- Od kilku lat jesteśmy w Polsce świadkami fundamentalnej zmiany społecznej - procesu przejmowania wielu obszarów debaty w przestrzeni publicznej przez organizacje obywatelskie. Chętnie powołujemy się na ruch Obywatele Kultury, który tak naprawdę był daleko wysuniętą forpocztą w stosunku do pozostałych obszarów aktywności, na których ten silny, oddolny, obywatelski ruch się pojawił. Kiedy w 2011 roku została przyjęta przez sejm ustawa o instytucjach kultury, nie było jeszcze takich ruchów obywatelskich, nie było z kim uzgadniać. To, co dzisiaj stanowi bardzo istotny element debaty publicznej, czyli ruchy miejskie, oddolne ruchy obywatelskie, aktywiści, którzy włączają się we wszystkich obszarach stanowienia prawa i tworzenia regulacji prawnych, są świeżej daty. Uczą się jak to robić, ale i my też się uczymy, jak na nie się otwierać i jak z nimi dyskutować. To jest szkoła i lekcja, którą muszą odebrać obie strony. To nie tylko obywatele muszą uwierzyć, że mają więcej do powiedzenia, niż im się wydawało i mogą wiele na władzy wymusić, ale też władza musi się uczyć, jak z nimi rozmawiać.
Jeszcze rok temu, kiedy zostawałam ministrem, powiedziano mi, bym nie uczestniczyła w żadnych mediach społecznościowych. Radzono mi, bym zlikwidowała stronę internetową i profil na Facebooku. Zastosowałam się do sugestii, poprosiłam zięcia, który jest informatykiem, o zlikwidowanie wszystkiego. Po kilku miesiącach sama zdałam sobie sprawę, że chcę uczestniczyć, chcę „włazić” w te debaty, chcę się wykłócać z ludźmi, chcę spróbować im coś wytłumaczyć i jestem gotowa odczytać oskarżenie pod moim adresem. Ludzie trollują, są hejty – zgoda, ale między tym przebija się głos, który dla mnie jest szalenie ważny Odbieram od nich mocną lekcję, jak każdy polityk słuchający ludzi: żeby się nauczyć tego, że to my, politycy, jesteśmy dla obywateli.