Wielki powrót Bursztynowego Słowika
Aleksandra Rzewuska
Pierwsza edycja Sopot TOP Of The TOP Festival 2012 już za nami. Pierwszego dnia wystąpili europejscy muzycy, którzy sprzedali najwięcej płyt w ubiegłym roku w swoich krajach. 15 artystów przedstawiło swoje największe przeboje, a sopocka publiczność zachwycała się nie tylko wykonaniem piosenek, ale także klimatem nowej, świeżo wyremontowanej Opery Leśnej. Na uwagę i wielką pochwałę zasługują przede wszystkim wizualizacje. Organizatorzy wiedzieli doskonale, jak zapewnić doskonały odbiór wizualnej części wydarzenia. Miasto, we współpracy z telewizją Polsat, zrobiło kawał dobrej roboty, bo pod względem organizacyjnym wszystko dopięte było na ostatni guzik. Szkoda, że artyści zachwycali już trochę mniej. Mimo że walkę o „Bursztynowego Słowika" podjęło 15. wykonawców z Europy, to zaledwie kilku zasługuje na uwagę.
Wokalnie z pewnością imponował islandzki Mugison. Zespół zaprezentował swój przebój „Mru Mru" - mocny, solidny kawałek, nie przystający do bursztynowej konwencji Festiwalu. Według mnie to bardzo dobrze, bo łamiąc pewne utarte schematy bursztynowego plebiscytu, pokazali prawdziwą klasę, a ich kawałek porwał nawet fanów zatęchłego disco i polo i italiano. Islandczycy, ludzie tzw. zimnego chowu, dobrze wiedzieli, jak rozgrzać Sopocian. Do tego imponujący growling wokalisty Orna Eliasa Gudmundssona i ... Mugison rules!
Foto: Tomasz Wilary
Od momentu, kiedy na sopocką scenę wkroczył Eric Saade, jeden z najmłodszych (21 lat) i najpopularniejszych piosenkarzy ze Szwecji, od razu wiedziałam, że konkurs już został rozsztrzygnięty i że to on otrzyma bursztynowe "cacko". Nie myliłam się. Śliczny chłopiec, urodą dorównujący Rickiemu Martinowi, z miejsca zdobył sobie publiczność. Do tego okazał się doskonałym tancerzem. I gdyby słowika przyznawano w kategorii taniec, Eric Saade miał prawo wygrać, natomiast wokalnie... Zespół Lady Pank śpiewał kiedyś: "ostatni krzyk, łabędzia nuta..." - myślę, że to idealne podsumowanie występu młodego Szweda.
Foto: Tomasz Wilary
Na uwagę zasługują także inni wykonawcy. Ukraiński Ot Vinta - podbił serca publiczności, głównie za sprawą ogromnej dawki radości i patriotyzmu prezentowanych na scenie. Podczas konferencji prasowej, która odbyła się pierwszego dnia Festiwalu, Ukraińcy poprosili dziennikarzy i gwiazdy obecne na spotkaniu o powstanie, po czym odśpiewali uroczyście swój hymn narodowy (z okazji rocznicy proklamowania niepodległości na Ukrainie). Ich występ, wedle zapowiedzi prowadzących, jak zwykle idealnie wystylizowanych Macieja Rocka (zepsuł mi trochę odbiór koncertu, bo ciągle zazdrościłam mu spódnicy) i Pauliny Sykut - Jeżyny, miał być twardym uderzeniem mocnej muzy. Panowie z Ot Vinty mają już własny, muzyczny styl, nazywany ukrabilly. Spodziewałam się fajerwerków, ale niestety nie wystrzeliły. Mimo to, występ ukraińskiej kapeli oceniam bardzo dobrze, bo mało kto umiał tak rozgrzać sopocką publiczność (no może poza wymienionym na pierwszym miejscu, i to nie bez przyczyny, Mugisonem).
Foto: Tomasz Wilary
Warto też wspomnieć o szwajcarskiej kapeli Gothard. Zespól powstał 20 lat temu i ma na swoim koncie ponad 3 miliony sprzedanych płyt. Są mocno zapracowani - koncertują stale po całym świecie. Dwa lata temu w wypadku motocyklowym zginął świetny wokalista tego zespołu Steve Lee, a zastąpił go Nic Maeder. Gothard to dobry, charakterystyczny rock. Klasa sama w sobie.
Uczestnicy koncertu TOP OF The TOP to także zespoły i wokaliści z Estonii, Rosji, Portugalii, Chorwacji i wielu innych europejskich krajów. Nie ma sensu jednak rozpisywać się o długich nogach wokalistek, czy strojach, przypominających kreacje olimpijskie łyżwiarek figurowych. Czasami, artystom przyzwyczajonym do śpiewania z playbacku i czyszczenia nierówności i fałszów w studiach, ciężko jest wystąpić na dużej scenie. Myślę jednak, że z punktu widzenia sopocian, to i tak jedno z najciekawszych wydarzeń muzycznych tego lata. W końcu jak mogłoby nie być, skoro bilety kosztowały od 60 do 400 zł...
Gośćmi specjalnymi Sopot Festivalu 2012 byli Kamil Bednarek oraz India Martinez z Hiszpani. Kamil, jak zwykle oczarował wszystkie panie, a India Martinez, swoją egzotyczną urodą, podbiła serca mężczyzn i to nie tylko w Sopocie.
Foto: Tomasz Wilary
W sobotni wieczór polska scena muzyczna musiała się zmierzyć z legendą, czyli przebojami zespołu The Beatles. Dla niektórych było to nie lada wyzwanie. Szczególnie zaskoczył mnie występ zespołu Perfect, który wykonał przebój wszechczasów, czyli "Yesterday". Cenię Grzegorza Markowskiego i od dziecka mam wielki szacunek do jego muzyki i talentu wokalnego. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że w sobotę w Operze Leśnej nie zachwycał. Nie wiem, skąd ten spadek formy, ale mam nadzieję, że to tylko krótkotrwała niedyspozycja.
W koncercie wystąpiła także Ania Wyszkoni (niegdyś wokalistka zespołu Łzy), która zapomniała założyć spódnicę (Maciej Rock mógł jej pożyczyć swoją, tę z dnia poprzedniego) i udawała (mam taką nadzieję,) że nie zna melodii „Love me do" ani „I want to hold your hand". Według mnie ten występ to sromotna klęska autorki przebojów "Czy ten pan i pani".
Foto: Tomasz Wilary
W koncercie wzięli udział także Ryszard Rynkowski, Łukasz Zagrobelny, zespoły: Lemon, De Mono, Afromental, Kombii, Żuki i Bracia. Wszystkie przeboje wykonane zostały w charakterystyczny dla każdego zespołu sposób. Bracia zagrali mocno gitarowo i dobrze wokalnie. Kombii w swoim od lat niezmienionym stylu, czyli tylko black and white. Afromental nie zaskoczyli, bo zagrali inaczej niż wszyscy, a szczególnie inaczej niż Beatlesi. Natomiast Żuki, od dawna wykonujący przeboje czwórki z Liverpoolu, najbardziej wpisali się w konwencję drugiego dnia Festiwalu - rozbawili i roztańczyli publiczność.
Foto: Tomasz Wilary
Foto: Tomasz Wilary
Foto: Tomasz Wilary
Największą niespodzianką tego dnia był występ zespołu Lemon - znakomity, niepowtarzalny wokal z wielką mocą ujmowania za serca. I tutaj naprawdę poważnie - nie znam drugiego tak młodego zespołu na polskim rynku muzycznym, który miałby tak wielki potencjał. Multiinstrumentaliści z piekielnie wielką mocą wzruszania. Ta kapela wypełnia muzyczne marzenia o tym, że prawdziwa sztuka powinna poruszać. Przebój „All you need is love" już rozpalił ogień w sercach ale gdy Igor Herbut, wokalista Lemon, zaśpiewał „Let it be", nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że patrzę na najprawdziwsze, w dodatku jeszcze nie do końca komercyjne zjawisko, jakiego od dawna nie było mi dane oglądać na polskiej scenie muzycznej. To był niewątpliwie najlepszy występ tego wieczoru. Śmiem twierdzić, że nawet wielka czwórka z Liverpoolu byłaby pod wrażeniem.
Foto: Tomasz Wilary
Sopot Festival (szkoda, że nie Festiwal) reaktywuje konkurs o "Bursztynowego Słowika" i nic w tym złego. Temu miastu potrzebna jest pewna stabilizacja i poczucie tożsamości, której nie będą mogły jej odebrać tłumy turystów. Bo z czego słynie Sopot? Z wysokich cen, tłumu "najeźdźców" i klubów nocnych, których rezydentami zostają często mieszkańcy naszej stolicy. "Bursztynowy Słowik" jest potrzebny Sopotowi. Można dyskutować o poziomie muzycznym, niedociągnięciach wokalnych czy o poczuciu smaku, estetyki i komercjalizacji muzyki. Jednak warto czasem pochylić głowę i przyznać, że nie każdy z nas musi mieć wysublimowany gust muzyczny i słuchać klasycznego rocka, muzyki poważnej czy eklektycznego jazzu. Przyznam też, że marzy mi się taki Sopot Festival, podczas którego Opera Leśna wróciłaby do korzeni i przypomniała, że Sopot to także ukochane miasto Agnieszki Osieckiej. Poczekamy, zobaczymy.
Sopot Top OF The TOP Festival 2012, 24-25.08.2012, Opera Leśna.