Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

O kondycji infrastruktury intelektualnej Pomorza i o bytach anarchistycznych. Po 3. "Pomorskiej debacie o kulturze"

Opublikowano: 19.10.2013r.

Szczegółowa relacja z trzeciego spotkania w ramach "Pomorskiej debaty o kulturze".

Pomorska  debata o kulturze.

Spotkanie III. Jak popularyzować wiedzę o Pomorzu. Projekty, działania, instytucje, ludzie.

 

Trzecia edycja cyklu Pomorska debata o kulturze odbyła się 15.10.2013 r. na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego i dotyczyła metod popularyzowania wiedzy o Pomorzu. Moderatorem spotkania był prof. Józef Borzyszkowski, raport  i tezy do dyskusji przedstawił prof. Cezary Obracht-Prondzyński.

Profesor Cezary Obracht-Prondzyński: Wpisaliśmy temat popularyzacji wiedzy o Pomorzu do Pomorskiej debaty o kulturze, gdyż jesteśmy przekonani, że brakuje nam refleksji nad istotą, formami  i zadaniami popularyzacji wiedzy. Zupełnie brakuje punktu dotyczącego obowiązków uczonych. Czy obowiązkiem uczonego jest tylko badać, czy również  popularyzować wiedzę? Czy oświecenie publiczne to już tylko mit, często wyświechtany? Odwołuję się też do zapisów ustawowych naszych obowiązków, oceny  parametrycznej uczelni. W którym miejscu i czy w ogóle występuje kwestia popularyzacji wiedzy? Okazuje się, że jest to absolutnie marginalna sprawa i nie powinny nas w związku z tym dziwić częste głosy, że Akademia milczy.

Mamy ogromne aspiracje i przekonanie akademików, że ich znaczenie jest najważniejsze, choć tak naprawdę niewiele w tej materii robią. Z kolei instytucje pozaakademickie roszczenia mają niewielkie, ale zakres roboty wykonywanej przez nich jest zasadniczy. Ta dysproporcja została przeze mnie wprowadzona celowo.

W dyskusji i różnorodnych zmianach w sferze nauki i szkolnictwa wyższego ostatnich lat kwestia towarzystw naukowych została kompletnie pominięta, a jak państwo wiedzą, jeszcze w XIX wieku nie uniwersytety były w Europie głównym ośrodkiem  myśli naukowej, tylko właśnie towarzystwa naukowe. Uniwersytety były wtedy skostniałe, zmarginalizowane. Moja teza jest taka, że przed towarzystwami wielka przyszłość, pod warunkiem, że zmieni się sposób finansowania realizowanych przez nie działań.

Paradoksy

Mamy liczne wydawnictwa i ogromny przyrost publikacji. Ukazuje się wiele monografii miast i wsi, biografii, encyklopedii, bedekerów. Mamy bardzo dużo czasopism, szczególnie lokalnych. Mamy portale internetowe, miłośnicze, hobbystyczne. Mamy bogaty i różnorodny ruch rekonstruktorów. Nawet w złotym wieku państwa krzyżackiego nie było na Pomorzu tylu rycerzy, co dziś. Mamy tego zatem wiele i to jest ważne. Charakterystyczne dla nich są wizualność oraz multimedialność. Przykładem mogą być ogromne ilości wydawanych albumów. Zaczęło się od „Był sobie Gdańsk”, a dziś miasta, miasteczka, wioski nawet mają swoje wydawnictwa albumowe, „pocztówkowy szał”, zdjęcia , nagrania dźwiękowe, filmy.

Po drugie wielonarzędziowość: filmy, płyty, książki, e-booki, muzyka, działania performatywne, rożnego rodzaju rekonstrukcje. Mamy też ogromny postęp w dostępie do źródeł, czy to genealogicznych, czy bibliotek cyfrowych. Czy tak jest w istocie, to kwestia do dyskusji, takie jest nasze odczucie, tych, którzy nie tylko starają się coś robić, ale też monitorować, oglądać tę rzeczywistość.

Infrastruktura intelektualna, czyli jak przedstawiamy Pomorze

Po pierwsze ujawniona wielokulturowość – o tym dyskutowaliśmy na pierwszej debacie.

Dalej – prymat perspektywy lokalnej nad perspektywą regionalną. Dotyczy to np. zalewu publikacji, których w wymiarze lokalnym ukazuje się dużo więcej. Trudniej zrobić publikację w wymiarze regionalnym, czy ogólnopomorskim.

Rewolucja podmiotowości – nacisk na perspektywę indywidualną, osobistą. Stąd wspomnienia, relacje, czyli zwrot od spojrzenia strukturalnego, instytucjonalnego, do świata przeżywanego. Często prowadzi to do zjawiska „ckliwego sentymentalizmu”, nadmiernej emocjonalności. Efektem tego, zwłaszcza w lokalnej perspektywie, jest prymat zdarzeniowości, przyczynkarstwa, epizodyczności. Nawet w pracach mających ambicje syntezy, np. w monografiach wsi, w zasadzie wypisuje się wszystko, co się trafiło, bez refleksji, hierarchii. To prowadzi do kolekcjonowania faktów bez  selekcji ważności, „wszystkoizmu” źródłowego. Jednocześnie czasami są to prace uładzone, w których unika się konfliktów, tematów drażliwych. Na drugim biegunie mamy unikanie ujmowania spraw kontekstowo, czy interpretacji. Najgorzej zaś jest wtedy, kiedy popularyzacja wiedzy ma tak naprawdę zastąpić trybunał sądowy. Zwłaszcza gdy sięgamy do historii najnowszej.

Czego jest za dużo, a czego za mało?

W popularyzacji wiedzy o Pomorzu mamy do czynienia z  nadmierną koncentracją na historii, ze szkodą dla innych obszarów aktywności naukowej. Paradoksalnie łatwiej jest nam powiedzieć o tym, co kiedyś się działo, niż jakie jest społeczeństwo dzisiaj. W historii współczesnej koncentrujemy się na jej aspekcie politycznym, z silnymi akcentami ideologicznymi. Umykają takie dziedziny jak historia gospodarcza, społeczna, specyfika prawna na Pomorzu, dziedzictwo technologiczne, czyli wymiar cywilizacyjny.

Deficyty i problemy

Kiedy Akademia wycofuje się z dyskursu, więdną autorytety, hulaj dusza, piekła nie ma, każdy może pisać. To wiąże się z bardzo ważnym problemem braku krytyki i bardzo niski poziomem krytycyzmu. Warto dodać, że naukowcom nie punktuje się tzw. recenzji, a przecież nie ma popularyzacji bez krytycznego podejścia.

Kolejny problem to izolacjonizm branż. Najczęściej animatorzy kultury spotykają się branżowo, na konferencjach muzealnych, bibliotecznych i innych. Przenikanie między tymi obszarami jest często bardzo słabe. Także jeśli idzie o dyscypliny. Z własnego podwórka możemy powiedzieć, że najgorzej jak socjolog weźmie się za historię, albo odwrotnie. Tak samo jest z izolacją lokalnych środowisk. Przypadkowo dowiadujemy się, że gdzieś coś się dzieje, ktoś coś opublikował. Nie mamy regionalnej agory, gdzie toczyłaby się dyskusja. Internet w tym kontekście paradoksalnie sprawy nie ułatwia, mnożąc zalew informacji.

Między kiczem a dezinformacją: Ileż mitów o Pomorzu ukazuje się w sposób bezkarny, bo właśnie pisać może każdy. Tu podajemy najbardziej znany klasyczny przykład popularyzacji wiedzy o Kaszubach, czyli Szymbark i CEPR. Kwestia tego, jaki obraz kultury jest przekazywany jest bardzo ważna.

Pytania o pomorską pamięć

Pamięć na Pomorzu jest rzeczą niezwykle skomplikowaną. Każdy z podmiotów w jakimś zakresie realizuje swoją politykę pamięci. Czy nie mamy do czynienia z konfliktem, który, ryzykując wiele, nazwałem „między Łupaszką i dziadkiem z Wermachtu”? Trudno oderwać popularyzację wiedzy od polityki upamiętniania. To są pamiętniki, wspomnienia, albumy, ale też to, co się dzieje w przestrzeni publicznej, czyli różnego rodzaju pomniki, tablice. Bardzo ważnym, może nawet kluczowym aktorem w popularyzacji wiedzy są media i internet. Jak jest z popularyzacją wiedzy o Pomorzu w rozgłośniach radiowych oraz w gdańskiej TVP, czy i na ile popularyzacja jest obecna na łamach regionalnej prasy? Na ile uderza nas proces tabloidyzacji, czyli nastawienie na skandal, na dziwaczność, kontrowersyjność, przy jednoczesnym unikaniu kwestii trudnych, kontrowersyjnych, bo trudne kwestie wymagają złożonych, rozbudowanych narracji. Takie rzeczy jak klęska wyzwolenia i wkroczenie Armii Czerwonej na Pomorze jest rzeczą niezwykle złożoną. Niestety, moim zdaniem, słabo jest z dziennikarstwem naukowym poświęconym Pomorzu.

Potrzeby – rekomendacje

Nie ma na Pomorzu takiego miejsca, które stanowiłoby centrum informacji naukowej, a powinno być. Nie mamy bieżącej, a nawet z retrospektywną bibliografią jest kulawo. Pokazują się pierwsze bibliografie, poświęcone np. Lechowi Bądkowskiemu, czy okresowi solidarnościowemu. Brakuje muzeum pomorskiego, mamy ogromne obszary nieprzedstawione. Nie ma wystawy o Pomorzu jako całości, nie ma też muzeum pomorskiej wielokulturowości dawniej i dziś (ale mam nadzieję, że stworzymy taką w Bytowie na zamku). Nie mamy muzeum polsko-niemieckiego pogranicza. Nie ma nawet stałej wystawy historii Kaszubów. Mamy mnóstwo praktyk muzealnych, ale też wiele nam brakuje. Musimy dokończyć syntezę dziejów Pomorza i napisać historię popularną Pomorza (ostatnia ukazała się w 1978 roku). Potrzebny jest portal popularyzacji wiedzy – ostatnia część debaty będzie poświęcona sieci internetowej. Potrzebna jest także krytyczna refleksja nad debatą publiczną. Potrzebna jest seria wydawnictw popularyzatorskich. My to robimy, ale sposobem partyzanckim, nie ma mowy o systemowych rozstrzygnięciach. Ciągle mało popularyzacji wiedzy o Pomorzu w ramach np. Nadbałtyckiego Festiwalu Nauki, potrzebujemy akcji popularyzacyjnej, książki o regionie. Ciągle brakuje nagród za popularyzację wiedzy, a dobrze by było wyróżniać osoby zaangażowane. W internecie brak nam filmów edukacyjnych o Pomorzu do wykorzystania np. w szkole.

Polityka władz regionalnych

Popularyzowanie wiedzy nie jest zadaniem ustawowym władz regionalnych, ale takim jest budowanie wspólnoty obywatelskiej, a tego nie da się zrobić bez podłoża, podwalin.  Tym bardziej, że władze mają narzędzie w ręku – instytucje, które za to odpowiadają. Mają system grantów, nagrody, stypendia. Jednak jakie są ich priorytety i czy są one w horyzoncie wyobraźni, myśli, pomysłów?

Prof. Józef Borzyszkowski: Dziękujemy panu profesorowi nie tylko za tę prezentację, wstęp do debaty, ale również za cały pomysł tegoż cyklu i rozmów, które mam nadzieję, będą się toczyć. Zapraszamy panelistów.

więcej o Dniach mniejszości narodowych

Anna Sobecka: Dziękuję za zaproszenie do udziału w debacie. Czuję się zaszczycona, ale też zakłopotana, bo ja, panowie profesorowie, nie jestem ani naukowcem, ani badaczem,  a już w żadnej mierze teoretykiem - ja jestem praktykiem, dziennikarzem. Mam za sobą czterdzieści bez mała lat pracy popularyzatorskiej. Bo czymże jest dziennikarstwo? Nie to pospieszne, informacyjne, ale to, które troszeczkę głębiej sięga w sprawy, jeśli nie popularyzowaniem wiedzy? Wielokulturowość też była szczególnie hołubionym i dopieszczanym przez mnie tematem. Zacznę od rzeczy pozornie oczywistej. Dla słuchacza interesującego się tematyką kaszubską oczywistą jest obecność na antenie Radia Gdańsk audycji kaszubskich. Przypomnę, że to są dwa wydania „Kleki” w każdym powszednim dniu tygodnia i godzinny Magazyn Kaszubski w niedzielny poranek. Magazyn Kaszubski, za sprawą pana profesora Borzyszkowskiego, po raz pierwszy pojawił się na antenie Radia Gdańsk 22 wrzesnia1991 roku. Pierwszą osobą, która redagowała magazyn, wtedy wyłącznie o charakterze kulturalnym, była Grażyna Antoniewicz, potem Dominik Sowa, aż w radiu pojawili się prawdziwi, autentyczni Kaszubi, najpierw Leszek Szmidtke, a potem coraz młodsze roczniki kolejnych redaktorów. To był drugi znany mi przykład reakcji rozgłośni radiowej na zgłoszoną potrzebę. Wcześniej taką potrzebę zgłosili „Wilniucy”. Zawikłane powojenne migracyjne losy spowodowały, że na Pomorzu jest bardzo dużo osób wywodzących się z Wileńszczyzny. Podkreślam ten moment reakcji na zgłoszoną potrzebę, ponieważ trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy my, dziennikarze, wiemy czego oczekują odbiorcy. Prowadzone są badania na temat oglądalności, ale to co innego. Bardzo rzadko prowadzone są badania obiektywne, nie obarczone błędem z góry zakładanej tezy, na temat oczekiwań odbiorców. To wiedza, zainteresowania, kompetencje dziennikarzy składają się na to, jak wygląda audycja, ten element popularyzacji wiedzy o historii, kulturze, dorobku naukowym środowisk żyjących i pracujących na Pomorzu. Natomiast decyzje o tym, co w ramówce pozostanie, podejmują za każdym razem szefowie, którzy co pewien czas zmieniają się. Każda władza, z tego tytułu, że jest władzą, ma to do siebie, że wie najlepiej. Czasami nie potrzeba badań, bo ona wie.

Odpowiadając na ostatni postulat pana wystąpienia, panie profesorze, kilka słów o dziennikarstwie  naukowym. To chyba jest najtrudniejsze. Wiem jednak, jak trudno jest znaleźć naukowców, uczonych, którzy atrakcyjnie, ciekawie i zrozumiale dla odbiorcy o przedmiocie swoich badań potrafią mówić.

Chciałabym jeszcze powiedzieć o misji. W ustawie regulującej funkcjonowanie publicznych mediów zapisany jest obowiązek popularyzowania dorobku środowisk twórczych i naukowych. Jednak, ponieważ usytuowane są w konieczności konkurowania z mediami komercyjnymi, prywatnymi, które takich obowiązków nie mają, to niestety tabloidyzacja, o której mówił pan profesor, spłycanie, sprowadzanie do wydarzeniowości pewnych zjawisk, także na antenach mediów publicznych ma dzisiaj miejsce.

Warcisław Machura: Postaram się odegrać rolę adwokata diabła, ponieważ zgadzam się z wieloma elementami prezentacji, natomiast z samą prezentacją absolutnie się nie zgadzam. Wnioski płynące z tej prezentacji pachną mi, może nie od razu, totalitaryzmem, ale porządnym francuskim oświeceniem, francuską rewolucją i Robespierrem. Załóżmy, że regionalizm zaczął się w '89 roku, a na pewno przełom '89 nadał mu tempa i od wielu lat się popularyzuje. W związku z tym pada pytanie, po co jest nasza sesja, skoro od dwudziestu paru lat jest to robione? Czy po to, by wypracować jeden jedyny model mówienia o regionalizmie i następnie, z pieczątką najwyższych mędrców, rozesłać to do instytucji? Proszę państwa, regionalizm z samej swojej istoty jest bytem anarchicznym. To nie jest historia narodu, którą robi się w Warszawie i opieczętowuje cenzurą. Największą bolączką przedstawioną przez twórcę prezentacji jest to, że popularyzacja jest „od Sasa do Lasa”. Jest. Pisać każdy może i inaczej w regionalizmie nie będzie. Historia w wymiarze narodowym jest rzeczywiście elementem polityki państwa i zachowanie poziomu jest cenione, ale regionalizm, te ojczyzny od poziomu domu do poziomu ziemi, będzie zawsze anarchiczny. Bo to jest istota regionalizmu. Pragnienie jedności, jednolitego poziomu jest dla regionalizmu zabójcze. Regionalizm w Słupsku robią amatorzy, bądź półamatorzy, czyli ludzie z wykształceniem historycznym, którzy de facto nie są naukowcami. Naukowcy tego nie robią. System punktowy zabił regionalizm na poziomie akademickim. Próbowaliśmy w Polskim Towarzystwie Historycznym zrobić Słupski Słownik Biograficzny – biogramy nadesłali amatorzy. Naukowcy – punktów za to nie będę miał. Koniec. I nie ma wydawnictwa. Nie narzekajmy, że to jest „od Sasa do Lasa”. Na tym polega piękno i bogactwo regionalizmu. Kilka lat temu działała grupa historyczna dyskusyjna, dyskusje odchodziły że hej, do momentu gdy naukowcy tam publikujący doszli do wniosku, że jest anarchia i trzeba zaprowadzić porządek. Efekt-grupy nie ma. Tak jak kiedyś były tysiące postów miesięcznie, tak w tej chwili widziałem chyba cztery.

Każda instytucja, mówiąc nieładnie, robi pod siebie. Przyczyną jest tu ciocia Unia i jej pieniądze. Wiemy jak wyglądają sesje organizowane za pieniądze Unii. Najpierw gra klarnecista i udaje, że jest klezmerem, później tańczą dzieci w strojach kaszubskich, albo odwrotnie, potem 20 referatów po 10 minut każdy, dzięki czemu nikt nic nie wie, ale sprawozdanie jest piękne i można starać się o kolejny grant. Ale co w zamian? Im dłużej pracuję z młodzieżą, tym bardziej cenię sobie Uniwersytet Trzeciego Wieku, bo najlepszą popularyzację robi się właśnie tam. Ci ludzie przychodzą, bo chcą i stanowią bardzo wdzięczną publiczność. To są właściwie klienci. Nie narzekajmy, że rządzi pieniądz, raczej dostosujmy się do wymagań i zróbmy towar, który oni kupią, a są gotowi kupić. W naszym słupskim Głosie Pomorza ukazuje się wiele artykułów o historii regionu. Oczywiście piszą amatorzy, a ludzie czytają. Nie deprecjonujmy ich wysiłków, bo czego innego nie będzie.

Ponadto pomorskości i regionalizmu nie można ograniczać do wielokulturowości. Musi być Żyd, Niemiec, Ukrainiec. Byłem na sesji w Słupsku, z której wynikało, że Słupsk to Jerozolima Północy, bo sami Żydzi i dwóch Niemców.

Żydzi na Pomorzu

To, z czym zgodziłem się w tej prezentacji, to ten nieszczęsny prymat historii, który po trosze wykańcza regionalizm. Bo co z tego wynika? Co z tego, że Pomorze jest wielokulturowe? Ile tego jest we mnie? Czy jestem z tego powodu lepszy, czy gorszy? Dlaczego wyniki matur w naszym regionie są niższe, niż w diecezji tarnowskiej? Czym różnimy się od Polaków z kieleckiego, czy z rzeszowskiego? Musimy przejść na inny etap regionalizmu. Nie tylko uczyć o historii, ale o tym, co nasz regionalizm, nasza historia z nami zrobiła? Jacy jesteśmy, czemu jesteśmy inni? Kresy to nie tylko Wschód, my też jesteśmy kresami. Trzeba w regionalizmie większy nacisk kłaść na skutki, niż na samo zjawisko.

Ale nawet nie marzmy by wyrównać regionalizm, uczynić z niego coś czysto naukowego, jednolitego, bo w ten sposób zabijemy regionalizm. To jest marzenie francuskich rewolucjonistów, którym słońce przeszkadzało, bo nie chciało codziennie wschodzić o 6 i zachodzić o 18, dzięki czemu godziny dnia i nocy mogłyby być identyczne. Regionalizm jest tworem anarchicznym i na tym polega jego zaleta.

Kazimierz Jaruszewski: Jako „szkólny”chciałbym się odnieść do dyskursu edukacyjnego. W szkole ponadgimnazjalnej mamy niezbyt szanowany, a szkoda, przedmiot, jakim jest Wiedza o kulturze. Pomyślałem, że warto poczynić starania, by pojawił się w to miejsce przedmiot Wiedza o regionie. Mówimy tu o popularyzowaniu wiedzy o Pomorzu, a ja myślę, że warto by w ramach systemowego ujęcia, pomyśleć o  popularyzacji wiedzy regionalnej na terenie całego kraju, w wymiarze jednej godziny, treści historyczne, kulturoznawcze, językowe.  To moja propozycja, którą zgłaszam. Taka wiedza jest uczniom bardzo potrzebna.

Druga rzecz, dyskutujemy dziś o popularyzowaniu wiedzy o Pomorzu. Pomyślałem o tym, o czym już wstępnie powiedział dziś prof. Cezary. O potrzebie debaty z udziałem społeczników, bo mnie najbardziej zainteresował ostatni element tytułu dzisiejszej dyskusji – ludzie. Projekty miną, działania ustaną, instytucje, jak wszystkie imperia, kiedyś padną. Największym skarbem regionalizmu są ludzie. Widzę potrzebę debaty z udziałem nie instytucji, nie urzędników, ale stowarzyszeń. My, jako Chojnickie Towarzystwo Przyjaciół Nauk,   przymierzamy się do debaty czy forum regionalistów. Nastawiamy się bardziej na popularyzację wiedzy, nie prowadzimy badań naukowych. W Chojnicach nie ma Towarzystwa Naukowego, my jesteśmy Towarzystwem Przyjaciół Nauk.

Prof. Obracht mówił, że za dużo jest historii w regionalizmie. Po stokroć się zgadzam. Jako polonista zawsze będę za interdyscyplinarnością. Od pięćdziesięciu lat wydajemy w Chojnicach periodyk „Zeszyty Chojnickie” i kiedyś to były zeszyty historyczne. Kiedy miałem już udział w wydawaniu periodyku, doprowadziłem do tego, że pojawiły się tam rzeczy różnej jakości, bo to piszą społecznicy, bo punktów nie ma. Mamy teksty z przyrodoznawstwa, filmoznawstwa, językoznawstwa. Chojnice to miasto specyficzne, na styku czterech subregionów – Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich i Krajny. Chojnice postrzegane są w Gdańsku przez pryzmat kaszubskości, ale u nas wpływy innych kultur są również widoczne.

Padł głos o trudności pisania o współczesności. Rzeczywiście jest to trudne. Mamy w Chojnicach drugi kwartalnik, w którym staramy się pisać o wydarzeniach, które obecnie mają miejsce. Chcemy dokumentować to, co się dzieje w Chojnicach, archiwizować dla potomnych. Myślę, że to nam się udaje. Na koniec chciałbym podziękować panu prof. Prondzyńskiemu za wprowadzenie, ono mi wiele dało.

Prof. Józef Borzyszkowski: Proszę zauważyć, że mówimy tu nie o Kaszubach, a o Pomorzu. Chojnice reprezentują tu nasz wielokulturowy region. Jednocześnie Pomorze jest egzemplifikacją zjawisk uniwersalnych na całym świecie, nie tylko w Europie. Trudno od nas oczekiwać, żebyśmy się zajmowali Kielecczyzną, czy Małopolską. Będzie czas, pojedziemy tam i będziemy również z tymi ludźmi rozmawiali. Mamy rok księdza Janusza Pasierba, przypomnijcie sobie, co powiedział o Gdańsku i o Pomorzu. Myślał jednocześnie cały czas w duchu Lecha Bądkowskiego, którego chcemy iść śladem.  Myślał o przyszłości i by ten nasz wspólny region maksymalnie ubogacić, dobrze w świecie prezentować.

Leszek Sarnowski: reprezentuję tu  nie instytucje, ale ostatni element z tytułu debaty, czyli „ludzi”, którzy się skrzyknęli. Chciałbym opowiedzieć o czymś w rodzaju dobrej praktyki. Odniosę się do tego, co mówiła pani Ania. Przez 15 lat pracowałem w Telewizji Gdańsk jako reporter regionalny. Obsługiwałem część pogranicza, obszar od Ornety, po Kwidzyn, łącznie z Krynicą Morską. Przez wiele lat redagowałem w telewizji gdańskiej elbląsko-olsztyński magazyn telewizyjny Eon, w którym prezentowane były bardzo poszerzone materiały dotyczące różnych lokalnych historii. Jednak nie w sensie historycznym, tylko ludzkich opowieści. I tu nastąpiło zetknięcie ze ścianą ze strony władzy telewizyjnej. Okazywało się, że ten program miał najwyższą oglądalność, no i to był kłopot, bo jak to może być, że reporter gdzieś z Elbląga czy Sztumu robi dobry program. To rzeczywiście przez wiele lat funkcjonowało, podobnie zresztą jak programy kaszubskie. Z tego, co wiem, obecnie takie cykliczne programy reportażowe w telewizji już nie są prezentowane. To, moim zdaniem, stanowi duży kłopot mediów publicznych, które straciły swoją rangę, misyjność. Nawet nie chce mi się o misyjności TV publicznej debatować, bo wydaje mi się to fikcją. To rozmowa o czymś, co de facto nie istnieje.

Przestałem być dziennikarzem, teraz jestem urzędnikiem, Dyrektorem Departamentu Kultury w Elblągu. Okazało się, że jest taka potrzeba, którą sobie zdiagnozowaliśmy z grupą ludzi. Tu wracam do tego, co pan powiedział, że każdy może pisać, może niekoniecznie powinien. W naszym przypadku to rzeczywiście są amatorzy, ale w dobrym sensie; nie naukowcy, ale historycy, historycy sztuki, poloniści, nauczyciele, inżynierowie, lekarze, grupa ludzi, którzy mają wspólny pomysł. Założyliśmy sobie, że będziemy wydawali kwartalnik społeczno-kulturalny. On reprezentuje te wszystkie elementy, które wymienił pan prof. Prondzyński w swoim wystąpieniu. Może prawie wszystkie, bez taniego sentymentalizmu, ale jest wielokulturowość, ludzkie historie, takie rzeczy, które ludzie chcą czytać. Na spotkanie promujące każdy nowy numer kwartalnika, a organizujemy je w każdym z czterech miast powiatowych (Kwidzyn, Sztum, Malbork, Nowy Dwór Gdański), przychodzi ponad sto osób. Być może jest to potrzeba bycia razem. Autorzy prezentują to, co napisali, ale też skłaniają do dyskusji. Pisałem tekst o cmentarzu żydowskim w Sztumie, którego nie ma. W internecie toczyła się dyskusja, gdzie on był, czy w ogóle był. Poszedłem ich tropem. Okazało się, że podczas spotkania ludzie zaczęli sobie przypominać rożne szczegóły, ktoś tam się bawił, ktoś widział, jak sąsiad na działkę taszczył macewy, z których zrobił chodnik, ktoś wrzucał płyty do pobliskiego jeziora. Ekipa nurków już spenetrowała jezioro. Na każdym takim spotkaniu promocyjnym pojawiają się nowi autorzy, którzy wnoszą cząstkę siebie, swojej opowieści.

To chyba nie przypadek, bo my jesteśmy trochę inni, te cztery powiaty za Wisłą, określane Zawiślem, żeby nie powiedzieć za...., co nie znaczy, że mamy takie poczucie. Nie mamy kompleksów. Tytuł kwartalnika „Prowincja” jest prowokacyjny, tak samo jak Stowarzyszenie Inicjatyw Obywatelskich „Taka gmina”, które założyliśmy tylko po to, by wydawać kwartalnik. Dla nas to miejsce nie jest dopustem bożym. To krzyżactwo jest we mnie od 25 lat i czuję, że już w nie wrosłem. Kiedy po studiach wywędrowałem tam, trochę z przymusu, to jakby ktoś gwizdnął i powiedział „wracaj do Gdańska” to pewnie na piechotę. Dzisiaj nie. Bo my jesteśmy tymi, którzy wrastają. Wracając do śląskiego podziału na ptoki, krzoki i pnioki, ja się czuję krzokiem. W środowisku, które tworzy kwartalnik są wszyscy, choć pnioków jest najmniej, bo już nie żyją. Ale my piszemy dla ich dzieci. I dla siebie oczywiście, żeby oswoić tę prowincjonalność, która w zasadzie jest wszędzie, również tu, w metropolii.

Poczytaj "Prowincję"

Problemem mediów, poza tabloidyzacją, jest  metropolizacja. Dostrzegłem to jeszcze jako dziennikarz TV Gdańsk. Mój temat, dziennikarza ze Sztumu, Malborka, Krynicy Morskiej, musiał być wybitny, żeby zainteresować wydawców. Natomiast każdy drobiazg, który miał miejsce 100 metrów od ośrodka telewizji był kupowany, bo był blisko, potem ekipa ma czas na kawę. To powodowało, że dla nas stało się ważne, by móc się wypowiedzieć. Może się wydawać, że wcale nie mówię o popularyzacji kultury na Pomorzu, ale to jest właśnie konkret. My nie dyskutujemy o poruszonych tu kwestiach fundamentalnych. Zbieramy materiały, staramy się, by były dobrze napisane po polsku i zdarza się, że nawet autorytetom naukowym musimy podziękować, bo język, którym próbują do nas mówić, hermetyczny, naukowy, nie pasuje do ludzi, którzy będą to czytali. Oni wolą formy prostsze, choć nie prostackie. Wielu naszych autorów pisze od wielu lat, parają się dziennikarstwem lub wydają książki. O wszystkich książkach wydawanych w naszym regionie, na Dolnym Powiślu i Żuławach my tutaj piszemy (to czasopismo kulturalne i literackie także) odkrywamy młodych poetów, autorów książek jak Andrzej Kasperek, czy muzealnik Marek Stokowski. Piszemy też recenzje z wystaw, prezentujemy plastyków, zarówno totalnych amatorów, jak i tych , którzy mają renomę i są  prezentowani w Europie. Mamy ludzi, którzy niemal zawodowo zajmują się pisaniem recenzji muzycznych.  Staramy się, by to grono się powiększało. Nie zarzucałbym tego rodzaju pismom „wszystkoizmu”. Oczywiście trzeba zachować dobry ton i proporcje. Docieramy z promującym Pomorze przekazem w sposób ograniczony do czterech powiatów. To jest robione po amatorsku, jesteśmy stowarzyszeniem. Nie stać nas na sprzedaż w Empikach. Chętnie bym przystał na to, by „Prowincja” była sprzedawana w Empiku, byłbym dumny, ale jak mam od nich dostawać 30% ceny, to jest mi głupio wobec autorów. Wolę zapłacić autorom niż sobie robić publicity.

Prof. Józef Borzyszkowski: Dziękujemy za „Prowincję” i prowincjonalność. Wszyscy żyjemy na prowincji. Chodzi też o to, by się poznać, bo każdy zakątek naszego regionu jest nieco inny i na tym też polega piękno Pomorza. Za jednym z wielkich filozofów ksiądz Pasierb powtórzył: „cieszę się, że jesteś inny”, ale tę inność trzeba poznać, dopatrzyć się w niej czegoś wspólnego i po to tu jesteśmy.  Chcę przywołać 4 osoby, już nie żyjących Franciszka Mamuszkę i Izabelę Trojanowską, którzy przez 50 powojennych lat popularyzowali wiedzę na Pomorzu, dobrą wiedzę, nie byle co. Choć w ich przewodnikach spotkamy i legendy i mity, to zawsze przedstawiane z właściwym dystansem. Druga taka para, która chciała dziś z nami być, to Tadeusz Jabłoński i Anna Kościelecka. Pozdrawiam ich serdecznie O takiej robocie chcemy mówić, o popularyzacji, o partnerskiej współpracy. I mówimy o jakości, o dobrej robocie, dobrych badaniach, które również można prowadzić w terenie, będąc nauczycielem, amatorem, studentem. Chodzi też o to, by znać całość tej wiedzy, nie trzymać się swojego miasteczka, choć ono powinno być na pierwszym miejscu, ale widzieć całe Pomorze w jego zróżnicowaniu, słowiańskim, germańskim, żydowskim i innym. Odkrywamy, bo mamy wiele do odrobienia

Tomasz Bedyński: Zastanawiałem się, czy zabrać głos między olbrzymami, kiedy książę spiera się z cezarem, ale wydaje mi się, że ta różnica aż tak dramatyczna nie jest. Wystarczy spojrzeć na bunt pana Warcisława jako na chęć zagwarantowania nam wolności, prawa do tworzenia wiedzy o regionie, a na słowa cezara, że są jednak instytucje, które mają swoje obowiązki. To są dwie strony tego samego medalu.  Nikt nam nie może zabronić amatorsko kochać, badać, poznawać region, ale też nikt nie może zdjąć obowiązków z instytucji, które są do tego powołane, mają od nas pieniądze i w statutach mają zapisane, jak np. Wojewódzka Miejska Biblioteka Publiczna i inne biblioteki wojewódzkie, popularyzację wiedzy o regionie, tworzenie bibliografii regionalnych itd.

Spojrzałbym na wiedzę o regionie nie jak na anarchię, tylko jak na mozaikę, z której każdy z nas tworzy element. Dobrze by było, żeby gdzieś była mata, wiedza o tym, co jest tworzone i jakie są luki. Taką luką jest np. historia techniki, technologii, gospodarki regionu. Historię wojen, dziejów, wielkich ludzi napisać najłatwiej, ale historia procesów dziejowych, gospodarczych wymaga, by naprawdę dużo wiedzieć i tego najbardziej brakuje. Tę wiedzę trzeba popularyzować na różnych poziomach, poczynając od dziecięco-młodzieżowego poziomu edukacyjnego, poprzez poziom amatorsko popularny, aż po poziom naukowy. Trzeba też mówić o tym w sposób diachroniczny. Jeżeli nie będzie wiedzy o regionie od najmłodszych lat, nawet w małych dawkach, ale od przedszkola, na poziomie legend, bajek, wyjścia w plener, jeżeli nie będziemy mieli takiej bazy wiedzy o regionie, to człowiek, który w wieku 25. lat, będąc specjalistą w swojej branży zainteresuje się tematyką regionu, nie będzie w stanie dowiedzieć się o muzyce regionalnej, sztukach plastycznych, pisarzach itd. na tym poziomie, na jakim w danej chwili jest. Wobec tego zrezygnuje, bo dla niego będzie to zupełnie nieznany kosmos folkloru czy etnografii. Gdyby było na czym budować, łatwiej byłoby w momencie obudzenia tę wiedzę rozwinąć.

Zabrakło mi u profesora dostrzeżenia tego, że kiedy już mamy system rozproszonego tworzenia kultury, ogromna część inicjatyw przeniosła się do internetu. Chciałem powiedzieć, że nie jest tak źle i chociaż nie wychodzą bibliografie regionalne w formie papierowej, to bibliografia jest tworzona na co dzień i jest dostępna w internecie. Nie zdajemy sobie sprawy jak wiele jest tworzonych baz danych o Pomorzu. Katalogi bibliotek są w tej chwili kopalnią wiedzy o regionie. Wystarczy wpisać hasło przedmiotowe i wysypuje się cała masa książek, a w Bibliotece Wojewódzkiej również artykułów. Zadając odpowiednie pytania hasłami przedmiotowymi możemy zgromadzić artykuły, książki, audiobooki i wszelkiego rodzaju formy na dowolny temat.

W wyliczance: projekty, działania, instytucje, ludzie, zabrakło kategorii „stowarzyszenia NGO”. To jest właśnie forma, która wypełnia przestrzeń pomiędzy księciem i cezarem. Stowarzyszenia grupują ludzi i często zastępują instytucje. Jestem jednak za tym, żeby doceniać instytucje, bo stowarzyszenia mają to do siebie, że dopóki  są tam miłośnicy, to działają, ale to kiedyś zanika. Natomiast archiwizować i przechowywać i udostępniać następnym pokoleniom powinny instytucje.

Prof. Józef Borzyszkowski: Chcę powiedzieć, że Cezary Obracht-Prondzyński przygotował wystąpienie dwa razy dłuższe, a zabrał nam tylko 45 minut. Nie sądźcie, że był w stanie powiedzieć wszystko, dlatego dzięki za uzupełnienie. Podoba mi się stwierdzenie, że tworzymy mozaikę. Każdy z nas, będąc cząstką tej mozaiki, jako człowiek, istota wyższa, powinien wznieść się ponad nią i dostrzec całość. Po to tu jesteśmy. Chodzi też o to, byśmy mieli świadomość obowiązku poznawania wiedzy o Pomorzu i jej popularyzacji, bo ona jest może trudniejsza niż samo badanie. Nie wszyscy uczeni to potrafią, to rzadka umiejętność. Dlatego tak bardzo cenimy Franciszka Mamuszkę i Tadeusza Jabłońskiego. O takich ludziach chcemy mówić i takich ludzi promować. Cezary upominał się o nagrody dla nich. Jeśli idzie o granty, to często z nimi jest jak z granatami. Ktoś dziś powiedział „ciocia Unia”. Nie przesadzajmy z tą poufałością, bo jak by nie było, my tę Unię współtworzymy, na razie jako smarkacze przede wszystkim korzystamy, ale niedługo przyjdzie moment, kiedy będziemy musieli dać więcej od siebie i spróbujmy się do tego przygotować. Także w sensie nauki, wiedzy, kultury. Jeśli ktoś się zacznie odżegnywać od wielokulturowości Pomorza, a tym bardzie Europy i świata, to może rzeczywiście być przyjęty jako totalny anarchista, ale chciałbym dodać, że rewolucja francuska to wielka sprawa, być może dzięki niej na tej sali siedzimy.

Magdalena Sacha: W pierwszym punkcie „narzekalniczym” odniosę się do ciekawego postulatu mówienia o technice i  gospodarce w regionie. Byłoby to bardzo cenne, pamiętajmy jednak o losie mojego przyjaciela Leszka Jedlińskiego, który chciał pokazać przemysł i gospodarkę Śląska na wystawie w Muzeum Śląskim. Okazało się, że maszyny były pruskie, a więc niemieckie, co było nie do przełknięcia dla władz politycznych województwa i Jedliński został zwolniony. To było teraz, w maju. Nie wymyślił tego z głowy, robił badania opinii publicznej na kilku tysiącach ludzi, którzy wypowiadali się, co im się kojarzy ze Śląskiem, co chcieliby zobaczyć. Chcieli zobaczyć gospodarkę, przemysł, wspólne dziedzictwo Polski i Niemiec. Istnieją zatem dziwne kwestie, które nadają narodowość maszynom.

Drugi punkt narzekalniczy dotyczy wiedzy o regionie. Były postulaty, by była u nas w szkole. Chciałabym żeby to było tak, jak w moich rodzinnych Prusach Wschodnich, gdzie w XIX wieku język polski, niemiecki i Heimatkunde obejmowały 12 godzin tygodniowo w szkole elementarnej. Zajęcia z Heimatkunde były rzeczywiście ciekawe, dotyczyły obrzędów, obyczajów, chodzi o wagę jaką przykładano do wychowania obywatelskiego już od dzieciństwa. Wydaje mi się, że wiedza o regionie nie jest potrzebna w państwie centralistycznym, co więcej, jest groźna. Pogłębiona wiedza o  regionie prowadzi do tego, że ludzie mają zbyt silny związek ze swoją ziemią, są zbyt pewni siebie, nie są mobilni, nie będą kupować w sieciówkach, tylko w lokalnych sklepikach, nie będą jeść chłamu, tylko swoje produkty. To jest bardzo niebezpieczne dla procesu globalizacji, w związku z tym proponuję wykończyć wiedzę o regionie. Mój przedmiot – wiedza o kulturze, był przedmiotem ogólnym, teraz już przeszedł do specjalizacji, więc jesteśmy na dobrej drodze.

Przejdźmy do podręczników. Miałam przyjemność pisać podręcznik do wiedzy o kulturze. Warunkiem jego powstania, jak powiedziały mi panie redaktorki, których oczy płonęły, było pomijanie wszystkiego, co wydarzyło się przed '45 rokiem. To jak, kulturę przyniosła Armia Czerwona? Bo w podstawie programowej jest napisane, że w szkole mamy uczyć o  współczesności, ewentualnie, jeśli nie rozumiemy zjawisk współczesnych, sięgać do historii. Wracając do podręcznika, tak jak było tu powiedziane, nie ma punktów za jego publikację.

Przechodząc do postulatu. Wiele razy wspomniano tu o internecie i nowych mediach, a także o ludziach. Może w internecie umieszczajmy nie tylko teksty, ale udajmy się w region i nagrywajmy krótkie filmiki o tych ludziach, którzy jeszcze mają nam coś ciekawego do powiedzenia. Seria krótkich rozmów, portretów, do 10 minut. Filmy są bardzo popularne wśród młodzieży, często wolą żeby im coś opowiedziano, niż czytanie. Na moich zajęciach młodzież nagrała film. Nie przeczytali książki, ale zrobili film, co pewnie zajęło im więcej czasu.

Kończąc chciałabym zdefiniować, czym jest dla mnie regionalizm. Dla mnie to bycie świadomym człowiekiem.

Michał Kargul: Nie zgodzę się z tym, że wiedza o regionie nie jest nauczana, przynajmniej na poziomie szkoły podstawowej. Jest to w podstawie programowej, są elementy wymagane przez kontrole kuratoryjne. Problem polega na czymś innym. Dziesięciolatki z czwartej klasie potrafią pięknie zaśpiewać hymn kociewski, opisać strój kociewski, potrafią powiedzieć dużo o regionie, ale nie wiedzą, że hymn kociewski jest hymnem, nauczyli się tej piosenki w drugiej klasie i pani coś im o tym powiedziała, ale nie zapamiętali. Znają stroje, ale z niczym nie potrafią ich powiązać. Problem z wprowadzeniem wiedzy o regionie nie polega na tym, że państwo czegoś nie chce, czy zabrania. Każdy nauczyciel sam może sobie ułożyć program i wpakować do niego tyle regionalizmu, ile się da, technicznie to jest do zrobienia. Problem jest z ludźmi. Też jestem nauczycielem i z pełnym szacunkiem dla moich kolegów, ludzie często się za to biorą, bo jest pensum, bo mają takie zainteresowania, ale robią to, jak robią.

Pan z „Prowincji” mówił o tłumach, jakie walą na promocję kwartalników. W Tczewie, jeszcze tak 7 lat temu, cokolwiek się działo w dziedzinie kultury i regionu, też były tłumy. Gdy teraz podobne rzeczy robimy, tych tłumów nie ma. Nie dlatego, że ci ludzie gdzieś zniknęli. Oferta jest o wiele szersza. Obecnie bardzo łatwo zdywersyfikować  przekaz na wszelkich poziomach. W Tczewie za bardzo nikt się nie interesuje, czy w TV Gdańsk jest program kociewski, bo takie programy są w telewizjach kablowych, które ludzie oglądają. Niektórzy zapomnieli, że istnieje TV Gdańsk. Radia nie mamy, może dlatego Radio Gdańsk jeszcze jest słyszalne. Tyle się dzieje, że instytucje się kłócą, bo nakładają się terminy. Ta mozaika mi się podoba.

Co do historii. Panie profesorze Cezary, jeśli jest za dużo historii, to jest to komplement dla historyków! Jestem historykiem i gdy obserwuję dostępne publikacje na poziomie miasta Tczewa, zarówno w księgarniach, jak w internecie, to znajduję tylko historię, bo tylko historycy je piszą i wydają. Szał pocztówkowy, wydawnictwa albumowe biorą się trochę z tęsknoty ludzi, którzy chcieliby poczytać coś np. o kolei. Historycy dla nich przygotują zestaw zdjęć kolejarskich, bo nikt o kolei współczesnej nie napisze książki. To też jest apel do ludzi z innych dziedzin, miłośników, amatorów, by szli z tym szerzej, by wyjść spoza historii.

W programie debat o kulturze trzonem tematyki jest wielokulturowość. Można odnieść wrażenie, że tematy dotyczące wielokulturowości bardziej zainteresują czeskich Bułgarów, których kilku mamy w Tczewie, niż Kociewiaków. Jest to może kwestia pewnego nadużywania tego słowa. Wielokulturowość jest odmieniana na różne sposoby, przy braku głębszego zrozumienia dla niezorientowanych ludzi. Wielokulturowość to jest właśnie Niemiec, Żyd, Polak i koniec.

Tomasz Galewski: Od roku popularyzujemy archeologię w szkole (Tomasz Galewski, Ewa Starczewska, projekt „Archeologia w szkole”) i uzupełniamy tę mozaikę. Pracujemy z młodzieżą z liceów i pojawił nam się taki problem. Prowadzimy badania i ponad 80% respondentów spośród młodzieży powiedziało nam, że chce poszerzać swoją wiedzę na temat regionu, archeologii, dziedzin naukowych, z tym że mniej niż 10% chce czytać.

Prof. Józef Borzyszkowski: Cieszymy się z obecności archeologii także na Uniwersytecie i liczymy na to, że robota pana dr Łuki będzie kontynuowana, bo on jednak bywał w terenie, miał przyjaciół wśród szkólnych, rolników. Na tym cała rzecz polega, szukamy także tu przyjaciół, nie tylko w prowincji, nie chcemy być tylko Don Kichotem.

Warcisław Machura: Właśnie, nie chcą czytać. Nauczyciel, kiedy staje przed uczniami, którzy nie chcą czytać, ma trzy możliwości: zrezygnować, dać po łbie, albo zaproponować coś innego. Po łbie dać nie można, ponieważ nie ma już dzienników papierowych, a szkoda laptopa. Nie chcą czytać, to święta prawda, ale to jest szansa. Gdybym chciał historii Słupska uczyć metodą papierkową, to nie. Ale jak pójdziemy na cmentarz, mam „zboczenie cmentarne”, i pokażę im przedwojenne nagrobki cudem nie zniszczone w ramach gomułkowszczyzny, to okazuje się, że ten regionalizm doskonale trafia. To jest dla nas nauczycieli wskazówka. Nie chcą czytać, to musimy im pokazać i to nie na obrazku, choć film - fajna rzecz. Musimy pójść w teren. Nie dajemy wykładu o archeologii, tylko najpierw zakopujemy znalezisko, a potem razem odkopujemy. To ich do wielu rzeczy zachęci.

W kwestii regionalizmu w szkole. Nie przesadzajmy, mnóstwo rzeczy można robić. Nikt nie będzie nauczyciela sprawdzał, co on powie na historii, właściwie na wszystkich przedmiotach poza matematyką. Problem tylko na tym polega, żeby on chciał. Niestety, kiedy byłem doradcą metodycznym i próbowałem to zrobić z nauczycielami, efekt równy zeru. Jest wiele problemów, których nie ma co tu rozważać, bo świata i tak jedną sesją nie naprawimy. Natomiast co do tego, co pani mówiła o maszynach. Tak, idiotów jeszcze jest wielu, ale poziom głupoty historycznej się zmniejsza, świat w którym skuwano, betonowano na gładko niemieckie tablice nagrobne, albo wykorzystywano je na chodniki, jednak minął. To, że idiota na Śląsku się odnalazł? Może w gdańsku by się nie odnalazł, Kaszubi potrafili załatwić pewne rzeczy w sposób bardziej pokojowy, niż Ślązacy. Choć opory są. W Białogardzie młodzi ludzie odkopują niemieckie pomniki z I wojny światowej i stawiają je z pełnym poparciem burmistrza. W innej wsi mam rzeźbiarza, który odkopał taki pomnik i mało go nie zlinczowano. Ale bądźmy optymistami. Jeśli maszyny przetrwają, to za dziesięć lat można je będzie pokazać.

Leszek Sarnowski: Było tu dużo mowy o historii, był nawet zarzut ze strony pana profesora, że za dużo tego w publikacjach. Ja bym się jednak zgodził z kolegą z Tczewa, że historia jest jednak potrzebna. Jak już wspomniałem w swoim wystąpieniu, my się trochę różnimy. Wy jesteście z tej strony Wisły, chociaż z naszej perspektywy to wy jesteście na Zawiślu. Jesteście w dużym procencie społecznością tradycyjną, myślę szczególnie o takich regionach, jak Kaszuby, Kociewie, to jednak są „pnioki”. My jesteśmy nową falą, która przyszła po ‘45 roku. Nie chodzi tylko o odkrywanie historii, która się działa w tym miejscu, ale też każdy przynosi swoją. To, co bardzo pięknie napisał Mietek Abramowicz w swojej książce o Żydach gdańskich. Podobnie jest z Powiślem, z Żuławami. Ludzi, którzy tam żyli przed wojną już nie ma, natomiast są ludzie z Kresów, z południa Polski, z różnych stron. My chcemy dać im prawo, by swoją opowieść kontynuowali na łamach naszego kwartalnika. Dla wielu czytelników jest to nowość. Oczywiście piszemy o XIX wieku, o tradycji polskiej, dworach ziemiańskich, ale też o historii niemieckiej czy żydowskiej. Chcemy pokazywać wielokulturowość, ale też ludzie chcą o niej czytać.

Pan profesor mówił, że tych ludzi należy nagradzać. Dla mnie największą nagrodą jest to, że mam czytelników. Właściwie czytelnicy i autorzy tworzą taką wspólnotę, która sama się napędza. My trochę piszemy sami dla siebie. To jest nieco egoistyczne, ale bardzo przyjemne. Tak samo przyjemne są spotkania, kiedy panie przynoszą zrobione przez siebie kuchy, panowie przynoszą nalewkę i  biesiada się toczy przez parę godzin. Staramy się tę opowieść toczyć nie tylko z punktu literackiego, ale historycznego. Powrót, może nie do korzeni, bo ich nie ma, ale szukamy korzeni.

Prof. Józef Borzyszkowski: Ależ są. Przecież ile razy tam byłem, spotykałem tylu Powiślaków, przedwojennych nawet. Co prawda większość z nich jest już po drugiej stronie życia, ale żyją.

Anna Sobecka: Tytułem aneksu, a także w obronie jednak prawa do tego, żebyśmy z otwartą przyłbicą o wielokulturowości Pomorza mówili. To się w tej chwili tak szalenie zbanalizowało. Ktoś wcześniej powiedział: Polak, Niemiec, Żyd i od czasu do czasu Ukrainiec i mamy oto wielokulturowość. Nie do końca tak jest. W Gdańsku, Trójmieście, na Pomorzu są także Litwini, i to  nie tylko ci, których historia w roku 1945 tu przygnała. Mamy Białorusinów, Ormian, Tatarów, mamy sporą grupę Greków w Gdyni i to jest całkiem inna historia, skąd oni tu są. Mamy Węgrów, nie kto inny tylko sędziwy już dziś węgierski inżynier rolnictwa i leśnictwa rewitalizował po ‘45 roku park oliwski. Nie mówię o Romach, o Karaimach, ale oni tu też są. Ormianie są i z grupy tzw. Ormian polskich, którzy po '45 trafili tu ze Stanisławowa, ze Lwowa, ale także są Ormianie, którzy przyjechali tu w latach 90-tych. To są profesorowie, artyści, ludzie wykształceni, których dramatyczna historia ich ojczystej ziemi wygnała za chlebem. Myślę, że kiedy tak spojrzymy na Pomorze, to mówienie o wielokulturowości jest całkowicie uprawnione. O tych wszystkich mniejszościach na antenie Radia Gdańsk też była mowa w ciągu kilkunastu lat.

Profesor Cezary Obracht-Prondzyński: Dziękując Państwu za obecność, za liczne głosy, chciałbym dodać parę refleksji. Dla mnie zawsze jest odkrywcze, co człowiek mówi, a jak jest odbierany. Kładę to na karb pewnej perseweracyjności mojego wystąpienia, choć starałem się dokonywać opisu, a unikać ocen. Jednak w naukach społecznych, jak wiemy, opis staje się oceną.

Mam dużo więcej krytycznej oceny wobec braku obecności środowiska naukowego w dziele popularyzacji, niż w odniesieniu do anarchizującego, czy mozaikowego, hybrydowego ruchu popularyzacji. Podkreślałem wielkie aspiracje środowiska naukowego i stosunkowo niewielką jego wydolność. Zgadza się oczywiście, że mechanizm punktowy pewne rzeczy zabija.

W kontaktach z mediami trzeba posługiwać się dużą skrótowością, co jest stosunkowo dużym gwałtem na uczonym, który wie, że świat jest bardziej złożony. Nawet przy dużej elokwencji czasem nie da się o niektórych rzeczach powiedzieć szybko, jasno, precyzyjnie. Z kolei w rozmowach z nauczycielami, czy osobami zajmującymi się edukacją, jakiekolwiek ocenianie jest odbierane jako atak ad personam, co bardzo utrudnia. Element krytycyzmu jest nam niezwykle potrzebny, szczególnie element autokrytycyzmu po każdej ze stron jest. To nie jest problem, że ktoś coś napisał nie będąc badaczem, tylko że przyjmuje to, co napisał zupełnie bezkrytycznie, uważa, że jak już dzieło powstało, to jest ono wiekopomne.  W środowisku naukowym to jest o wiele trudniejsze, bo tu każdy nosi buławę w plecaku i nie jest od tego, żeby krytykę przyjmować. W Polsce mamy problem z jednej strony z krytycyzmem, z drugiej z autokrytycyzmem. Przypomina się XI przykazanie kaszubskie: „pamiętaj, abyś przynajmniej raz na dzień sprawdził, czy potrafisz się śmiać z samego siebie”.

Wizja mnie w roli Robespierre'a wbiła mnie w bardzo podniosły nastrój, odczułem, że to może być niebezpieczne, bo w moim drzewie genealogicznym same pikielhauby. Nadaję się na robienie porządków oficera pruskiego. Ale też mam tę świadomość, że to są tak przebogate obiegi, tak różnorodne, tak spluralizowane, zdemokratyzowane, że kłopot jest z ogarnięciem poznawczym, a co dopiero z jakąkolwiek formą oddziaływania czy porządkowania. Co nie zmienia postaci rzeczy, że im więcej zdemokratyzowania, negowania hierarchii, tym większa odpowiedzialność. Przykładem może być wiadomość, która ukazała się na portalu internetowym Gazety Wyborczej w Szczecinie. Zrujnowany w 45 roku most szczeciński został odnaleziony podczas jednej z wypraw w Bytowie, małym miasteczku na Kaszubach. Pstryknęli zdjęcia i poszło! Już były plany roznitowania i przewiezienia mostu do Szczecina. Ktoś nieśmiało napisał, że most w Bytowie stał tam już przed wojną, ale okazało się, że się nie zna. Kiedy podesłałem to koledze architektowi, tylko westchnął. To jest właśnie nasz analfabetyzm. Inna krzywizna, widać, że szerszy, inna liczba przęseł. Patrzą i nie widzą. Nie doceniają tego, że Niemcy byli praktykami i pragmatykami. Wykapowali jedną technologię, to ją powielali we wszystkich miejscach. To było taniej. To też pokazuje kwestię odpowiedzialności.

Dziękuję, że zechcieliście Państwo wziąć udział w naszej debacie. Za chwilę, 14 listopada, będzie debata o kulturze książki i książce w kulturze. Już teraz zapraszam Państwa na nią do Wojewódzkiej Biblioteki na Mariackiej.

Redakcja: Olga Brzeska, (pw).

Jak popularyzować wiedzę o Pomorzu. Projekty, działania, instytucje, ludzie.

Organizatorzy:

Instytut Kaszubski

Pracownia Historii Pomorza i Krajów Nadbałtyckich UG

Pracownia Badań nad Narracjami Pamięci Polsko-Niemieckiego Pogranicza Kulturowego

Zakład Antropologii Społecznej. Instytut Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa UG
Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy

Miejsce:
Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego

ul. Bażyńskiego 4a, audytorium S207

Termin:
15.10.2013 r. (wtorek), godzina 17.00

Autorzy raportu i moderatorzy:

Prof. Józef Borzyszkowski
Prof. Cezary Obracht-Prondzyński

Paneliści:
- Anna Sobecka – redaktor „Radia Gdańsk”, dziennikarka i publicystka zajmująca się problematyką kulturalną, artystyczną, społeczną i literacką; autorka m.in.cyklicznych audycji: Radiowa Antologia Pisarzy Wybrzeża, Radiowy Exlibris, Kalejdoskop (magazyn o mniejszościach narodowych) i wielu innych.

- Kazimierz Jaruszewski – polonista, nauczyciel, regionalista, redaktor „Kwartalnika Chojnickiego” oraz „Zeszytów Chojnickich”. Prezes Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

- Warcisław Machura – historyk, nauczyciel, regionalista, autor wielu opracowań (także internetowych) dotyczących Pomorza

- Leszek Sarnowski – dziennikarz, animator kultury, samorządowiec, historyk, redaktor naczelny kwartalnika społeczno-kulturalnego Dolnego Powiśla i Żuław„Prowincja”

Pobierz:

Dlaczego debata o kulturze

Informacja o projekcie

Zobacz:

Strona na Facebooku

Następne debaty:

14 listopada

Kultura książki, książka dla kultury. Casus Pomorze

25 listopada

Kultura pomorska 2.0, czyli o tym, co jest, a czego nie ma w sieci.

Debaty zrealizowane:

Pomorska wielokulturowość:niewykorzystane potencjały czy potencjalne ryzyko?, Nadbałtyckie Centrum Kultury,4 września 2013. (zobacz relację)

Regionalna i etniczna kultura popularna, Dom Kaszubski, 26 września 2013. (zobacz relację)