Jazz Jantar to jeden z najstarszych jazzowych festiwali w Polsce, który w swojej historii gościł m.in. Esbjorn Svenson Trio, Marca Ribota, Steve'a Colemana, czy Branford'a Marsalisa. Od 1973 w świadomości wielu osób funkcjonuje jako bardzo duże wydarzenie muzyczne. Na przestrzeni lat zmieniała się festiwalowa przestrzeń, organizacja i jego charakter. Jedynym stałym elementem pozostała odwaga w kreowaniu programu, który poszerzając swoje granice, mieści w sobie tak pozornie przeciwstawne segmenty, jak Avant Days czy All That Jazz. Jazz Jantar jest jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych na Pomorzu, nie ulegającym chwilowym muzycznym trendom i prezentującym wykonawców mających realny wkład w muzykę jazzową.
Foto: Paweł Jóźwiak
W tegorocznej edycji pojawił się nowy, autorski segment prowadzony przez trójmiejskiego kompozytora, saksofonistę i klarnecistę basowego Mikołaja Trzaskę.
- Bardzo chcę prezentować muzykę improwizowaną, żeby odczarować mit, który często jej towarzyszy - że to muzyka nie do słuchania albo tworzona przez osoby, które nie umieją grać - mówi kurator.
W tym roku Trzaska postanowił przedstawić polskiej publiczności reprezentantów szwedzkiej sceny grających dość radykalny free jazz. Zespołem otwierającym tegoroczny Jazz Jantar był Atomic, uważany za "czołową formację w dziedzinie kreatywnej muzyki artystycznej w całej Skandynawii" z niezwykłym Paalem Nilssenem Love na perkusji. Ich koncepcja muzyki okazała się wyjątkowo pojemna, mieszcząc w sobie chaos pozbawiony melodii i całkowicie uporządkowany dźwięk.
- Wychodziliśmy od jazzu - było to słychać na naszej pierwszej płycie. Potem rozwinęliśmy to w bardzo róznych kierunkach, przeistaczając w wiele form, związanych z muzyką improwizowaną. To bardzo kuszące, żeby rzucać nazwiskami, hasłami jak z rękawa, ale bardzo tego nie lubię - mówił na spotkaniu po koncercie saksofonista, Fredrik Ljungkvist.
Ich muzyka to ściana dźwięku, w której tylko niektórzy są w stanie usłyszeć coś więcej. Atomic prezentuje trudny, muzyczny język pełen elementów, które brzmieniowo dalekie są od łatwej i przyjemnej estetyki. Podczas koncertu można było usłyszeć free jazz, który odrzuca proste struktury rytmiczne na rzecz emocji i improwizacji, która jest trudna zarówno dla wykonawcy jak i odbiorcy.
Foto: Paweł Jóźwiak
Kolejną gwiazdą wieczoru był zespół The Thing, czyli muzycy sponsorowani przez restaurację Ruby's Barbecue w Austin w Teksasie. Szwedzko-norweskie trio składające się z gwiazd szwedzkiego jazzu - Matsa Gustafssona, Paala Nilssena-Love oraz Norwega Ingebrigta Hakera zagrało mniej szalone improwizacje. Nie ograniczając się w muzycznym wyrazie, muzycy wydobywali z saksofonu dźwięki o genezie wokalnej - tożsame z krzykiem, uderzali dłońmi w talerze perkusyjne, przerywając wszystko dowcipną konferansjerką. Ich wielodźwięki można było odczytać jako kompozycje pełne porządku, a zarazem przestrzeni dla każdego z wykonawców. Dialog Nilssen-Love - Haker Flaten skupiał uwagę na każdym dźwięku, który powstawał między instrumentalistami. Podczas długiego koncertu The Thing zaprezentowała mniej radykalny free jazz niż Atomic. - Widzisz to, co widzisz, słyszysz to co słyszysz. To sedno sztuki i muzyki - jak powiedział Mats Gustafsson.
Foto: Paweł Jóźwiak
Kolejny dzień rozpoczął Bugge Wesseltoft Solo. To, co przedstawił muzyk było potwierdzeniem teorii, że muzyki nie można sztucznie dzielić na gatunki, ponieważ i tak pewne jej części pozostają niedefiniowalne i nieprzyporządkowane. Rozpoczynając swój występ klasyczną grą, Wesseltoft w miarę upływu czasu dołączał do niej kolejne elementy. Loopując pojedynczą frazę, dodając do niej elektroniczne dźwięki, muzyk piętrowo budował na nich kolejne kompozycje. Przeplatająca się elektronika i brzmienie fortepianu poszerzone o kolejne dźwięki budowały kompozycje bardzo przyjemne i ciekawe. Dźwięki, które powstawały poprzez preparowanie fortepianu - uderzaniu dłonią w pudło rezonansowe, czy bezpośrednio w struny, tworzyły dźwięki, które Wesseltoft zapętlał na żywo, nieustannie tworząc coś innego.
Foto: Paweł Jóźwiak
Po chwilowej przerwie ten sam pianista ponownie znalazł się na scenie, tym razem w składzie Mika Mainieri występującego razem z Northern Lights. Niezwykły wibrafonista zaprosił do projektu jednych z najlepszych, szwedzkich instrumentalistów. Mniej awangardowa formuła przywołała na scenę język bardziej tradycyjnego jazzu. Zachowanie pewnych klasycznych stosunków pomiędzy harmonią i melodią stworzyło formę łatwiej przyswajaną przez tradycjonalistów. Podczas występu uwagę przykuwał sposób, w jaki komunikowali się ze sobą artyści. Zdyscyplinowani i swobodni bardzo uważnie wsłuchiwali się w grę sceniecznych partnerów.
Foto: Paweł Jóźwiak
Zdecydowanym liderem był urodzony w Nowym Jorku Mainieri, który wyraźnie decydował o koncepcji tego koncertu. Ten, który dla potrzeb własnej muzyki i brzmienia skonstruował synthi-vibe, wibrafon syntezatorów pozwalający na elektroniczną obróbkę dźwięku, stworzył bardzo dobre jazzowe widowisko. Czerpiąc z różnych muzycznych tematów, budował kolejne kompozycje, na które słuchacze żywo reagowali. Grę Mike'a Mainieriego oraz jego zespołu publiczność zebrana w Żaku nagrodziła owacją na stojąco.
Duże zainteresowanie podczas wystepu wzbudził 66-letni norweski kontrabasist,a Arlid Andersen. Zarówno jego niezwykłe solo jak i emocje sprawiły, że to on był najjaśniejszą gwiazdą tego koncertu.
Foto: Paweł Jóźwiak
Trzeci dzień festiwalu otworzył projekt Mikołaj Trzaska Qurtet. - Od czasu do czasu trzeba odświeżyć krew - mówił. Oprócz tematów z "Róży" pojawiło się dużo z języka Trzaski. Nieobcy twórczości tego muzyka eksperyment wyostrzył to, co w tym kompozytorze charakterystyczne, czyli zamiłowanie do wolności w muzyce. Tworząc muzykę do "Róży", podobnie jak aktorzy, przeżywał i radość, i depresję, i lęk. Nie zaskoczył doborem języka, ale emocjami, które generuje jego muzyka, skomplikowanymi, ukrytymi w intymnym języku jego muzyki.
Drugim koncertem trzeciego dnia festiwalu był występ Nilsa Pettera Molveara. Był to jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów tej edycji Jazz Jantar, na który zostały wyprzedane wszystkie bilety. Zdecydowanie odsłona nowego projektu "Baboon Moon" była dotychczas najlepszym koncertem tego festiwalu. Fenomenalna zdolność budowania muzycznych pejzaży Molveara stworzyła zjawisko trudne do opisania. Niezwykła forma narracji muzycznej, jaką obrali muzycy, zamknęła ten spektakl klamrą.
- Jestem zachwycony tym składem. To najlepszy zespół w całej mojej karierze - mówił w wywiadzie lider - Nie jestem żadnym strategiem muzyki. Decyzje podejmuję na podstawie intuicji i dopiero po czasie przekonuję się co do ich słuszności.
Molvaer w swej twórczości łączy wiele gatunków: jazz, ambient, house, electronic, ale to, co z nich bierze, to niezwykła głębia wyrazu. Ogromna sugestywność oraz nasycenie emocjonalne jego twórczości sprawia, że koncerty są niezwykłym doświadczeniem. Molvaer, który już jako mały chłopiec został przez ojca klarnecistę zarażony miłością do muzyki, nagrał (jak sam przyznaje) płytę, o jakiej marzył. Jest ona logicznym następstwem jego poprzednich płyt, a jednak wkroczył w "rejony, w które się nigdy dotąd nie zapuszczałem", jak przyznaje sam Molevaer. Co ciekawe, płyta nagrana w kameralnym studio zarejestrowana została z użyciem konsoli mikserskiej, na której zrobiono "OK Computer" Radiohead.
http://www.youtube.com/watch?v=sYAwLMaREp0
Nils Petter Molvær - Mercury Heart (official video) Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Kompozycja "Mercury Heart", która zaczyna album "Baboon Moon", jest idealnym przykładem tego, co w tym składzie jest najistotniejsze. To kompozycje nasycona emocjami, o ciekawym brzmieniu, bez zbędnych elementów, w której słyszalna jest charakterystyczna, niejednorodna trąbka Molevaera, stłumiona, wyznaczająca prosty rytm perkusja Erlanda Dalena oraz tworząca tło - gitara Stiana Westerhusa, muzyka z Jaga Jazzist. Wszystkie zabiegi na instrumentach, których dopuszczali się muzycy, wzbogacały paletę barw i głębię brzmienia tego skandynawskiego trio. - Szukam piękna, czystego piękna, ale bardzo często powstaje ono z połączenia dwóch opozycyjnych rzeczy - mówi kompozytor.
Foto: Paweł Jóźwiak
Wśród niezwykłych zabiegów, które muzycy stosowali na scenie, znalazły się: gra smyczkiem na gitarze, gra na pile, dzwony, loopowanie fraz i uzupełnianie kompozycji elektroniką. Muzyczne widowisko, przy całej otwartości formuły, okazało się szczegółowo dopracowane. Towarzyszące muzyce wizualizacje tworzyły niespokojny obraz zbudowany z połączenia abstrakcyjnych obrazów z wizerunkami postaci muzyków, które kamera rejestrowała podczas koncertu. Ostatni koncert tego wieczoru był widowiskiem kompletnym, dla wielu słuchaczy niezwykłym doświadczeniem.
Jazz Jantar potrwa do 4 listopada, w programie jeszcze wiele interesujących projektów, zarówno z Polski jak i świata. Po znakomitym początku, pozostaje mieć nadzieję, że kolejne odsłony tego wydarzenia okażą się równie ciekawe.
Jazz Jantar, 19-21.10.2012, Żak