Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Wydarzenie muzyczne w Blues Clubie:Prince Robinson and Colin Bass

Opublikowano: 01.06.2007r.

No i wreszcie zawitaliśmy w najstarszym klubie bluesowym w Trójmieście. Odrobiliśmy w ten sposób skandaliczne zaległości. Przyciągnęła nas niewątpliwa gwiazda, czyli Prince Robinson. Potwierdziły się zarazem wszelkie doniesienia o świetnym klimacie w Blues Clubie . O wszystkim donosi Wam w wypasionej relacji Kuba „Muddy” Pawłowski.
Prince Robinson & Colin Bass w Blues Clubie w Gdyni

W czwartek 31 maja w gdyńskim Blues Clubie odbył się koncert duetu Prince Robinson & Colin Bass. Okazja nieczęsta, więc postanowiliśmy wybrać się do tego jakże klimatycznego miejsca, w którym ściany są już solidnie przesiąknięte dymem tytoniowym i oparami whisky. To tutaj, kiedy późną nocą ze sceny leci wolny blues, słychać kroki Johna Lee Hookera, oddech Alberta Collinsa i szept Steviego Ray Vaughana, którzy wpadli na jednego głębszego...

Prince Robinson urodził się w Los Angeles. Okres jego dojrzewania przypadł na lata 60-te. Zainspirowany wielkimi muzykami swoich czasów już w wieku 20 lat założył zespół bluesowy i grywał supporty przed gwiazdami takiego kalibru jak Robben Ford, John Mayall, Little Feat czy Yellowjackets. W swojej późniejszej karierze zawsze był gdzieś na szczycie. Występował z takimi muzykami jak Ike Turner, John Patittucci, Walter Trout i wielu innych.

Colin Bass urodził się w Londynie w połowie zeszłego wieku. Kiedy pod koniec lat 60tych Jimi Hendrix wyrósł na wielką gwiazdę i studził zapał młodych, początkujących gitarzystów – Colin zdecydował się na bas, wstępując tym wyborem na drogę do światowej kariery. Związany z zespołem Camel nieprzerwanie aktywnie istnieje w muzycznym świecie. Styl jaki nam prezentuje to fuzja progresywnego rocka i folku, czy nawet szerzej – muzyki etnicznej.

Koncert rozpoczął się około godziny 20:00 gorącym przywitaniem gwiazd wieczoru. Sala była wypełniona po brzegi fanami muzyki, dobrego klimatu i smacznego piwa... Mnie również wieczór postawił piwo :) - w takiej atmosferze trudno było odmówić. Krótki support zagrała Jenny Weisgerber – ładny głos i czyste brzmienie gitary akustycznej.



Wkrótce na scenie pojawił się zespół w składzie Prince Robinson (gitara, vocal), Colin Bass (bass, vocal), Kai Schoen (perkusja) i Wolfgang Roggenkamp (organy hammond, vocal). Przyjemne dla ucha dźwięki popłynęły w stronę widowni...



Utwory przerywane były opowieściami Robinsona, dowcipami na temat m.in. George Busha, a wszystko upiększone niecenzuralnym słownictwem :) Padały komplementy pod adresem kobiet, a panowie muzycy zgodnie stwierdzili, że najpiękniejsze na świecie są właśnie Polki. ( Ale odkrycie – my to wiemy od 966 roku – przyp. Redakcji:)

Dobry kontakt z publicznością zapewniła stosunkowo mała odległość muzyków od widzów. Czasami Colin Bass musiał wyginać gitarę do góry, aby przepuścić kogoś do toalety  Taka sytuacja wyszła wszystkim na dobre – między widzami a muzykami dochodziło do sympatycznej wymiany zdań...



Co charakterystyczne i co dla większości będącej w temacie jest wiadome, ale warto zwrócić na to uwagę – Prince Robinson ma swój styl. To, co nam prezentuje, może się podobać albo i nie, ale własnego brzmienia odmówić mu nie można. Mnie osobiście twórczość Robinsona podoba się z kilku względów. Przede wszystkim słychać w niej wpływ innych wielkich muzyków takich jak Jimi Hendrix, Mike Bloomfield, B.B.King, Frank Zappa czy Miles Davis i John Coltrane. Nie oznacza to oczywiście, że Robinson powiela tylko dokonania muzyków, którzy go inspirują, ale potrafi wybrać z tego to co najlepsze, ubrać to w nuty, okrasić chrapliwym, zmatowiałym głosem i nadać temu wszystkiemu swoje własne oryginalne brzmienie. W dzisiejszych czasach jest to coraz rzadziej spotykana cecha.



Zespół pokazał nam się jako bardzo zgrany, rozumiejący się praktycznie bez słów i zaprezentował nam naprawdę wysoki poziom muzyczny. Klimat widać i słychać na filmie...



Koncert zakończył się tuż po godzinie 22:00. Zespół zagrał bisa na pożegnanie, po czym zmęczeni muzycy zasiedli przy barze, zbierając podziękowania od fanów.



Po koncercie szczęśliwym dla mnie trafem szedłem razem z Princem Robinsonem w tym samym kierunku – on do sklepu, a ja troszkę dalej - na przystanek. Bez problemu dostałem autograf specjalnie dla Gazety Świętojańskiej. W krótkiej rozmowie powiedział, że jest w Gdyni pierwszy raz, w dodatku tylko dwie godziny, ale podoba mu się to miasto i chciałby poznać je lepiej. Podziękowałem mu za naprawdę niezły koncert i powiedziałem, że z niecierpliwością czekam, aż pojawi się tu po raz kolejny.

Trzeba przyznać, że sam Robinson jak i reszta zespołu to bardzo przyjaźni i otwarci ludzie. Nie pozują na gwiazdy chociaż, biorąc pod uwagę ich dorobek i osiągnięcia, mogliby z powodzeniem tak się zachowywać.



Ten wieczór można podsumować w kilku zdaniach, które i tak nie oddadzą nastroju panującego tam w czasie koncertu. Na takich koncertach trzeba po prostu być osobiście. Niesamowita dawka bluesowej ekspresji, misterny wokal i przede wszystkim brzmienie gitar wywołujące dreszcze. Zgrzeszyłby ten, kto uznałby taki wieczór za zmarnowany.

Był i relację dla Was przygotował: Kuba Pawłowski


Prince Robinson & Colin Bass. 31 maja 2007, Blues Club , Gdynia, ul. Portowa 9. http://www.bluesclub.pl/