Dlaczego warto żyć? „Całoczerwone” work-in-progress
Katarzyna Wysocka
Spektakl Teatru BOTO wykluwał się bardzo długo. Pierwsze przymiarki nastąpiły jeszcze w zeszłym roku, ale choroba aktorki uniemożliwiła prezentację. Publiczne pokazy nastąpiły kolejno w marcu, a następnie we wrześniu 2013 i nadal nie spełniały ambicji realizatorów. W międzyczasie zmienił się reżyser, Marię Kwiecień zastąpił Adam Nalepa, co spektaklowi i aktorkom wyszło na dobre i zaowocowało między innymi nagrodami na Festiwalu Windowisko 2013. I oto przed tegorocznymi świętami, znowu szarymi i bezbarwnymi, po raz kolejny pokazano „Całoczerwone”, duodramat przemyślany, prawie epicki, z aspiracjami sztuki psychologicznej, choć to słowo, nie energia „niebycia” ostatecznie są siłą stanowiącą. Mogliśmy obejrzeć kolejną, ale nie ostateczną wersję spektaklu, bo to według realizatorów produkcja typu work-in-progress, w której wartością samą w sobie jest bycie w procesie zmiany. Wersja z grudnia 2013, mimo że to nadal kompozycja kilkunastu scen luźno ze sobą powiązanych, stanowi już konstrukcję zwartą i dopracowaną, choć programowo otwartą.
Kobieta lat 35 lub wcale nie tyle, nieszczęśliwa absolutnie lub tylko ogołocona ze złudzeń, poszukująca właściwych odpowiedzi lub tylko zadająca pytania. Oto bohaterka, która ruszyła w podróż w głąb siebie, aby zapomnieć i jednocześnie stale pamiętać. Bohaterka stworzyła sobie świat podwójny lub bardziej równoległy, w którym dialoguje ze sobą, aby zupełnie nie zwariować albo zwariować do końca. Dowodem jej istnienia jest rytm dnia, obarczony przede wszystkim porannym rytuałem, stanowiącym właściwy element trwania, mimo wszystko trwania. Wespół z sobą, podąża za tokiem własnego rozumowania, pełnego powtórzeń, anafor, oksymoronów, refrenizmu i trywializmów spowodowanych traumą. Straciła dziecko w wyniku nieszczęśliwego wypadku, chyba kogoś pochowała, jak sama mówi. Jeszcze oddycha, choć nie ma powodów sądzić, że to prawda.
Są momenty w sztuce, kiedy blisko jej do Beckettowskich rozważań samoświadomych, których wynikiem są ogólne poczucie pustki i samotności, doprowadzające nad życiową przepaść. Bohaterka według scenariusza Małgorzaty Szczerbowskiej nie ma odwagi, by skończyć ze sobą, chociaż otrzymała dar pogłębionej analizy otoczenia i tworzących go kulturalnych i społecznych uwarunkowań, trendów i oczekiwań. Jest w miarę skomplikowaną kontestatorką rzeczywistości, dlatego jej cierpienie może przekonywać. Mnie jednak ostatecznie nie przekonało, choć starałam się bardzo uważnie towarzyszyć postaci rozszczepionej, bliskiej niejednej kobiecie znajdującej się w potrzasku myśli. I choć spektakl nabrał w najnowszej wersji dramaturgicznej energii, był dynamiczniejszy niż we wrześniu, to daleko mu było do uniwersalnych konotacji intelektualnych, do których chyba aspirowała autorka scenariusza i jednocześnie sceniczna duopersona. Zabrakło mi przede wszystkim pogłębionego, panicznego strachu, jaki wywołać mogły trudne doświadczenia, przejmującej pustki, ogłuszenia, doprowadzające do szaleństwa. Było rozdarcie, niepokój, początki klinicznej alienacji i rozpadu osobowości, ale nie „wyczułam” trwogi, która nadałaby „Całoczerwonemu” atrybuty prawdy ponadczasowej. Są w tekście fragmenty, które potwierdzają, że Szczerbowska ma "dobre ucho", podsłuchuje rzeczywistość po swojemu, choć w niektórych momentach czuje się zbytnie podobieństwo do Masłowskiej czy Koterskiego, ale to przecież najlepsze wzorce. "Nie stać mnie na feminizm" celnie konstatuje po dezintegracji, ale daleka od pozytywnej odbudowy, bohaterka. W sytuacji największej straty nie stać chyba nikogo ani na feminizm, ani na machismo. Czy to, co pozostaje po stracie, to człowieczeństwo?
Adam Nalepa dał Sylwii Górze-Weber i Małgorzacie Szczerbowskiej duże pole do własnej interpretacji. Dał wybrzmieć tej kobiecości, którą emanują obie aktorki. Weber pokazała, w jakiej skorupie znalazła się jej postać, obarczyła ją współczesnym zagubieniem w bardzo realnym świecie, podniosła ją do rangi kobiety nadwrażliwej. Szczerbowska grała najczęściej grubą kreską, zbyt upraszczając pole emocji postaci. Jeśli "Całoczerwone" będzie nadal laboratorium poszukiwań scenicznych, proponowałabym skrócenie duodramu o kwadrans i wcześniejsze zakończenie. Można też pokusić się o fragmenty w całości improwizowane oraz większe zróżnicowanie natężenia emocjonalnego.
Całoczerwone, Scenariusz: Małgorzata Szczerbowska, reżyseria: Adam Nalepa, obsada: Małgorzata Szczerbowska, Sylwia Góra-Weber, multimedia: Tomasz Weber, produkcja: Fundacja Teatru BOTO. Czas trwania: ok 90 min.