Jazz, który ucieka definicjom.
Olga Jankowska
Mimo że Sopot Jazz Festiwal trwa zaledwie trzy dni jest to wystarczający czas, aby wysłuchać na żywo najciekawszych wykonawców wyróżniających się ogromnym indywidualizmem w podejściu do jazzu. Adam Pierończyk, który od dwóch lat opiekuje się festiwalem, jak zaznacza, "chciałby położyć nacisk na twórców niezależnych i udowodnić, że warto było ich odkryć dla publiczności sopockiego festiwalu" - czytamy w programie. Dyrektor artystyczny podejmuje odważne decyzje, zapraszając do współpracy artystów oryginalnych, a nie popularnych. Wybiera artystów, którzy nie definiują jazzu w tradycyjny sposób. Odejście od klasycznego ujęcia tego gatunku muzyki sprawia, że Sopot Jazz Festiwal to przede wszystkim ogromna różnorodność brzmienia, które określamy mianem jazzu.
Tegoroczny festiwal rozpoczął się w kameralnej przestrzeni sopockiego Spatifu, w którym jako pierwszy zagrał DLR, Dahlgren/Lillinger/Rupp. Niemiecko-amerykańskie trio od początku skupiło uwagę słuchaczy rzadko spotykaną estetyką. Awangardowe podejście do materiału, instrumentów oraz wyobraźnia każdego z muzyków, złożyły się na niepowtarzalny koncert. Niewielka sopocka scena pomieściła ogromne osobowości: basistę Anthonego Braxtona, perkusistę Joahima Kuhna oraz gitarzystę, który współpracował między innymi z Johnem Zornem. Nieprzewidywalny występ tria składał się z brzmień wieloznacznych, fragmentów wydawałoby się uporządkowanych dźwięków, po których następował całkowity demontaż brzmienia. Koncert był zapisem umiejętności i emocji muzyków, którzy tworzą język awangardowy, niezrozumiały, ale fascynujący. Wielkie wrażenie wywarł Olaf Rupp gitarę trzymający pionowo, uprawiający, jak mówi, "pointylizm dźwiękowy".
Hera, kwintet, który powstał jako odpowiedź na pytanie, które zadał Wacław Zimpel: A co byłoby, gdyby pozwolić muzyce po prostu zaistnieć, oddać jej przestrzeń i czekać na to, co się wydarzy? Złożony z młodych, ale doświadczonych muzyków zespół wyłamał się w Spatifie z konwencji, którą obrał na płycie wydanej dwa lata temu, przybierając bardziej odważną maskę. Hera to przede wszystkim emocje, ogromna muzyczna erudycja i pewna metafizyka. Tworząc muzyczne kompozycje, uciekają od poukładanych utworów. Burzą harmonie i melodie, na które liczy słuchacz. Niezwykłe podejście do muzyki oraz wykorzystanie takich nietypowych instrumentów jak lira korbowa, czy fisharmonia, sprawia, że Hera, czerpiąc z tradycji muzyki liturgicznej, uwspółcześnia ją i przywraca muzyce popularnej.
http://www.youtube.com/watch?v=GpTPBdECY_g
HERA Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Drugi dzień festiwalu oprócz sztormu na Bałtyku przyniósł zmianę miejsca koncertów. Położona przy plaży Zatoka Sztuki oraz jej Sala Kryształowa zostały całkowicie zapełnione przez publiczność. Jako pierwszy tego dnia wystąpił Lage Lund, który jako pierwszy muzyk grający na gitarze elektrycznej, został przyjęty do prestiżowej Julliard School od Music. Razem z Johnathanem Blakem oraz Orlando de Flemingiem zagrali dość klasycznie. Lund momentami wydawał się całkowicie odizolowany od publiczności. Stojąc w pierwszej lini, w pewnej intymności z publicznością, całkowicie skupił się na grze. Nieruchomo patrząc w jeden punkt, Norweg udowodnił, że jest niezwykłym instrumentalistą. Mimo całej wirtuozerii, jaką się wykazał, jego występ pozbawiony był mimo wszystkich głębszych emocji. Introwertyczne oblicze tego młodego i utalentowanego artysty pozwoliło skupić się na nieprzeciętnych umiejętnościach gitarzysty, pozbawiając słuchaczy możliwości przeżywania zróznicowanych emocji.
Pewnym przeciwieństwem występu tego tria okazł się skład Nguyen Le & Saiyuki, któryemu publiczność długo nie pozwalała zejść ze sceny. Zyskując kontakt z publicznością, wyjaśniając niektóre muzyczne tradycje, czy okoliczności powstania poszczególnych utworów pozwolili zrozumieć słuchaczom zupełnie inną, muzyczną kulturę. Europejska tradycja muzyczna, która przechodziła bardzo dynamiczne przemiany w swej historii, została w projekcie Saiyuki skonfrontowana z tradycją azjatycką. Mimo że założeniem była konwencją jazzową, słychać było, jak silną inspirację stanowiła muzyka etniczna Azji.
http://www.youtube.com/watch?v=Hhhd8wFA_vc
Saiyuki - Sweet Ganesh Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Przykładem było wykonanie piosenki Sweet Ganesh, utworu z wokalną partią Prabhu Edouarda, Saiyuki oraz Mieko Miyazaki, podczas którego Japonka, która oprócz niezwykłych popisów wokalnych zaczarowała słuchaczy grą na koto - tradycyjnym instrumencie japońskim. Klękając przed instrumentem, szarpała struny tak zwanymi plektronami, wydobywając orientalne melodie. Innym, niespotykanym instrumentem, który mogli usłyszeć zgromadzeni w Kryształowej Sali, był chiński instrument smyczkowy erhu, nazywany chińskimi skrzypcami. Energetyczny występ był pełny radości i różnorodności, choć jego koncepcja daleka była od jazzu.
Program drugiego dnia spotkań z jazzem zamknął występ Seamusa Blaka, Piotra Lemańczyka i Jacka Kochana. Było to połączenie profesjonalnych umiejętności muzyków, ich tradycyjnego podejścia do improwizacji i ogromnej wyobraźni. Mimo późnej godziny i chłodu panującego w namiocie, gdzie została przeniesiona scena, warto było zobaczyć, jak polscy muzycy dorównują jednemu z największych saksofonistów młodego pokolenia.
Ostatni dzień Sopot Jazz Festiwalu był, jak się okazało, dniem pełnym niespodzianek. Simon Nabotow i Nils Wogram przedstawili koncert trudny w odbiorze. Zderzenie ich osobowości poskutkowało koncertem rzeczywiście łamiącym przyzwyczajenia słuchaczy i pozwalającym spojrzeć na ich wykonania nie w emocjonalny, a raczej intelektualny sposób.
Najbardziej wyczekiwanem koncertem tego wieczoru był występ Enrico Ravy, jednego z najwybitniejszych włoskich muzyków jazzowych. W Sopocie pojawił sie z projektem Tribie. Jego kwintet, mimo nadużywanej często frazy "osobowość muzyczna", składał się właśnie z takich twórców. Leader zespołu, Rava, każdemu z muzyków pozostawiał ogromną przestrzeń do improwizacji. Niezwykłe brzmienie jego trąbki wcale nie było dominującym i ustępowało kolejnym improwizacjom młodszych członków. Kwintet zaczarował publiczność, która brawami zmusiła muzyków do bisów.
http://www.youtube.com/watch?v=V3ihuLKcnxQ&feature=related
Enrico Rava - Tribe clip Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Koncertem zamykającym tegoroczną edycję Sopot jazz Festiwalu był Fisz Emade Tworzywo z gościnnie występującym Adrianem Mearsem. Zapowiadający się ciekawie koncert rozpoczął się od utworów z płyty "Zwierzę bez nogi". Bracia Waglewscy, dzięki wrodzonej kreatywności, kontynuowali koncert nawet, gdy został odcięty prąd. Pozbawiony nagłośnienia Mears w całkowitej ciemności kontynuował na puzonie nieśmiało swoją frazę, gdy po chwili dołączył się do niego dźwięk perkusji Emade, co zmieniło w zaskakujący sposób porządek występu. Fiszowi wystarczył megafon, by dokończyć utwór "Jak dziecko we mgle", który okazał się ostatnim kawałkiem zagranym tego wieczoru. Awaria i brak elektryczności niespodziewanie skróciły koncert do trzech utworów, pozbawiając słuchaczy przyjemności usłyszenia tego hip-hopowego składu w mocno jazzowej aranżacji.
Kończący się Sopot Jazz Festiwal przyniósł jak zwykle wiele ciekawych doświadczeń. Z roku na rok przyjmuje mniej klasyczną formę, uciekając w kierunku eksperymentu. Chociaż jest to festiwal skierowany głównie do osób, które lubią jazz, Adam Pierończyk konsekwentnie rozbudowuje program, tak, aby usatysfakcjonować innych słuchaczy.
Sopot Jazz Festiwal, 4-6.10.2012, Spatif/Zatoka Sztuki