Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Nie dobijać dziobem. Recenzja 15. numeru „Blizy”

Opublikowano: 21.06.2013r.

15. recenzja "Blizy" tylko u nas.

Zbigniew Radosław Szymański jest prawdopodobnie jedynym gdynianinem albo nawet człowiekiem na świecie, który czyta od deski do deski każdy numer "Blizy" i szczerze dzieli się swoimi wrażeniami z innymi. Nowa recenzja Zbyszka to kolejny przykład bezprecedensowej odwagi cywilnej w obronie prawdy i wartości, co generalnie dzisiaj, w nowej erze towarzysza Szmaciaka, który na naszych oczach odrodził się w wersji apgrejdowanej, jest po prostu przykładem postawy nieodpowiedzialnej społecznie i wrogiej klasowo. Oczywiście Szymański nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystywał tematu do dygresji, najczęściej politycznych i bardzo jednoznacznych, ale nawet, jeśli czasami są nieszczęśliwe, a są, nie może to umniejszyć bezwzględnej wartości, jaką jest jego dociekliwość i merytoryczne przygotowanie, którym mógłby zawstydzić wielu brylujących po salonach literatów. I właśnie dlatego publikowanie tekstów Szymańskiego poczytujemy sobie za zaszczyt.

 

Redakcja

 

Nie dobijać dziobem. Recenzja 15 numeru „Blizy”

Zbigniew Radosław Szymański

Recenzje wszystkich numerów w serwisie "Bliza"

W rocznicę (niemal) „Rzeźni Wołyńskiej”, w  imieniny Adolfa, w dniu wyemitowania kłamliwego i obraźliwego dla Polaków pseudo-historycznego serialu niemieckiego, odbyła się promocja nowego numeru kwartalnika artystycznego „Bliza”, którego tematem wiodącym jest „Ukraina”. Czy to przypadek? Uważna lektura „Blizy” skłania mnie do wyrażenia opinii, że nie, a dobór autorów tylko mnie w tej opinii utwierdza. Chociaż w odredakcyjnym słowie wstępnym redaktor naczelny zarzeka się : „Staraliśmy się nie wkraczać w bieżącą politykę”, to już sama okładka, na której umieszczono konterfekt hożej dziewoi ubranej w stylizowany, ludowy strój ukraiński, a która to dziewoja żywo przypomina Julię Tymoszenko, każe wątpić, by był to tylko przypadek. Redakcja opowiada się wyraźnie za jednostronnym widzeniem tego, co się dzieje u naszych sąsiadów, a pamiętajmy, że jest to punkt widzenia zaledwie połowy Ukraińców, tych którym bliżej do Unii Europejskiej, niż do matuszki Rosji.

Z pewnością zgodzić możemy się za to z innym zdaniem wyrażonym przez redaktora naczelnego, gdy mówi o Gdyni: „I jest miastem otwartym na wszelkie odmienności, mniejszości narodowe”. Gdy widzimy ten sopocko-gdański desant, tę mniejszość znad Strzyży i gremialnie uczestniczymy w lekturze ich dzieła, to rzeczywiście możemy uważać się za niezwykle tolerancyjnych. Przypomnieć też wypada, że tolerancyjną Gdynia w okresie międzywojnia raczej nie była, wystarczy wspomnieć bojkot sklepów żydowskich, czy brutalne, połączone z ofiarami śmiertelnymi, rozprawy z demonstrującymi robotnikami. Redaktor naczelny ma temperament polityka, za to wiedzę i talent znacznie większy, dlatego ten kolejny numer pisma, jak zwykle z tezą i tematem przewodnim, wiadomo że musi przynieść sporo ciekawego materiału do przemyśleń.

Na promocyjnym spotkaniu w „Teatralnej” nad zebranymi tu autorami „Blizy oraz czytelnikami unosił się duch redaktora paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia, przywołany przez Adama Pomorskiego, który zdominował blizową uroczystość. Mówił dużo, niepotrzebnie tylko ściszając momentami głos do szeptu, gdy prezentował opinie zbieżne z poglądami redaktora Giedroycia, tak jakby nie do końca wierzył, że już można, nie trzeba się ukrywać, owijać w bawełnę, mówić językiem ezopowym. Owszem, znajdowała się na sali „Młodzież Wszechpolska” w osobie piszącego te słowa, ale przecież wszystkim wiadomo, że znani jesteśmy z niemal franciszkańskiej dobroci i to raczej nam grozi eksterminacja(o czym na końcu mojego artykułu).

Adam Pomorski na co dzień oderwany od życia, całkowicie zanurzony w poezji, niezwykle płodny tłumacz literatury europejskiej(Rilke, Eliot, poeci rosyjscy, niemieccy, węgierscy, angielscy) twierdzi, że w Polsce budzą się upiory. I chyba ma rację. Ja też zauważam panoszący się wszędzie kosmopolityzm, brak tolerancji dla myślących inaczej rekompensowany akceptacją kochających inaczej, ksenofobię wobec nas, mniejszości polskiej. Niepotrzebnie jednak swoje opinie wygłasza czcigodny tłumacz ściszonym głosem, jakby się ich wstydząc, nie dopowiadając myśli do końca i robiąc do słuchaczy tzw. „oko”, że niby to ja wiem i wy wiecie. Owszem III RP jest państwem opresyjnym, ale nie uważam, by trzeba było kryć się ze swoimi poglądami.

Nigdy się z nimi nie krył, nawet idąc pod prąd poprawności politycznej, często podczas promocji „Blizy” przywoływany Jerzy Giedroyć, który na 2 tygodnie przed śmiercią do Wiktora Poliszczenko o ludobójstwie na Kresach Wschodnich wypowiedział następujące zdanie; „Należy zapomnieć”. Mit giedroyciowski, poświęcenie pewnych zasad, prawdy historycznej i interesów Polski za cenę innych zasad i dobrosąsiedzkich stosunków prowadzi niestety do przemilczeń, rozpadu więzi narodowych i zwykłego zakłamania. Naród pozbawiony historii przestaje istnieć, ale prawdziwym nieszczęściem jest naród pozostawiony z historią zakłamaną. To ta wypaczona wspólnie przyjętym łgarstwem historia, prowadzi do zachowań ekstremalnych, takich jak marsze równości, hasła „róbta co chceta!”, czy też uczulenie na słowo „Naród”.

Niezwykle trudno zmienić narosłe przez wieki uprzedzenia, za to bardzo łatwo grając nimi prowadzić bieżącą politykę, która rzadko wykracza poza pragmatykę doraźności. Czasy są niespokojne a wywalczony przez nas, naiwnych lemingów, wytęskniony kapitalizm okazał się zwykłym oszustwem (czas odkurzyć dzieła Karola Marksa!).Kryzys goni kryzys, niedouczeni historycy w rodzaju premiera Tuska, który nie tak dawno w pracy „Dzieje Brus” majora Łupaszkę nazywał bandytą, by teraz czcić jak bohatera a jutro, gdy będzie trzeba, dla iluś tam baryłek ropy rosyjskiej znów go przedstawiać jako bandytę, w imię tzw. Realpolitik, wydzierają kartki z podręczników historii i ograniczają ilość godzin jej nauczania w szkołach . Polityka oparta na historii przemilczanej to kuglowanie  prawdą odbywające się przy aplauzie liberalnych elit intelektualnych. Jak w tym gąszczu ścieżek wybrać właściwą, nie tę ministra Nowaka, która wiedzie tylko ku pragmatycznej(kolejny zegarek na rękę) dojutrkowości?

http://www.youtube.com/watch?v=QGtBbezF9Ms

Do prostego człowieka (wiersz - Julian Tuwim; Wokal - Akurat) Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.

Redaktor naczelny znalazł salomonowe wyjście. Do zrozumienia naszych polskich spraw, zrozumienia  nas samych, użył autorów wizowych, z sąsiedniej Ukrainy. Mykola Riabczuk, ukraiński krytyk literacki, eseista i publicysta, dla zrozumienia miejsca Ukrainy oraz Polski w Europie użył bardzo trafnego porównania swojego kraju do Piętaszka poddanego woli dwóch Robinsonów: Rosji i Polski; stopniowo, krok po kroku uświadamiając nam, że tak naprawdę, to Robinson jest jeden:wielka imperialna Rosja, a my wszyscy, i ci co do wspólnoty europejskiej pretendują i ci, którzy już w niej są, jesteśmy tego Robinsona Piętaszkami. Czytając Riabczuka, patrzącego na nasze polskie sprawy z zewnątrz, które z naszym „tutaj” jest ściśle powiązane, łatwiej zrozumieć nasze narodowe fobie, i chociaż nie sadzę, byśmy się ich łatwo pozbyli, to z pewnością to zrozumienie pozwoli nam żyć z nimi bardziej świadomie. „Zrozumienie kontekstu antykolonialnej walki jaka toczy się na Ukrainie, to poważny problem wszystkich obcokrajowców, w tym także Polaków”- przekonuje Riabczuk. Warto zapisać sobie jego słowa,  które kieruje pod adresem zwolenników tzw. realpolitik, każącej przymykać oczy polskim politykom na sprawę europejskich aspiracji Ukrainy: „Czynnikiem dodatkowym jest pogorszenie wewnątrzpolskiej sytuacji i zaostrzenie polsko-polskiej walki, w ramach której niespodziewanie głos otrzymali w naczelnych mediach nacjonalistyczni wykluczeni i ukrainofobiczni prowokatorzy i w której znacznie łatwiej jest odgrywać swoją tradycyjną grę prorosyjskiemu lobby oraz – prawdopodobnie- rosyjskim agentom. Ostatecznie do „realizmu” popycha wielu Polaków sytuacja w Unii Europejskiej, gdzie dominuje ogólne zmęczenie rozszerzaniem Unii i Ukrainą, i gdzie tak samo zwiększyło się znacznie pole działania dla wymienionego wyżej lobby oraz dla tejże agentury oraz rosnącej liczby „ekspertów”, którzy uzasadniają fundamentalną nieeuropejskość Ukrainy i jej uprawnioną przynależność do rosyjskiej strefy wpływów, eufemistycznie nazywanej „Euroazją”.

Chociaż Riabczuk nie mówi tego wprost, bo czasy takie, że trzeba się dwa razy ugryźć w język, zanim się coś powie, to widać w tych słowach tęsknotę za godną naszego polskiego miejsca w Europie mądrą polityką prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

http://www.youtube.com/watch?v=B1T8xgHdMEM

Wake up - Rage Against The Machine Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.

Giedroyciowe „należy zapomnieć” to prosta droga do sprowadzenia nas do roli Piętaszków. Czy to Niemiec, czy Rosji, czy nawet Ukrainy.  Robinsona ucywilizować w jakieś bliższej perspektywie czasowej się nie da, dopóki ropa naftowa będzie rządzić światem, i imperialna Rosja, ten wielki Robinson, będzie robił wszystko, by trzymać nas w roli wasali. Stwórzmy więc Solidarność  Piętaszków, bo tylko wspólnym wysiłkiem  zdobędziemy dla nas wszystkich jakąś autonomię i rzeczywistą niezależność: „Można oczywiście machnąć ręką na ten wielki, niezgrabny i możliwe, że beznadziejny kraj, oddając go Rosjanom – włącznie z tą połową społeczeństwa, która absolutnie nie chce dołączyć do „rosyjskiego świata”. To całkiem odpowiada zasadom Realpolitik, ale źle koresponduje z zasadami i wartościami, na których powstała dzisiejsza liberalno-demokratyczna Europa. A w przypadku Polski nie będzie dodatkowo zgodne z zasadami bezpieczeństwa, bez względu na to, co twierdzą samozwańczy „realiści” i zapatrzeni w stronę rosyjskich zasobów energetycznych „pragmatycy”.

Polsko-ukraińskie zaszłości są na tyle silne, że sztuczne oddzielenie nas od Ukrainy przynależnością do tej, czy do tamtej Unii jest zabiegiem szkodliwym, który tylko wskrzesza dawne upiory.

„..nienawiść jak chmura zaćmiewa słońce.../nawet owce i gołębie już zgrzytają zębami.”- takie motto może przeczytać w wierszu Jewhena Malaniuka „Nie do opisania”. Niełatwe jest nasze sąsiedztwo, bo jak możemy w tymże samym wierszu przeczytać: „Wolność...Przekradasz się przez wieki,/A w dzikim łonie płód kaleki,/Mongolski bękart ciąży głazem.”

Dobrze, że znaczną część nakładu „Blizy” prenumeruje kancelaria premiera. Może zdarzy się czasem urzędnikom rządowym zajrzeć  do tego bardzo potrzebnego w tej właśnie przełomowej dla Europy chwili, ważnego numeru kwartalnika. Przyznać muszę, że długo, bo aż przez 15 numerów musiałem czekać aż „Bliza” przemówi głosem wielkim, mądrym, zamiast wydawać z siebie mysie piski bojących się wychylić poza poprawność polityczną redaktorów malujących nam atrapę rzeczywistości i zawracając głowę jakimiś duperelami. Nawet jeśli autorzy dobierani są według klucza opartego na wizji Europy pewnego kręgu intelektualistów, to jest to krąg mający coś ważnego do zakomunikowania a nie ograniczający się do zwykłych pyskówek.

Alternatywne wizje historii próbuje przedstawić Jarosław Hrycak przy okazji prezentacji losów polskiej szkoły historii gospodarczej Franciszka Bujaka: „Gdyby więc Polacy zgodzili się na „ukraiński” Lwów, losy tego miasta oraz całej Europy środkowo- wschodniej potoczyłyby się inaczej”. Takie gdybanie, jest zajęciem pasjonującym, ale na szczęście Hrycak wie, że taka kontrfaktualna historia ma jedną wielką wadę, i że według Tony Judta: „Usuwa owo ostatnie ogniwo w łańcuchu historycznych wydarzeń, a wtedy mogłyby być inna i przypuszczalnie wszystkie jej ogniwa byłyby inne, a więc nie mają po prostu żadnego znaczenia”.

Chociaż taka np. alternatywa, że Adam nie ulega pokusie tej zołzy Ewy, wydaje się atrakcyjna, bo dzisiaj być może nie spieralibyśmy się, czy istnienie „Blizy” ma sens, tylko spokojnie spędzalibyśmy czas na uczonych dysputach w boskim ogrodzie.

http://www.youtube.com/watch?v=JTKe8z9iF0M

Zygmunt Pałasz, jest taka, jaka jest Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.

„Kiedy pada słowo „Ukraina” - w sercu każdego Polaka odzywa się żywe tętno” - pisze we wstępie odredakcyjnym Paweł Huelle. Może trochę przesadzając, bo gdyby spytać tak na chybił trafił grupkę przechodniów na ulicy, gdzie Ukraina się znajduje, przypuszczam, że otrzymalibyśmy przeróżne odpowiedzi. Ale jest z pewnością spora grupa Polaków, dla których Ukraina nie jest obojętna. Znaczna część to ci, którzy ze strony swoich sąsiadów zaznali niebywałych cierpień, i część, wspominająca z sentymentem bezkresne zrudziałe, pachnące stepy i te wielokulturowe ukraińskie miasteczka. Sam po kądzieli mam przodków z okolic Dnieprodzierżyńska i Kijowa, a po nich gen wielkiego głodu(także głodu poezji). Niestety mimo przekazanej mi w genach miłości do tych miejsc, odwiedzić ich nigdy sowiecka władza mi nie pozwoliła, a obecna, polska, skutecznie uniemożliwia pauperyzując do dziurawych butów i spodni.

Z zainteresowaniem przeczytałem wspomnienia Tadeusza Sucharskiego „Ukraińcy mojego dzieciństwa”, bo uświadomiłem sobie, jak różnie traktowani byli przybysze z Kresów zależnie od wielkości miasteczka i położenia geograficznego. Nie przypominam sobie żadnych szykan, tu, w Gdyni wobec śpiewnie zaciągających moich kolegów, którym udało się wyrwać z sowieckiego kołchozu dopiero w 1956 roku. Nikt też nie szydził z kolegów, którzy nie uczęszczali na lekcje religii(tak, tak, wtedy jeszcze religii, przynajmniej do mojej klasy trzeciej, uczono w szkole). Owszem, każdy miał  jakiś przylepiony do niego epitet, raz to był „Rusek”, raz „Antek zza Buga”, innym razem „Żyd” albo „Szwab”, czy nawet „Żabojad”, ale było to wypreparowane z wszelkiej nienawiści, czy rasowej dyskryminacji. Razem biegaliśmy za szmacianką, razem szykowaliśmy kamienie do rozprawy z chłopakami  ze Strzyży(gdyby odważyli się tylko w naszej Gdyni pojawić). Prawdopodobnie w mniejszych społecznościach stereotypy są silniejsze i dłuższa jest ich moc oddziaływania. Pamiętajmy, że dużo złego zrobiła też akcja dzielenia  ludności ukraińskiej na tę „dobrą” , zrusyfikowaną i tę „złą”, nacjonalistyczną.

„Bliza” nie jest kwartalnikiem społeczno-politycznym, więc siłą rzeczy temat wzajemnych stosunków zajmuje w niej tyle miejsca ile trzeba, by pomóc zrozumieć czytelnikowi prezentowanych autorów. A tych udało się zaprosić do „ukraińskiego” numeru kwartalnika wielu i to z górnej półki. Jest i Jurij Andruchowycz, jest też proza Serhija Żadana. Jak zwykle najmocniejszą stroną jest i tym razem poezja, co nie dziwi, bo redaktor naczelny sam jest znakomitym poetą, czego dowiódł niedawno arkuszem poetyckim dołączonym do kwartalnika „Topos” zatytułowanym „Kraj bez winnic”(recenzja). W znakomitych tłumaczeniach Adama Pomorskiego możemy poznać twórczość naszych wschodnich sąsiadów, szkoda tylko, że w tak szczupłym wyborze. Co prawda poeci ukraińscy dzięki żmudnej pracy Bogdana Zadury są obecni w Polsce od dawna, jednak nowe tłumaczenia pozwolą być może spojrzeć na ich twórczość szerzej. Od ich wierszy niemniej ciekawe są ich tragiczne losy i szkoda, że „Bliza” nie zamieściła krótkich notek biograficznych obok prezentowanych wierszy. Jak żyło się, jak tworzyło w Rosji Sowieckiej, możemy dowiedzieć się z artykułu Joanny Cieplińskiej „Rozstrzelane Odrodzenie”. Normalna droga większości twórców to szpital psychiatryczny albo gułag i mniej lub bardziej szybka śmierć. Warto przypomnieć, że gdy artyści w stalinowskiej Rosji ginęli w straszliwych męczarniach, elity intelektualne zachodniej Europy odwiedzały masowo Moskwę, pijąc z mordercami koniak i zajadając się  kawiorem.  Jest też spora dawka poezji polskiej, najczęściej powiązanej tematycznie z Ukrainą. Po ulicy Stanisławowa błądzi Artur Nowaczewski, by zaraz z miasta Jurija Andruchowycza wrócić do naszych małych ojczyzn, czyli „gdziekolwiek”, bo jak możemy przeczytać w motcie znalezionym u poety amerykańskiego, Larkina: „Nic, tak jak i coś, może się zdarzyć gdziekolwiek”. W czasach, gdy poeci piszą coraz krótsze wiersze zbliżając się do haiku, szacunek budzi wiersz Piotra Cielesza „Poemat otwarty(nie do końca) dla Anne Applebaum”.

W tym bardzo osobistym wyznaniu ze zdumieniem przeczytałem fragment: „Aniołku, aniołku, to nic wielkiego trwać tak w niebie jako anioł;/nie musisz jeść ani pić, płodzić dzieci ani zarabiać. Ale zeskocz/no tu, na ziemię, zajmij się jedzeniem, piciem, płodzeniem dzieci/i zarobkiem, a wtedy zobaczymy, czy pozostaniesz aniołem./Jeżeli ci się to uda, będziesz mógł się przechwalać, ale nie wcześniej”. To  cytat z „Opowieści chasydów” Martina Bubera, niestety nie mam pod ręką tej książki, więc nie wiem, czy wierny, czy przetworzony przez poetę, ale zwróciło moją uwagę, jak to lektury i myśli twórców chadzają wspólnymi drogami, bo drukował miesięcznik literacki „Akant”, chyba z 2 lata wcześniej, wiersz taki:

Anioł Rabbiego Mosze z Kobrynia

Też mi Aniele sztuka! Mieszkasz sobie w Niebie.

Jeść ani pić nie musisz, czy w pocie zarabiać.

Płodzić dzieci i czekać, jak ja czekam Ciebie

Zgadując, która z Twoich dla mnie świeci gwiazda.

 

Lecz spróbuj zstąpić do mnie, rabbiego z Kobrynia,

Na chleb i miskę kaszy pracować z mozołem,

Płodzić dzieci i czekać, kiedy życia chwila

Przeminie – czy i wtedy wciąż będziesz Aniołem?

 

Jeśli Ci się to uda, jak mnie nie udaje,

Choć lat już tyle losu mego orzę pole,

Poznam, że tak do Nieba, jak życia masz talent

I zechcę byś jedynym był dla mnie Aniołem.

Chyba bardzo poważnie stali autorzy „Blizy” potraktowali jej 15. numer (a więc jakby jubileuszowy) wznosząc się ponad swój przeciętny( chociaż i tak wysoki) poziom. Warto zajrzeć do londyńskich zapisków Marka Gajdzińskiego, czy też Przemysława Guldy, którego tekst polecam kolegom anarchistom, bo przybliża nam sylwetkę wielkiego ukraińskiego zwolennika  Piotra Kropotkina, Nestora Machno. Miłośnikom twórczości Jarosława Iwaszkiewicza polecam rozmowę  z Radosławem Romaniukiem, autorem biografii tego wybitnego pisarza. Miłośnicy sztuk pięknych z przyjemnością przeczytają kolejny szkic Marka Wittbrota poświęcony twórczości Giotta, a o wpływie literatury rosyjskiej na twórczość Miłosza  dowiemy się od niestrudzonego tropiciela wzajemnych polsko-rosyjsko-ukraińskich odniesień u twórców sąsiadujących ze sobą od wieków państw,  Eugeniusza Sobola.

Wyjątkowym rarytasem są zapiski Henryka Grynberga „Z pamiętnika lektur”, gdzie być może znalazłem wyjaśnienie, które doskonale pasuje do moich pytań o  „Blizę”- czemu to służy?:

„Wo-pierwych polzy otieczstwu niet nikakoj, wo-wtorych...no i wo-wtorych toże niet polzy”. Długo szukałem, by wreszcie za pośrednictwem Henryka Grynberga znaleźć u Gogola proste wyjaśnienie po co nam „Bliza”: Po pierwsze ojczyźnie żadnego z tego pożytku, po drugie...po drugie też żadnego pożytku.

Zastanawiam się, czego za lat dziesiąt, gdy odziedziczą  bibliotekę dziadka, dowiedzą się, gdzieś na Antypodach, w dalekiej Australii moi wnukowie, zmęczeni kulturą Aborygenów, o moim rodzinnym mieście i kraju. Sięgną pewnie po „Blizę”, bo kolorowa niczym komiks, a poza tym przynajmniej jej pierwsze numery zdobił przymiotnik „gdyński”. Dowiedzą się, że chyba istniał w dalekich stronach, gdzieś nad brzegiem chłodnego morza „Kraj bez winnic”, prawdziwa mekka poetów, którzy pisali swoje  „Cantos”, chociaż nie bardzo tubylcy mogli dociec co to słowo oznacza. Niby przypomina trochę łacińskie „cantus”, ale to jednak nie to samo. Może to zaczerpnięte z Ezry Pounda „The Cantos”, tylko dlaczego spytają, tytuł angielski u poety zachwyconego kulturą śródziemnomorską? Dowiedzą się, że w tym kraju istniało jakieś szczątkowe życie literackie (proszę policzyć ilość recenzji zamieszczonych w 15. numerach „Blizy”); istniał jeden Teatr Muzyczny (ten ma swoje miejsce w każdym numerze) i efemeryda, Teatr Miejski. Dowiedzą się, że to dobre miejsce, by się spakować i jechać stąd w daleki świat, bo ten kraj to jest takie duże Muzeum Emigracji, gdyż żyć w nim nie sposób.  Być może zainteresują ich kłopoty komunikacyjne Adama Wiedemanna (stoję na przystanku i zastanawiam czy wsiąść w 4 czy 15), o tym, co wybitna pianistka spakowała do walizki i co jadła na śniadanie w hotelu w Osace, w którym oczywiście mimo zmęczenia po koncercie czytała przed snem „Blizę”. Może pochylą się z zainteresowaniem nad opisem gdyńskich ulic Adama Kamińskiego z nadzieją, że znajdą na nich ślady dziadka, bo to także jego ulice. Skonstatują, iż także w Gdyni tańczono w rytm rapu wzorem Aborygenów, i że gdynianie mieli także swojego wodza, któremu oddawali niemal boską cześć(vide nr 1 „Blizy”), tyle, że nie był to miejscowy szaman, a prezydent miasta(czyli też szaman, ale na inne dolegliwości).No, a na koniec pewnie zastanowią się, po co właściwie dziadek wysłał dzieci w świat, skoro ten świat niczym od gdyńskiego sztetla się nie różni. Wszędzie ta sama globalna wiocha i tęsknota za sokołami, co to góry, lasy omijają.

Szanowni Czytelnicy, jeśli chcecie się poczuć lepiej, otrzeć o wielki, pełen kolorowego blichtru świat ludzi sztuki, kultury, ich wymyślne problemy-czytajcie „Blizę”! Może poczujecie ten smak jajecznicy na boczku podawanej w hotelu w Osace. Może polubicie to „miasto z marzeń” (nawet jeśli to nie Wasze marzenia), w którym przy dźwiękach fanfar i blaszanego bębenka zapudłowano kulturę do szklanych kontenerów i toi- toi, a biznes do wielkiego akwarium, by móc napawać oczy jego egzotyką, umiejętnie dawkując dopływ tlenu. Efektownym skalarom w błękitnych kołnierzykach i białych skarpetkach frotte tlenu tyle, ile potrzeba, a drobnicy, tym gupikom z Hali Targowej tyle, by powoli dokonała żywota. A dla niepokornych zarządzenie Kapitanatu Portu:

„Nie dobijać dziobem!”

Jako obywatel praworządny kończę więc kłapanie dziobem, by nie dobijać „Blizy”, która pomimo tego, że w poprzednim numerze „zeszła na psy”, teraz próbuje  w sposób efektowny podnieść się do pozycji pionowej. Dość dobijania dziobem, tym bardziej, że staje się to zajęciem niebezpiecznym. Pozwolę sobie wzorem redaktora naczelnego kwartalnika przytoczyć na koniec pewną anegdotkę. Nie, nie o tym gdzie mnie mądrym nazwano, bo każdy wie, że takiego miejsca nie ma, ale o pewnym krasnalu ogrodowym, redaktorze naczelnym kwartalnika „Eurokrasnalland”, który zwrócił się do mnie z propozycją, bym zaprzestał recenzować jego pismo, bo jak nie, to mnie kopnie w dupę. Przyznaję, mam dylemat, bo nie wiem, czy to była groźba karalna, czy może korupcjogenna propozycja nietuzinkowych pieszczot. Nie dobijajmy więc dziobem krasnala ogrodowego i czytajmy „Blizę”! Za jedyne 12 złotych przeżyjemy nietuzinkową przygodę intelektualną, a nawet, być może, uda się nam obejrzeć ciekawy film, bo jak głosi plotka, egzemplarz tego artystycznego kwartalnika ma być biletem wstępu do kina (to nie plotka - zobacz tutaj - przyp, red.).




Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.