Czas przesilenia
Motto:
W mózgach kochanków i szaleńców kipi
Nadmiar fantazji, tworzącej złudzenia
w tempie, za którym nie nadąży rozum…
(Szekspir, Sen nocy letniej, akt V, scena 1)
I oto mamy za sobą kolejne letnie przesilenie Słońca, na którego to przecież cześć odbywały się prastare obrzędy zwane w naszym kręgu kulturowym kupalnocką, dopiero znacznie później nieco niechętnie oswojone przez kościół katolicki, który wyznaczył im jako patrona świętego Jana, mimo, że słusznie podejrzewał iż owa Sobótka to w gruncie rzeczy odpowiednik sabatu, ot, taki mały sabacik, folgowanie atawistycznym instynktom – szczególnie obrzędom godowym i walkom o pozycję w hierarchii hordy. Kult Słońca odgrywał w przytłaczającej większości archaicznych religii ogromną rolę i trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy dziś dość gwałtowny powrót do praktyk, jakie w nich dominowały. Byłżeby to jakiś niezbywalny rys natury ludzkiej?
Warto może zdawać sobie sprawę, że poczucie mocy jakie zawdzięczamy bardziej intensywnemu oddziaływaniu Słońca jest nad wyraz zwodnicze i skłania nas do znacznie bardziej ryzykownych zachowań niż w innych porach roku. Zwłaszcza zachowań społecznych, albo jak kto woli – stadnych. Cóż, nazwa noc kupały wydaje się mieć inną etymologię niż niegdyś przypuszczano. Uczeni lingwiści utrzymują, że słowo kupała wywodzi się prawdopodobnie z praindoeuropejskiego rdzenia kump oznaczającego grupę (stąd i nasza słowiańska kupa czyli gromada). Innymi słowy – jest to szalone orgiastyczne święto zbiorowości rozkiełznanej z powszednich ograniczeń.
Wiadomo, że latem chętniej przejawiamy ryzykowne zachowania seksualne. Jednak częściej bywamy też skłonni podejmować inne rodzaje ryzyka. Zwłaszcza w grach hazardowych. Nie, to nie przypadek, że kasyna lokalizowane są tam, gdzie naprawdę gorąco – vide las Vegas – na ogół w miejscowościach wypoczynkowych kojarzonych z letnią kanikułą i właśnie wówczas odnotowują najwyższe obroty, a choć karty rozdaje się nieustannie i w pozostałych porach roku, to wystarczy przecież łańcuch odpowiednich skojarzeń, by mózg zaczął wirować równie szybko jak ruletka. Zawołanie rien ne vas plus może - i owszem - skutecznie wstrzymać dłoń z żetonami, ale przecież nie procesy zachodzące gdzieś w podwzgórzu i układzie limbicznym.
Epokę, w której przyszło nam żyć niemal bez reszty zdaje się przenikać duch hazardu - anglosascy teoretycy ekonomii określają to jako gambleryzację gospodarki, ale przecież zjawisko to zachodzi w wielu innych sferach życia społecznego - nie wyłączając polityki, kultury, a nawet elementarnych relacji międzyludzkich. Ba, tak naprawdę znacznie częściej niż nam się wydaje zawieramy też nieświadome zakłady sami ze sobą.
Pośród innych lektur wróciłem po kilkunastu latach do znakomitej książki Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka, The Winner-Take-All Society czyli Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko, która wreszcie ukazała się niedawno w polskim przekładzie (polecam). Nie tylko bowiem się ona nie zestarzała, ale wręcz nabrała nowych znaczeń. Autorzy przypominają, że już Adam Smith - uchodzący bądź co bądź za ojca idei gospodarki wolnorynkowej - pisał: „Przesadne mniemanie jakie żywi większość ludzi o swych własnych zdolnościach jest odwiecznym złem, które zauważyli filozofowie wszystkich czasów. Mniej spostrzegano niedorzeczną ufność tych ludzi we własne szczęście. Jest ona jednak, jeżeli to możliwe, jeszcze bardziej powszechna.”
A co na to rzesze współczesnych psychologów i socjologów? Otóż z badań wynika, że niemal każdy indagowany jest nie tylko przeświadczony, iż dysponuje ponadprzeciętną inteligencją, ale także zdolnościami przywódczymi i doskonałymi umiejętnościami budowania właściwych relacji społecznych. Nawet 94% profesorów uniwersytetów uważa się za lepszych od pozostałych wykładowców o tym samym stopniu naukowym. Czy może wobec tego dziwić, że ludzie są zwykle przekonani, iż mają większą szansę niż ich rówieśnicy na osiąganie znacznie większych dochodów, a także uniknięcie rozwodu czy choroby nowotworowej? I jeszcze jeden tylko wynik sondażu na temat gospodarki: choć tylko jedna czwarta badanych wierzy, że jej stan poprawi się w najbliższym roku, to ponad połowa uważa, że im osobiście będzie powodziło się lepiej. Co chyba jednak najciekawsze, kiedy przeprowadzono badania mogące obiektywnie zweryfikować stopień zdolności intelektualnych i społecznych, okazało się, że większość badanych zrównoważonych pod względem emocjonalnym je oczywiście znacząco przeceniała, natomiast zdumiewająco trafną ocenę swoich rzeczywistych możliwości miała grupa pacjentów z kliniczną depresją…
W społeczeństwie, w którym zwycięzcom przypada niemal cała pula, dążenie do sukcesu nosi cechy wręcz nerwicy natręctw. A koszty ponoszone przez przegranych są ogromne. Vae victis? A może jednak należałoby przypomnieć sobie starą konfucjańską zasadę: nie konkuruj - żyj…
Przed niemal dwustu laty Henri de Saint-Simon, żywiący doprawdy niewczesne złudzenia, zapisał: „na czele postępu staną artyści, za nimi pójdą naukowcy, a przemysłowcy podążą za tymi dwiema warstwami…” Można rzecz jasna to skwitować wybuchem iście homeryckiego śmiechu, bo przecież dziś to przemysłowcy - a ściślej: finansiści i korporacje - stoją na czele i to za ich zamysłami (rojeniami?) - a ściślej gratyfikacjami i grantami jakie mogą zaoferować - żwawo podążają całe rzesze naukowców i artystów. A skoro to odwrócenie nie budzi żadnych wątpliwości, to może mamy do czynienia nie z postępem, a z regresem wiodącym nas w kierunku jaskiń poprzez wszelkie etapy wcześniej przebytej ewolucji stosunków społecznych? Na razie od kapitalizmu zdajemy się zmierzać ku restytucji feudalizmu, choć już pojawiają się i pewne elementy znane z wcześniejszych stadiów, takie jak niewolnictwo…
*
Historycy wojskowości już dawno zwrócili uwagę na fakt, że wojny najczęściej wybuchają latem – ta prawidłowość obejmuje nie tylko dwie ostatnie wojny światowe, ale zdecydowaną większość konfliktów w dziejach. Wnikliwą analizę tego zjawiska w odniesieniu do kultury nowożytnej przeprowadził Modris Eksteins w dwóch swoich książkach: „Święto wiosny” i „Taniec w słońcu”. W drugiej z nich wysunął on hipotezę, że fascynacja malarstwem van Gogha - szczególnie silna w okresie międzywojennym - była skorelowana nie tylko z jego fascynacją światłem, słońcem i ogniem, ale także z przejawianymi przezeń autodestrukcyjnymi tendencjami, które w jeszcze większym natężeniu zawładnęły zbiorową nieświadomością i zbiorowymi przeczuciami. I to właśnie dlatego – a nie za sprawą li-tylko kunsztu malarskiego wielkiego samotnika – najbardziej odpowiadały one temu, co zwykło określać się jako Zeitgeist, duch czasu. Innymi słowy: społeczności wykazujące skłonności do przekroczenia pętających je ograniczeń – nawet wobec groźby samounicestwienia - szukają najlepiej wyrażających te skłonności form ekspresji… Niczym ćma zmierzająca ku ogniu. W omawianym wypadku – ku wojnie.
Swoją drogą niebawem wejdzie na ekrany naszych kin niezwykły film, którego każda klatka była malowana ręcznie, zatytułowany „Powrót Vincenta”. Ciesząc się ze sposobności, że można go będzie obejrzeć i z tego jak ogromne wzbudził zainteresowanie, nie jestem jednak w stanie pozbyć się jakiegoś uczucia przykrego niepokoju…
Tennessee Williams swego czasu słusznie zauważył, że gdyby pojedynczy ludzie zachowywali się tak, jak niekiedy zachowują się narody, bez wątpienia nakładano by im kaftan bezpieczeństwa by nie zrobili krzywdy sobie i innym, przynajmniej do czasu aż minie stan psychozy… Jaka szkoda, że to niewykonalne.
*
Tekst ten zapewne powinien kończyć się jakąś konkluzją. Ale może latem lepiej unikać konkluzji, a już na pewno nie podsuwać ich innym? „Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał” – jak to ujął dramaturg i pisarz stanowczo zbyt rzadko dziś w Polsce czytany i wystawiany. Można by dodać: bo też i nigdy nie ma pewności czy to ja sam mniemam czy tak naprawdę to inni mnie mają…
Zatem skoro zaczęliśmy od „Snu nocy letniej”, to może zepnijmy ten tekst stosowną szekspirowską klamrą, odwołując się do tego, że 23 czerwca przypadają m.in. imieniny Prospera. A zatem takoż i Prospera z „Burzy”. Tak, tego, który nie tylko potrafił uwolnić ducha Ariela, ale i z jego pomocą poskromić Kalibana. A to z dzisiejszej perspektywy wydaje się bodaj najważniejszym przesłaniem „Burzy”.
Jak bowiem pisała wybitna polska filozofka Barbara Skarga: „nie dostrzega się, że w stechnicyzowanym i zmaterializowanym świecie tłum ludzki, czyli ten obywatel Kaliban, grozi kulturze nieustannie. Myślenie nie ma dla niego wartości samoistnej, jest po to, by się zrealizował czyn i by ten czyn był skuteczny.” Bardzo dobrze dopełniła tę myśl jej uczennica, prof. Magdalena Środa: >>Obywatel Kaliban to efekt uboczny i nieunikniony demokracji, a zarazem jej poważne zagrożenie. Żaden z niego obywatel. Jest egoistą, hedonistą i pragmatykiem. Nie rozumie ani ducha kultury europejskiej, ani ducha humanistyki, "nie lubi filozofii, bo jej nie rozumie, sztukę chciałby podporządkować swoim gustom, niszcząc to, co oryginalne i wyrastające ponad smak przeciętności. Podejrzliwie odnosi się do ludzi nauki, zwłaszcza do teoretyków, wiedza bowiem, która nie umożliwia natychmiastowej produkcji, wydaje mu się niepotrzebną zabawą". […] Uwielbia sensacje, zwłaszcza te ponure. Jest pożeraczem tabloidów. Obywatel Kaliban łatwo daje sobą sterować, toteż jest ulubionym materiałem dla pewnego typu polityków.<<
Dodajmy od siebie, że obywatel Kaliban łatwo przeistoczyć się może w obywatela Kanibala.
Korzystając przeto ze sposobności, jaką są wspomniane imieniny Prospera, życzyłbym redakcji Gazety Świętojańskiej z okazji piętnastolecia niestrudzonego uprawiania przez nią intelektualnej partyzantki w przestrzeniach okupowanych przez coraz bardziej stabloidyzowane media mainstreamowe, by znacznie powiększyła zasięg swego oddziaływania. A także co najmniej kolejnych piętnastu lat prawdziwej prosperity, która wszakże zależy od tego, czy uda się okiełznać Kalibana – skuteczniej niż czynili to Prospero z Mirandą w roli jego preceptorów. I niech duch Ariela pozostanie z Wami…
Oby sny naszych nocy letnich były wolne od odgłosów nadciagających burz…
Stefan J. Adamski