Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Między wierszami - Kołysanki podróżne Tadeusza Dąbrowskiego

Opublikowano: 14.05.2013r.

Recenzja najnowszego tomu poezji Tadeusza Dąbrowskiego.

 

Między wierszami - Kołysanki podróżne Tadeusza Dąbrowskiego

Zbigniew Radosław Szymański

Jak to się dzieje, że wiersze Tadeusza Dąbrowskiego potrafią ukołysać do snu emerytowanego profesora Harvardu: „Emerytowany profesorze Harvardu,/dziękuję, że przyszedłeś na moje spotkanie[...] dziękuję, że przyszedłeś, chociaż zacząłeś chrapać”, a w zachwyt(też rodzaj snu?) wprawiają profesora Piotra Śliwińskiego? Jak można dopuścić do tego, że w tak bezceremonialny sposób pozwala sobie amerykański profesor postponować nasze dobro narodowe(Nobel 2053 r.), a my, zamiast na wzór amerykański wysłać pluton komandosów w celu nauczenia go moresu, puszczamy takie zachowanie płazem? Na szczęście widok chrapiącego słuchacza, który mógłby wprawić w konfuzję nowicjusza w poetyckim fachu, nie deprymuje obeznanego z salonami literackimi całego świata polskiego poety, za to staje się okazją do napisania kolejnego, pełnego dobrodusznej ironii, z przewagą cechującej autora życzliwości i empatii, wiersza: „...Wspaniale było patrzeć, jak zapadasz/ się w fotel, jak się zanurzasz w wody płodowe/snu,odżywiając się moją metaforą...”.

Cóż, lepszy słuchacz śpiący niż żaden, mogliby powiedzieć liczni występujący przed pustą widownią poeci.

„...Ważniejsza była dla mnie/twoja obecność niż nieobecność”- pisze Dąbrowski i możemy tylko podziwiać jego spokój  i wiarę w siłę własnego słowa, która nawet jeśli służy jako kołysanka do snu dla profesora Harvardu, jest jednak komuś potrzebna. Taki utylitaryzm sztuki stwarza nadzieję, że jednak sztuka przetrwa. Na miejscu autora zastanowiłbym się jednak, czy nie zmienić tłumacza, bo na tyle na ile znam poezję Dąbrowskiego, to te  zręcznie ułożone szarady, do snu raczej nie zachęcają, może więc coś umknęło w tłumaczeniu?

Najnowszy tomik Tadeusza Dąbrowskiego „Pomiędzy” to swoisty dziennik podróży. Jeżeli Ryszard Kapuściński ze swoich peregrynacji sprawozdawał prozą z domieszką prawdziwie poetyckiej metafory, o tyle nasz pierwszoligowy podmiot literackiego eksportu swoje dzienniki podróżne pisze wierszem, nie stroniąc od licznych prozaizmów. Niekiedy wręcz odnoszę wrażenie, że poezja Dąbrowskiemu nadmiernie uwiera i jest tylko okazją do zabawy konwencjami i  literackimi schematami.  Trzeba niemałej odwagi, i talentu, by móc się bawić pisaniem robiąc jednocześnie oko do czytelnika, by nie wierzył temu co czyta, bo prawda znajduje się gdzieś pomiędzy. A gdzie? Ba, gdyby to było takie łatwe. W wypadku Dąbrowskiego każda interpretacja jego poezji w myśl zasady: „Co poeta chciał powiedzieć” byłaby zabiegiem symplifikującym.

Dla tego uroczego gawędziarza umiejącego opowiadać  o swoich podróżach ze swadą i dowcipem, świat składa się z nieustannych powodów do zaglądania pod jego podszewkę, gdzie znajduje rzeczy naprawdę zaskakujące. Poza tym, jak nikt inny wśród współczesnych poetów, potrafi się znakomicie pisaniem i poezją bawić.

Konfrontacja wyobrażeń poety i marzeń z rzeczywistością odwiedzanych miejsc nie zawsze jest przyjemna: „Chodzę po Nowym Jorku i ani żywego ducha,/ a tyle się nasłuchałem o zgiełku tego miasta,”. Poeta rzadko pozwala sobie na stosunek emocjonalny do mijanych miejsc. Przeważa w tej relacji zdrowy sceptycyzm, lekko zabarwiony dobrotliwą ironią. Dąbrowskiemu bliska zapewne jest myśl Sørena Kierkegaarda: „Ironia jest nieskończenie lekką grą z nicością(...) zawsze ujmuje >> nic<< w opozycji do >>coś<> nic<< też nie bierze na serio, w przeciwnym bowiem razie coś jednak traktowałaby poważnie”.

Tak jak  Diogenes  przechadzał się po agorze z lampą w ręku, mówiąc: „szukam człowieka”, tak Dąbrowski: „...przeszedłem Manhattan/wzdłuż i wszerz i nikogo nie spotkałem,...”- drepcze po stolicy świata nie zrażając się niepowodzeniem wiedząc: „...że ktoś/tu do cholery, musi żyć, że trzeba tylko/szybciej szukać”.

Łagodna ironia i humor tych wierszy pozwala domyślać się, że w poecie drzemie całkiem sprawny satyryk, i być może już niedługo, biorąc wzór z największych, takich jak Norwid, zaskoczy nas celnymi satyrami?

Pomiędzy skrajnościami, biegunami zimna i ciepła, jest ożywczo chłodna kraina, którą na swoje potrzeby buduje Dąbrowski. Chłód, brak zaangażowania, może być wynikiem autyzmu, ale może też być rezultatem utraty złudzeń.  W wierszu, który można uznać za satyrę na pewne postawy wobec rzeczywistości oraz na wykluczenie przez ksenofobiczne społeczeństwo tych, którzy odbiegają od narzuconej normy jest wiersz (*** Był sobie człowiek): „Był sobie człowiek, który ani się nie cieszył,/ani nie smucił...”. Taka postawa oczywiście nie może ujść uwadze współplemieńców, nic więc dziwnego, że człowiek ten: „...W końcu trafił/do szpitala dla nerwowo chorych.” Poddawany różnym testom, nie ułatwiał badającym diagnozy. Ze stoickim spokojem pozostawał niewzruszony na wszelkie dostarczane mu  bodźce: „Przyprowadzono mu dziwkę, skorzystał, zmieścił się/w regulaminowym czasie, podziękował. Ale/nie odbiło się to na jego samopoczuciu...”. Jak się domyślamy, ten osobnik to alter-ego autora. Czy tak bardzo różni się od nas, którzy w narzuconych nam normach współżycia mieścimy się bez zarzutu? : „...Pewnego wieczoru, gdy/próbował zasnąć, z jego oka popłynęła/łza. Natychmiast ją zbadano. Jej skład chemiczny/nie różnił się niczym od składu zwykłej łzy.” A więc - stwierdzamy ze zdumieniem; Dąbrowski nie jest autystycznym kosmitą, robotem zaprogramowanym na pisanie wierszy. Jest jak i my człowiekiem z krwi i kości, a jego łza ma taki jak i nasza słony smak. No, może z niewielką domieszką piwa.

Wiele w tym tomie wierszy amerykańskich, które są plonem wyjazdu na promocję amerykańskiego wydania tomiku „Czarny kwadrat”. Brak w nich na szczęście zachłyśnięcia się wielkim światem,  jaki jest udziałem wielu naszych twórców, nawet jeśli ten świat oglądają jedynie w telewizji. Dąbrowski zna swoje miejsce, wie, że: „Jestem jednym z dziesięciu/milionów szczurów w tym mieście,” i chociaż: „...Czasami/ spotykam szczury, które mówią: „Daj spokój,/nie bądź szczurem, bądź sobą!...”, obcy jest jemu ich mimetyzm, kiedy to: „golą futro, a wychodząc na powierzchnię,/stają na tylnych łapach i zadzierają nosa.”

Zamiast zadzierać nosa umiejscawia się nie wśród nich, a pomiędzy, co pozwala mu spojrzeć na swoją szczurzą naturę bez złudzeń, i zakończyć te  rozważania prawdziwie egzystencjalnym filozoficznym pytaniem: „Zastanawiam się, kto nas karmi, kto/rozsypuje trutki, rozstawia pułapki./i jaki ma w tym interes. Przecież i tak/byśmy się rozmnażały i zdychały.”

Niełatwo jest stać w rozkroku, po obu stronach barykady, bo to grozi bolesnym szpagatem, niebezpiecznym, dla atrybutów męskości, ale znacznie trudniej zastygnąć w figurze „pomiędzy”; być ową barykadą, a taką właśnie rolę sobie i swojej poezji wyznacza Dąbrowski. To sztuka niełatwa wsadzać palce między drzwi i ich sobie nie przytrzasnąć. Poeta czyni to z maestrią, pozostawiając nas w bezsilnym zdumieniu. Zdaje sobie sprawę, że jego siłą jest przywdzianie maski błazeńskiej zza której łatwiej obserwować: „Tydzień kultury średniowiecznej w Visby;/siedzę pod murami obronnymi, i patrzę/na nastolatków przebranych za trzynasto-,czteransto-/wieczny plebs.” Patrząc tak na igraszki młodszej od siebie młodzieży: „widzi/szwedzką młodzież, językiem kontempluje/niedawno odbudowany ząb. Nie jest to z pewnością/ząb mądrości. Niech więc będzie przynajmniej/zębem zazdrości”.

Maska błazna lekką nie jest, a poeta, który walcząc o uwagę czytelnika takim błaznem po części się staje, bywa tym brzemieniem zmęczony: „Weź ode mnie trochę tego ciężaru, dzięki/któremu latam [...] Weź/ ode mnie trochę tego czegoś, co sprawia,/że jestem sam jak samiec”.

Dąbrowski, który umiejętnie wymyka się wszelkim próbom zaszufladkowania swej twórczości, owym „sam jak samiec” robi oko do tych, którzy, jak tłumaczył na spotkaniu autorskim w „Cafe Strych” pytają go o stosunek do poezji lingwistycznej.

Być pomiędzy, to stan wzmożonej czujności, nie można dać się ponieść stadnej euforii, czy też pospolitemu ględzeniu: „Gdzieś na świecie/z czyichś ust pada słowo, które zmienia bieg/historii. W tym samym czasie z milionów ust/padają nic nieznaczące słowa i równoważą/tamto jedno”. Marzeniem każdego poety jest wypowiedzieć właśnie to jedno słowo, bo: „...Nasze życie/dzieje się w każdej chwili w każdym słowie”.

„Pomiędzy” to nie ucieczka,  nie zajęcie miejsca outsidera, co zarzucają poecie często krytycy, ale zajęcie dogodnej pozycji do poznania, a być może i naprawy tego, czego poeta nie chce i nie może zaakceptować. Tomik ten jest repliką intelektualną na chaos, entropię współczesnej cywilizacji: „Błądzę po największym domu towarowym/w Europie;sklepy, restauracje, kina,/kaplice”, a błądząc, gubi się, pyta o drogę: „Próbuję znaleźć wyjście, lecz nikt/nie potrafi wskazać mi drogi.” Ogląda codzienny horror, jaki jest udziałem tych, którzy uwierzyli, że ten market to ich świat, a ta krzątanina, to właśnie życie: „Ci, którzy wydali/wszystkie pieniądze, snują się całymi/dniami i umierają z wycieńczenia”. Na szczęście  wolny od  merkantylnych potrzeb i odporny na bezlitosne prawa rynku, broni się przed wszechogarniającą inflacją płacąc własną, niezdewaluowana walutą- wierszem, którego kurs opiera się na najcenniejszym kruszcu- wyobraźni. Przy tym w przeciwieństwie do wszelkiej maści prezesów i bankowców, którzy nam ten horror zafundowali ma poczucie humoru i  potrafi zakpić z samego siebie: „ „A skąd o tym wiem? Nie wiem. Chodzę/ już drugą dobę i domyślam się”. Gdyby taką sokratejską wiedzę posiadali decydujący o naszej przyszłości włodarze świata pewnie obeszło by się bez tych wszystkich nieudanych eksperymentów.

Dąbrowski protestuje przeciwko wszelkim „izmom”, tak w sztuce jak i w życiu; przeciwko relatywizacji wszelkich wartości(to za tą wierność wartościom, obdarzony został epitetem „katola” przez Martę Podgórnik) i  marzy o ucieczce ku obszarom jeszcze nietkniętym samobójczym biegiem ku zgubie:  „spójrz ile się tu dzieje[...] a tam w pubach, pozory ruchu”.( „Pochwała prowincji”). Z jednej strony obłuda i fałsz cywilizacji z drugiej, bezruch i stałość: „tu w deszczu zmrożonych sekund/wszystko stale się zmienia”, i konstatuje, iż sami stajemy się sprawcami owych cywilizacyjnych fantasmagorii: „tamten ruch jest złudzeniem/bez ciebie go nie ma”.

W pełnym  zakłamania świecie nie ma niczego pewnego. Znaczenia nie przystają do przedmiotów a jeśli  czasem znajdą z nimi pełne zespolenie, to jest to takie wydarzenie, że natychmiast trafiają do słowników: „Czasami człowiek natyka się na człowieka,/śmierć na śmierć, kot na kota. Wtedy nabierają/wody w usta i trafiają do słownika na zawsze”.

Często próbuje się przykleić  Dąbrowskiemu łatkę poety metafizycznego. Jest to o tyle słuszne, że wszelka poezja na swój sposób jest po trosze metafizyczna. Dąbrowski o swoich relacjach z Bogiem mówi nam dyskretnie i rzadko, i tylko uważny czytelnik znajdzie gdzieś pomiędzy wierszami odniesienia do tamtej, niepoznanej strony. Życie, które w powszechnym odczuciu jest dorastaniem do śmierci, dla poety staje się - wręcz przeciwnie - od tej śmierci ucieczką. Jest dochodzeniem do wieczności, która skumuluje wszystko to, co w naszej doczesności wartościowe i piękne, więc na wszelki wypadek : „Staram się żyć tak, jakbym nazajutrz miał umrzeć[...] lecz tak naprawdę każdy/dzień oddala nas od śmierci”.

W tych rozważaniach Dąbrowski unika słów i obrazów wzniosłych. To co piękne, co wypełnia naszą wieczność, to sprawia, że każdy dzień staje się niezapomnianą iluminacją: „Stało się to głównie za sprawą ogórka, wiewiórki,/letniej ulewy, wszelkich kolorów, zapachów i faktur,/które nie chcą być porównane do niczego”. Wersem tym opowiada się za konkretem, przeciwko niesprawdzalnemu „nic”. Te codzienne banalne czynności, wydarzenia, obrazy nadają sens naszemu -tu- istnieniu; są tym, co według poety spotkamy po drugiej stronie. Nie my nadajemy temu pozornie nie naszą ręką stworzonemu chaosowi sens, lecz oglądając go, uczestnicząc w nim, nadajemy sens swojemu istnieniu: „Patrzę na ciebie i wydaje mi się,/że patrząc, nadaję ci sens./A nadaję go sobie”.

Dąbrowski jest poetą przekornym. Gdy inni utyskują na starość, łkają nad upływem czasu, trwają w depresyjnym egzystencjalizmie, on: „...po Sartrze dostał mdłości”. Zamiast bezrefleksyjnie gonić do przodu raczej skłania się do poglądu eleatów, że wszelki ruch jest pozorem: „Pociąg pędzi; drzewa mijają się jak mieszkańcy wielkich miast w godzinach szczytu. Pociąg ledwie się/toczy; drzewa mijają się niemo jak/pacjenci szpitala psychiatrycznego. Pociąg/stoi; drzewa udają las”.

Woli wycofać się, zatrzymać, wrócić do miejsc i czasów dobrze poznanych, odartych z tajemnicy: „Być sobie na Żuławach operatorem śluzy/na mało istotnym odcinku kanału”. To nie tyle tęsknota do nieodpowiedzialnością, lecz próba ponownego odczytania zapoznanych znaczeń: „W/pewien mglisty poranek[...] usłyszeć w radiu,[...] że na świecie żyje ponad dziesięć milionów gatunków roślin i/zwierząt, i nie dać temu wiary”. Ten minimalizm poznawczy a może raczej ponowne zagłębienie się w to wszystko co jakoś uszło uwadze poety i zdefiniowanie tego na nowo, niestety kończy się u Dąbrowskiego klęską: „ i zamyślić się nad tym, i zapomnieć/spuścić śluzę. I zalać kilka pobliskich łąk./I nie ponieść za to żadnych konsekwencji”. Chociaż klęska to połowiczna, żywo przypominająca poczynania naszej rządzącej partii, która każdą swoją nieporadność i głupotę potrafi przekuć w zwycięstwo i nikt ze sprawców tego naszego narodowego nieszczęścia nie ponosi nigdy winy.

Obserwuję twórczość Dąbrowskiego od tomiku „Te Deum”, za każdym razem zastanawiając się, w jakim kierunku ta poezja pójdzie. Autor jest gawędziarzem, który niejedno widział, niejedno przemyślał i swoimi refleksjami chętnie dzieli się z czytelnikami. To są może nie tyle wiersze, co mikroskopijne nowelki zakończone jakimś morałem, jakąś czasem bardzo przewrotną puentą. Poeta wie, jak czytelnika zaciekawić, sprawnie posługuje się paradoksem, chętnie używa oksymoronu. Potrafi bawić się grą słów, odkrywając ich drugie dno i nieoczekiwane powiązania semantyczne: „Jak grób, jak Bóg, jak bruk”. O ile w poprzednich tomikach trafiały się wiersze, w których młodzieńcza dezynwoltura autora zbliżała je niebezpiecznie do granicy cynizmu, co powodowało, obawę, że kiedyś Dąbrowski tę granicę w pogoni za efektem przekroczy, o tyle w najnowszym tomiku, nie rezygnując z chwytów formalnych i gry znaczeniami słów, jednocześnie  stępił nieco ostrze swojej błyskotliwej  ironii. Pojawia się za to ton zmęczenia światem, tęsknota za dzieciństwem i  ustabilizowanym życiem rodzinnym, w którym swoją niemałą rolę odgrywa żona poety: „Patrzę, jak śpisz, pod twoimi powiekami harcują/motyle. Jesteś wszędzie i nigdzie, twój przyspieszony oddech/może oznaczać powrót ze sklepu z siatkami zakupów...”

O ile wcześniej, czuł się Demiurgiem, który kreuje świat, o tyle teraz bliska osoba kreuje jego samego: „Patrzę na ciebie i wydaje mi się,/że patrząc, nadaję ci sens./A nadaję go sobie”. Umiejętnie tłumi swój poetycki i życiowy egocentryzm, chętnie przyjmując to co wartościowe od  bliskiej osoby.

U Dąbrowskiego nie znajdziemy taniego efekciarstwa, epatowania pokoleniowym grepsem, młodzieńczą bufonadą. Każdy wers jest tutaj dokładnie na swoim miejscu, przygotowując odbiorcę na finałową puentę. I gdy u innych poetów finał z zawartym morałem potrafi być dość przyciężkawy, to u niego puenta mknie lekko jak na pointach.

Te przewrotne, kończące wiersz morały, to prawdziwe perły aforystyki. Pewna skłonność do moralizowania, ale nigdy nie wprost, a zawsze „a` rebours”, świadczy, iż Dąbrowski musiał w dzieciństwie naczytać się niemało bajek. Zresztą i w tym tomie znajdziemy taką bajkę, choć może bardzo różną od tych, które proponował nam Krasicki. Taką uroczą bajką jest dialog poety z grzebieniem: „Mój stary grzebieniu, przez lata towarzyszyłeś mi/w każdej podróży”. Grzebień okazuje się wiernym towarzyszem wędrówek poety. Jest świadkiem, o czy sam mówi: „Jak pana przybywa/i ubywa”. Przeżywa, rozterki prawdziwie ludzkie i gdy ktoś nieopacznie złamał mu ząb: „Przestraszyłem się, że mnie pan zostawi siwym/świtem w hotelowej łazience. I zrobi mi się łyso/ jak po śmierci ludziom.” Urocza jest ta bajeczka  ze znakomicie wprowadzoną metaforą „siwym świtem” ilustrującą upływ czasu i przybliżając nas do bezsensu nieuniknionego.

Dąbrowski, jak pisał, recenzując tomik „Wypieki”, bardzo wtedy jeszcze młodego autora Karol Maliszewski, jest poetą subtelnym, uważajmy jednak, byśmy zauroczeni pozorną lekkością tych wierszy nie przeoczyli wielkiej różnorodności literackich i filozoficznych smaczków. To są wiersze, których nie powinno się czytać „en bloc”, lecz wybierać jeden dziennie i przez cały dzień przebywać w jego towarzystwie, delektując się jego migotliwym kalejdoskopem znaczeń. Tylko tak poznamy niezwykle bogactwo tych filozoficznych przypowiastek, egzystencjalnych gawęd. Tylko tak zrozumiemy oksymoroniczną naturę tej poezji i rzeczywistości w której ta poezja jest osadzona Tak prowadzeni przez poetę być może wyjdziemy poza heglowską dialektykę i wejdziemy w heideggerowski prześwit, owo „pomiędzy”, gdzie panuje inny porządek semantyczny i ontologiczny. Gdzie być może spotkamy owego gigantycznego kraba poezji:

Z poezją jest tak: wypływasz w morze,

zarzucasz sieci, ciągniesz je przez miliony

ton wody i w końcu łapiesz gigantycznego kraba

podobnego do ciebie, który mówi: Nie możesz,

kurwa, łowić gdzie indziej?

 

Nie bójmy się tego kraba, lecz odważnie ruszajmy wraz z poetą na połów!

 

Tadeusz Dąbrowski, Pomiędzy. Wydawnictwo a5, Kraków 2013

 

 




Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.