Pozdrowienia znad morza, czyli długo oczekiwany debiut
Aleksandra Rzewuska
Na premierę tej płyty całe Trójmiasto czekało z zapartym tchem. Niektórzy z miłości do zespołu, inni ze strachu. Jak wiadomo, konkurencja nie śpi i w zaciszu swoich mieszkań siedzi i obgryza paznokcie do krwi. Plotka bowiem głosi, że od dawna po naszej stronie Bałtyku konkurencji tak naprawdę brak, a alternatywne granie, rockowy klimat i ten typowy „rokmeński" blichtr jest obcy temu regionowi.
Jednak jak to bywa z wielkimi nadziejami, rozbudzonymi dodatkowo przez ogromny szum medialny, krążący wokół debiutu „we will sea", wielkie nadzieje skończyć się mogą wielkim rozczarowaniem. Ci, którzy oceniali cały krążek, bazując jedynie na utworze Downtown, rzeczywiście mogli poczuć się rozczarowani. Downtown to utwór typowo radiowy, komercyjny, ale wpadający w ucho. I nic w tym złego. W końcu po co robić muzykę, której nie da się wypromować. Przemycając ten jeden utwór do radiowej Trójki, zespół znalazł się w głównym nurcie, ale na szczęście większość numerów pochodzi z innych krain.
http://www.youtube.com/watch?v=LLLZ0mnhnAk
The Shipyard 'Downtown' Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Stoczniowy debiut ma wiele mocnych punktów. Bas doświadczonego zimnofalowca Piotra Pawłowskiego (już 28 lat w Made in Poland) tworzy z perkusją Filipa Gałązki, naczelnego pałkera nadmorskiego, znanego choćby z Tymon&Transistors czy Brygady Kryzys, nie tylko oczywistą bazę i spina całość, ale dostarcza wartość dodaną. Michał "Goran" Miegoń jest jeszcze bardziej kreatywny niż w zespole Kiev Office, którego jest liderem. Natomiast Rafał Jurewicz ma tak rzadką w regionie zdominowanym przez wycofanych moc paraliżowania słuchacza. Niezwykle charakterystycznym głosem ciągnie dźwięki ku górze, a wówczas ciarki biegną po plecach.The Shipyard to po prostu nasza supergrupa.
Teksty autorstwa Jurewicza i Pawłowskiego nie robią już takiego wrażenia. Są trochę zbyt oczywiste, brakuje być może kawałków zaangażowanych lub po prostu o czymś. Słowa piosenek, a jest ich na płycie 10, poza dwiema, są w języku angielsku. Ze smutkiem przyznać trzeba, że numery w języku polskim na „we will..." są dużo słabsze, cieszą natomiast wokalne wykonania w języku zagranicznym, co nie dziwi, bo frontman jest anglistą z wykształcenia i praktyki (co da się wyłapać przez nienaganny akcent).
O klasie płyty nie świadczą teksty. Braki w "lyrics" stoczniowcy przysłaniają pomysłami muzycznymi i pasją. Na płycie słychać gdzieniegdzie nawiązanie do ciagle niezwykłych wokalno-aranżacyjnie numerów The Smashing Pumpkins, a odnajdywanie takich smaczków w muzyce, szczególnie na płytach polskich zespołów, to dla mnie prawdziwy deser, a nie kompot w barze mlecznym. Ostatni kawałek z „we will sea" i jednocześnie jeden z moich ulubionych, to Free of drugs - intrygujący, obiecujący coś więcej niż tylko zwykłe odsłuchanie ostatniego numeru na płycie kawałek. To trochę „bajka" w stylu Świetlickiego, ale podana w dużo milszym, dostępniejszym kontekście. Perełką jest Cigaretto, w którym pobrzmiewają echa twórczości fenomenalnej Kate Bush. Nawiązanie w tekście do Red shoes, jednej z najlepszych płyt w karierze wokalistki, przejmuje dreszczem, a tekst: „I'm a shy private dancer..." w kontekście wyczynów tanecznych zespołu na scenie, aż się prosi o odpowiedź w stylu Kate: "Oh, she moves like the Diva (...) I said "I'd love to dance like you".
Ciekawe intro słychać za to w pierwszym numerze debiutanckiej płyty "stoczniowców". W The Shipyard mamy odgłosy maszyn, ciężkiego, stoczniowego sprzętu. Cały numer jest industrialną podróżą po stoczni. Kolejny kawałek z "we will sea" to Oyster card - delikatny, brytyjski rock, okraszony profesjonalnym popisem wokalno-dykcyjnym Jurewicza. Free fall z kolei, to niezła kombinacja łagodności z mocnym, ostrym wydzieraniem się wokalisty. Są tutaj momenty, które paraliżują, bowiem niezłym zabiegiem było stworzenie kawałka, który potrafi przyprawić o zawał serca w refrenie.
Music Is The Only Chance i Fire Like Desire, pomimo kompletnej odmienności tekstowej, są podobne muzycznie. Oba numery są najbardziej charakterystycznym dla całej płyty powrotem do tradycji zimnej fali. Charakterystyczne brzmienie gitar i sekcji rytmicznej sprawiają, że tych kawałków nie da się słuchać długo i na okrągło ale chce się do nich wracać. Natomiast Under the apple tree kojarzy mi się trochę z klasyką zimnofalowego gatunku, czyli z Siouxsie and the Banshees (Siouxsie zimna fala ? No no - czas umierać :) - przypis redakcja). Mimo, że wokalnie to dwa odległe bieguny (wokalistka Siouxsie Sioux), to aranżacyjnie są tu pewne podobieństwa. W związku z tym numer trzeba docenić podwójnie.
Zespół The Shipyard najczęściej porównywany jest do kultowego Joy Division, jednak według mnie, nie zawsze należy doszukiwać się takich porównań, bo są one trochę na wyrost. Fajnie gdy kapela wyrasta z pewnego nurtu i czerpie z tego, że ich "ojcem" jest pochodzący z Made in Poland Piotr Pawłowski. Jednak najlepiej odnaleźć swój własny styl. I tak jest moim zdaniem z The Shipyard. Oni już tworzą jakąś nową jakość. Dlatego, jeśli musiałabym przywołać podobieństwa między Joy Division a The Shipyard, najwyraźniej widzę to w jednym kawałku, mianowicie w Między kobietą a mężczyzną. To chłodne, na pozór beznamiętne granie, niczym z piosenki Living in the ice age Joy Division: "Nothing will hold, nothing will fit into the cold - it's not an eclipse..."
http://www.youtube.com/watch?v=gMPvH17S6PA
The Shipyard - Cigaretto @ Radio Gdańsk 26.08.2012 Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
The Shipyard, czyli Piotr Pawłowski, Rafał Jurewicz, Nela Gzowska (aktualnie zawiesiła swoją działalność w zespole), Michał „Goran" Miegoń oraz Filip Gałązka, to okrzyknięty jednym, silnym, trójmiejskim głosem debiut roku. Jeśli ktoś był kiedyś na koncercie The Shipyard, to nawet jeśli nie pokocha ich muzyki, to pokocha ich samych. Nie da się ukryć, że oni uwielbiają to co robią, że jest to dla nich prawdziwa pasja. Miegoń, zespolony ze swoją gitarą i z wypiekami na twarzy, wręcz wzrusza. Jurewicz z przymkniętymi powiekami, wpadający w taneczny trans... ekscytujące doświadczenie wizualne. Pawlak skupiony, uważny, a Filip Gałązka - natchniony i wściekły jednocześnie. Ten zespół czuje to, co gra, a gra wyśmienicie. Są niezwykle energetyczni na scenie, hipnotyzują, sprawiają, że przeżywamy potężnie wszystkie emocje razem z nimi. W r'n'r jak nigdzie indziej wyczuwa się fałsz i mistyfikację. Czterej panowie w bardzo różnym wieku nie oszukują, ale żeby zobaczyć ich najlepsze oblicze, trzeba koniecznie pójść na koncert.
Płyta dość powszechnie obwołana debiutem roku, przynajmniej w alternatywie, przywołuje nadzieję na sukces zespołu z naszego regionu. Trzymamy kciuki, bo dawno już nie było takowego, a przecież polski r'n'r narodził się tutaj.
http://www.youtube.com/watch?v=E-2ps_WSPSc
Rockandrollowe przesłuchanie: The Shipyard Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
The Shipyard, we will sea
1. The Shipyard 3:40
2. Oyster Card 3:40
3. Free Fall 4:10
4. Music Is The Only Chance 4:20
5. Fire Like Desire 4:37
6. Downtown 2012 4:02
7. Under The Apple Tree 5:08
8. Między kobietą a mężczyzną 4:18
9. Cigaretto 3:52
10. Free Of Drugs 5:56
Muzycy: Filip Gałązka/Nela Gzowska/Rafał Jurewicz/Michał Miegoń/Piotr Pawłowski, Muzyka: The Shipyard (poza "Między kobietą a mężczyzną" w wyk. The Shipyard & Piotra Pawlaka), Teksty: Rafał Jurewicz i Piotr Pawłowski, Inżynier dźwięku: Michał Miegoń, Music Saloon Studio, Producent: Piotr Pawlak & Piotr Pawłowski, Projekt okładki: Max Białystok & Rafał Jurewicz, Zdjęcia: Michał Szlaga.Premiera 31.08.2012
Płytę w cenie 35 złotych wraz z wysyłką można nabyć tutaj.
The Shipyard w Gazecie Świętojańskiej i Porcie Kultury