EURO 2012 nie istnieje

Opublikowano: 14.06.2012r.

"Nad stadionem śmigają myśliwce osłaniające balony Carlsberga. Wszystko przy wezwaniu do udziału w narodowej wspólnocie".

Piotr Nowak

EURO 2012 nie istnieje. Jest tylko wyalienowanym obrazem, migawką, która pojawiła się przy zagłuszających myślenie fanfarach patriotycznego uniesienia. 99,9 proc Polaków nie doświadczy piłkarskiego widowiska na żadnym z wybudowanych za kilka miliardów złotych stadionów. Pozostaje tylko oddzielony spektakl, który adoruje sam siebie. Ćwiczenia snajperów w telewizji jako gwarant bezpieczeństwa i kanonada kapitalistycznej akumulacji, która transferuje pieniądze z kieszeni obywateli do sejfów wielkich korporacji.

Zaprogramowana atmosfera wyjątkowego święta połączona jest z militaryzacją kraju, stanem wyjątkowym i polityką strachu. Szefowie resortów siłowych meldują stan najwyższej gotowości. Nad stadionem śmigają myśliwce osłaniające balony Carlsberga. Wszystko przy wezwaniu do udziału w narodowej wspólnocie. Każdy Polak jest teraz kibicem. Dlatego na śniadanie musi zjeść oficjalnego camemberta w kształcie piłki. Na obiad spałaszować flaczki kibica, a wieczorem zapić smutek (jakże niesprawiedliwej) porażki oficjalnym piwem. „Musicie świętować" - nakazuje w TV premier Tusk. Wtórują mu najpoczytniejsze tytuły prasowe - przykładnie piszą o EURO tylko dobrze. Najdalej posunęła się dziennikarka Kolenda-Zaleska, która wezwała do znalezienia odpowiednich przepisów uniemożliwiających organizowanie demonstracji w czasie mistrzostw.

„Musicie kupować" - wtóruje premierowi podprogowy szept piaru wielkich koncernów. Sklepowe półki uginają się pod ciężarem trąbek, szalików i czapek. Media sprzedają marzenia o sukcesie. Wszystko po to by zedrzeć gardło i opróżnić portfele oglądając poczynania jedenastu facetów, których miesięczne zarobki są wyższe niż roczne dochody mieszkańców niejednej warszawskiej kamienicy. Nie można marudzić, że to kosztem naszych mieszkań, żłobków i przedszkoli. Protesty są passe, to takie typowo polskie malkontenctwo. Prawdziwy, nowoczesny Polak w czasie mistrzostw wyłącza myślenie i idzie w tango. Czasem tylko wyładuje swój gniew na prekarną rzeczywistość waląc w mordę odwiecznego wroga - moskala idącego na mecz.

Piłkę kopią milionerzy (każdy piłkarz dostaje 15 tys. zł za samo wyjście na boisko), na trybunach siedzi głównie klasa średnia, rodziny i kolesie bonzów z PZPNu oraz szamani z korporacji. Najważniejsi są jednak przedstawiciele UEFA. To prawdziwa arystokracja żyjąca swoim rytmem. Podatków płacić nie muszą, śmigają ulicami po bus-pasach, posilają się na bizantyjskich bankietach. Polski lud i tak oddaje im cześć jako wielkim modernizatorom. To oni są prawdziwymi czempionami tych igrzysk. Reszcie pozostaje Strefa Kibica - ta jest dostępna dla każdego, kto pozwoli się przeszukać. Tam też rodzi się prawdziwe narodowe szaleństwo. Media donoszą, że w gdańskiej strefie sprzedano już półtora kilometra kiełbasy. Jest mięso, jest piwo, Polacy są szczęśliwi. 70 tys. ludzi wyje w niebo podczas zaaranżowanego widowiska. Kiedy facet, który zarabia w Dortmundzie ok. 4 mln zł rocznie trafia do siatki, tłum ogarnia prawdziwy obłęd. O zgrozo, nawet część aktywistów uważających się za prospołecznych zaniemogła na euro-pomroczność. Uważają się za zbawców i dysponentów woli klasy pracującej. Dlatego, jeśli społeczeństwo zostało otumanione piłkarskim opium - głupieją solidarnie razem z nim. Powtarzają za władzą frazesy typu „Reprezentacja Polski to nasze wspólne dobro" czy „piłkarze to członkowie naszej społeczności". Tymczasem piłkarze to istoty z innej planety. Zarabiają krocie, pławią się w luksusach. Mają w nosie zwykłych ludzi, nie mają z nimi nic wspólnego. Odgrywają rolę herosów, wyzwalają emocje oscylujące pomiędzy niedostępnością a uwielbieniem.

Kiedy polscy piłkarze odpadną z turnieju, skończy się ekstaza, a nadejdzie pora na pobudkę z nieznośnym kacem długów. Miasta organizujące piłkarskie igrzyska stanęły na krawędzi bankructwa. Najpewniej jesienią rozpoczną się drastyczne cięcia. Komu zostaną wystawione rachunki za futbolową balangę? Na pewno nie zwolnionym z podatków piłkarzom i macherom ze spółki PL.2012. Zapewne nie sponsorom, którzy nie nadążają z liczeniem zysków. Jak zwykle - pasa będą musieli zacisnąć wszyscy oprócz tych, którzy pasy mają grube. Kosztami piłkarskiej maskarady obarczone zostaną najgorzej sytuowane warstwy społeczeństwa. To kobiety, których nie stać na żłobek po związanej z Euro podwyżce czesnego, to lokatorzy eksmitowani po podwyżkach czynszów, to ludzie harujący na spłatę niewolniczych kredytów. To właśnie oni zapłacą za Euro. Czy w zamian za zlikwidowane szkolne stołówki, ktoś nakarmi dzieci choćby „mielonką kibica"? Czy dzielni wolontariusze zastąpią opiekę żłobkową? Czy zostanie zasiedlony największy pustostan w kraju - Stadion Narodowy? Co z tego, że wybudowano autostrady skoro przy galopujących cenach paliwa mało kogo stać na korzystanie z auta? W promieniu kilku kilometrów od stadionu obserwuje się prawdziwe skutki prowadzonej przez rząd polityki. To tam, na Pradze Północ, masowo eksmituje się biedę z domów. Płoną też kamienice - deweloperzy pozyskują lebensraum dla klasy menedżerskiej. Obietnice cywilizacyjnego awansu są mętne niczym piwo z wodą w Strefie Kibica.

Tylko oddolnie zorganizowane społeczeństwo jest w stanie stawić skuteczny opór polityce igrzysk i zaciskania pasa. Po dłuższym okresie stagnacji budzą się ruchy społeczne. Grup poszkodowanych przez antyspołeczną politykę jest mnóstwo, dlatego protesty mają charakter bardziej rozproszony niż skoordynowany. Najsilniejszym ogniwem w tym łańcuchu oporu wydaje się być koalicja Chleba Zamiast Igrzysk, która 10 czerwca w Poznaniu zorganizowała demonstrację. Wzięło udział kilkaset osób. W dniu otwarcia Euro 2012 odbył się w Warszawie protest rodziców i opiekunów osób niepełnosprawnych. Głównym postulatem było uznanie opieki za pracę i podwyższenie zasiłku pielęgnacyjnego, który wynosi obecnie 150 zł. Cięcia w sferze opieki i edukacji skutkują pojawieniem się wielu napięć, ale również stwarzają szansę na wykrystalizowanie się szerszego frontu społecznego. Ruch ten przybiera formę sojuszu nowych podmiotowości - zróżnicowanych, ale stanowiących realne zagrożenie dla neoliberalnego porządku.

Po całkowitej kompromitacji reprezentacji parlamentarnej, niektórzy z nadzieją spoglądają w kierunku związków zawodowych, których wzmożona aktywność przed EURO mogłaby świadczyć o przejściu na bardziej radykalne pozycje. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że największe centrale związkowe nie odrobiły jeszcze lekcji z postprzemysłowego kapitalizmu - systemu, w którym techniki i praktyki władzy ulokowane są również poza samą „fabryką". Obecnie wartość nie jest wytwarzana jedynie podczas pracy najemnej, ale również poza nią - m.in. w sferze konsumpcji, w miejscu zamieszkania czy podczas pracy opiekuńczej w domach. Tam też kiełkuje opór wobec władzy. Jednym z niewielu jasnych punktów na mapie związkowej inercji jest Inicjatywa Pracownicza, której działacze i działaczki podejmują próby wynalezienia nowych metod walki w obecnych warunkach. Ruch Chleba Zamiast Igrzysk jest wyrazem oddolnego, autonomicznego sprzeciwu wobec ataku neoliberalnej machiny na dobro wspólne. W skład koalicji 10 czerwca wchodzą ruchy walczące o prawo do miasta, środowiska lokatorskie żądające uspołecznienia mieszkalnictwa czy wreszcie same pomysłodawczynie demonstracji 10 czerwca - pracownice żłobków. Walka o to co wspólne i wyjęte spod logiki formy towarowej może stać się w najbliższej przyszłości główną osią projektu radykalnej zmiany.

Żródło: rozbrat.org