Nowy słownik teatralny: Śmiecher
Piotr Wyszomirski
Kiedyś był tylko klakier. Płaski, banalny, jednowymiarowy w intencjach i związkach współpracownik spektaklowy i producent klaki - generalnie wiadomo, o co i o kogo chodzi. Czasy się zmieniają, sztuka musi ciągle być nowa i pierwsza, więc i współpracownicy nowi być muszą także i jak najbardziej. Nie wiadomo, kiedy i skąd, ale na pewno pojawił się, jest i rozwija: świeży, bogaty hierarchicznie i jeszcze chyba nie do końca opisany, ale bez niego trudno już sobie wyobrazić spektakl. Zastępuje klakiera lub występuje z nim wespół. Chyba jednak ostatecznie bardziej wypiera starego wiarusa, niż z nim występuje. A na pewno nie współpracuje. Zjawisko już dawno wystrzeliło z bloków uzusu i staje się normą, więc dobija się opisu. To śmiecher.
Śmiecher jest przydatny na komedii i na tragedii, wszak o rzeczach smutnych najskuteczniej mówi się na śmieszno. Czy zdarzyło się komuś być w teatrze i słyszeć widza śmiejącego się w zaskakujących momentach lub śmiejącego się szczególnie? Choćby głośniej lub częściej niż wynikało to z oglądu? I nie chodzi tu absolutnie o widza będącego "pod wpływem" lub śmieszka potocznego, co się śmieje zawsze. Tu chodzi o coś dużo poważniejszego, czyli o śmiech na serio.
Słyszalny powszechnie śmiech jest wielofunkcyjny. Może zarażać i ośmielać, potwierdzać i podpowiadać. Jako aplauz rozśmiesza, ale to banał. Śmiech oceniający, potwierdzający, wywyższający i wywyższający się, elitaryzujący, wtajemniczający - to są dopiero śmiechy warte przystanku refleksyjnego. I chyba najważniejsze: kto i jak się śmieje!
Śmiech kolegi z zespołu aktorskiego lub koleżanki z innego teatru jest formą dodania otuchy i zaznaczenia swej obecności. Im sala większa i siedzi się dalej, śmiać się trzeba głośniej, by nie tylko widzowie, ale także aktorzy na scenie, usłyszeli śmiechera. Często śmiech ten pojawia się w momentach absolutnie zaskakujących - to śmiech wtajemniczonych. Oni wiedzą coś, czego my nie wiemy o przedstawieniu, o świecie, o życiu i oczywiście o końcu świata. Co zaskakuje szczególnie, występuje to z coraz większym nasileniem w offie - rzecz do osobnego potraktowania. Tam członkowie zakonu potrafią znaleźć absolut, którego my nie odnajdziemy nigdy, choćbyśmy się ześmiali do śmierci. W tej kategorii królem, co tam królem - cesarzem - jest śmiech Krystiana Lupy. Przedstawienie może trwać nawet 3 godziny, ale reżyser zaczyna swój śmiechowy koncert już w pierwszych minutach i tak co chwila do końca. Tego śmiechu nie można przerywać, jest jak katedra w pakiecie z aktem strzelistym, bez tego śmiechu bylibyśmy ubożsi.
Bardzo ciekawy rodzaj śmiechu i śmiechera zanotowałem niedawno. Bohaterem był dramaturg, który co chwila podśmiewał się na przedstawieniu według własnego tekstu. Przypomniał mi się dowcip o facecie, który śmieje się z dowcipów, które sam sobie opowiadał. Śmiecher autotematyczny? Oczywiście postperformatywny i fajny.
Śmiecher może być ustawiony lub nieświadomy. W pierwszym przypadku jest młodszym bratem klakiera, w drugim otwiera nam się szeroki asortyment, w którym gonią się kompleksy z pychą, transakcyjność z ekshibicjonizmem i co tam w śmietniku psychiki się znaleźć może.
Śmiecher i śmiecherologia dopiero się rozkręcają, ale należy w tym miejscu zaznaczyć, że w kraju nadwiślańskim nie zanotowano jeszcze śmiechu finalnego i śmiechu krytykującego, kpiącego, ironicznego czy szyderczego, bo wiadomo - w polskim teatrze trzeba się "zachowywać". Szczytem negatywnej manifestacji, oprócz ustawkowej Hańby!, jest wyjście w trakcie lub wyjście w trakcie z wykrzyknikiem, czyli przodem, przed pierwszym rzędem siedzisk. Może być w pakiecie z trzaśnięciem drzwiami, ale to już bachanalia. Nie ma antyśmiecherów, prześmiewców i tak już pozostanie, bo przecież wszyscy jesteśmy dorośli i nikt nie zaryzykuje infamii.
Za: e-teatr.pl