25.03.2011, godz. 20:00
klub Żak
bilety: 10/15/20/30 zł.
Spięty nie ograniczył się do przygotowania tekstów i muzyki, tylko całość w zasadzie sam nagrał (nie licząc ukulele i akordeonu) i w większości wyprodukował. W efekcie otrzymujemy bardzo spójne dzieło.
HUBERT „SPIĘTY” DOBACZEWSKI - muzyk, kompozytor, poeta, filozof, satyryk, prowokator i żeglarz - przedstawiać go nie trzeba. Wraz z zespołem Lao Che, którego jest kapitanem, stał się niekwestionowanym liderem polskiej sceny alternatywnej. W końcu jednak przyszedł czas, by spróbować się również jako sternik, bosman i zwykły majtek w jednym, by bez oddanych kompanów, zmierzyć się z niespokojnym ogromem oceanu dźwięków. Efektem tego rejsu jest solowy debiut, album koncepcyjny Antyszanty (2009).
Niech sceptyków knajpiano-szantowych, a są i tacy, nie odstrasza ten tytuł. Uznajmy, że jest to nowy gatunek muzyczny - Anty'n'Anty. Powiedzieć, że żeglarskie pieśni są wyłącznie punktem wyjścia dla dalszych eksperymentów to tak, jakby nic nie powiedzieć. Spięty pewną ręką prowadzi swój okręt, nie unika niebezpiecznych wód i z wrodzoną sobie pewnością wierzy, że żadne ograniczenia gatunkowe nie istnieją. Baksztagiem umocnił gitary i minimalistyczny puls, folkowe i elektryczne naleciałości, a całość okrasił siarczystymi tekstami, udowadniając tym samym, że nie straszne są mu nawet najgorsze sztormy. Obrazu morskiego wygi dopełnia wizerunek sceniczny artysty - sam obsługuje wszystkie instrumenty, jako szalony multiinstrumentalista i prawdziwe one-person show.
[trwarszawa.pl]
Oto więc Spięty zabiera nas w rejs. Choć sporo czasu spędzimy na poszukiwaniu tanich barowych uciech na lądzie, bo w końcu „nie ma to jak gorąca cipka i jeden głębszy” w „Opuszczonych portach”. Jak już znajdziemy się na morzu, to będziemy mieć masę czasu na przemyślanie życia i śmierci. No, ale o zabawie nie zapomnimy, w końcu za morski wysiłek się ona należy, a śmierć - cóż - „jak chłop nie je miętki, nie gamoń, nie pizda, to na przemijanie chłop takowy gwizda“. W szale zabawy wszystkim zażyczymy „Mele kalikimaka!”. I w sumie, „kurde, szkoda, że Cię tu dzisiaj z nami nie ma”. Tak, Spięty jak zwykle bawi się słowem i tematyką, mieszając niby poważne przemyślenia z rubasznym i jurnym humorem, wszystko to zalewając ironicznym sosem. Satyra króluje. Za to muzycznie bez fajerwerków - co nie oznacza, że źle. Ascetyczne aranżacje, łączące dźwięki instrumentów (głównie gitara i bębny, ale też ukulele, tamburyn, akordeon) z delikatną elektroniką. Wraz z warstwą werbalną daje to bardzo ciekawy klimat - czasem naprawdę czujemy się, jakbyśmy oczekiwali na rejs w jakiejś portowej spelunie. Daleko tu raczej do szant (może oprócz „Haba haba i ding ding dong”), widać, że to jedynie była inspiracja. Jakąkolwiek dynamikę usłyszymy w „Ma czar karma” i „Kalikimaka”. Ciekawostką są też rytmy reggae w zamykającym album „Szkoda”. Debiut solowy Spiętego wypada znakomicie. Z każdym kolejnym przesłuchaniem płyty w takiej ocenie się utwierdzam. Choć brak tu rozbudowanych aranżacji, to słowa rekompensują wszystko. Tekstów tych nie słucha się lekko i bezrefleksyjnie - zmuszają do myślenia; a najlepsze jest to, że ciągle można w nich odkryć nowe smaczki. Jak dla mnie: jeden z najlepszych albumów tego roku.
[Marcin Szczepanek | uwolnijmuzyke.pl]
Koncert zrobił piorunujące wrażenie. Po pierwsze Spięty jest doskonałym wokalistą obdarzonym jednym z najciekawszych głosów na polskiej scenie muzycznej. Poza tym jego szanty w wydaniu alternatywnym oparte są na pomysłowym żonglowaniu językiem, do czego zresztą przyzwyczaił nas już w twórczości Lao Che. Zdziwieni jednak mogli być ci, którzy płytę „Antyszanty” już dobrze znają. Bo słuchając ma się wrażenie, że ta płyta, chociaż pełna ironii, jest jednak poważna. A na koncercie co rusz publiczność wybuchała śmiechem i tą ironię było czuć ze zdwojoną siłą.
[Małgorzata Wieczorek | „Gazeta Wyborcza”]
Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska
Spięty (Lao Che) - Morże.Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj