Na niewielkiej łące skupia całe wielopokoleniowe rodziny, które wsłuchują się w melodie i słowa czasem całkowicie dla nich niezrozumiałe. Globaltica jest czasem, miejscem i atmosferą łączącą tak różniących się między sobą ludzi. Poszerzając własną definicję kultury przyjmujemy w większości elementy związane z naszą rodzimą tradycją i rzadko kiedy mamy okazję porównać ją z bogactwem innych tradycji kulturowych. Gdyńska Globaltica jest rzadko spotykaną płaszczyzną poznania z indywidualnością pochodzącą z odległych zakątków świata.
Doświadczając innych kultur zyskujemy szerszą perspektywę, która pozwala nam patrzeć na otaczający nas świat w inny sposób. Szczególnie w Polsce, państwie monokulturowym, inna tradycja kulturowa wzbudza zainteresowanie. Nieograniczona przez dziedziny poszerza nasze horyzonty. Czasami wydaje się trudna do zrozumienia, innym razem po prostu dziwna.
W pierwszy sierpniowy weekend w Parku Kolibki mogliśmy zbliżyć się do tak odległej od europejskiej kultur jak afrykańska czy azjatycka. Wszystko za sprawą muzyki, która na jednej scenie połączyła Tauregów, Estończyków, Portugalczyków oraz Polaków.
Bogaty program Festiwalu oprócz wystawy fotograficznej oraz projekcji filmowych oferował możliwość uczestniczenia w warsztatach śpiewów alikwotowych czy tradycyjnych tańców estońskich i ukraińskich np Labajalg. Pośród różnorodnych propozycji najważniejsza były wydarzenia muzyczne. W ciągu sześcioletniej tradycji ta sekcja festiwalu zbudowała jego tożsamość.
Pierwszy dzień Globaltiki otworzyli gospodarze czyli jedyna polska formacja uczestnicząca w festiwalu. Bubliczki, które wcześniej ukrywały się pod nazwą Cashubian Klezmer Band zgromadziły pod sceną liczną publiczność. Przyciągały ciekawymi rytmami. Aż trudno było uwierzyć, że tak młode osobowości potrafią tworzyć muzykę tak „bogatą” w nietypowe rozwiązanie. Dynamiczne melodie i lekka konwencja jaką przybrali od pierwszych chwil wprowadziła słuchaczy w radosny nastrój całego festiwalu.
Po wielu „bubliczkowych” bisach i uwolnieniu ich od publiczności na scenie pojawił się konglomerat ukraińsko-estoński. Pod wodzą charyzmatycznego Ruslana Trochynskyiego przestrzeń, która powinna być sceną, rozrosła się, zajmując zajętą przez publiczność łąkę. Folkowe melodie wygrywane przez tradycyjne gruzińskie i nadbałtyckie instrumenty wciągnęły do tańca większość zgromadzonych pod sceną ludzi. Zespół wokalem oraz rytmem wygrywanym przez nordyckie instrumenty perkusyjne do tańca porwał tłum. W rzeczywistości odwaga publiczności często umyka, tym razem żywiołowość tańca skupiła i przyciągnęła większość uczestników. Osobowość zespołu Svjata Vatra tworzy bogactwo aranżacji tradycyjnych utworów.
Foto: Tomasz Cieślikowski
Połączeniem estetyki muzycznej dwóch kontynentów rozpoczął się koncert kolejnego zespołu. Kel Assouf w ciągu kilku chwil zbudował więź pomiędzy odbiorcami ich muzyki a nimi samymi. Pomimo językowej bariery, publiczność intuicyjnie rozumiała ukryty w dźwiękach przekaz. Zmieniając tempo utworów zespół spajał tradycje muzyczne Mali, Nigru, Algierii, Mauretanii czy Burkina Faso. „Syn pustyni”, „syn nieskończoności” i „syn samotności” czyli Kel Assouf zburzył kulturowe bariery tworząc akustyczną jedność, którą dzielił się z publicznością.
Ostatnim wykonawca wieczoru był Bonga, żywa legenda afrykańskiej sceny muzycznej. Łącząc w sobie smutek fado oraz energie afrykańskiego rytmu zakończył swoim występem pierwszy dzień
festiwalu.
Drugi dzień Globaltiki otworzył głos czyli po persku Sedaa. Projekt łączący tradycyjną muzykę Mongolii z brzmieniem Orientu. Podstawę ich kompozycji tworzą akustyczne brzmienia pochodzące z różnorodnych instrumentów ludowych oraz tradycyjne sposoby śpiewu. Publiczność usłyszała charakterystyczną wokalizę, która jest tradycją od setek lat kultywowaną przez społeczność mongolskich nomadów. Polega ona na wydobywaniu kilku tonów jednocześnie. Niskie gardłowe brzmienie czyli kargyraa oraz zadziwiający harmoniczny śpiew alikwotowy zwany hömii lub khoomei stworzył ścianę bardzo emocjonalnych kompozycji. Mieszając się z odgłosami cymbałów,
perkusjonaliów i tradycyjnych instrumentów Sedaa podzieliła się z publicznością swą orientalna energią.
Foto: Tomasz Cieślikowski
Marovany, kabosy czy katsa mogą brzmieć jak nazwy egotycznych owoców. Mieszkańcom części Afryki oraz Madagaskaru kojarzą się jednoznacznie z tradycyjnymi instrumentami. Podczas występu Kilemy publiczność miała okazję usłyszeć jak brzmi prostokątna skrzynka złożona z materiałów z odzysku, połączona z dwunastoma strunami zrobionymi z linek hamulców rowerowych-tradycyjne instrumentarium. Kilema oprócz wykonanych samodzielnie instrumentów wniósł na scenę przede wszystkim ducha afrykańskiego kontynentu. Malgasze zamieszkujący "czerwoną wyspę" okazali się niezwykle mili i charyzmatyczni, wciągając słuchaczy w złożoną stylistycznie muzykę Madagaskaru. Dźwięki, które w ich tradycji odzwierciedlają burzliwą historię wyspy, dostarczyły słuchaczom wielu emocji rozpiętych pomiędzy smutkiem a radością.
Zachowując żywą dynamikę dźwięków, w drugim dniu festiwalu, pojawił się również zespół z bliższego nam kręgu kulturowego. Besz O Drom zaprezentował muzykę bałkańską choć zagraną przez Węgrów. Formacja pochodząca z Budapesztu połączyła nowoczesną elektronikę z melodią ludowych utworów. Przyozdabiając jazzową stylistykę ornamentami bałkańskimi stworzyli eklektyczne lekkie kompozycje. Zespół uciekał od przewidywalności w improwizację. Wykorzystując umiejętności instrumentalne i wyobraźnię muzyczną członków zespołu, usłyszeliśmy bałkańsko-węgierski folk.
Gwiazda wieczoru, zespół Juan de Marcos Afro-Cuban All Stars, uświadomił chyba wszystkim widzom, że starość to indywidualna postawa w stosunku rzeczywistości. Pomimo podeszłego wieku niektórych członków składu, tworzą oni wciąż dynamiczną muzykę, zamkniętą w kubańskich rytmach. Pod wodzą Juana de Marcosa Gonzáleza gwiazdy łączą śpiew, wirtuozerską umiejętność gry i taniec budując kompletne widowisko. Dzięki ukrytej w tradycyjnych melodiach żywiołowości, słuchacze włączają się w kilkudziesięcio-minutowy "karnawał" urządzany na scenie przez Kubańczyków.
Klamrą zamykającą Festiwal była Perunika Trio. Pochodząca z południowej Bułgarii formacja złożona z trzech kobiet nostalgicznymi harmoniami wprowadzała słuchających w świat tradycji znad Morza Czarnego. Głosem rozbitym na troje, wokalistki wracają do tradycyjnych regionalnych pieśni, uwspółcześniając je odważnymi aranżacjami. Aby zamknąć formę występu, jedna z nich pomiędzy utworami wypełniała przerwy słowem o tradycjach ludu Bułgarów.
Ostatnim elementem, który zamknął coroczny festiwal byli cyganie DHOAD czyli artyści z Radżastanu, "miejsca kojarzonego z dziką pustynią Thar, bajecznie bogatymi maharadżami i pałacami z baśni z tysiąca i jednej nocy". Ogniem i melodiami rozpiętymi pomiędzy medytacyjne ragi i taneczne kompozycje urzekła publiczność. Wykonawcy, którzy angażują do swoich występów fakira, tancerki i zaklinaczy ognia zaczarowała publiczność. Podsycając atmosferę występu zbydowała miłe napięcie przesycone ciekawością o dalszą drogę spektaklu.
Wrażenie różnorodności i otwartości jaką prezentuje Globaltica po jej zakończeniu pozostawiła tęsknotę za ledwo zakończonym „świętem kultur świata”.
Foto: Tomasz Wilary