Polacy, nic się nie stało? Euroklęska w mediach

Opublikowano: 19.06.2012r.

Stanisław Krastowicz

Porażka z Czechami i zakończenie rywalizacji polskiej reprezentacji na dnie tabeli przyniosło bolesne otrzeźwienie. Także medialne. Może jeszcze dałoby się znieść ten ciężar, jakim jest Euro, gdyby móc emocjonować się występami Polaków i napawać poczuciem narodowej dumy. Można by od biedy przełknąć strefy kibica wybudowane za grube miliony, piwo po 15 złotych za kufel, wszechobecność policji przypominająca stan wyjątkowy, hałas do późna, tony śmieci i ględzenie na okrągło o piłce nożnej. Klęska dobitnie uświadomiła nam jednak, jak bardzo byliśmy naiwni. Jak żałośnie wyglądamy w tych przedziwnych narodowych strojach, jakbyśmy się urwali z festynu dla przedszkolaków. Umalowani, rozkrzyczani  i upojeni nadzieją, że dzięki Euro znowu będziemy husarskim imperium. Wreszcie rozpłakani. Bo polskie marzenia okazały się marketingowym trikiem na usługach Kompanii Piwowarskiej.

Jeszcze ostatni kibic nie wyszedł z wrocławskiego stadionu, kiedy entuzjazm zamienił się w gorycz. W oczach sprawozdawców, którzy niespełna dwie godziny wcześniej widzieli w Czechach patałachów do ogrania, zamieniają się oni w niepokonanych gladiatorów. Walory polskiej reprezentacji topniały natomiast z minuty na minutę. Remis z Grekami uratowali sędziowie. Smuda kreowany przed meczem Polska-Rosja na drugiego Piłsudskiego, który dokonał powtórnego cudu nad Wisłą wymęczonym jeden-do-jednego, odchodzi bez żadnego zwycięstwa. W jakimś koszmarnym obłędzie, który pomieszał futbol z ofiarami Katynia i Smoleńska, założę się, że byli tacy, którzy widzieli Matkę Boską między rzeką a Stadionem Narodowym. A może to była któraś z działaczek Femenu.

Wreszcie „ta wspaniała widownia, polscy kibice” nagle przeistacza się w rój chaotycznie brzęczących pszczół (a może bardziej trutni), które potrafią zaintonować co najwyżej trzy piosenki, przy wykorzystaniu trzech słów: „Polska”, „biały” i „czerwony” – jak pisze teraz jeden z redaktorów sportowych Gazety Wyborczej. Jeszcze nie przebrzmiały slogany: „Wszyscy jesteśmy członkami narodowej reprezentacji”, „Wszyscy jesteśmy kibicami”, a już przebija się głos, że niektórzy tak durni jednak nie byli. Jakże komicznie wyglądają teraz przerwy na reklamę, w której co druga “kibicuje naszym” w biało-czerwonym “piłkoszale”.

„No to przegraliśmy Euro” i wracamy do nudnej polityki – donosi Rzeczpospolita. „Czujemy się – pisze jeden z jej publicystów w stylu Romana Dmowskiego – tak, jak Włosi Mussoliniego w 1940 roku, gdy oberwali łomot od Greków”. Żebyśmy się tylko nie poczuli, jak Niemcy w 1945. „Dzięki Bogu to koniec” – dodaje Ewa Wanat i postuluje zajęcie się sensem życia, jakbyśmy po tej piłkarskiej traumie odkrywali go na nowo.

Uff… dziennikarska kakofonia. Pobyt w „strefie kibica” wszystkim nieźle wymieszał w głowach. Jedynie Tomasz Lis przekonuje, że „nic się nie stało”, ale on zarabia pewnie ze sto tysięcy miesięcznie. Stać go zatem na optymizm do końca, za który mu nota bene reklamodawcy płacą. Gdyby wszystkim Polakom płacono za optymizm w ubiegłym tygodniu, bylibyśmy najbogatszym narodem świata. A tak pozostajemy peryferyjnym państewkiem, „kartoflaną republiką”. „Hallo Poland. Hallo  Poznan. Hallo Prezident Grobelny”.

źródło: rozbrat.org