EDITE. Nowe bity, stare historie
Marcin Kulwas
„W połowie drogi między sztuką i rozrywką" ...jest camp. To określenie rodem z Ameryki, dotyczy artystycznych aktywności (sztuki plastyczne, film, muzyka, literatura itd.), które w sposób ironiczny, z mniej lub bardziej ukrytym dystansem, wykorzystują formy ekspresji uważane za przesadne, pretensjonalne, banalne, nawet w złym guście. Camp często mylony jest z kiczem, a praktycznie jest jego przeciwieństwem: o ile ten drugi dotyczy nieudolnej imitacji czegoś wartościowego, o tyle ten pierwszy właśnie niesie ze sobą prawdziwą wartość artystyczną i refleksję uzyskane za pomocą pospolitych, pozornie mało ambitnych środków. Za klasyczny przykład może posłużyć Andy Warhol i jego pop-art, m.in. z pracami inspirowanymi zupkami Campbella.
Na styku „kultury masowej" i „sztuki wysokiej" musi iskrzyć i nic dziwnego, że rozmaici twórcy widzą w tym materiał dla siebie. Nie inaczej jest w naszym przypadku i choć trudno naszą twórczość uznać za typowy camp (za mało przesady, za mało ironii), to jednak jesteśmy blisko idei „uszlachetniania" rzeczy trywialnych. Założyliśmy sobie, że gramy „muzykę klubową" (z uwagi na spodziewane miejsca prezentacji), ale w taki sposób, żeby pod pozorem rozrywki przemycić emocje, które nie ulecą ze słuchaczy/widzów zaraz po wyjściu z koncertu.
http://www.youtube.com/watch?v=VlbRnH8L2Us&feature=youtu.be
EDITE - Kufer Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Zacznijmy od rytmu. Ciągle mam w głowie słowa Iana Andersona, lidera już trochę zapomnianego Jethro Tull, który w udzielonym Piotrowi Kaczkowskiemu wywiadzie stwierdził, że od tego zaczyna się KAŻDA, nawet najbardziej wysublimowana muzyka - zawsze będzie to pierwotny taniec wokół ogniska, celebracja życia i śmierci. A taniec, trans nie może istnieć właśnie bez rytmu, podświadomego pulsu... Dalej elektronika - syntetyczne brzmienia doskonale oddające alienację i sztuczność we współczesnym świecie. A przeciw nim nieokrzesana, czasem chaotyczna gitara - symbol tych emocji, które w nas jeszcze pozostały. Niestety też elektronicznie przetworzona, tak jak współczesna technologia coraz bardziej przetwarza nasze wzajemne relacje, sprowadzając je do wpisów w portalach społecznościowych, cyfrowych zdjęć, zdawkowych sms-ów itp.
Muzyka pozostanie jedynie zbiorem mniej lub bardziej atrakcyjnych dźwięków, jeżeli nie znajdzie swojego kontekstu. U nas ten kontekst dają teksty i towarzyszące występom zdjęcia. Mieliśmy szczęście, że zaczęliśmy współpracę od „Pieśni według Schulza", gdzie świetne teksty Leszka Pietrowiaka same nadawały odpowiednią dynamikę kolejnym utworom. O wiele trudniej było znaleźć materiał literacki odnoszący się do współczesności. Niestety, ilość nie sprzyja jakości (biorąc pod uwagę obfitość rozmaitej twórczości w sieci) i trudno jest znaleźć „dobre pióro", które sprawnie i z sensem przekaże w zwięzłej formie tekstu piosenki jakąś obserwację świata, prawdę o człowieku (czy w ogóle ktoś jej jeszcze szuka?). Po kilku miesiącach przeszukiwania internetowych wpisów udało się znaleźć poetkę z Katowic, która spełniała powyższe warunki. Czasem jej poezja może wydać się zbyt delikatna i zwiewna do naszych ciężkich brzmień, ale wtedy z pomocą przychodzi aktorska intuicja i emocjonalność Edyty. Jej interpretacje nie są jednoznaczne, często przewrotnie wiodą słuchacza w zupełnie nieoczekiwaną stronę... I co najważniejsze, Edyta nie jest typem zimnej profesjonalistki, która tylko zmienia sceniczne role. Przed mikrofonem nie jest aktorką - jest wokalistką z aktorskim doświadczeniem.
A czego nie da się wyrazić śpiewem, trzeba dopowiedzieć obrazem. Nie chodzi o kolejny sceniczny gadżet. Zdjęcia to tak samo ważny element „nowych bitów", ostatni puzzel w naszej układance. Tym razem z pomocą przyszła nam studentka ASP z Warszawy. I znowu mamy do czynienia albo z ilustracją tekstu, albo z kontrastem, który tworzy z tekstem/śpiewem i muzyką nową emocjonalną przestrzeń, dla której przymiotnik „kobiecy" nie jest tylko pustą fasadą.
http://www.youtube.com/watch?v=uVuaeoK430Y&feature=youtu.be
EDITE - Creme brule Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Technologie cyfrowe, łatwość w powielaniu dzieł i powszechny dostęp do informacji stwarzają przekonanie, że „wszystko już było". Mnogość opcji spędzania wolnego czasu dodatkowo sprawia, że bardzo trudno twórcom przyciągnąć uwagę potencjalnych odbiorców, szczególnie, gdy działalność tych pierwszych wymaga refleksji i choćby minimalnego emocjonalnego zaangażowania ze strony tych drugich. Nie są to warunki ułatwiające zadanie twórcom, ale z drugiej strony to olbrzymie możliwości, o których w przeszłości można było pomarzyć. „Każde zagrożenie to szansa" - uczą wykładowcy na zajęciach z marketingu, choć może lepiej powołać się na Ludwika Flaszena, współpracownika Jerzego Grotowskiego, którego słowa wspominał: „Jednostka wybitna powinna spełnić się w warunkach, jakie są jej dane. Przebić się jak motyl wychodzący z poczwarki. Ocalić swoje wewnętrzne przeświadczenia, projekt siebie, to, kim się jest, wedle swej najlepszej wiary. A to wszystko nie jest oczywiste, nie jest dane, jest procesem." Ktoś może pomyśleć, że w tym przypadku powoływanie się na legendę teatru eksperymentalnego to przesada (ach, ta uwaga o wybitnej jednostce). Ale przecież chyba o to chodzi: by być otwartym na nowe doświadczenia, by czerpać z różnych inspiracji, czasem bardzo od siebie odległych. I tak wracamy do punktu wyjścia z nadzieją, że na scenie przynajmniej próbujemy - jako EDITE - stworzyć coś świeżego, intrygującego.
EDITE - Nowe bity, stare historie
Edyta Janusz-Ehrlich - śpiew
Marcin Kulwas - gitara, loopy
Arkadiusz Krawiel - syntezator, cymbały
Lucyna Kołodziejczyk - teksty
Zuzanna Gąsiorowska - zdjęcia
www.edite.pl
http://www.youtube.com/watch?v=qxBkV4xYaq8
Koncert "Edite" Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.