Sopocka bajadera dla spóźnionych kochanków
Piotr Wyszomirski
Miasto
Jedno z najbardziej klimatycznych miast w Polsce w wysokim sezonie przeistacza się w molocha. Slalom specjalny przez nieprzebrane tłumy na Monciaku to zadanie, jakiego staram się unikać jak diabeł święconej wody albo Adam Nawałka zmian w podstawowym składzie. Podobno tak samo było w PRL-u, ale ja tego tak nie pamiętam albo wolę pamiętać, że było inaczej. Z tych codziennych zjazdów zapamiętałem tylko jeden obraz, konkretnie koszulkę z napisem „Hipsters destroy everything” na ciele mężczyzny bez lewego ramienia. Za dnia na Monciaku dominują aromaty wydalane przez gofry i smażone ryby, wieczorem i w czasie długiej nocy, a noce są w Sopocie najdłuższe, kilka zapachów innych, w większości pod paragrafami. Ale o porządek można być spokojnym, co potwierdzam naocznie. Byłem świadkiem błyskotliwej, przedpółnocnej akcji na peronie SKM. Para policjantów zatrzymała 3 nastolatki za palenie papierosów na peronie. Były groźne spojrzenia i ojcowskie pouczenia, ale dziewczyny pewnie spieszyły się do pracy, więc zakomunikowały policjantom, że stróże porządku mogą robić, co uważają, byle szybko. Ostatnie, miażdżące spojrzenie na pożegnanie i girlsy mogły się oddalić. Jest jak jest – Sopot stał się niewolnikiem swojej popularności, jeszcze gorzej jest w Krakowie, bo tam więcej rzygających Angoli i Wawel oraz masa innych świętości, co tworzy kontrast trudny do przyjęcia nawet dla tak tolerancyjnego obywatela, jak ja. Sopot stał się polską Ibizą, ale Miasto stara się przedstawiać co roku możliwie jak najbogatszą ofertę alternatywy dla upojnej, niekończącej się rozrywki. Część filmowa to pokazy Kina Letniego na molo (wstęp wolny czyli za 7,50 zł za bilet na molo) i Sopot Film Festiwal (SFF).
Jaki to festiwal?
Z pewnością zmienny i małżeński. Od 2001 roku przez 8 lat obejmował konkursowy przegląd filmów krótkometrażowych, potem doszły fantastyczne filmy pełnometrażowe, potem znikły, następnie pojawiły się pełne metraże polskie, dokumenty i wreszcie międzynarodowy Konkurs 1-2 obejmujący pierwsze lub drugie filmy fabularne. W tym roku po raz pierwszy w trybie konkursowym pokazano także dokumenty (Konkurs DOC), trzecim konkursem był tradycyjny Konkurs Short. Oprócz tego Spectrum 2015/16 – przegląd filmów artystycznych z zeszłego sezonu, Spectrum DOC, retrospektywy małe i duże (m.in. Herzog i Bunuel), Panoramy: Młode kino skandynawskie i Nowe kino irańskie, Zjawisko: Punk. Not Dead?, pokazy specjalne, koncerty, warsztaty, wystawy, spacery filmowe (więcej).
Na oba konkursy pełnometrażowe wpłynęło ponad 600 zgłoszeń, selektorami byli: Anna Kądziela-Grubman (Dyrektor programowy & PR) oraz Michał Grubman (Dyrektor festiwalu). Na konkurs krótkich metraży wpłynęło ponad 3 000 tytułów, selektorami była para dyrektorów i reżyser Katarzyna Kaczmarek. Budżet SFF wyniósł 238 tys. zł. (50 tys. MKiDN, 50 tys. PiSF, 85 tys. Miasto Sopot, 20 tys. Urząd Marszałkowski + wkład własny i wpływy z biletów). Frekwencja była różna, zauważyłem jeden nadkomplet („Na granicy”), najmniej (nie licząc maleńkiej salki w PGS) na czeskim „Davidzie” (maks. 20 osób). Najwięcej osób opuściło salę podczas projekcji „Baby Bump” (ponad 20), kilkanaście osób nie wytrzymało na „Kosmosie”, kilka na „Fuocoammare”. To oczywiście bardzo wyrywkowa informacja, nie udało mi się, niestety, zobaczyć kilku filmów z różnych powodów (poślizgi w projekcjach, ratowanie chałupy przed powodzią). Na pewno najbardziej zaskakującym filmem był zapowiadany jako 60-minutowy „Onkorejs” w reżyserii Pawła Kacperskiego, który ostatecznie okazał się 25-minutowym obrazem Mirosława Borka pt. „Wybieram życie”. Filmy były pokazywane w Multikinie, Teatrze Wybrzeże (Scena Kameralna), Państwowej Galerii Sztuki, Dwóch Zmianach, Teatrze Boto. To oczywiście promocja tych miejsc i możliwość pokazania większej ilości filmów, jednak nie wszystkie miejscówki spełniają warunki do komfortowego odbioru. Najwięcej widzów ściągały projekcje Spectrum 2015/16, czyli możliwość nadrobienia całorocznych zaległości, jednak najważniejszym wydarzeniem na każdym festiwalu, budującym prestiż całego zbioru wydarzeń, jest konkurs główny, w tym przypadku
Konkurs 1-2
Film o izraelskich lesbijkach wygrał Sopot Film Festival
Tytuł jednej z relacji prasowych z SFF
W szranki o nagrody honorowe stanęło 8 filmów: 3 polskie, znane już z ekranów (w tym dwa z blisko już rocznym stażem) i 5 zagranicznych: ekwadorski, peruwiański, czeski, izraelski i belgijsko-holenderski. Polskie filmy są dobrze znane miłośnikom kina, więc krótko. Jeśli celem festiwalu było nagrodzenie najlepszego obrazu, to moim faworytem były „Córki dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej (1978). Nie tylko dlatego, że obraz zdobył już ponad 25 nagród na wielu festiwalach (m.in. za debiut w Gdyni więcej), ale dlatego, że to świetny przykład pierwszego filmu: oryginalnego, odważnego, niespodziewanego. „Perwersyjna bajka dla dorosłych”, „zdekonstruowany musical”, przewrotna, dowcipna mieszanka kiczu i surrealizmu, kodowanie na wielu poziomach, znani aktorzy obsadzeni w zaskakujących rolach – duża przyjemność estetyczna i poznawcza.
https://www.youtube.com/watch?v=ufjCgXPxKuc
Córki dancingu (2015) Zwiastun filmu Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Jeszcze bardziej „pierwszy” (w kolejności premierowej, bo wcześniej reżyser rozpoczął prace nad „Królem olch”, którego zobaczymy w tegorocznym konkursie głównym w Gdyni) jest „Baby Bump”, debiut Kuby Czekaja (1986). To pierwszy taki film o dojrzewaniu w polskim kinie, pokazujący w oniryczno-surrealistycznej formie problemy inicjacyjne najmłodszych. Obraz jest mocno stylizowany, epatuje wulgarnością, od wiedzy o której, przepełnieni hipokryzją, chcemy uciec. Świat najmłodszych jest słabo rozpoznany, „Baby Bump” to egzekucja naszych, dotychczasowych wyobrażeń na ten temat a Janusz Nasfeter pewnie przewraca się w grobie. Film, znany z zeszłorocznej Gdyni, pojawił się w kinach w czerwcu, we wrześniu będzie dostępny na platformach VOD a w grudniu na DVD. Kwestią czasu jest, kiedy stanie się filmem kultowym, bo to, że się stanie, jest przesądzone. Warto zauważyć, że dubbing w języku angielskim był dziełem Caryl Swift - słupszczanki, mistrzyni patetycznego monodramu. Debiut Czekaja, wyprodukowany przez ambitną firmę Balapolis, kolekcjonuje nagrody, na SFF dostał wyróżnienie Jury za nieposkromioną reżyserską wyobraźnię, która pozwala wejść w niedostępny świat dojrzewającego 11-latka. Oba przedstawione filmy łączy nie tylko postać Agnieszki Smoczyńskiej (w „Baby Bump” jest reżyserem II ekipy), ale, przede wszystkim, obrazowanie (to godni kontynuatorzy myśli wizualnej Xawerego Żuławskiego z „Wojny polsko-ruskiej”), poczucie humoru i otwarcie na nieobecne do tej pory grupy bohaterów i odbiorców.
https://www.youtube.com/watch?v=VNRprKjH6CY
BABY BUMP polski zwiastun Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Ceniony operator Marcin Koszałka (1970) zadebiutował „Czerwonym pająkiem”, który ma już swoich wiernych wyznawców. Film opowiada historię, która jest kompilacją dwóch autentycznych a tematem jest bardziej fascynacja albo próba odpowiedzi na pytanie o pochodzenie i obecność zła, niż efektownym, trzymającym w napięciu thrillerem. Oczywiście świetne zdjęcia, drobiazgowy realizm szczegółu (lata 60.), hołd złożony Idziakowi i Kieślowskiemu („Krótki film o zabijaniu”) oraz za dużo niedopowiedzeń. Koszałka niepytany przyznaje się do fascynacji twórczością Michaela Haneke, kiedy świeżo upieczony reżyser napotka na swojej drodze własnego Piesiewicza, powstanie arcydzieło. W Sopocie nagroda publiczności.
https://www.youtube.com/watch?v=poyQIJZOXDQ
CZERWONY PAJĄK - oficjalny zwiastun (HD, 1080p) Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Polskie filmy o kilka klas wyprzedzały konkurentów z zagranicy, którzy walczyli u mnie o Malinę dla najgorszego filmu. Filmy niepolskie to w najlepszym wypadku rozbudowane etiudy. Nieporadne, nudne, przewidywalne, niepotrzebne. Operujące bez talentu poetyką sandensowo-horyzontową (epitet od nazwy dwóch festiwali). Na tę poetykę składają się topiki w stylu:
- drgająca kamera (postać biegnie albo się denerwuje, często oba elementy naraz i kamera też biegnie lub się denerwuje, bo jest w głowie postaci)
- ponadnormatywna długość ujęcia (jak widzimy postać idącą w oddali z lewej na prawą lub odwrotnie, to spokojnie możemy wyjść na „fajkę” i wrócić zanim zmieni się obraz; taka długość jest oczywiście niezbędna dla rytmu, wprowadza w stan kontemplacji, a neofitów, którzy do Wro nie jeżdżą, po prostu usypia)
- niewyraźne zdjęcia, nieciekawe plany (niedoświetlone lub prześwietlone ekspozycje bo tak widzi postać, dopracowane zdjęciowo plany to dyshonor)
- niedomknięcia (absolutnie najważniejszy składnik – wszystko musi być „otwarte”: sceny, wątki i, przede wszystkim oczywiście, zakończenie; widz ma się poddać filmowi, współtworzyć a nie prymitywnie zachwycać. Czas oglądania filmu to jedyne chwile, kiedy o danym filmie się myśli, więc trzeba dać czas widzowi, żeby pomyślał).
Utalentowani twórcy potrafią operować wymienionymi środkami wyrazu z artystycznym efektem, autorzy co najmniej trzech filmów konkursowych obrazów przykrywają takimi zabiegami po prostu brak pomysłów.
Absolutne klapy to peruwiańska "Rosa Chumbe" i czeski "David", niewiele wyżej stoi ekwadorski „Ocean między nami”. Po ciężkiej walce wewnętrznej mój głos oddaję na film z kraju indiańskiego – bonus za absurd scenariuszowy (nieżywe dziecko budzi się po kilkunastu godzinach przebywania w zamkniętej siatce bez dostępu powietrza – ma to być cud i takie tam). Oceny obejrzanych filmów w festiwalowym kontekście i szkolnej skali:
Baby Bump - 4,5
Barash – 2,5
Córki dansingu - 5
Czerwony pająk - 4
David - 1
Ocean pomiędzy nami - 1,5
Paradise trips - 2,5
Rosa Chumbe – 1
Najmniej bolał nagradzany już na festiwalach w Ostendzie i Mannheim autorski film Rafa Reyntjensa (1975) pt. "Paradise trips" – ciepła, dobrze zagrana opowieść o relacjach ojcowsko-synowskich i pochodnych. Nic nowego pod słońcem, trochę kolorytu, ale dało się obejrzeć. Mniej więcej na tym samym poziomie był zwycięski "Barash”, izraelskiej scenarzystki i reżyserki Michali Vinik, pokazany po raz pierwszy w Polsce na zeszłorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym. Film został obwołany przez jednego z blogerów lesbijskim romansem roku. Jednak to, co najciekawsze w tym filmie, rozgrywa się poza wątkiem głównym, bo pierwsza, nieszczęśliwa miłość, nawet jeśli homoseksualna i w Izraelu, to jednak banał. Barash to nazwisko rodziny, którą tworzą m.in. rasista Gideon – samiec alfa dalekiego sortu, nieszczęśliwie zakochana Naama i świadomie wybierająca trudną miłość Liora, starsza córka, która znika co jakiś czas i wchodzi w trudne relacje. Liora, służąca w armii izraelskiej, zakochuje się w Palestyńczyku i chce z nim być mimo wiszącej w powietrzu infamii. Kto był choć raz w Jerozolimie i chciał zadać sobie kilka pytań – np. o mur odgradzający, ten lepiej zrozumie najważniejszy temat zasugerowany w filmie. Niestety, recepcja tego filmu jest powierzchowna. Nie zdziwiłbym się, gdyby karierę zrobiła Hadas Jade Sakori, ekranowa dominatorka Dana Hershko.
https://www.youtube.com/watch?v=rye2rJeW5VU
Barash - trailer Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Kombinowałem na różne sposoby, ale nadal nie wiem, dlaczego „Barash” został uznany za najlepszy film. Gościnność? Wstęp do Literackiego Sopotu, który w tym roku będzie poświęcony literaturze z Izraela?
Nagrody Sopot Film Festival 2016
KONKURS FILMÓW KRÓTKOMETRAŻOWYCH
Nagroda Publiczności - Ciało obce, reż. Marta Magnuska, Polska, 2015;
KONKURS FILMÓW DOKUMENTALNYCH
Nagroda główna - „Sprawa rodzinna” reż. Tom Fassaert, Belgia – Holandia, 2015;
Jury przyznało nagrodę za dotknięcie tajemnicy ludzkiego życia w ciekawej formule dokumentu osobistego, pozwalającego na odkrywanie kolejnych kręgów egzystencji.
KONKURS 1-2 FILMY
Nagroda publiczności - „Czerwony pająk” reż. Marcin Koszałka, Polska, 2015;
Wyróżnienie za zdjęcia - „Paradise Trips” reż. Raf Reyntjens, Belgia, Holandia, 2015;
Jury przyznało wyróżnienie za bezpretensjonalność formy i emocjonalną wrażliwość na aktora.
Wyróżnienie - „Baby Bump” reż. Kuba Czekaj, Polska, 2015
Jury przyznało wyróżnienie za nieposkromioną reżyserską wyobraźnie, która pozwala wejść w niedostępny świat dojrzewającego 11 - latka.
Nagroda główna – „Barash” reż. Michal Vinik, Izrael, 2015
Jury przyznało nagrodę za ciekawie opowiedzianą historię o dojrzewaniu i miłości w świecie pełnym obyczajowych zakazów i politycznych zagrożeń.
Plusy dodatnie i plusy ujemne, czyli rady wujka Dobra Rada
Festiwali filmowych, także międzynarodowych, jest mnóstwo. Przebić się jest bardzo trudno, by stworzyć coś więcej niż tylko przegląd, potrzeba wielu elementów: pomysłu, wizji, zdolności tworzenia koincydencji i kontekstów, osobowości wśród organizatorów i oczywiście pieniędzy, ale najlepiej mieć to wszystko razem. Hierarchia filmowa jest okrutna, czego dowodem był m.in. brak "Zjednoczonych Stanów Miłości" na SFF ( film wchodzi na ekrany 29 lipca, ale już dzień wcześniej można będzie go zobaczyć na przedpremierowym pokazie w Gdyńskim Centrum Filmowym).
Naszą ambicją jest przede wszystkim międzynarodowy konkurs 1. i 2. filmów. Jesteśmy jedynym, międzynarodowym festiwalem filmowym w Polsce północnej, mamy ambicje pokazywania najlepszych filmów kina autorskiego.
Anna Kądziela-Grubman
Gdyby potraktować SFF jako niezobowiązujący letni suplement, miałbym same komplementy i tylko szacunek. Jednak nieskrywane ambicje organizatorów są tak duże, że wypada ustosunkować się niepowierzchownie.
Po raz kolejny poziom zagranicznej części Konkursu 1-2 jest nieprzyzwoicie niski. Anna i Michał Grubmanowie nie powinni być jedynymi selektorami, bo to po prostu wygląda niepoważnie. Pomysłem na rozdzielenie ogromnej puli filmów mogłaby być współpraca z Uniwersytetem Gdańskim. Może pasma powinny mieć swoich kuratorów? Zdecydowanie najmocniejszym punktem festiwalowej układanki jest Spectrum sezonowe, ale i tu można postarać się o ciutkę lepszy zestaw. Może warto zapytać się widzów, jakie filmy z sezonu chcieliby obejrzeć i w jakiejś części uwzględnić ich typy? Korzyści byłyby wielostronne. Zabrakło mi kilku tytułów, jak choćby „Nowego jutra”, „Nowego testamentu” czy „Eisensteina w Meksyku” - miejsce dla nich można znaleźć spokojnie, rezygnując z nic lub co najwyżej niewiele wnoszącego pasma 3x2. Warto dopracowywać szczegóły – skoro jest dokument o Sokurowie („Głos Sokurowa”), to aż się prosi o „Frankofonię”! Można też śmiało dodać fabularną „Królową pustyni” Herzoga, bo jest przegląd jego dokumentów. Albo pamiętać o festiwalowych faworytach z lat poprzednich i pokazać „Sicario” retrospektowanego wcześniej Denisa Villeneuve’a – i tak dalej, i tak dalej – pomysłów jest wiele.
Nie mogę jakoś zaakceptować faktu, że na festiwalu nie ma atmosfery festiwalowej. Ogłoszenie wyników konkursów na kilka dni przed zakończeniem i rezygnacja z finału i fety to dotkliwy brak, to częściowe pozbawienie festiwalu festiwalowości.
Zaczynali od małej grupki znajomych, dziś już jest to sztab około 100 osób, masa sponsorów i patronów, ale nadal jest kameralnie, miło i z klasą.
Bloger podpisujący się [d] na blogu Totalny brak kultury
Nie sądzę, żeby była to prawda. To jeden z balonów, których lata w necie nieskończona ilość, ale jakoś nikomu nie zależy na sprostowaniu. Od wielu lat moją aktywność zawodową realizuję z własnego wyboru w organizacjach pozarządowych i wiem jak jest trudno, szczególnie gdy nie ma się wsparcia w mądrych władcach. Jeśli tego brakuje, można być mistrzem świata kompetencji a i tak nic nie wyjdzie. Michał i Anna Grubmanowie mają luksusowe warunki, prowadzą Stowarzyszenie Hamulec Bezpieczeństwa, które jest oczkiem w głowie władz miejskich. Miasto Sopot jest niezwykle przyjazne dla ludzi kultury. Wielu z nich znalazło różnego rodzaju wsparcie, w tym możliwość prowadzenia działalności komercyjnej na preferencyjnych warunkach. To dobre rozwiązanie, ale czasami daje jedynie stabilność finansową artystom kosztem aktywności twórczej i animacyjnej. To temat do rozwinięcia przy innej okazji. Michał Grubman jest także dyrektorem Teatru na Plaży – przy takim wsparciu można góry przenosić. Warto więc zadbać też o jakość organizacyjną całego przedsięwzięcia. Nie dostałem ani jednego mejla podczas całego festiwalu, wyniki konkursów pojawiły się na Facebooku dzień po uroczystości i jako dziennikarz akredytowany przy festiwalu musiałem sam sobie je ściągnąć z FB. Akredytację „zdobyć” było mi dużo trudniej niż np. na weneckie Biennale – itd., itp. To jest standard festiwalu międzynarodowego?
Z praktycznych podpowiedzi – warto lepiej zaplanować godziny projekcji, by spotkania nie wywracały całego grafiku, w tym grafiku spotkań (świetnie zapowiadające się rozmowy z Koszałką czy Grzegorzkami trwały 20 – 25 minut, podczas gdy koszmarna rozmowa ze „zmęczonym” tradycyjnie Chyrą ponad 50. Oczywistością powinno być zapraszanie lokalsów - np. Caryl Swift do "Baby Bump" czy aktorów Teatru Wybrzeże ("Śpiewający obrusik"). Na identyfikator „Press” nie mogłem dostać ani zarezerwować biletu na następny dzień, a właściciele karnetów takie ułatwienie mieli. Nie rozumiem, dlaczego organizatorzy w żaden sposób nie ułatwiają pracy dziennikarzom. Nie rozumiem także, dlaczego sam Festiwal nie dba o swoją promocję – żeby nie było, że się znęcam, odsyłam do strony zeszłorocznego zwycięzcy, filmu "Ruin”, na IMDB. Dlaczego nie ma tam info o zwycięstwie w Sopocie? Uwag mam dużo więcej, ale i tak pewnie wyczerpałem roczny limit, więc poprzestanę.
Mimo wielu uwag krytycznych uważam, że Sopot Film Festival jest potrzebny z wielu powodów. Jego adresatami są turyści, sopocianie, przeciętni odbiorcy filmów oraz spóźnieni kochankowie kina, którzy nie zawsze mają czas na wyjście do kina w terminie premierowym. Dzięki Gdyńskiemu Centrum Filmowemu, Filharmonii Kaszubskiej, Żakowi, KinoPortowi i wielu przeróżnym inicjatywom i przeglądom, mamy wyjątkowo dobrą sytuację, co jeszcze bardziej powinno podnieść poziom SFF. Może stworzona zostanie możliwość, by festiwal był lepszy?
16. Sopot Film Festival, 9-17 lipca 2016, Sopot, miejsca różne.