Kino nowohoryzontowe, czyli obowiązek inteligenta
Piotr Wyszomirski
Zakończyło się święto kina artystycznego w kinie Żak. 7 najciekawszych filmów zeszłorocznego festiwalu ambitnego kina, czyli 13. T-Mobile Nowe Horyzonty, stanowiło wypadkową wyborów jurorów i widzów wrocławskiego przeglądu. Filmy już niedługo wejdą do rozpowszechniania głównie w kinach studyjnych; żakowski przegląd wskazał na jedno arcydzieło, pięć filmów wartych obejrzenia i jedną wydmuszkę, z którą kontakt jest ewidentną stratą czasu. Wszystkie obrazy są już dość wyczerpująco zrecenzowane w internecie, dlatego ograniczę się do dygresji.
Zobacz omówienia i trailery wszystkich filmów
Peter Greenaway kręci ciągle ten sam film. I choć tym razem nie było wystawności „Kucharza…”, nasycenia obrazoburczego „Dzieciątka z Macon”, tak ciekawej intrygi jak w „Kontrakcie rysownika”, czy równie inspirująco pomalowanej kobiety jak w „Pillow Book” lub szaleństwa numerycznego jak w „Wyliczance” czy absurdalnych koincydencji jak w „The Falls”, to najnowsza pełnoformatowa produkcja twórczego spadkobiercy Viscontiego i Felliniego prezentuje satysfakcjonująco i odświeżająco wszystkie elementy kosmosu tego wyjątkowego twórcy. "Goltzius and the Pelican Company" (2012, premiera polska: 7 lutego 2014) to druga część trylogii „Holenderscy mistrzowie” (pierwsza była o Rembrandcie, trzecia ma być o Boschu, na 500-lecie śmierci malarza, czyli w roku 2016), w której przywołuje postać holenderskiego rytownika i malarza Hendrika Goltziusa. Przebiegły artysta próbuje namówić murgrabię Alzacji (w tej roli pamiętny z „Amadeusza” Murray Abraham) na sfinansowanie drukarni, która miałaby wydać Stary Testament z erotycznymi ilustracjami. Zwiastunem projektu ma być naturalistyczne odegranie w Colmar sześciu scen prezentujących seksualne przekroczenia rodem z Biblii, poczynając od podglądactwa na przykładzie Adama i Ewy. Coraz bardziej wyrafinowana perwersja burzy plan, ujawniają się emocje, aktorzy i obserwatorzy wychodzą z ról.
Jak zwykle u Greenawaya fabuła jest mniej lub bardziej potrzebnym pretekstem, dającym możliwość ujawnienia się wyobraźni reżysera i scenarzysty w jednej osobie. Przepych, nadmiar, sensualność, seksualność ujawniają się na wszystkich planach. Ważny jest kolor, rozmiar kryzy, akcent narratora – wszystko jest nośnikiem znaczeń. Znudzony murgrabia Alzacji, niczym książę Wirtembergii z „Casanowy” Felliniego, szuka nowych podniet, które mogłyby nakarmić jego perwersję. Pewnie gdyby budżet filmu był wyższy (Greenaway uzbierał skromne 2 mln euro), oglądalibyśmy egzotyczne stwory i wymyślne, przerafinowane potrawy, przy których foie grois podlane Sauternes brzmi jak pasztetowa z folii. Ale i tak najnowsza wizja reżysera „Brzucha architekta” oszałamia i daje satysfakcję dodatkową, jaką jest przyjemność odnajdywania jednego z ulubionych wizjonerów współczesnego kina w dobrej formie.
Film był pokazany w wersji 2D, tak więc mogliśmy się jedynie domyślić, że to obraz, który jest rzadkim alibi (na pewno obok „Hugo” i „Grawitacji”) dla techniki 3D. Dla mnie dodatkowy prezent to udział włoskiego reżysera teatralnego Pippo Delbono. Film do oglądania w całości a potem po kawałku, cyzelowania i powrotu, tak jak za każdym razem będąc w Rijks Museum wraca się do „Czytającej list” (tej w błękitnej sukni).
http://www.youtube.com/watch?v=aqXIZ9IHdfk&feature=c4-overview&list=UUKiKTlw7bM15f-bmBmcekTA
Fragmenty filmu z kanału Petera Greenawaya na YT Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Antypodą dla barokowego i przekroczeniowego Walijczyka jest Bruno Dumont. Jego propozycje to kino ascetyczne, dla niektórych oczyszczające, a na pewno na przykładzie „Camille Claudel 1915” niezwykle zdyscyplinowane, zegarmistrzowskie. Najnowszy film tego zadeklarowanego ateisty, który podnosi wartość przeżycia religijnego w dzisiejszym świecie, to hołd dla Roberta Bressona, wielkiego, metafizycznego nudziarza, twórcy odrębnego języka filmowego, który m.in. oprócz instrumentalnego traktowania aktorów, manifestacyjnie uciekał od atrakcji. Jedyna postać z krwi i kości to Juliette Binoche (C.Claudel), ale to za mało, by przekonać. Oczywiście mamy budować film w sobie, po to reżyser daje nam czas w kinie, ale choćby brak rozwinięcia wątku związku z Rodinem powoduje, że dramat rzeźbiarki i hipokryzja rodziny nie wybrzmiały. Film manifestacyjnie w kontrze do dzisiejszych obrazów, przez co wart obejrzenia, ale wolę jednak Bressona.
Najbardziej energetycznym filmem przeglądu były zdecydowanie „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków”, Grand Prix na 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty. 26 opowieści o dziewczętach i kobietach o imionach rozpoczynających się na literę „O” ukazuje magię i wciąż żywą obrzędowość ugrofińskiego ludu Mari Eł, o którym się mówi, że to ostatni poganie w Europie. Eros i Thanatos nieustannie spotykają się w legendach i misteriach, ale co najciekawsze, rzecz dzieje się nie tylko na wsi, i to wcale nie zabitej dechami na końcu świata, ale także w domach z wielkiej płyty, o których przecież wiemy, że ani tam wolnej miłości, ani tym bardziej duchowości. Opowieści o magicznej treści rodem znad środkowej Wołgi przypominają poetykę Paradżanowa, nie uduchowione „Barwy granatu”, ale „Cienie zapomnianych przodków”, i pogłębiają tęsknotę za polskim odpowiednikiem filmowym. Mamy rok Kolberga, to kto wie, może się doczekamy.
Cechą filmów nowohoryzontowych jest często mieszanie gatunków. Pierwszą hybrydą był amerykański „Kiedy umieram” dość rozpoznawalnego aktora Jamesa Franco (reżyseria i scenariusz oparty na powieści Williama Faulknera). Dla mnie to ostatecznie czarna komedia, której bohaterami są członkowie rodziny Bundrenów, której patriarcha, Anse, jest skończonym idiotą: przyczynia się do śmierci żony, bo nie było czasu na wezwanie lekarze, bo żniwa, bo deszcz padał itd. Podróż Bundrenów z trumną żony i matki pięciorga dzieci to ciąg katastrof, których nie powstydziliby się najlepsi w tej dyscyplinie bohaterowie animowanego serialu „Sąsiedzi”. Ciekawy, choć nie odkrywczy formalnie (często stosowana narracja polifoniczna znana już u Able’a Gance’a i mistrzowsko stosowana prze De Palmę), odkurza mocno już zapomnianego Faulknera.
Po „Płynących wieżowcach” zniechęciłem się do filmów gejowskich, ale francuska lekkość i bezpretensjonalność „Nieznajomego nad jeziorem” prawie mnie uwiodła. Zrobić film z niczego, jak to uczynił reżyser i scenarzysta Alain Guiraudie, to niełatwa sztuka. Nieprzesadnie psychologizująca opowieść z obrazku rodzajowego przechodzi w thriller z pastiszowym, wręcz komediowym zakończeniem, a do tego jeszcze kilka, nie kilkanaście, niebanalnych kwestii na temat świata gejów, to całkiem sporo jak na ten bardzo francuski film.
Najzimniejszym, najbardziej sformalizowanym filmem była „Shirley-wizje rzeczywistości” Gustawa Deutscha, który w 13. fragmentach opartych na obrazach Edwarda Hoppera snuje opowieści, której bohaterką na przestrzeni około 30. lat jest Shirley – zaangażowana aktorka teatru Living Theatre. Każda historyjka, najczęściej monolog bohaterki, rozgrywa się w jednej, zamkniętej przestrzeni jak najbardziej przypominającej obraz amerykańskiego klasyka. Eksperyment formalny, wart obejrzenia po wcześniejszym przygotowaniu. Ciekawostka – w filmie nie jest cytowany najsłynniejszy obraz Hoppera, czyli „Nighthawks” („Ćmy barowe”).
Filmem zbytecznym był za to obraz „Chore ptaki umierają łatwo”. W większości filmowany w poetyce „Blair Witch Project” jest niemożliwie przeciągnięty i po prostu głupi. Warto jednak poczytać o ibogainie, więc do czegoś to „dziełko” też się przyczyniło.
Napisy w dwóch filmach były pozbawione polskich znaków, przez co ich czytanie trochę przypominało grę w kalambury. Nie dziwi, że dotyczyło to „Camille Claudel, 1915” i „Chorych ptaków umierających łatwo”. Akcja pierwszego rozgrywa się w ośrodku dla obłąkanych, a w drugim cała ekipa jest nieustannie na haju.
Zakończony przegląd będzie z pewnością jedną z najciekawszych prezentacji filmowych całego roku. Starannie dobrana reprezentacja ambitnego kina to obowiązkowa lektura każdego, szanującego się inteligenta. Tak więc – "warstwo społeczna żyjąca z pracy umysłu, wykształcona ostatecznie w XIX wieku głównie ze zubożałej szlachty, ale również ze stanu mieszczańskiego, rzadziej bogatego chłopstwa i podupadłej arystokracji" – ruszaj do kin!
T-Mobile Nowe Horyzonty Tournee, 10-16.01.2014, Kino Żak.