Nas już jazz nie interesuje? - druga odsłona Jazz Jantar.
Olga Jankowska
Kolejną część festiwalu Jazz Jantar zainicjował występ World Saxophone Quartet, czyli czterech saksofonistów, którym akompaniował basista i perkusista. Zespół, którego średnia wieku zbliżona była do obecnego wieku emerytalnego w Polsce, odważnie zajął się kompozycjami Jimiego Hendrix`a, muzycznego koryfeusza, którego eksperymenty na nowo zdefiniowały muzykę w latach siedemdziesiątych. Przed wejściem na scenę, Amerykanie pozwolili publiczności usłyszeć pierwsze dźwięki utworów, jeszcze zza kulis.
Foto: Paweł Jóźwiak
Nadzieja na lekcję tradycyjnego, jazzowego grania została zaspokojona, inaczej z warstwą emocjonalną występu. Niestety, brak odważniejszych pomysłów improwizatorskich silnie związany z brakiem energii scenicznej, jaką zaprezentował kwartet, nie spełnił oczekiwań publiczności. Nie pomijając największych kompozycji Hendrix`a, World Saxophone Quartet miał twórczość gitarzysty "zmienić według własnej zachcianki"- jak możemy przeczytać w programie, a zamiast tego przedstawił ją w swojej uporządkowanej aranżacji.
Więcej zdjęć w galerii: World Saxophone Quartet Experience, Jazz Jantar, 24.10.2012 r. Foto: Paweł Jóźwiak
Foto: Paweł Jóźwiak
Tradycyjne aranżacje jazzowe, tak mocno zakorzenione w języku kwartetu, nie pozwoliły na to, by pokazać publiczności mozliwości saksofonu, jako instrumentu, który traktuje brzmienie w sposób mniej oczywisty niż inne instrumenty. Narracja budowana w ten rzemieślniczy, chronologiczny sposób nie stworzyła klimatu przypominającego koncerty legendarnego Hendrix`a.Mimo że quartet tworzą muzycy z bardzo dobrym warsztatem, posiadający ogromne doświadczenie a ich obecność wzbudzała orgomną sympatię, pomysł na muzykę, uznawaną za klasykę, okazał się mało ciekawy.
Foto: Paweł Jóźwiak
Sobotni wieczór podzielony został pomiędzy występy trójmiejskich artystów. Jako pierwszy wystąpił saksofonista i kompozytor, Maciej Sikała i jego trio. Czym jest lub była dla niego improwizacja w jazzie?
- Moim zdaniem jest ona wypadkową kilku spraw – przede wszystkim samej emocji zawartej w temacie. (...) - mówił w wywiadzie po zdobyciu w 1983 roku I miejsca w I Międzynarodowym Konkursie za kompozycję oraz po otrzymaniu wyróżnienia jako instrumentalista w Konkursie Jazz Juniors`83. Patrząc z perspektywy ostatniego koncertu, wydaje się, że po latach wciąż pozostaje wierny tej definicji, ponieważ warstwa emocjonalna muzyki, którą tworzy, jest bardzo istotna. Jak przyznał, po latach grania zdecydował się wystąpić z instrumentem harmonicznym. Pianista Paweł Tomaszewski bardzo dobrze poradził sobie z trudniejszymi fragmentami kompozycji, nieregularnym metrum i co więcej, sam skomponował część repertuaru. Ci młodzi muzycy towarzyszący na scenie Sikale, nie odbiegali warsztatowo od lidera, a nawet uzupełniali muzyczną treść koncertu swoimi pomysłami. Młode pokolenie czerpiące z różnych estetyk zagrało, jak określił to Sikała, współczesny straight-ahead jazz. Muzycy stworzyli bardzo spokojną, zdawałoby się niewymagającą muzykę, która krok po kroku budowała nastój. Pozbawiona narzucających się, łatwych do powtórzenia fraz muzyka zagrana przez to trio pokazała, czym jest jazz z definicji. Ich muzyka pozbawiona karkołomnych eksperymentów nie stała się przez to mniej ciekawa. Kompozytor, ukrywając precyzyjnie realizowane, jasne założenia odarł muzykę z warstwy kiczowatej nastrojowości. Repertuar tego tria nie ma agresywnego brzmienia. To, co tworzy, to po prostu profesjonalnie i demokratycznie zagrany jazz, który zgodny jest z obranym przez muzyków kanonem.
Foto: Paweł Jóźwiak
Nu-jazzową odsłoną jestiwalu był występ Nostalgii 77. Ten bardzo młody skład, grający spokojną, nastrojową muzykę, stworzył podczas koncertu niezwykły, nostalgiczny klimat. Choć warsztat, jakim dysponują muzycy, można było w pełni usłyszeć dopiero podczas bisów. Przez cały wieczór na scenie najważniejsza była wokalistka dysponująca aksamitnym i wciągającym głosem. Josa Peit, tańcząc boso po scenie, wniosła w występ dużo swojej naturalnej energii i scenicznej swobody. W utworach Nostalgii 77 nie ma zaskoczenia a narracja, jaką prowadzą, choć jest przewidywalna to pozostaje bardzo przyjemna. Nostalgia 77 gra muzykę jakby towarzyszącą, nie zajmując zbyt uwagi słuchacza. Kompozycje, których najistotniejszą cechą jest nastrojowość, są rodzajem narracji charakteryzującej się bardzo subtelnymi emocjami.
Foto: Paweł Jóźwiak
Gwiazdą kolejnego wieczoru była Krystyna Stańko wraz z zespołem, która podczas wsytępu zaprezentowała materiał z najnowszej płyty. Album "Kropla słowa", którego koncertowa premiera odbyła się w niedzielę w Żaku, to muzyka skomponowana przez Dominika Bukowskiego oraz Krystynę Stańko.
Kompozycje zostały napisane do poezji Wisławy Szymborskiej, Haliny Poświatowskiej, Doroty Szatters, jednego tekstu Tomasza Jastruna oraz własnych wierszy Stańko. Muzyka im towarzysząca to kompozycje wierne estetyce wcześniejszych dokonań Stańko. Za brzmienie odpowiedzialni zarówno na płycie jak i podczas niedzielnego koncertu byli trójmiejscy muzycy, z którymi piosenkarka i kompozytorka już wielokrotnie współpracowała przy produkcji wcześniejszych albumów. Stały skład, z którym Krystyna Stańko pracuje od wielu lat stworzył widowisko okołojazzowe. Dużą rolę odegrał Ireneusz Wojtczak, który na płycie zaaranżował smyczki a podczas koncertu za każdym razem, gdy pojawiał się na scenie, wnosił mnóstwo energii. Jego solówki, mimo że dopasowane do charakteru tej muzyki, wnosiły pewną nieprzewidywalność. Podczas koncertu uwagę przykuwał również Dominik Bukowski, autor kompozycji do większości utworów.
- "Kropla słowna" to album, na którym chciałam połączyć piękno słowa z pięknem muzyki - mówi Krystyna Stańko. Czy to się udało, naprościej ocenić, odsłuchując najnowszy album.
Foto: Paweł Jóźwiak
Wśród polskich muzyków na scenie pojawił się również Sri Hanuraga - pianista z Indonezji, który jako pierwszy od 10 lat ukończył amsterdamskie konserwatorium z wyróżnieniem. Jego gra, pośród innych tak utalentowanych muzyków, stanowiła jednak drugi plan. Jak przyznała sama artystka, koncert był dla niej stresującym wydarzeniem, a mimo wszytsko znalazł grupę odbiorców w pełni usatysfakcjonowanych i nie zauważających żadnych niedociągnięć.
Koncertem kończącym ten tydzień Jazz Jantar był występ Tymona Tymańskiego, Romka Puchowskiego oraz Grzegorza Grzyba. Na scenie pojawiła się ciekawa propozycja dla osób lubiących mniej konwencjonalne brzmienia i... show. Zaczęło się od Johnnego, czyli protest songu wobec wszelkiej hipokryzji, szczególnie religijnej, jak podkreślił Puchowski. W wywiadzie z 1993 roku Tymon, ówczesny lider Miłości, wypowiadając się o swoim zespole powiedział: "właściwie nie jesteśmy jazzmanami, tak naprawdę szukamy muzyki. Chcemy grać muzykę, która jakoś się zaczyna, jakoś kończy, albo nie. Dla mnie muzyka musi być trochę dziwna..." I pozostając wierny tej idei, stworzył z muzykami niby blues, niby rock, zdecydowanie muzykę fascynującą, graniczącą trochę z kabaretem, trochę ze stereotypami.
Foto: Paweł Jóźwiak
Więcej zdjęć w galerii: Sikała Trio/Nostalgia 77, Żak, 27.11.2012, foto: Paweł Jóźwiak
Tymański razem z Romanem Puchowskim przedstawili materiał oryginalny, w którym każdy znajdzie "odłamek" estetyki, która mu odpowiada. Wyróżniająca koncerty Tymona energia w połączeniu z osobowością Puchowskiego, ich ciętym językiem oraz odważnym dowcipem część publiczności, która zapewne przyszła na jazzowy koncert, przegoniła. Na sali pozostali słuchacze, którzy przechodzili od stanu pełnego zasłuchania, po trudne do opanowania salwy śmiechu. Choć w założeniu mieli grać niby blues, zdefiniowali go na swój własny sposób, odświeżając zapomnianą formułę i przywracając mu pewną folklorystyczną cechę. Połączyli tradycję i awangardę, porządek prostych melodii z chaosem.
Wśród gości zaproszonych przez muzyków znalazł się syn Tymona, Lucas, który w kilku utworach zagrał na perkusji. Bliska kabaretowej odsłonie muzyki forma, jaką przybrał ten koncert, była pełna nieokiełznanej dzikości, bezpretensjonalności i wulgarnego dowcipu. Muzycy świadomi swoich możliwości przedstawili repertuar pozbawiony analitycznego podejścia do muzyki za to pełen emocji i serca.
Mimo że minął półmetek festiwalu Jazz Jantar, z każdym koncertem napięcie wzrasta. Na scenie pojawiają się jeszcze zespoły o tak różnej estetyce, że trudno jest jeszcze myśleć o tym wydarzeniu, jako o festiwalu jazzowym. JJ realizuje swoje założenia w sprawny sposób, kusząc swoim programem zarówno słuchaczy, którzy uwielbiają bebop jak i eksperyment. Najistotniejsze jest, że ta wydawałoby się nudna muzyka, potrafi budzić jeszcze prawdziwe emocje, bo jak powiedziała Barbara Hendricks - jazz musi się przede wszystkim czuć.
O pierwszym tygodniu Festiwalu czytaj tutaj
Jazz Jantar, Żak, 24-28.10.2012