Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

„Ratujmy „Blizę”. Premiera nowego dzieła Pawła Huellego w Teatrze Miejskim w Gdyni

Opublikowano: 04.04.2013r.

Bardzo spóźniona, co jest winą kajającej się Redakcji, i bardzo osobista, co jest zasługą Autora, recenzja ostatniego numeru kwartalnika "Bliza" oraz wernisażu/promocji tegoż wydawnictwa, którego bohaterami mieli być Olga Tokarczuk i Marek Ławrynowicz. Zbigniew Szymański po raz 14. dociekliwie spogląda na wydawnictwo, którego motywem przewodnim tym razem są zwierzęta. Jest wyraziście, jest krytycznie (nie mylić z krytykanctwem) i jest bardzo do dyskusji.

"Ratujmy „Blizę”. Premiera nowego dzieła Pawła Huellego w Teatrze Miejskim w Gdyni

Zbigniew Szymański

 

„Bliza” schodzi na psy, ale cóż, nie chcieli Zacni Redaktorzy słuchać moich kasandrycznych, z serca płynących przepowiedni, więc teraz muszą się rozpaczliwie ratować. Nie da się w dzisiejszych, bardzo dynamicznych czasach, bujać w obłokach przechodząc obok ważnych, egzystencjalnych pytań bez zaglądania pod podszewkę rzeczywistości, w niewygodne i często bolesne tematy. Pomysł, by ogarnąć współczesność z jej sypiącą się w gruzy, zmurszałą kulturą jakąś podsumowującą, uogólniającą refleksją, poświęcając każdy z kolejnych numerów pisma jednemu, może i nawet ważnemu tematowi, wydaje się nawet niegłupi. Tylko skąd w autorach ten lęk, by sięgnąć nieco głębiej, wyjść poza rutynowy, znany nam dobrze, wtłaczany przez media i kulejącą literaturę, czaro-biały schemat? Jak długo można udawać że uczestniczy się w mozolnym wykuwaniu pomnika z marmuru lepiąc kulki z papier-mache?

„Każda rzecz, która udaje inną, by tym samym wywołać uczucie, jest kiczem” pisze Olga Tokarczuk.  Redaktor naczelny jest człowiekiem zbyt inteligentnym (to sprawa bezdyskusyjna, skoro za każdym razem na promocji „Blizy” powtarza, jak to sam rabin Jerozolimy wystawił mu certyfikat mądrości mówiąc: „Pan jest tak mądry, że mógłby być jednym z naszych”), by nie zauważył, że „Bliza” niczego ważnego, nowego, nie wykreowała; żadnej poważnej dyskusji nie wywołała, nie stała się także szerokim forum, gdzie prezentowane byłoby to wszystko, co w wybrzeżowej kulturze wartościowe. Brak sporów, wszyscy autorzy boją wychylić się poza zakreślony przez redaktora naczelnego schemat politycznej i obyczajowej poprawności. To jest pismo estetyzujących klerków, a nieliczni młodzi poeci, którym wydaje się, że druk w „Blizie” ich dowartościuje- szybko, jeśli rzeczywiście są artystami z potrzeby ducha, a nie z chęci przypodobania się swojej dziewczynie czy chłopakowi- zrozumieją, że wpadli w pułapkę nijakości.

„Bliza” w swej pogoni za wyimaginowaną sztuką wysoką (te powtarzane do znudzenia na kolejnych promocjach zachwyty Naczelnego nad każdym twórcą ozdabiane z bizantyjskim przepychem) stwarzając pozory elitarności, sprzysiężenia wybrańców, którzy nas, udręczonych opresyjną codziennością przeprowadzą przez kipiel cywilizacyjnego potopu (już sam pretensjonalny tytuł „Bliza” czyli latarnia morska  taki zamiar twórców pisma unaocznia), jest tylko atrakcyjnie podaną przystawką a nie daniem głównym. Udając coś innego, niż jest, staje się kiczem.

Mnie, który już z niejednego menu wybierał co lepsze kąski, taki surogat dobrego smaku zupełnie wystarcza. Kicz jest dla mnie strawny, dań zbyt mięsistych już bym moimi zębami z Funduszu Zdrowia nie pogryzł.

„Kto mając 35 lat i początek łysiny daje się jeszcze wrobić w dziecko, ten przepadł z kretesem” pisze w „Idąc rakiem” Gunter Grass. Redaktorzy „Blizy” wrobić się w dziecko poczęte w zbyt wybujałej wyobraźni władz miejskich wrobić się dali. Nic dziwnego, że teraz muszą płacić alimenty.

Paweł Huelle pamiętający jeszcze nie tak dawne czasy, gdy należało mówić językiem ezopowym, zdając sobie sprawę, że i czytelnicy i decydenci do tego języka tak się przyzwyczaili, iż innego już nie rozumieją, podjął decyzję, by świadomie, dla ratowania poczytności kwartalnika zejść na psy, czy też koty względnie inne zwierzęta, niekiedy nawet niekoniecznie milusińskie. A, że jest oprócz kierowania „Blizą” także kierownikiem literackim Teatru Miejskiego- wykazując przy tym niemałe zdolności aktorskie-uczynił promocję najnowszego numeru kwartalnika niezapomnianym spektaklem ze sobą w roli głównej. Spektakl, kto wie, czy w repertuarze teatru nie najważniejszy i być może warto, tak jak w przypadku „Idąc rakiem”, owo wydarzenie sfilmować na potrzeby telewizji. To wydarzenie(promocja i „Bliza”) burzą moją dotychczasową, malkontencką ocenę dotychczasowej działalności pisma. Ten najnowszy numer to przecież nic innego jak wielka alegoria współczesności, w której: „Zamiast uczyć się świata, uczymy się własnych mentalnych konstrukcji”. Stałym wątkiem przewijającym się przez teksty jest wzajemna, niczym nieuzasadniona agresja. Agresja osób myślących i kochających inaczej niż dzisiaj wypada, a więc tych wszystkich, pożal się Boże, heteroseksualnych monogamistów, wobec zdecydowanej większości homo; czy  tych biednych,  nielicznych grup  chcących w patriotycznych pochodach uczcić święto państwowe, deptanych butami lewackich bojówkarzy wychowanych na myślach prof. Środy.

„Nie wolno strzelać wam do żywych istot”- krzyczy Duszejko, bohaterka powieści Olgi Tokarczuk, mając na myśli zapewne nas wszystkich rozstrzeliwanych codziennie salwami głupoty wydobywającej się z luf mediów. Wszechobecny jest w kwartalniku ton pacyfizmu i krytyka społeczeństwa decydującego, kto ma, a kto nie prawa do życia.

„Z jednej strony jest to jakieś stworzenie do głaskania, do pieszczenia, z drugiej- do zabijania i zjadania... Te wszystkie fermy kurze, czy jakieś tam inne, to przecież nic innego, jak wielkie obozy koncentracyjne”- cytuje Ida Łotocka-Huelle malarza Jerzego Nowosielskiego, a cytat ten to nic innego jak alegoria Polski pod rządami Tuska.

Takich smaczków można znaleźć w „Blizie” znacznie więcej. Niby temat niewinny, ba, można nawet powiedzieć infantylny, a ile w nim ukrytych znaczeń, alegorii i metafor. Redaktor Naczelny wykazuje wysoką formę intelektualną i niezwykły talent aktorski. Sam pyta, sam odpowiada, czasem tylko dając dojść do głosu statystom: Oldze Tokarczuk i Markowi Ławrynowiczowi. Pytania formułuje tak sprytnie, by móc odpowiedź wzbogacić jakąś anegdotką ukazującą ważność jego osoby. Martwiliśmy się do niedawna losem gdyńskiej sceny. Zupełnie niepotrzebnie. Przy takim ADHD twórczym Pawła Huelle i energii pijarowskiej ,teatr nie zginie i jeszcze nie raz nas zadziwi jakąś nietuzinkowa premierą. A nietuzinkowe są wszystkie blizowe spotkania. Chaos organizacyjny, brak dyscypliny czasowej, liczne dygresje wykraczające poza scenariusz, wszystko to niby spontaniczne a z jaką maestrią wyreżyserowane!.

Ten poniedziałkowy spektakl(wernisaż odbył się 18 marca - przyp.Red.) był właściwie monodramem z niewielkim udziałem statystów Olgi Tokarczuk oraz Marka Ławrynowicza. Jak zwykle wystartowano z niemałym opóźnieniem, bo gospodarz wieczoru czekał na spóźnialskich, a byli to nie byle jacy celebryci, skoro zamiast za spóźnienie ich zganić, przywitał  bardzo gorąco. Tych, którzy przybyli przed czasem jakoś nie docenił. Może zauważył, że jeden z nich wypił całkiem sporą ilość przygotowanych na po-spektaklowe toasty kieliszków wina? Nie przywitał też tych, którzy nie przybyli a przecież to oni są rzeczywistymi fundatorami kwartalnika.

W pogoni za czytelnikiem, u którego niebywale wysoki poziom kolejnych numerów pisma wywołuje lęk wysokości, postanowiono tym razem zniżyć się nieco, zejść na psy, a nawet i koty, czy też inne stworzenia. Temat numeru: „Animals”(trochę niepokoi, że wybitnemu polskiemu pisarzowi brakuje wyobraźni, by użyć polskiego słowa) to samograj, bo kto z naszych subtelnych artystów i odbiorców ich dzieł, nie wzruszy się losem naszych braci starszych? Kto odważy się szczerze, tak jak Sławomir Mrożek w opowiadaniu „Mały Przyjaciel” napisać: „Pewnego razu zobaczyłem jak okrutny pies gonił kotka, a ponieważ jestem miłośnikiem zwierząt, więc chwyciłem duży kamień i przywaliłem psu, aż się przewrócił i jakiś czas leżał nieruchomo”? Takie wyznanie uszło pisarzowi na sucho w czasach uznanych za niesłuszne, lecz dzisiaj... ? Na szczęście w porę zrozumiał, że w Polsce uwolnić się od poprawności politycznej nie sposób i  ponownie emigrował.

Trochę zdrowego rozsądku próbuje wnieść do dyskusji o zwierzętach Maciej Cisło, poeta, który mimo bujania w obłokach stara się to czynić zgodnie z logiką, pisząc: „Nie bardzo rozumiem, dlaczego takie tłumy ludzi deklarują gorący afekt dla zwierząt? Jak można kochać istoty niekulturalne” (Nawiasem mówiąc, naczelny Blizy z istotą niekulturalną przeszedł ostatnio na „pan”, chociaż wypity „bruderszaft” można anulować tylko wypiciem cofańca ).Maciej Cisło próbuje przywrócić dyskusji w najnowszym numerze kwartalnika należyte proporcje wznosząc rewolucyjne postulat : „Właściwe zwierzę, we właściwym miejscu”!

Ale co tam. Sumień artystów osłabionych przez lata krzywdy peerelowskiej i cenzury, do zachowania właściwych proporcji nie przekona nawet przytoczony przez poetę przykład pewnego żuczka; „żuczki Acaropherax Triboli w procesie rozmnażania kochają eksterminować własną matkę żywcem pożerając ją od środka”.

Temat, jaki redaktor naczelny narzucił autorom dla ratowania „Blizy”, groził popadnięciem w stan płaczliwej czułostkowości. Sam, będąc podopiecznym dwóch psów ze schroniska, taki stan doskonale rozumiem i rozgrzeszam. Zresztą naszym braciom starszym, których Bóg stworzył wcześniej od nas i bez których byśmy nie zaistnieli- bo tylko po to byliśmy potrzebni Stwórcy, by móc tę mnogość stworzeń ponazywać- szacunek niewątpliwie należy się. Ten szósty dzień stworzenia rzeczywiście Bogu się nie udał.  Zamiast po tym wszystkim dnia siódmego wypoczywać, lepiej by ogłosił bankructwo i ten cały interes zamknął. Niestety,lenił się i teraz tak my jak i On musimy za to cierpieć.

Gdyby również nasz blizowy Stwórca w porę interesik z kwartalnikiem zamknął, pewnie by karawana nie jechała dalej, a ja, piesek, nie musiałbym szczekać.

Atutem  blizowego monodramu jest udział wybitnych(słowa P. Huellego) statystów. Statyści w pełnym znaczeniu tego słowa, bo wszelkie skierowane do nich pytania prowadzący ten spektakl formułował tak, by móc przypomnieć zebranym o swojej wielkości. Trwała licytacja, który z autorów ma lepszego tłumacza; ale czym mógł zaimponować Marek Ławrynowicz Pawlowi Huelle, do którego tłumacz wysłał podczas pracy nad przekładem jego utworu aż 35 emili z pytaniami, skoro do niego zadzwonił tłumacz tylko raz, pytając o jakiś wyraz oraz informując, że co prawda nie ma tego wyrazu w jego dziele, ale jest u Stasiuka, który telefonów nie odbiera.

Olga Tokarczuk przesłuchiwana przez redaktora naczelnego na okoliczność powieści  „Prowadź swój pług przez kości umarłych” zeznała, iż powołała w niej do życia postać, „Duszejkę”, która w swojej miłości do braci starszych posunęła się nawet do zbrodni. I to zbrodni nie ukaranej, zgodnie z sugestiami męża pisarki, który uznał, że intencje mordu pozwalają na wykluczenie kary. To postawa bardzo  w obecnych czasach popularna. Zbrodnia na skazanym na karę więzienia za kradzież worka węgla młodym chłopaku, dokonana przez reżim Tuska, co nie pozwoliło na leczenie chorego i stało się w rzeczywistości wyrokiem śmierci, eksterminacja własnych schorowanych i starych współobywateli, to są tematy nieważne.

Człowiek,  ponoć  istota myśląca, więc sam sobie winien. Co natomiast ma począć taki wilk z bajki o Czerwonym Kapturku? O, to już jest tematem godnym zastanowienia i pochylenia się nad jednostkowym nieszczęściem! Co on winien, że natura go takim stworzyła i że z głodu zjadł Kapturka? Czas na rehabilitację wilka i myślę, że znakomita pisarka takiego oczyszczenia dokona. W tej przyszłej powieści, która z pewnością zostanie zauważona przez kapitułę Nagrody Literackiej Gdynia, Czerwony Kapturek będzie przedstawiony jako jednostka w pełni świadoma krzywd jakich ludzkość dopuściła się względem wilków i- jak owa opiekunka lwów w amerykańskim zoo- „umrze szczęśliwa” w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Marek Ławrynowicz miał mniej szczęścia i do głosu udało mu się dojść sporadycznie. Tyle, byśmy dowiedzieli się, jak to brzydcy myśliwi zakłócają spokój jego i jego sąsiadów, polując na ich  włościach. Na szczęście legitymacja pracownika radia skutecznie ostudziła krwiożercze zapędy owych smutnych panów.  „Żyjemy w garnku z pokrywą” zwykła mawiać Duszejko, bohaterka powieści Olgi Tokarczuk. Ale nie dla wszystkich, jak widać, ta pokrywka jednako ciężka. „Kiedy brakuje pieniędzy, trzeba uciec się do układów” napisał w komentarzu do moich dywagacji po telewizyjnym spektaklu „Idąc rakiem” pewien związany z teatrem komentator. Teraz widzę, że owoc szóstego dnia stworzenia jest jednak niepoprawny i pewne zachowania ma zakodowane w genach.  Ale ogólnie zgadzam się, że myślistwo jest zajęciem brzydkim. Chociaż nie bardzo rozumiem, co za różnica, czy zwierzę będzie wpierw rozstrzelane a później zjedzone, czy wpierw ogłuszone paralizatorem i obdarte, często na żywca, ze skóry. Jako wegetarianin, który w weekendowym grillowaniu nie uczestniczy, mam chyba prawo bardziej niż Marek Ławrynowicz postępowanie myśliwych oceniać.

„Najsilniejszym mięśniem ciała jest język” pisze Olga Tokarczuk w powieści „Bieguni", a Paweł Huelle w swoim monodramie mięsień ten bardzo udatnie wysila, nie znajdując w tej sztuce mocniejszego od siebie.

Monodram miał służyć obronie nowego numeru kwartalnika. Skoro nie można pisać o rzeczach naprawdę istotnych dla społeczeństwa, mówmy chociaż o tym, z czym zapewne każdy, przynajmniej w deklaracjach słownych, zgadza się. Zwłaszcza, że i redaktorzy i autorzy robią to w sposób interesujący.

Jak zwykle zacząłem lekturę od „Ostatniej strony”, miejsca w którym wiem, że znajdę mądry esej Piotra Millatiego. I tym razem nie zawiodłem się. Z humorem i dużą empatią zaprezentował się jako ofiara mobbingu dokonywanego na jego osobie przez starszego brata-psa. Ogólnie przez wszystkie artykuły przewija się ton pewnego zniewolenia nas przez czworonożnych braci. Myślę, że w tym tkwi przewrotność zamierzenia jakiego podjął się Paweł Huelle i redaktorzy. Ten numer „Blizy” wcale nie jest tak bardzo odległy od rzeczywistości, lecz jest to właśnie jej wielka metafora . Wyzysk człowieka przez zwierzę pokazuje, do czego może doprowadzić nadmierne ustępowanie i uleganie mniejszości. Przypomnijmy tylko te wszystkie zachwiania ekosystemem wywołane ochroną gatunków, te ryby zjadane przez kormorany, czy wsie zalewane z powodu zapór budowanych przez bobry. Będąc niedawno na zaproszenie mojego tłumacza z wizytą w Amsterdamie, napastowany byłem przez rozzuchwalone czaple, które bezczelnie spacerowały po ulicach. Mało też brakowało, a straciłbym zdrowie potrącony przez rowerzystów, którzy tak się rozzuchwalili nadmiarem nadanych im praw, że sieją postrach wśród pieszych i zmotoryzowanych. Teraz rozumiem powiedzenie, że wszystkiemu winni cykliści. Z pozostała dwójką wymienioną w owym powiedzeniu jakoś sobie radzę, ale z cyklistami nie potrafię.

Wszystkie recenzje "Blizy"

Jeśli ktoś myśli, że ja tutaj z poważnego tematu stroję sobie żarty, bo jestem jak ów osobnik opisany przez Barbarę Piórkowską: „Jesteśmy cierpiącymi drapieżnikami, przeszkolonymi przez kulturę i społeczeństwo do roli szyderców i cyników(aby tylko nie czuć, nie czuć bólu i rozpaczy w sytuacji egzystencjalnej, w jakiej się znaleźliśmy, z autentyczną wrażliwością schowaną gdzieś pod pazurami. Śmiejemy się na filmach, na których wskazane się wzruszyć,czujemy wściekłość, kiedy trzeba poczuć rozpacz.”- to oświadczam, że żarty to mogę sobie robić z „Blizy”, bo megalomania redaktora naczelnego śmieszy mnie i skłania do figlów. Jednak jako wegetarianin, krwiożerczy jestem tylko na pokaz.

Historię Blejka, psa, który zapoczątkował modę na psy mieszkające w klasztorze przedstawił ojciec Michał Zioło. Smutna to opowieść i jakżeż w dzisiejszych czasach powszechnej emigracji narodu aktualna.

Znakomity esej „Zwierzęta w teatrze”, który miał znaleźć się z książce Zbigniewa Raszewskiego, papieża polskiej teatrologii, aportował dla nas, jak zwykle w znakomitej formie, Jan Ciechowicz. Być może myśl prof. Bohdana Korzeniewskiego , który wraz ze Zbigniewem Raszewskim „urobił w środowisku teatralnym takie oto przekonanie, że porządny teatr (twórczy,poszukujący) ma życie psa;dobrze, jeśli żyje dziesięć lat” sprawdzi się i w Gdyni, a obecna ekipa zbliży się do tego wydawałoby się niemożliwego w naszym mieście rekordu.

Mocną stroną „Blizy” jest  wyciąganie z literackiego niebytu  twórców, którzy nie potrafili zapewnić sobie odpowiedniego rozgłosu. Tych, którzy rzadko bywają pieszczochami krytyków. Z przyjemnością dowiedziałem się, że Marek Ławrynowicz, znany mi dotychczas z satyrycznego programu radiowego „Parafonia” jest znakomitym pisarzem., a że przy tym nie lubi myśliwych, więc już wiem, że jak najszybciej zapoznam się z jego twórczością.

Warto zapoznać się z recenzją książki „Bestiarium” znakomitego(oj, chyba i mnie udzieliła się megalomania red. Naczelnego!) poety Tomasza Różyckiego, debiutującego w roli prozaika, i to jak przekonuje recenzent Przemysław Rydzewski, debiutującego niebanalnie, językiem w pełni indywidualnym, pełnym absurdalnych skojarzeń, ciągów wyrazowych, szaleństw składni.  Poetka, będąca również po udanym debiucie prozatorskim(Szklanka na pająkiBarbara Piórkowska w bardzo zdecydowany sposób rozprawia się frakcją polityczną Wielkich Zwolenników Kiełbasy Żywieckiej, przekonując do wegetarianizmu i formułując tezę; „A może jako ludzkość bezmyślnie pożeramy inne gatunki, bo nie chcemy czuć tego swojego cierpienia?”

Nie zapomniano o zmarłych w ostatnim kwartale ludziach teatru: Macieju Korwinie, Andrzeju Żurowskim i Krzysztofie Wójcickim, związanymi blisko z Gdynią i Gdańskiem.  Te śmierci bardzo zubożyły środowisko teatralne i tym większa odpowiedzialność za sprawy teatru spada na tych, którzy pozostali, z czego mam nadzieję, kierownik literacki Teatru Miejskiego, a także Red. Naczelny „Blizy” zdaje sobie sprawę.

Dużo w tym numerze młodej i bardzo młodej poezji.  Niekiedy możemy w tych wierszach znaleźć ciekawe spostrzeżenia, jak u Patryka Zimnego w wierszu Postmodernizm: „Nie znamy historii, jedynie literaturę każdej z epok”, ale wszystkim młodym adeptom pióra chciałbym zadedykować fragment wiersza Tadeusza Kubiaka, z roku 1960:

„Bełkocą w pieluchach

poeci jak dzieci

I nikt ich nie słucha

na tym gwarnym świecie”.

O tym jacy jesteśmy, możemy dowiedzieć się,  obserwując nasz stosunek do zwierząt. „Każdy kraj lub cywilizację można osądzić po sposobie, w jakim traktuje swoje zwierzęta” przekonywał Mahatma Gandhi. Dodałbym, że także po tym, jak traktujemy swoich przeciwników, bo jak pisze Olga Tokarczuk: „Jesteśmy różni, ale nie wiemy jak bardzo. Optymistycznie zakładamy, że trochę”. Niestety, nie trochę. I dlatego każdemu nowemu numerowi „Blizy” będę przyglądał się ze zdwojoną uwagą.

Proszę Państwa, jeżeli nie możemy mieć w Gdyni w pełni naszego, prezentującego rozterki i osiągnięcia  gdyńskiego środowiska artystycznego pisma, to adaptujmy sobie w tym celu „Blizę”. Wystarczy niewielkie mentalne przesunięcie akcentów, by wszystko to, co piszą blizowi autorzy, a z czym się nie zgadzamy, stało się nasze. Bo jak uczy współczesna poezja słowa, mogą znaczyć wiele, mogą znaczyć cokolwiek, mogą nic nie znaczyć. I zależnie od tego którą sobie opcję wybierzemy, będziemy usatysfakcjonowani lub nie. Jaki jest koń, każdy widzi, pytanie tylko, czy to cokolwiek obchodzi konia?

Po co kłócić się o słowa, skoro można je zaadaptować według własnych potrzeb, nie oglądając się na intencje wypowiadających je osób. Przecież w gruncie rzeczy tak bardzo się nie różnimy. Gdy Paweł Huelle codziennie przez 20 minut słucha Radia Maryja, by odnaleźć klimaty z lat sześćdziesiątych poprzedniego wieku, to przecież i ja postępuję podobnie, tyle, że te klimaty odnajduję w Radiu TOK FM, czy też w moim ulubionym Programie II , gdzie jeszcze mogę czasem usłyszeć Orkiestrę  Feliksa Dzierżanowskiego, która umilała mi niedzielne poranki mojego dzieciństwa.

Myślę, że to bardzo ważny numer „Blizy”, bo przedstawiając nasz ludzki stosunek do zwierząt, krytycznie odnosząc się do naszego antropocentryzmu, redaktorzy chcą nas wreszcie uwolnić od pewnego typu niewolnictwa, jakim jest przeświadczenie o naszej wyższości - nas, tego nieudanego dziecka szóstego dnia. Kiedy pojmiemy, że relacja „my- zwierzęta”, czyli „pan- niewolnik” jest relacją rajskiego outsidera, być może osiągniemy kiedyś stan wzajemnego zrozumienia w oparciu o ten sam system pojęć.

I nie zapominajmy, że to nie zwierzę, a my zgrzeszyliśmy, zaś biedne zwierzęta muszą teraz  za to cierpieć, stając się z uroczej zabawki Pana Boga naszym pożywieniem. A na często pytanie zdezorientowanych czytelników: „Czytać „Blizę”, czy nie czytać” ? odpowiadam: „Czytać, ale tak, by autorom odebrać uzurpowane sobie przez nich prawo do wyłącznej władzy na słowami. Słowa są nasze i niech tam sobie w „Blizie” piszą co chcą, a my i tak swoje wiemy.

 

14.numer "Blizy"




Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.