Zdarzenie odbędzie się 30 lipca (środa) o godz. 19.00 w gdyńskiej Kawiarni „Strych” przy pl. Kaszubskim 7B . Wstęp wolny.
Na co dzień publikują u nas Tadeusz Buraczewski i Zbigniew Szymański, rzadziej Janusz Pierzak, dlatego nadrabiamy zaległości i rozpoczynamy publikację tekstów gdyńskiego barda. Na początek, trochę w nawiązaniu do wyprawy "Orzeł", zabawne opowiadanie.
Głębokie zanurzenie
Janusz Pierzak
Służba na okrętach podwodnych nie należy do łatwych. Klaustrofobia ściska gardło, a napierające ciśnienie poraża wielkością.
Akurat rozpoczęły się manewry i świadomość trzytygodniowego pobytu w zanurzalnej ,,konserwie”
przyprawiała mnie o mdłości. Panicznie bałem się głębi oceanów i nieraz plułem sobie w brodę za
podjęcie pracy w tak stresującym środowisku. Musiałem jednak ukryć swój strach, byłem wszak
dowódcą jednostki i to nie byle jakiej. Łódź z atomowym napędem nobilitowała i jako kapitan powinienem służyć przykładem, pokazując w chwilach wątpliwości: zdecydowanie, rozsądek i odwagę. Tak też starałem się czynić.
Aby zachować równowagę psychiczną i odsunąć na dalszy plan targające mną lęki, zacząłem prowa- dzić dziennik, w którym zapisywałem na bieżąco mijające dni. Taka forma odreagowywania stresów
bardzo pomaga i polecam ją każdemu.
Dzień pierwszy
Boję się jak diabli.
Rozkazałem wypełnić balastowe zbiorniki wodą, ustalając zanurzeniową głębokość na trzysta metrów. Obserwując przesuwające się wskazówki głębokościomierza, czułem napływającą depresję. Posze- dłem do kabiny i udaję, że czytam. Przyszedł oficer nawigacyjny po rozkazy. Poleciłem sprawdzić sy- stemy i obrać kierunek zachodni.
Dzień drugi
Boję się jak diabli.
Płyniemy na zachód. Mój strach zaczyna się potęgować, siedzę więc zamknięty w kabinie i udaję, że piszę. Pióro w zaciśniętej dłoni odznacza się nierówną linią pozostawianą przez stalówkę. Jej złote ostrze delikatnie tatuuje celulozowe włókna.
Przyłapałem się na tym, że rysuję ryby. Tysiące rybek nabazgranych bezwiednie na kilkudziesięciu kartkach papieru pływa pomiędzy niepokojącymi kleksami.
Skąd te kleksy? Nie jest to normalne. Rozwiesiłem kartki na ścianach. Teraz kajuta wygląda znacznie lepiej.
Przyszedł pierwszy oficer po dalsze instrukcje. Kazałem mu iść w cholerę. Gdy pracuję, nie należy mi
przeszkadzać.
Niepokoją mnie kleksy.
Dzień trzeci
Boję się jak diabli.
Dalej płyniemy na zachód. Postanowiłem wziąć się w garść. Wyobraziłem sobie że jestem rączką od patelni i w południe wyszedłem z kabiny. W oficerskiej mesie zjadłem obiad. Kadra patrzy na mnie dziwnie. Na pytanie - czy mlaskam przy jedzeniu? - nie uzyskałem odpowiedzi.
Poleciłem pierwszemu kontynuować kurs i po skonsumowaniu deseru wróciłem do siebie.
Budyń był wyśmienity, wezwałem więc kucharza, udzielając ustnej pochwały. Przy okazji zamówiłem dodatkowe porcje pysznego rarytasu.
Niepokoją mnie kleksy.
Dzień czwarty
Boję się jak diabli.
Coś mi zaszkodziło. Co kilka minut biegam do ubikacji. Na szczęście tylko raz nie zdążyłem w porę zdjąć spodni.
Wezwałem do siebie kucharza. Zrobił dziewięćdziesiąt pompek i trzysta przysiadów. Nie pomogło. Dalej biegam do ubikacji. Pocieszające jest to, że mam dzień z głowy. Nie muszę myśleć o tym gdzie się znajduję. Rybki na ścianie wyglądają prześlicznie.
Niepokoją mnie kleksy.
Dzień piąty
Boję się jak diabli.
Przyleciał spanikowany oficer nawigacyjny.
Zameldował, że straciliśmy ,,oczy i uszy” okrętu. Komputery przestały działać, sonar zastrajkował, a nowoczesne systemy radiolokacji totalnie zwariowały. Powiedziałem, żeby nie zawracał mi głowy pierdołami.
Niepokoją mnie kleksy.
Dzień szósty
Boję się jak diabli.
Bez pukania wtargnął pierwszy oficer. Przerażenie w jego oczach poraziło mnie strachem, który natychmiast mi się udzielił. Drżącym głosem obwieścił wyciek w reaktorze, grożący unicestwieniem okrętu. Poziom napromieniowania zagrażał życiu, a co najgorsze podwodny kolos przestał reagować na polecenia wydawane ze sterowni. Schowałem się pod kołdrę, obgryzając paznokcie.
Kleksy przestały mnie niepokoić.
Dzień siódmy
A niech to wszyscy diabli.
Bezwiednie opadamy na dno. Woda wlewa się przez mikroskopijne nieszczelności, wypełniając poszczególne segmenty łodzi. Elektroniczny system rozmieszczenia balastu zawiódł, podobnie jak ręczny system pomocniczy.
Ubrałem się w galowy mundur. Czyniąc ostatnie zapiski w dzienniku, rozglądam się po kajucie...
Rybki na ścianie wyglądają prześlicznie. Dobrze, że kleksy przestały mnie niepokoić.
Muszę spełnić swój obowiązek. Jestem niezbędnie potrzebny w kabinie dowodzenia.
Nie wiem czy nastanie dzień ósmy?
**********
Na stanowisku dowodzenia, panowała absolutna cisza, jeśli nie liczyć świstu powietrza wychodzącego z balastowych zbiorników. Kapitan pokonując opór wody stanął na
flagowym mostku, będącym najwyższym punktem pomieszczenia.
Wyprostowany jak struna, przyłożył otwartą dłoń do daszka marynarskiej czapki. Nawet gdy woda zalewała mu oczy, nie zmienił przyjętej pozycji.
Rozpierała go duma, gdyż wiedział, że jest w tym kraju jedynym odpowiednim człowiekiem na właściwym stanowisku.