Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Czy Nagroda Literacka Gdynia to Barszcz Sosnowskiego dla polskiej literatury? Część pierwsza i druga

Opublikowano: 22.10.2013r.

O Nagrodzie Literackiej Gdynia w sposób zaangażowany, niebanalny i odważny.

Czy Nagroda Literacka Gdynia to Barszcz Sosnowskiego* dla polskiej literatury? Część pierwsza

Zbigniew Radosław Szymański

„Bełkocą w pieluchach

poeci jak dzieci

I nikt ich nie słucha

na tym gwarnym świecie”

Już, już chciałem ten wierszyk Tadeusza Kubiaka z początku lat sześćdziesiątych poprzedniego wieku zadedykować jurorom Nagrody Literackiej Gdynia, ale uświadomiłem sobie, że ci „bełkocący poeci” to obecnie klasyka polskiej poezji. Jeżeli więc dzisiaj wciąż nie do końca potrafimy rozróżnić „Sylwetki i cienie” naszej współczesnej literatury, zawierzmy mądrzejszym od siebie, jurorom z najwyższych półek, profesorom, nie zgadzając się z myślą La Rochefoucaulda: „Nie ma gorszych głupców od głupców wykształconych”.

Być jurorem konkursu literackiego nie jest zajęciem prostym, bo tam gdzie słowo pisane, natychmiast pojawia się epitet „grafomaństwo”, bardzo łatwo przyklejany przez tych, którzy nie rozumieją, bo rozumieć nie mogą z powodu zbyt miałkiego IQ, lub  umysłowego lenistwa, albo nie rozumieją, gdyż inne słowa w epoce ocieplenia klimatu przynoszącego ze sobą ogólne ocipienie społeczeństwa, są dzisiaj w modzie. Epitet „grafomania” staje się często eufemizmem braku talentu czy też wiedzy, ale bywa również modną stylizacją, pozwalającą z lekką dezynwolturą promować dzieła i twórców wartościowych, na których znudzony czytelnik i juror pewnie bez tego pijarowskiego wybiegu normalnie nie zwróciłby uwagi. Wielki znawca tematu grafomanii, Sławomir Płatek, tak w swoim „Elementarzu grafomana” w punkcie 8 radzi: „Najlepiej, jeśli sam nie bardzo wiesz o czym piszesz. Jeśli umiesz zgrabnie pitolić, niejeden pomyśli, że skoro nie rozumie Twoich wierszy, to są zapewne bardzo mądre. To wymaga utrzymania się w modnym stylu(tematyka, konstrukcja wierszy), ale cala reszta powinna mieć tyle sensu, co delirium naćpanego kocura. Mniej więcej tyle. Dopuszczalne są pewne odchyły. A o sens się nie martw, ktoś wybitny dorobi go za Ciebie.” (Za i więcej)

„Zgrabnie pitoląc” można też zrobić karierę polityczną a przynajmniej samorządową, a gdy się już takową zrobi, potrzebne staje się jakieś potwierdzenie własnej wartości. A co lepiej o niej zaświadczy, jeśli nie sprzedajna dziewka - sztuka? Być mecenasem za nasze, podatników pieniądze, nam oferując produkt, który nas często przerasta, samemu przy tym reklamując własną osobę a przy okazji miasto, to zamysł, który legł u podstaw wielu artystycznych przedsięwzięć władz Gdyni.

Dopóki promocja miasta i tych, którzy wyznaczają kierunki jego rozwoju jest nazywana po imieniu, czyli promocją, nie widzę powodów, by takie działania potępiać. Jeśli jednak próbuje się do reklamy własnej osoby i działań dorabiać wzniosłą ideologię kreowania oblicza literatury, wyznaczania nowych trendów, zgodzić się z tym nie mogę.

Nagroda Literacka Gdynia niczego nowego do polskiej literatury nie wnosi. Owszem,  promuje autorów, którzy zostali przez grupkę uzurpujących sobie prawo do ferowania artystycznych wyroków krytyków i jurorów namaszczeni, ale w tym namaszczeniu nie ma niczego lokalnego, nie jest to żadnym wyznacznikiem  naszego, gdynian, czy też szerzej, mieszkańców Wybrzeża, gustów i potrzeb kulturalnych. Wyroki te są zbieżne z tym, co zadekretowało „ministerstwo prawdy” zlokalizowane w pewnym ogólnopolskim dzienniku, gazecie bardzo wybiórczej, która według sobie tylko znanego rytuału wybiera dzieła i twórców na ofiarę, obdarzając nagrodą NIKE. (Piszę ofiarę, bo te wybory są wskazaniem dla nas, chłonących kulturę, czego lepiej nie dotykać i pominąć, czego czytać nie należy).

Jesienne Spotkania z Laureatami Nagrody Literackiej Gdynia

Nie ma niczego złego w fakcie, że grono autorytetów próbuje nas, profanów, zabieganych i zagubionych przekonać do sztuki wartościowej, tylko wpierw należy dokonać weryfikacji owych autorytetów. Zbyt często bowiem zmuszeni jesteśmy wierzyć w wartości, które same zdewaluowały się brakiem kręgosłupa etyczno-estetycznego. Między pisarzem a czytelnikiem są ci, którzy rynek literacki w rzeczywistości tworzą - recenzenci i krytycy, a także różni urzędnicy kultury, którzy stawiają sobie za cel wyznaczenie jedynej, słusznej hierarchii. Jedną z metod, by tej hierarchii nie zaburzyć i nie pojawił się ktoś niepowołany, kto ilością sprzedanych publikacji przewyższa zadekretowany  kanon, są rozmaite nagrody, coraz to hojniej przyznawane przez idących na łatwiznę urzędników samorządowych miast i gmin. Zamiast wspólnie w szerokim gronie ludzi z kulturą związanych zastanawiać się, jak rozsądnie wydać szczupłe, przeznaczane na kulturę dotacje, ustanawia się nagrodę, która niemal cały przeznaczony na wspieranie sztuki budżet wyczerpuje. Przy okazji zapewnia się miejsce pracy przy organizacji takich festiwali rozmaitym pociotkom, czy też związanych więzami nieformalnymi (nocne dyskusje zainteresowanych w miejscach ustronnych, najlepiej na cmentarzu) firmom. Biurokraci literatury odfajkują kolejny kulturalny epizod, garstka dopuszczonych do igrców twórców wyrazi wdzięczność. Dla kultury, pełnego jej obrazu, nie ma niczego gorszego, bo zbyt często spychane na margines są dzieła twórców niepokornych, którzy nie utożsamiają się z literackim salonem, woląc iść pod prąd aktualnych mód. W ich miejsce nominuje się usłużną miernotę, dziwiąc się później, że zainteresowanie czytelników literaturą maleje. Czytelnicy, chociaż mocno zdezorientowani, wyczuwają instynktownie wszelki literacki fałsz, a widząc go aż tyle, w dodatku sztucznie wypromowany, tracą zainteresowanie uczestnictwem w owym budowaniu pomników z drukowanego papier-mache. Promowanie miernoty, moralnie dwuznacznej, za to poprawnej politycznie i obyczajowo (chodzi oczywiście o obyczaje, które wyznacza salon) powoduje, że nie możemy nadążyć za gwiazdami jednego sezonu.  To, co się nam oferuje do czytania, nie jest w żaden sposób uwarunkowane mniej lub bardziej sprawnym warsztatem pisarskim, ale dobrymi koneksjami i podejmowaniem tematów wyznaczanych przez „ministerstwo prawdy”.

Konkursomania, jest dobrze widziana przez urzędników kultury, bo w tym olbrzymim zalewie literackich płodów, potrzebna jest im jakaś hierarchia, której mogliby podporządkować swoją politykę. Jest to swojego rodzaju nowo-cenzura, też arbitralna, ale robiona nieco innymi metodami.Już Tyrmand nazywał ten proceder: „Robieniem kogoś z nikogo, za państwowe pieniądze”.  Dzisiaj, już może nie tylko za publiczne, czyli państwowe i samorządowe, ale też prywatne. Trwa mozolne nakładanie pozłoty na zwykły tombak. Czasem nawet taki produkt wygląda lepiej niż wartościowy oryginał.

Trendy literackie wyznacza Nagroda Literacka Nike, za którą podążyły różne pomniejsze agony artystyczne. Taką mutacją stołecznej nagrody przyznawanej przez środowisko związane z bardzo wybiórczą gazetą jest Nagroda Literacka Gdynia i jeszcze kilka konkursików. Moda na promowanie własnej peryferyjności desantem z Warszawy stała się wyznacznikiem europejskości i Gdynia za tymi trendami ustanawianymi przez garstkę zblazowanych dyktatorów gustu i smaku stara się nadążyć. Tak nas „warsiawka” mami gustem bufetowej prowincjonalnego, ale jednak, europejskiego miasteczka.

Zamysł prezydenta Szczurka ustanowienia literackiej nagrody byłby chwalebnym, gdyby nie fakt, że w pogoni za poprawnością zawierzył całkowicie i jurorom, i organizatorom importowanym. Tym samym nagroda została zupełnie pozbawiona nawet tej odrobiny gdyńskości i lokalności jaka czyniłaby z niej nagrodę osobną, promującą literaturę może i peryferyjną, ale bliską naszym gustom. Niekoniecznie co wzniosłe i być może wartościowe, musi dobrze służyć odbiorcy. Być może jest akurat czas na sztukę z nieco niższej półki, więc dlaczego ma ktoś ustanawiać nam literacki kanon? Wierząc artyście nie traćmy z oczu tych, do których jego trud jest skierowany.  I tak w wyniku arbitralnych posunięć gdyńskich władz  mamy nagrodę, której nie cenią nawet sami laureaci.

Miałem przyjemność, wątpliwą, podróżować w przedziale ekspresu do Warszawy z laureatem NLG i byłem świadkiem wesołych rozmów podróżującego wraz z nim towarzystwa akolitów, na temat „pipidówy, gdzie frajerzy wyłożyli na nasze bzdety 50 tys. złotych”. Nagrodzona nagrodą im. Wisławy Szymborskiej poetka, która jest także dwukrotną laureatką NLG,  w swym biogramie zapomniała o zdobyciu NLG wspomnieć, a ściągnięcie po raz drugi laureatów na dogrywkę jesienną, będącą swoistym suplementem do wiosennych literackich igrców, jest niezwykle trudne.

Czy wśród związanych z Trójmiastem ludzi sztuki nie znajdziemy godnych przeprowadzenia tego święta polskiej literatury, jakim powinno stać się nagroda? Profesorów mamy znających się na literaturze co najmniej kilku. Wśród nich jeden z najlepiej znających współczesną polska poezję, przy tym sam poeta, Kazimierz Nowosielski, na którego  recenzjach wierszy mogliby się niejednego nauczyć piszący o poezji. Nikt zresztą nie wymaga, by juror brał na siebie splendor i odium podejmowanych decyzji na całe życie, jak to zdaje się ma miejsce w wypadku prof. Śliwińskiego. Dlaczego mamy być zdani na dyktat gustu pana profesora? Czy nie należałoby wprowadzić kadencyjności jurorowania w tak dla miasta i jego władz prestiżowym konkursie? Jeśli mówi się, że mamy w Polsce kilkadziesiąt tysięcy czynnych poetów, to dlaczego  wciąż krążymy w zamkniętym kółku kilkunastu tych samych  nazwisk, wybranych według tylko profesorowi Śliwińskiemu znanego klucza. Jeśli rzeczywiście wśród wydawanych corocznie tomików wierszy w ilościach astronomicznych tylko tych kilkunastu artystów godnych jest najwyższych laurów, to w rzeczywistości musimy mówić nie o boomie sztuki poetyckiej, ale o jej zapaści. Nagroda Literacka Gdynia, dzięki ograniczonym horyzontom zainteresowania profesorskiego, stała się łatwo przewidywalna. Wystarczy zastosować rachunek prawdopodobieństwa i licealista wskaże nam, kto w najbliższych latach zostanie przez jury obdarowany. Skoro aż  czterech autorów dwukrotnie dostąpiło zaszczytu  pobrania czeku na 50 tys. złotych, to bez trudu można podać laureatów najbliższych edycji konkursu. Dlaczego szary czytelnik nie ma nic do powiedzenia przy nominowaniu i wybieraniu  tych, którzy ponoć są najlepsi? Może trzeba wprowadzić również nagrodę czytelników, która niekoniecznie musi zgadzać się z gustem profesora i jury.

Jedna rzecz to jury, a druga, organizacja konkursu. Czy naprawdę nie mamy w Trójmieście osób oddanych sztuce, literaturze, pełnych pasji, które by potrafiły taki konkurs na odpowiednim poziomie zorganizować? Czy koniecznie musimy  zatrudniać osoby i firmy  z głębi Polski, które nie znają specyfiki gustów i potrzeb wybrzeżowych czytelników? Dlaczego podatki z działalności firm obsługujących imprezę mają zasilać budżety innych niż Gdynia miast? Pasjonatów, którzy nie raz udowodnili, że potrafią zrobić wiele z niczego, jest sporo. Wciąż działa, od lat ponad dziesięciu, Cafe Strych,  comiesięcznie goszcząc poetów, których to spotkań twórca, Paweł Baranowski,  bez trudu uniósłby trud organizacji NLG. Jest bardzo aktywny poeta Sławomir Płatek, który potrafi przy niezwykle skromnym budżecie ściągnąć do Trójmiasta poetów z najwyższej półki, czy wreszcie sprawdzony w organizacji sierpniowego festiwalu poezji w Sopocie Tadeusz Dąbrowski. Jest co najmniej niezręcznością, zapraszanie poetów z głębi Polski na warsztaty literackie, gdy ma się tak znamienitych twórców jak wspomniany już tutaj poeta T. Dąbrowski, Wojciech Wencel, czy Jarosław Zalesiński, którego brak wśród nominowanych do tegorocznej NLG jest skandalem, dyskredytującym zmęczone być może długim jurorowaniem jury.

Skandalem jest też niewspółmierna do efektu wielkość środków przeznaczonych na organizację NLG. Czasy, gdy literatura cieszyła się szerokim zainteresowaniem, gromadząc tłumy na spotkaniach autorskich - dzięki niestety samym zainteresowanym, czyli twórcom a także recenzentom i krytykom, którzy zapomnieli, że to oni są dla czytelnika a nie odwrotnie- bezpowrotnie minęły. Trzeba więc szukać nowych sposobów dotarcia do leniwego a może tylko zmęczonego pogonią za marchewką czytelnikiem. Nie wystarczy rozbudować miejski szalet, dyskretnie schowany dotąd  za zielenią skweru poświęconego Żeromskiemu, wzbogacając go kontenerami, gdzie kwitnie wszelka działalność merkantylna z kulturalną, tym swoistym kwiatkiem do kożucha; nie wystarczy  zbudowanie  szałasu z aluminium i szkła, bo to może i przyciągnie ciekawskiego przechodnia, ale do literatury, a zwłaszcza poezji, go nie przekona.  Trzeba wpierw kochać to co się robi, nie pytając o honoraria i granty a dopiero gdy się udowodni, że osobista pasja przynosi efekty, brać się za organizację święta literatury. Niestety, tej pasji wśród organizatorów NLG nie zaobserwowałem. Za to pasji w rozrzutnym wydawaniu pieniędzy z naszych podatków wśród włodarzy miasta nie sposób nie zauważyć.

Czy Nagroda Literacka Gdynia to Barszcz Sosnowskiego dla polskiej literatury? Część druga

„Pora na contemplatio (popołudniowy onanizm)”- pisze w nagrodzonym przez jury NLG tomie wierszy „Sylwetki i cienie” poeta Andrzej Sosnowski. Dałem się na ów grzeszny proceder namówić, chociaż przyznaję, nie było to łatwe, bo: „kiedy nosi nas wszędzie, kto będzie zdolny nadążyć?” Andrzeja Sosnowskiego nosi wszędzie i nadążyć za rwącym potokiem jego myśli nie jest łatwo. Autor wie o tym: „Samogłoski, które porywa wiatr, litery rozsypane na wietrze, jak kolorowe klocki z litego drewna ciśnięte za okno na śnieg, zgłoski rzucone na wiatr, niepowrotnie. Siedemdziesiąt dwie litery imienia, któż je schwyta? Siedemdziesiąt pięknych twarzy, kto w tym życiu splugawi? Siedemdziesiąt wytraconych znaczeń, kto w swoim czasie zrozumie?”

„Kto zrozumie?”- pytanie zasadne, z każdym jednak nowym tomikiem poety widać, że nam tego zadania nie ułatwia, coraz bardziej plącząc drogi, skłębiając znaczenia, zamazując obrazy.

„Diabelskie skaranie, plaga z tym językiem. A tu trzeba nową erę pisać w biednym eremie poetów, ostatnią już, po wsze dni”- być może Sosnowski to, jak mówią Rosjanie, „jurodiwy”, boży pomyleniec, ale przynajmniej uczciwy i przeświadczony o swojej misji. Należy do tych twórców, dla których cała  nasza mniej lub bardziej plugawa egzystencja istnieje wyłącznie w języku. Jest język, gramatyka, semiotyka. Reszta to nicość i strach myśleć, że mogłoby nam poety zabraknąć, bo cóż wtedy z nami? Kto nam: „Szczyny i cienkusz. Cienkusz i szczyny i pomyje” zamieni w ambrozję?

Cierpka jak dotychczas ta ambrozja, ale skoro poeta zobowiązał się pisać „nową erę”, i to „po wsze dni”, jest nadzieja, że z czasem ją docukrzy.

Andrzej Sosnowski - sylwetka poetycka

W tym fragmencie wiersza „REM” otwierającego tomik, poeta ujawnia nam swoją metodę twórczą. „Wsze dni” a więc natychmiastowe skojarzenie: „Dni wszy”, czyli odniesienie do kalendarza chińskiego. O ile jednak tam każdy rok podporządkowany jest jakiemuś stworzeniu, u Sosnowskiego są to dni. Tylko dni, na lata bowiem niekoniecznie możemy liczyć, bo koniec, jak przepowiadali Majowie, których kalendarza  reprodukcja zdobi tomik, już bliski. I tak poeta lepi kolejne wersy, strofy, przeskakując z tematu na temat, jakby spiesząc się w obliczu przepowiedzianej przez Majów zagłady, aż „do demolatorium”. Autor chce być demiurgiem zniszczenia i jednocześnie jego kronikarzem. W poemacie „Seans po historiach”, pełnym ukrytych odniesień do Apokalipsy, przybliża nam ten dzień, gdy pojawi się Behemot i Lewiatan, mieszając języki (to zmieszanie chyba już nastąpiło i zastanawiam się często, czytając w wierszach Sosnowskiego różnojęzyczne wtręty, czy czasem jego utworów nie zapomniano przetłumaczyć na polski), a główny Demiurg, do którego to tytułu nieskromnie pretenduje sam poeta, mami nas fajerwerkami erudycji (no może jej imitacji a`la Google) i gonitwą myśli oraz sensów, właściwej osobom o schizofrenicznym rozbiciu jaźni.

Więcej recenzji literackich Zbigniewa Radosława Szymańskiego w cyklu "Między wierszami"

Szaleństwo, dopóki kontrolowane, może być twórcze. Czy jednak zbytnia jemu przychylność prof. Śliwińskiego nie spowoduje, że szaleństwo się wyemancypuje i zdeprawuje, stając się jednocześnie nowym sposobem tworzenia, i odbioru literatury? Apokalipsa według Sosnowskiego to zbitka wyobrażeń, jakie niesie nam kultura obrazkowa. Jej niemal komiksowy przebieg skończy się: „seansem kinowym”. W świecie poety bowiem nic nie jest prawdziwe, wszystko to gra znaczeń, kodów cywilizacyjnych, zabawa językiem. „Zaraz się okaże, gdzie jesteśmy, w którym kinie, na jakiej planecie, co to w ogóle za seans jest i co dalej, jeśli dalej ma tu sens jakikolwiek”.

Czytaj wiersze z tomu "Sylwetki i cienie" na stronie Biura Literackiego...

„Jaka piękna katastrofa” rzekłby Grek Zorba i tak też mówi do nas ten demoniczny poeta, Demiurg dadaistyczno-estetycznej zagłady: „Będzie ładna pożoga mórz i oceanów”. No, bo i czym się martwić, gdy: „A ponoć w raju najlepszy absynt dają, nic ponadto”. No jeśli dają, to proponuję przy wznowieniu tomiku (bo z pewnością po tak prestiżowej nagrodzie będą dodruki) Raj napisać z dużej litery. Mnie to wystarczy, chociaż wiem, że: „A to też może być jakaś mordęga, bez dwóch zdań”.

Czytając Sosnowskiego, zastanawiam się często, czy nie jest on Elektrybałtem, zbudowanym przez Lemowego Trurla, elektronicznym poetą, bo jako żywo ta poezja przypomina mi zapisy wierszy tworzonych przez gigabajty komputerowej pamięci. Liczne nawiązania do wątków i całych fraz, którymi podpierał się już we wcześniejszych wierszach, cytaty ze światowej literatury, homonimie i echolalie, nie ułatwiają lektury. Nadmiar skojarzeń i odniesień czyniłby lekturę tych wierszy katorgą, gdyby nie wszechobecna w nich ironia. W wierszu epilogu „Nadzieja” poeta pisze: „Duchem świętym  wszelkich trójc i triad zawsze jest ironia. Mówimy o tym samym duchu, który niestrudzenie oscyluje nad wodami. Choćby w tej chwili, spójrzmy na morze i rzeki, na jeziora i oceanu. Oscyluje? Oscyluje”.

Patrzę przez okno na pogrążające się w toni mroku morze i co? Oscyluje! Poeta ma rację. Gdy więc pyta w ostatnim wierszu tego tomu; „Czy de Man zniweczy Panu Behemota, wydobywając kości jako rury miedziane, żebra jako żelazne drągi? Przekonamy się w ostatnim odcinku.”- wierzymy, że „de Man”, w którego wciela się Sosnowski, zwycięży, chociaż nie wiemy jeszcze w jakim stylu i niecierpliwie czekamy następnego odcinka tej literackiej kreskówki.

http://www.youtube.com/watch?v=S-nEysTL8OE

Kwestionariusz Fehrenheita - Andrzej Sosnowski Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.

„Eyjafjallajoekull to mój jutrzejszy refren”, pisze autor i już zaczynam uczyć się jego wersów na pamięć wierząc, że droga do Tworek to nasze jedyne, warte trudu wędrówki po  „cudne manowce”. I chociaż mam wiele zastrzeżeń do NLG oraz werdyktów prof. Śliwińskiego, 50 tys. złotych, które wydaliśmy, my gdynianie, na uhonorowanie tego ironicznego demona zagłady literatury i wszelkiego sensu, wiem, że ulokowaliśmy dobrze. Pytanie tylko, po co autorowi, który sam o sobie pisze: „A jestem jak wyraz, który wychodzi z użycia” tyle pieniędzy? Czy zdąży przez Armagedonem, jaki nam przepowiada, wydać taką sumę? Czy „stereotypowo wyedukowana publiczność”, jak nas czytelniczych szaraczków określił w jednej z rozmów, będzie werdyktem jury ukontentowana i ruszy masowo do księgarń kupić tomik Sosnowskiego? I niezależnie od tego, czy Nagroda Literacka Gdynia będzie tylko siejącym spustoszenie chwastem, takim Heracleum Sosnowskyj Manden, czy godnym pielęgnacji krzewem, bądźmy czujni, bo barszcz Sosnowskiego potrafi  nieźle w ekosystemie namieszać.  Jak i mnie namieszał, poparzył i poranił, czego wszystkim miłośnikom poezji mimo cierpień, życzę.

Andrzej Sosnowski, Sylwetki i cienie.Biuro Literackie 2012

* Barszcz Sosnowskiego, (Heracleum sosnowskyi Manden.) – gatunek rośliny zielnej, należący do rodziny selerowatych (Apiaceae). Pochodzi z rejonu Kaukazu, skąd został rozprzestrzeniony na rozległych obszarach Europy środkowej i wschodniej, gdzie stał się rośliną inwazyjną. Od lat 50. do 70. XX wieku wprowadzany był do uprawy w różnych krajach bloku wschodniego jako roślina pastewna. Po niedługim czasie, z powodu problemów z uprawą i zbiorem, głównie ze względu na zagrożenie dla zdrowia, uprawy były porzucane. Roślina w szybkim tempie zaczęła rozprzestrzeniać się spontanicznie. Gatunek okazał się przybyszem bardzo kłopotliwym. Jest to agresywna roślina inwazyjna, niezwykle trudna do zwalczenia. Powoduje degradację środowiska przyrodniczego i ogranicza dostępność terenu. W dodatku sok ze świeżych roślin wywołuje zmiany skórne. Barszcz Sosnowskiego objęty jest prawnym zakazem hodowli, rozmnażania i sprzedaży na terenie Polski.(Za i więcej: wikipedia.pl)




Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.