty zakupu licencji. Można ją jednak skutecznie pokonać. Przykładem Jerzy Gruza.

· Miniaturę mą widzę ogromną Trochę ironizuję tu na temat wybujałych marzeń i ambicji, ale z przeświadczeniem, trzeba przynajmniej starać się je zrealizować. Chociażby w wymiarze spraw lokalowych.

· Nec temere nec timide W trudnych okolicznościach dobrze jest sobie przypomnieć tę gdańską dewizę. Ale nie tylko o nią chodzi. Gdańsk powinien być obecny w spektaklach Miniatury na wiele sposobów. W kontekście niekiedy tragicznej historii Gdańska piszę o ludziach, którzy „nie wierzą w śmierć”, a także o wielości tematów oferowanych przez miasto.

· Jeszcze dwie odmiany gdańskości Przywołuję tu bardzo bliski mi wątek przyrody, która hojnie obdarowała Gdańsk i kreślę plany wykorzystania jej jako tła, bądź bohatera inscenizacji. W części tej odwołuję się także do ważnego dla alternatywnych działań teatralnych okresu po roku 1956. Czas ten nazywany był „sezonem kolorowych chmur”. Chciałbym, aby czas ten przetrwał w Teatrze Miniatura.

· Pieniądze Staram się tu wstępnie zdefiniować obszary poszukiwania dodatkowych środków. Chodzi mi tu nie tylko o klasyczny sponsoring, ale także o metody pośrednie budujące renomę Teatru, a co za tym idzie zwiększenie skuteczności w pozyskiwanie dotacji i darowizn.

 

· I co ja tutaj robię Definiuję samego siebie w Teatrze jako producenta. Wolałbym jednak powiedzieć: producenta kolorowych chmur.

 

 

Koncepcja programowo-organizacyjna

Miejskiego Teatru Miniatura

sezony 2019/2020 do 2021/2022

Usprawiedliwienie

Forma, którą przyjąłem dla przedstawienia swojej wizji wybranych spraw związanych z dalszym funkcjonowaniem Teatru Miniatura, może odbiegać od Państwa oczekiwań. Wybrałem przekaz może zbyt luźny w sferze merytorycznej, natomiast z mojego punktu widzenia uczciwszy emocjonalnie. Uważam, że zarządzanie w sferze kultury powinno w głównej mierze polegać na przekazywaniu własnych upodobań i pasji. Powinno inspirować nie ograniczać.

Nie da się, choć wielu próbowało, zarządzać kulturą wykorzystując styl nakazowo-rozdzielczy lub dyrektywny. Sprawdza się styl towarzyski i taki, który najczęściej określa się mianem flexible. Chciałem, żeby to co piszę, było właśnie takie - przyjazne oraz elastyczne.

Próbowałem też zatroszczyć się o cierpliwość czytelnika. Być może nie do końca mi się to udało. Chodzi mi głównie o część Nec temere nec timide. Wynika to z prostej przyczyny. Jestem może nadmiernie zaangażowany w opisywane kwestie.

Teatr Miniatura i Hipokrates

Kiedy tworzy się wizję na przyszłość jakiejś instytucji, najłatwiej jest przyjąć założenie, że jej stan obecny wymaga gruntownego programu naprawczego. Używając medycznej terminologii - da się go zdiagnozować jako tę lub inną chorobę. W takiej sytuacji pozostaje zaproponowanie odpowiedniej terapii. Jednak w przypadku Miniatury o wiele bardziej słuszne jest w moim przekonaniu stwierdzenie: po pierwsze nie szkodzić. Żeby dojść do takiego wniosku wystarczy kilka wizyt w teatrze. Jest tu spontaniczna, żywo reagująca publiczność i sala wypełniona często do ostatniego miejsca. Zespół aktorski, który biegle posługuje się przypisaną tego rodzaju scenie poetyką. Jest wreszcie ekipa realizatorska i techniczna, która, jak sądzę, czerpie satysfakcję z zabawy dźwiękiem, światłem, plastyką przedstawień.

Leczenie nie wchodzi zatem w grę. Zbyt wiele można stracić. Jednak w sytuacji, kiedy podjąłem decyzję o przystąpieniu do konkursu na stanowisko dyrektora teatru nie mogę poprzestać na tego rodzaju stwierdzeniach. Bez wiary w to, że może być lepiej i inaczej, rozsądniej byłoby dać sobie z tym wszystkim spokój.

Długie cienie Jacka i Agatki

Rzeczą podstawową wydaje mi się określenie obszaru kontynuacji dotychczasowych poczynań w zakresie doboru repertuaru. Moje pokolenie zostało wychowane na dobranockach Wandy Chotomskiej, Teatrzyku w Koszu Jana Wilkowskiego i ilustracjach „malarza dziecięcych marzeń” Jana Marcina Szancera. Określa to przypisane mi już na zawsze upodobania i skłonności. Jednak nie tylko o nie tu chodzi. Tak jak rzeczą pewną wydaje się to, że kiedy już Barbie i Ken umrą śmiercią naturalną, pozostanie pluszowy miś, tak też repertuar Miniatury opierać się musi na przekazie skierowanym w głównej mierze do najmłodszego widza. Jego podstawowym nośnikiem pozostanie klasyczna lalka, marionetka, czy też kukiełka.

Jest to dość oczywiste, ale warte podkreślenia dla zaznaczenia proporcji, które powinny obowiązywać w tego typu instytucji. Kontynuacja odnosi się w tym przypadku zarówno do środków wyrazu artystycznego, jak też grupy wiekowej, do której są one kierowane. Przekładając to na matematyczny konkret chodziłoby o wystawianie w sezonie czterech do pięciu premier skierowanych do widzów w wieku do szesnastu lat, przy utrzymaniu ilości premier na poziomie sześciu do siedmiu. Założenie to wydaje się być zgodne z dotychczasową polityką repertuarową Miniatury, która wynika zapewne z wieloletnich doświadczeń Teatru.

W tym momencie nie chcę przedstawiać konkretnych propozycji. Wolę mówić raczej o sugestiach, ponieważ przypuszczam, iż na biurku dotychczasowego dyrektora leży pakiet ofert złożonych przez realizatorów, którymi chętnie podzieli się ze swoim następcą. Jest to jednocześnie z mojej strony deklaracja chęci współpracy oraz rzecz jasna skromna prośba. Zresztą na tym etapie ważniejsze od zapiętego na ostatni guzik harmonogramu wydają mi się rozważania dotyczące rozwiązań strategicznych. Obecnie stanowiłby on jedynie rodzaj antologii zbożnych życzeń.

Kaczor Donald live

Zarówno pluszowy miś jak Jacek i Agatka muszą koegzystować z czymś, co siłą rzeczy w coraz większym stopniu opanowuje wrażliwość i fantazję nawet małych dzieci. Chodzi tu o postępującą wirtualizację rzeczywistości. Idzie za tym udomowiona już interaktywność i multimedialność, które stały się na tyle powszechne, że niemal niezauważalne. Trudno pominąć ten fakt i nie odnieść się do niego przy tworzeniu założeń repertuarowych. Natychmiast musi jednak pojawić się podstawowe pytanie o koszty.

Technologia nie stanowi już większego problemu. W Londynie funkcjonuje teatr posługujący się hologramami. Wykorzystane zostały one także w filmie Blade Runner 2049. Puszczając wodze wyobraźni można przyjąć, że nieodległa jest chwila, kiedy na scenie Miniatury pojawią się żywe krasnoludki, a ich animacja odbywać się będzie przy konsoli uzbrojonej w joysticki. Wszystko to nadal jednak kosztuje, jeśli nie niebywale drogo, to jednak wystarczająco, aby budżet nie był w stanie udźwignąć takich wydatków.

Istotne wydają się tutaj dwie kwestie. Po pierwsze rzecz nie zasadza się na zmianach rewolucyjnych. Chodzi mi raczej o ewolucję. Myślenie przedstawione powyżej funkcjonuje już w Teatrze. Na przykład Tajemnica kina, albo Krzyżacy odwołują się do bardzo mi bliskiego sposobu opowiadania z użyciem kamery. Wielość mediów staje się coraz bardziej widoczna w inscenizacji. Sądzę, że proces ten należy wspierać i wzbogacać. Tyko w jaki sposób?

Właściwie mogę odwołać się w tym miejscu do moich doświadczeń związanych z pracą na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie zatrudniony byłem na wydziale fizyki. Laser femtosekundowy, bądź komputer kwantowy nie stanowią dla mnie pojęć całkowicie egzotycznych, owianych nieprzeniknionym mrokiem tajemniczości. Być może nie grzesząc skromnością uważam, że mógłbym nawiązać dialog z pracownikami położonej przecież w najbliższym sąsiedztwie Miniatury Politechniki Gdańskiej. Znając otwartość fizyków na nowe doświadczenia i wyzwania natury intelektualnej (zdecydowana większość wybiera filozofię jako przedmiot dodatkowy przy habilitacji), sądzę, że wchodziły by w grę różne formy współpracy. Od bliskiej mi inscenizowanej prezentacji naukowej, a wątek edukacyjny zapisany jest w statucie Teatru, po wykorzystanie naukowych poszukiwań związanych ze światłem i dźwiękiem.

Ponadto pozostaje być może niezbadany obszar sponsoringu przez firmy adresujące swoje produkty do konsumentów na rynku IT lub szerzej – rynku zaawansowanych technologii. Zasadnicza część widzów będzie się niebawem do nich zaliczać. Temat ten omówię w dalszej części tekstu. W tym miejscu chodzi mi o wyraźne podkreślenie wagi eksperymentu w warstwie inscenizacyjnej. Dotyczy to w równym stopniu przekazu skierowanego do dzieci, jak i dorosłych. Podział ten może w pewnym stopniu stracić na znaczeniu, gdyż w kolejnej części chciałbym przywołać jako wzór do naśladowania kino familijne.

Rodzina, ach rodzina

Z punktu widzenia interesów Teatru najrozsądniejszą rzeczą byłoby połączenie odrębnych grup wiekowych; zaproponowanie oferty, która mogłaby zadowalać wszystkich jednocześnie. Rzecz jasna może to grozić komercjalizacją, schlebianiem niezbyt wyrafinowanym gustom i odwoływaniem się do zaniżonych kryteriów estetycznych.

Dla przeciwwagi mogę przywołać pewną krótką opowiastkę Julio Cortázara. Zawarł ją w swojej książce W osiemdziesiąt światów dookoła dnia. Wybrał się swego czasu w Paryżu na przedstawienie czeskiego teatru, zapewne kukiełkowego. Na scenie, na czarnym tle pojawiła się w pewnym momencie połyskująca rybka, która pływała w świetle punktowego reflektora. Po spektaklu jego towarzyszka była nieco zniesmaczona tanimi efektami w przedstawieniu. Cortázar natomiast był w skrytości ducha pod silnym wrażeniem tańca błyszczącej rybki. Traktował to zresztą jako pewien defekt charakterologiczny. Chyba niepotrzebnie, bo sądzić należy, że każdy dorosły chciałby tak jak dziecko, ulec czarowi prostych wrażeń oraz emocji. I ojciec, i syn chcieliby być królem lwem.

Jak jednak zdobyć środki na licencje. Harry Potter, Kevin sam w domu, Zakochany Kundel… Z jednej strony Disney, Hollywood, Broadway z drugiej Miniatura. Nie wiem. Ale przychodzi mi do głowy pewien znamienny przykład. Ze względów osobistych jest mi on szczególnie bliski. Chodzi o Teatr Muzyczny w Gdyni. Praktycznie powstał on z połączenia dwóch marzeń. Marzenia Danuty Baduszkowej o nowej, okazałej siedzibie i marzenia Jerzego Gruzy o Skrzypku na dachu. Licencję wybłagał u Josepha Steina za darmo.

Wygląda na to, że marzenia to rzecz bardzo opłacalna.

Miniaturę mą widzę ogromną

Chociaż powyższy oksymoron może na pierwszy rzut oka wydawać dość pretensjonalny, to prawdą też jest, że Miniatura pęka w szwach, a ślady destrukcji widoczne są niemal na każdym kroku. Do Sali Prób wchodzi się dość przypadkową, biorąc pod uwagę okoliczności, klatką schodową. Sala Kameralna i Duża Scena proszą się o bardziej przyjazną aranżację. Funkcjonuje szereg rozwiązań połowicznych. Brak parkingu. I tak dalej. I temu podobne.

Oczywiście wszystko to działa i działać może jeszcze przez długi czas. Ale niewątpliwie jest o co walczyć, nawet jeżeli miałoby to być rozłożone na lata. Kiedyś przyjdzie taki moment, że decyzje w tej sprawie będą musiały zapaść. Rzecz w tym, aby nastąpiło to możliwie wcześnie.

Nec temere nec timide

Ani zuchwałość, ani lękliwość nie będą w tym przypadku dobrymi doradcami. Wydaje się, że Gdańsk został zaopatrzony w bardzo dobrą dewizę. Może w jakimś stopniu dzięki niej właśnie przetrwał całą tę furię dwudziestego wieku. W końcu to właśnie tutaj początek końca znalazły dwa totalitaryzmy – faszyzm i komunizm. Miasto trwa nadal mimo tego, że nikt nie chciał umierać za Gdańsk, a bardzo wielu umarło. Jak ma się to do Miniatury poza trafnością dość uniwersalnego łacińskiego powiedzenia?

Nasuwa mi się tu historia opowiedziana przez pochodzącego z Gdańska niemieckojęzycznego poetę Hansa Georga Sieglera. Przed wojną mieszkał w dzielnicy Langfuhr czyli we Wrzeszczu. Jego matka została pochowana na cmentarzu usytuowanym w miejscu gdzie Wrzeszcz zbliża się już do Bramy Oliwskiej, gdzieś w okolicach obecnego Uniwersytetu Medycznego. Kiedy wreszcie sporo lat po wojnie, chyba już w latach siedemdziesiątych, udało mu się przyjechać do Gdańska, stwierdził z przykrością, że nie może odwiedzić grobu matki, bo cmentarz nie istnieje, a na jego miejscu powstał plac zabaw. Beztroskie dzieciaki hasały na miejscach pochówku wielu pokoleń gdańszczan.

Siegler swoją opowieść zakończył w ten sposób: - Ostatecznie doszedłem do wniosku, że po tym wszystkim, jest to chyba najlepsze zakończenie. Nie wierzył w śmierć podobnie do ojca Oszajcy.

Spektakl Nie wierzę w śmierć zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Uważam, że wyznacza on kierunek, w którym trzeba podążać. Dobry materiał literacki istnieje. Edgar Milewski, Deotyma, Chwin, Limon i inni spośród pisarzy polskojęzycznych. Dodać tu oczywiście trzeba Grassa i Sieglera. Nie wyczerpuje to listy nazwisk literatów, których twórczość odnosi się do Gdańska, chociaż wolałbym użyć terminu gdańskość. Nie chodzi zresztą tylko o literatów. Są postacie, które pozostawiły trwały ślad w historii. Piraci, żołnierze, artyści, filozofowie. Tworzywa jest tutaj co niemiara.

Dużo mógłbym pisać o tym, jak do Gdańska przenikały warszawskie czy wileńskie historie i rodzinne mitologie. Miasto wchłaniało je tworząc nową jakość, ale w głębi jego gdańskość pozostawała niezmienna. Z kolei gdańszczanie mieszkający powiedzmy gdzieś w Monachium, Hamburgu czy Kolonii zazwyczaj nie mogli w żadnym wymiarze pozbyć się swojego rodzinnego miasta. Ten pierwiastek, rys biorący się być może z obcowania z gotykiem, morzem, lasami na wzgórzach nie dawał pogodzić się z miejscem, w którym przyszło im żyć. Jest w tym miejscu coś szczególnego, niepowtarzalnego.

Miałem niewątpliwy przywilej poznania wielu ludzi, o których przeżyciach wspominam. Uczestniczyłem też w pewnym zakresie w procesach tworzących obraz miasta. Dlatego uważam, że Miniatura winna jest coś Gdańskowi nie tylko dlatego, że wynika to z zasad finansowania Teatru. W moim przekonaniu jedna premiera w sezonie powinna odnosić się do tych zagadnień. Nie musi oznaczać to tonacji molowej, ani rozliczeniowych zapędów. Wręcz przeciwnie. Ja także nie wierzę w śmierć.

Jeszcze dwie odmiany gdańskości

Dla mnie jako człowieka, którego szczenięce lata upłynęły w oliwskiej Arkadii, Gdańsk nieodmiennie kojarzy się z bujną, szczodrobliwą przyrodą. Jaśminowce ciężkie od kwiatów, pękate owoce agrestu, jesienna buczyna, potok, wzgórza, wreszcie morze. Nie każdy zaznał atmosfery takiego miasta. Przełożyło się to na szereg moich dalszych poczynań. Wątki morskie, przyrodnicze, ekologiczne towarzyszyły mi w całym życiu zawodowym. Wiem jak wspaniałą scenografię ofiarowuje natura. Jakie rozbudowane formy dialogu potrafi nawiązać z człowiekiem.

Doświadczenia te mogę z wielką przyjemnością wykorzystać podczas pracy w Teatrze. Chciałbym poszerzyć scenę o plażę, las i morze. Kiedyś uczestniczyłem w ramach realizacji filmu w pielgrzymce na łodziach. Płynęliśmy od ołtarza do ołtarza. Usytuowane były one na rozchybotanych łodziach. W sumie tworzyło to wszystko, wspaniały schemat, gotowe tworzywo do wykorzystania w konstrukcji dramaturgicznej spektaklu. Ryzykownego, ale unikalnego.

Dysponuję też gotowym projektem o nazwie Mówiący Gaj. Nie chcę omawiać go teraz szczegółowo, ponieważ nie ma na to czasu. Sądzę jednak, że może on wpisać się w działania teatralne Miniatury. Chociaż może lepiej powiedzieć parateatralne.

Ostatnie słowo jest ważne, gdyż odwołuje się rzeczy związanych z Gdańskiem sprzed ponad sześćdziesięciu lat. Odwilż roku 1956 otworzyła możliwość działania teatrzyków Bim-Bom…, Co-To?, Cyrk!. Na scenie pojawiła się pełna wdzięku, ale odważna umowność z domieszką surrealizmu i nutą poezji rodem z Raymonda Peyneta. Sądzę, że wspomnienia tamtych czasów trzeba troskliwie pielęgnować. A miejscem szczególnie do tego predysponowanym jest Miniatura. Powinien tam trwać afanasjewowski Sezon Kolorowych Chmur.

Pieniądze

Pieniądze na działalność statutową są. Budżet Miniatury bilansuje się co do grosza. W tych kategoriach nie ma najmniejszego sensu doszukiwanie się oszczędności w przesunięciach wydatków, redukcjach etatów. Oczywiście nie mam wglądu we wszystkie dane. Nie znam na przykład kosztorysów poszczególnych spektakli, a co za tym idzie proporcji pomiędzy gażami aktorskimi, a wydatkami na środki inscenizacyjne. Ale tak czy inaczej tego rodzaju wiedza nie zmieni zasadniczo obrazu instytucji działającej w dość skromnych uwarunkowaniach budżetowych, ale działa porządnie, profesjonalnie i z polotem.

Pieniędzy szukać trzeba gdzie indziej, poza budżetem, który budowany jest w oparciu o stabilne elementy składowe. Niech tak zostanie. Ale chcąc uruchomić działania, o których napisałem powyżej, trzeba usilnie szukać albo zamożnych dobroczyńców, albo mieć do zaproponowania coś atrakcyjnego, wartościowego i pożądanego w handlu wymiennym z kimś, kto proponuje coś analogicznego z naszego punktu widzenia.

Co Miniatura ma do zaproponowania? Przede wszystkim widza. Jeśli chodzi o widownię, to podczas pierwszej wizyty w teatrze byłem trochą zaskoczony, że w foyer nie oczekiwała mnie kręcąca głową fioletowo – biała krowa, albo jakiś monstrualnych rozmiarów mentos. Być może chodzi to o jakieś względy natury prawnej, o których nie słyszałem. Ale według mojej wiedzy od czasów wkroczenia na scenę Waldemara Dąbrowskiego przestał obowiązywać ewangeliczny podział na dwie przestrzenie: świątynną i kupiecką, które nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego. Oczywiście świadomie przejaskrawiam swoją wypowiedź, bo rzecz jasna trudno sobie wyobrazić, żeby teatr zaczął funkcjonować jak dyskont spożywczy. Tym niemniej sądzę, iż poszukiwania łaskawców pośród dużych firm, których produkty trafiają do dzieci, jest ze wszech miar celowe.

Sprzedaż usług może przynieść dochody na dotychczasowym poziomie. Nawet jeśli trochę wzrośnie to nie będzie stanowić o różnicy jakościowej. Bardziej znaczącym elementem może być współpraca międzynarodowa. Nie wygeneruje ona zysków bieżących, ale każdy wyjazd, festiwal, nagroda buduje atmosferę, tworzy dynamikę zdarzeń, poszerza zakres działania. Nie bezpośrednio, ale pośrednio, w dłuższej perspektywie czasowej może mieć to znaczący wpływ na pozyskiwanie dodatkowych środków finansowych. Oparłbym się w tym względzie na dwóch znanych mi organizacjach, które wspomagały moje poczynania związane z filmem. Chodzi o Związek Miast Bałtyckich oraz Nową Hanzę. Ale są też miasta partnerskie Gdańska. Jest w czym wybierać.

W tym miejscu chciałbym szczególnie podkreślić rolę promocji i PR-u. Obecność w mediach, zauważalność na portalach społecznościowych, może kanał na YouTubie staje się coraz ważniejszym elementem strategii marketingowej. Także jeśli chodzi o kulturę.

I co ja robię tu

Mimo, że zacytowałem fragment tekstu piosenki Elektrycznych Gitar, to nie ma to być deklaracja dystansu bądź powątpiewania. Chciałbym w tym miejscu zdefiniować rolę, w której chciałbym się obsadzić w Teatrze Miniatura.

Swoje cele strategiczne opisałem powyżej, natomiast pozostaje bardzo dla mnie istotna kwestia kreacji. Widziałbym to tak. W pierwszej fazie działalności chciałbym poświęcić się pracy w charakterze producenta, w drugiej kolejności scenarzysty. Reżyserię odsunąłbym na później, ale na pewno nie chciałbym z niej zrezygnować. Wymieniłem już jeden czy drugi tytuł i kierunki autorskich poszukiwań. Pozostają one dla mnie niezmiennie istotne, ale myślę, ważniejsze jest zbudowanie ekipy twórczej, która będzie realizowała swoje plany i zamierzenia w przychylnej atmosferze oraz w poczuciu uczestnictwa w wydarzeniach szczególnych i ważnych.

Wierzę w to, że znalezienie takich współpracowników jest możliwe. Chciałbym, aby trwał sezon kolorowych chmur.

 

Materiał nadesłany