O mediach dramatycznie
Marek Weiss*
Są dwie szkoły. Jedna powiada, że świat się zmienia i nie ma co dramatyzować, tylko trzeba się pogodzić i opanować sztukę dostosowywania się. Druga szkoła twierdzi uporczywie, że owszem, zmienia się nasz świat, ale możemy niektóre zmiany spowolnić, inne przyspieszyć, a jeszcze innym zapobiec. Dyskusję o przydatności mediów dla instytucji artystycznych traktuję jako wyraz hołdu dla tej drugiej szkoły i przekonania, że istnieje szansa spowolnienia, a może zapobieżenia agonii tych instytucji. To, że Operze Bałtyckiej pomoc mediów jest niezbędna i że w ostatnim roku odczuwamy poważny niedosyt współpracy z dziennikarzami zajmującymi się kulturą, jest sprawą oczywistą. Rzecz w tym, ilu jest w ogóle w Trójmieście dziennikarzy poważnie zajmujących się kulturą i sztuką? Z pewnością jest ich coraz mniej, a fakt, że „Gazeta Wyborcza” zlikwidowała odrębny dotąd dział kultury, jest wiadomością tragiczną.
Przez zajmowanie się instytucjami artystycznymi rozumiem przede wszystkim pisanie fachowych recenzji z premier, ale również śledzenie na co dzień oferty instytucji i monitorowanie zmian kadrowych, interesowanie się wybitnymi osobowościami i zadawanie pytań, dlaczego tak się sprawy toczą a nie inaczej. Wiadomo, że krytyka artystyczna była niegdyś dyscypliną ważną na mapie kultury. Znawcy wyspecjalizowani w swoich dziedzinach byli pomostem pomiędzy wydarzeniami muzycznymi, teatralnymi i innymi, a nie zawsze przygotowaną do świadomego odbioru dzieł sztuki publicznością. Rozszyfrowywali zawiłe metafory, klasyfikowali zjawiska, interpretowali je na tle szerszych struktur społecznych. Pomagali artystom zrozumieć siebie samych, utrzymywać dyscyplinę i dbać o proces samodoskonalenia się. Piszę o tym z przygnębieniem w czasie przeszłym, bo krytyka artystyczna została zepchnięta do rezerwatów specjalistycznych periodyków, które czytane są tylko przez piszących tam krytyków oraz przez artystów, o których coś zostało aktualnie napisane.
Recenzentów sztuk wszelakich w gazetach codziennych, czy popularnych tygodnikach można w Polsce policzyć na palcach jednej ręki. Góra pięć nazwisk na głowę każdej z Muz. Żeby się nie dać zepchnąć do rezerwatu jak reszta, piszą krótko, agresywnie i dowcipnie. Często realizują jedynie słuszną linię danej redakcji i dbają bardziej o sympatię czytelników, niż o jakąkolwiek sztukę, czy artystę, o którym aktualnie informują. No, chyba, że to koleżka z tego samego podwórka, czy wręcz osoba bliska i kochana, której działalność artystyczna jest przygotowywana wspólnie w zaciszu domowym. A przecież do oceniania i polemizowania z dziełem sztuki potrzebne są oprócz fachowej wiedzy jakieś jeszcze przekonania, pasja, upodobanie do obiektywizmu i bezstronności. Samotność takiego wojownika w imię wartości jest równie dojmująca jak samotność artysty. Jedynie potężna redakcja, której zależy na niezawisłych sądach swoich dziennikarzy, która poznała się na umiejętnościach swego wojownika i stoi za nim murem przynajmniej czas jakiś, bez względu na to co pisze, może zapewnić mu byt i poczucie sensu jego misji. Bo to jest misja.
A gdzież są te potężne redakcje? W świecie, który właśnie zmienił się tak, że wszystko jest do kupienia za odpowiednią cenę, niezależność krytyka staje się jakąś fanaberią, a brak podlizywania się prostymi tekstami rzeszy czytelników, których tylko ilość się liczy, a nie jakość, piętnowany jest jako elitarność. To piętno w czasach demokracji, równości, powszechności i oglądalności, jako głównego bożka w Panteonie bóstw medialnych, skazuje naszego wojownika na nędzne uposażenie, marny wikt i brak środków na podróże, bez których zawód recenzenta jest guzik wart. W mojej długiej pracy w teatrach przeróżnych spotkałem wielu takich „niezłomnych” krytyków, po których wszelki słuch zaginął. Ale to oni byli współtwórcami naszych spektakli i lustrami, w których przeglądały się nasze błędy i sukcesy. Tylko niezłomni, dysponujący własnym zdaniem i oryginalną wrażliwością, są czegoś warci. Reszta poddana trendom, układom i kumoterstwu tylko sieje zamęt i deprawuje tych nielicznych, którzy jeszcze czytają, czy oglądają telewizyjne dyskusje.
Może internet stanie się takim obszarem, gdzie będzie można wyłuskać ciekawe opinie i pożyteczne sądy. Są portale, gdzie pojawiają się ciekawi niezłomni. Są tam może bezpieczniejsi, niż w innych mediach. Jednak przedzieranie się przez śmietnik sieci, gdzie przeważają kłamstwa, bluzgi, bełkot i chamstwo, żeby tu i ówdzie odnaleźć uczciwy głos przekazujący sensowną myśl, wymaga cierpliwości i dużo dobrej woli. Coraz jej mniej. I tak pozostajemy sami wobec publiczności z naszymi niełatwymi często produkcjami. Próbujemy je tłumaczyć w programach, wywiadach, na blogach i w rozmowach z publicznością, ale przeważnie nam to słabo idzie, bo nie jesteśmy obiektywni, kochamy nasze dzieła i nie mamy cierpliwości tłumaczyć swojej poezji na prozę. A już w szczególnie niewygodnej sytuacji są ci, którzy pracują na posadach w instytucjach artystycznych dotowanych z kieszeni podatników.
Coraz więcej wątpliwości w skomercjalizowanym świecie budzi fakt, że coś nie zarabia na siebie, tylko trzeba do tego dopłacać. Opera jako najdroższa i najbardziej luksusowa zabawka społeczna jest pod szczególnym nadzorem. Jej elitarność i wymagania wobec widza, który jeśli spodziewa się tu rozrywki i tej samej bezmyślności jaką serwuje mu pop kultura, to wychodzi od nas rozżalony, wymagają specjalnego wsparcia ze strony mediów. Jest go coraz mniej. Ratuje nas jeszcze snobizm i skandale. Wtedy media są łaskawsze i wspomną o nas tu i ówdzie. Ale rzetelne recenzje, dyskusja o pryncypiach, szacunek dla jakości i kompetentna informacja należą do rzadkich rarytasów w naszym operowym mozole. Tak bardzo brakuje nam sojuszników, którzy rozumieją na czym polega piękno, jakie uprawiamy. Nawet gdyby nas ganili, że nie zawsze jesteśmy temu pięknu wierni i namawiali do większego wysiłku, już byłoby nam wtedy lżej i ufniej spoglądalibyśmy w przyszłość.
http://www.youtube.com/watch?v=pIelQJ0YsAo
Debata nt. pomorskiej kultury, Filharmonia Bałtycka 2 grudnia 2011, wypowiedź dyrektora Opery Bałtyckiej Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
*Marek Weiss-Grzesiński, Marek Weiss (ur. 23 marca 1949 w Chorzowie), reżyser teatralny i operowy, od 2008 Dyrektor Naczelny i Artystyczny Państwowej Opery Bałtyckiej.
W 1974 roku ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a w 1980 roku reżyserię na PWST w Warszawie. Zadebiutował w Teatrze Narodowym reżyserując „Troilus i Kressyda” Szekspira. W 1978 roku został dyrektorem Teatru Muzycznego w Słupsku. gdzie wystawił kilka dramatów Szekspira, co z kolei zaowocowało Stypendium British Institute w Warszawie i studiami w Wielkiej Brytanii. Ich efektem była głośna realizacja „ Hamleta” nagrodzona na festiwalu w Toruniu. Za tym sukcesem poszedł kolejny - został etatowym reżyserem w Teatrze Narodowego w Warszawie, gdzie wyreżyserował „Czekając na Godota” Becketta. W 1981 w Operze we Wrocławiu wyreżyserował prapremierę opery Zbigniewa Rudzińskiego „Manekiny”, z którą wyjechał na Festiwal w Rennes oraz na Festiwal Narodów w Sofii.
Dwukrotnie był głównym reżyserem Teatru Wielkiego w Warszawie, gdzie stworzył między innymi: „Borysa Godunowa” Musorgskiego, „Fidelio” Beethovena, „Wozzecka” Berga, „Łucję z Lammermoor” Donizettiego, „Straszny dwór” Moniuszki, „Turandota” Pucciniego, „Manekiny” Rudzińskiego, „Aidę”, „Macbetha”, „Traviatę” i „Nabucco” Verdiego, „Mistrza i Małgorzatę” Kunada, „Salome” Richarda Straussa, „Raj Utracony” Pendereckiego i „Fausta” Gounoda.
Od 1989 roku, przez dwa sezony, pełnił funkcję dyrektora artystycznego Teatru Północnego w Warszawie. Następnie stworzył dwie głośne inscenizacje operowe „Diabły z Loudun” Pendereckiego i „Don Giovanniego” Mozarta.
Swoje, zrealizowane w Polsce, spektakle pokazywał za granicą, między innymi w Paryżu, Londynie, Berlinie, Monachium, Wiedniu, Moskwie, Brukseli, Hadze, Luksemburgu, Atenach, Pekinie, Tokio, Jerozolimie. Pracował również za granicą, gdzie stworzył „Trubadura” (w Sofii), „Mahagonny” (w Tel Avivie), „Nabucco” (w Istambule), „Króla Rogera” i „Straszny Dwór” (w USA), „Traviatę” i „Łucję z Lammermoor” (w Korei Południowej), „Aidę” (w Belgii i Holandii) oraz „Eugeniusza Oniegina” (w Finlandii). Czynnie uczestniczył w festiwalach w Atenach, Vichy, Jerozolimie, Xanten, Carcassonne i Pafos.
Był dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Poznaniu, gdzie obok klasyki gatunku, wyreżyserował między innymi światową prapremierę „Elektry” Theodorakisa (Luksemburg, 1995), polską prapremiera „Galiny” Landowskiego. Ta ostatnia została zaprezentowana na Światowej Wystawie EXPO 2000 w Hanowerze. W maju 2001 roku, tuż przed rozstaniem z Teatrem Wielkim w Poznaniu, zrealizował nowatorską inscenizację „Aidy” Verdiego. W październiku tego samego roku przeniósł się do Wrocławia, gdzie z zespołem opery wrocławskiej zrealizował między innymi „Nabucco”, „Skrzypka na Dachu” i „Aidę” w Hali Ludowej. Najważniejszą pozycją we współpracy z Operą Wrocławską była nowoczesna inscenizacja „ Czarodziejskiego Fletu” Mozarta.
We wrześniu 2004 roku został mianowany zastępcą dyrektora artystycznego Opery Narodowej, ale po roku zrezygnował ze swojej funkcji. W tym czasie wyreżyserował operę „Iwona Księżniczka Burgunda” Zygmunta Krauzego dla potrzeb festiwalu "Warszawska Jesień".
W 2008 został dyrektorem naczelnym i artystycznym Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Pierwszą premierą jego dyrekcji był „Don Giovanni” Mozarta, kolejne premiery to "Wesele Figara" Mozarta, "Eugeniusz Oniegin" Czajkowskiego i "Ariadna na Naxos" Straussa.
Marek Weiss jest autorem książki "Boskie życie". Za: wikipedią, zobacz więcej na:www.marekweiss.pl
Powiązane artykuły
- Serwis:Pop w kulturze, czyli porozmawiajmy o pieniądzach w kulturze
- 16.04.2011 - W pościgu za białym wielorybem. Marek Weiss o teatrze i "Salome"