Janina Wehrstein: Wolność mam w sobie

Opublikowano: 30.01.2011r.

Zapraszamy na pierwszy wywiad, inaugurujący oficjalnie działalność serwisu "Get up, stand up".

Piotr Wyszomirski: Co panią poruszyło podczas uroczystości jubileuszowej?

Janina Wehrstein*: Uroczystość była przemiła, bardzo się wzruszyłam. Zaskoczyła mnie ta inicjatywa, bo nie chodziło przecież o to, że skończyłam 80 lat, ale co robiłam przez te 80 lat.  A robiłam to samotnie. Nie było wielu takich ludzi, czasem trzeba było się sprzeciwić. Najbardziej wzruszali mnie młodzi ludzie. Dawałam im schronienie, pomagałam,  czasem wykupywałam ich z ZOMO. Niektóre zachowania tych młodych ludzi wiązały się z poszukiwania przygód, ale niektóre z przekonania, że tak się należy. Młodzi z Młodzieży Walczącej przeważnie nie chcieli iść do wojska. Wspierałam ich, organizowałam bezpłatnych adwokatów. Wzruszyłam się wczoraj, bo pamiętali o tym.

Co dzisiaj znaczy wolność? Myśli pani współcześnie kategoriami walki o wolność?

Nie. Tę wolność, że tak powiem, zdobyliśmy siłą w 1989 roku. Brałam wtedy udział w wyborach wolnościowych, do których zaangażował mnie Lech Wałęsa.  Dla mnie od tego czasu liczy się swoboda. Mam swoją wolność osobistą, wolność mojego, osobistego myślenia, swobodę mojego życia. Nie muszę się dziś obawiać, że gdy powiem, że coś jest czarne, a nie białe, ktoś pociągnie mnie do odpowiedzialności.

Nie spotkała się pani po 1989 roku ze złym rozumieniem wolności albo z próbą powiedzenia co jest białe a co jest czarne?

Oczywiście. Szczególnie od 2 lat ten podział w społeczeństwie jest bardzo duży z powodu partii politycznych. Co mnie uderzyło ostatnio, w telewizji oglądałam, jak ludzie śpiewali pod Pałacem Prezydenta ,,Ojczyznę wolną, racz nam wrócić panie”. Dla mnie jest to karygodne zachowanie. Ja wolność mam w sobie. Nawet w więzieniu nadal zachowałam swoją wolność myślową, osobistą, religijną. Zachowanie wolności to jest sprawa bardzo osobista.

Kiedyś pojęcia wojownika i patrioty były bardziej zrozumiałe i transparentne. Kto dla pani pozostał patriotą i wojownikiem? Na czym to polega?

Kwestia patriotyzmu jest dla mnie zasadniczą sprawą. Mój ojciec zginął w Katyniu i choć byłam mała, kiedy go aresztowano, to już od tego czasu, poprzez wojny, zawsze była to moja Polska. Kiedy wyszłam z więzienia w  1983 wciskano mi paszport, abym wyjechała za granicę jako osoba niewygodna dla ówczesnego rządu. Był to oczywiście paszport w jedną stronę. Wtedy właśnie przyjechał do Polski papież i wypuszczono nas z więzienia. Po wizycie papieskiej znowu mnie aresztowano.

Patriotyzm jest moim naczelnym myśleniem. Tego, co robi dzisiaj Solidarność, nie można porównywać z latami osiemdziesiątymi Gdy my walczyliśmy o wolność, byliśmy ludźmi autentycznie patriotycznymi. Chcieliśmy mieć inny rząd, inną Polskę, inny sposób życia. Niestety wiele z tego zostało. Nie odpowiada mi dzisiaj walka o władzę, walka o stołki. Patriotyzm to jest duża sprawa, trzeba go po prostu w sobie mieć, trzeba go czuć i wynieść z domu. Patriotyzm wynika z wychowania. Kształtowanie osobowości od najwcześniejszych lat ma znaczenie. Wiele osób wyjeżdżało, uciekało za granicę po wojnie, myśląc że w tym kraju będzie za trudno. Rodząc się w Polsce nikt nie obiecał mi, że będę miała łatwe życie. Jestem w tym kraju niezależnie od tego, czy to życie będzie łatwiejsze czy trudniejsze.

Podczas uroczystości jeden z zaproszonych gości powiedział, że gdyby miał o coś walczyć słusznego i być zamkniętym za to  w więzieniu, nie martwiłby się,  bo wiedziałby, że pani czuwa nad więźniami. Jak odebrała pani te słowa?

Po roku spędzonym w więzieniu, rok byłam na wolności i wtedy rzeczywiście bardzo intensywnie działałam w kierunku pomocy więźniom, aby nie mieli poczucia, że w więzieniu jest się samemu. Ja takiego uczucia nie miałam, bo wiedziałam, że mam rodzinę, która popiera mnie bez względu na poglądy czy sposób bycia. Później nie zawsze było to akceptowane, jak mówiłam na jubileuszu, niektórzy z mojej rodziny uważają to, co robię, za szaleństwo. Przecież można siedzieć i czekać, aż ktoś wszystko w kraju za nas załatwi. Ja zawsze intensywnie pomagałam. Byłam przedstawicielem Komisji Interwencji Porad Prawnych, pomagałam także więźniom w sposób materialny.  I tym, co byli w więzieniu, i tym, którzy byli na tzw. zadymach. Po mszach księdza Jankowskiego, kiedy szli pod jakiś pomnik czy na dworzec, zawsze iluś z nich było zatrzymywanych. Robiono kolegium i wystawiano grzywnę na przykład 50 tysięcy złotych albo wsadzano do więzienia. Ja ich potem wykupywałam właśnie z funduszy komisji interwencji. Pomagałam również rodzinom, którym więziono bliskich na dłużej.

Czy postawiła sobie pani kiedyś granice tej pomocy, pomocy więźniom, obcym ludziom?

Dzisiaj są to przede wszystkim sprawy roszczeniowe. Ludzie przychodzą z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy, pomoc materialną, odzieżową, szkolenia. Dzisiaj są bardziej samodzielni. Wtedy było zupełnie inaczej. Gdy przyjmowałam ich w poprzednim mieszkaniu, często czułam, że ktoś stoi na dole i obserwuje.

Jestem osobą odpowiedzialną. Jeżeli się czegoś podejmowałam, to liczyłam się z konsekwencjami. U ówczesnych więźniów politycznych nie spotykałam się z nagannym sposobem zachowania, to też były osoby odpowiedzialne, gdy przyjęły sobie jakieś zadanie opozycyjne. Opieka miała charakter szkoleniowy. Trzeba było umieć natchnąć tych ludzi nerwem odporności.

 A czy odmówiła pani kiedyś komuś pomocy?

W tamtych czasach nie. Dziś to co innego.

No właśnie. Wtedy więźniami politycznymi była elita intelektualna, dziś pani ma innych więźniów…

Zdecydowanie, nie chciałabym mówić - złodziei. Ja tylko wtedy odmawiam, kiedy naprawdę nie mam, skąd wziąć pieniędzy. Staram się pomagać dzieciom, dla nich najłatwiej znaleźć  pomoc. Ostatnio rozdawałam przez miesiąc artykuły szkolne. Nie udało mi się ich uzyskać od samorządu z Gdańska ( który bardzo źle mnie traktuje), ale udało mi się w inny sposób.

Czy jest pani  w stanie pomóc pedofilowi, gwałcicielowi, mordercy ? Gdzie jest granica pomocy?

Tacy do mnie nie przychodzą. Choć oczywiście jest ochrona danych osobowych. Pomagam tym, którzy naprawdę potrzebują. Miałam ostatnio nieprzyjemny incydent. Więzień z Klonowa groził mi , że przyłoży mi krzesłem, jeżeli nie dostanie pieniędzy. Nauczyłam się zachowywać w takich sytuacjach nerwowych. Przeszłam specjalne szkolenie, jak się zachować w sytuacji agresji ze strony drugiej osoby. Jestem sama na dyżurze, nie mam komórki, ale odpukać, nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś mi przyłożył. Jedna osoba na dwieście jest  bardzo agresywna.

Pani działania wzięły się przede wszystkim z tego, że polski system poradniczy, pomocniczy jest niewydolny. Państwo nie udziela takiej pomocy?

Tak, państwo przede wszystkim nie udziela takiej pomocy. Rodzina, jeżeli więzień dłużej siedzi, najczęściej się go wyrzeka. Najczęściej zdarzają się konkubinaty. Jeżeli mężczyzna dostaje 3 lata wyroku, dziewczyna nie będzie na niego czekać. Nierzadko są to rodziny patologiczne, dziewczyny znajdują nowych partnerów i układają sobie życie.

A jak jest z więźniarkami?

Kobiety nie przychodzą po pomoc. Teraz mam może dwie osoby na liście. Tak jak mężczyźni piszą do mnie z prośbą o pomoc, o artykuły do pisania, znaczki, tak kobiety nie proszą o nic. Są to najczęściej złodziejki i narkomanki. Nawet się z nimi spotykam, ale one sobie radzą  w inny sposób.

Ile jest w Polsce stowarzyszeń pomagającym więźniom?

Jest tylko jedno Stowarzyszenie Penitencjarne Patronat, ma siedem oddziałów. Do tej działalności nie ma chętnych. Wszyscy pracujemy społecznie, tylko zarząd główny dysponuje jakimiś środkami finansowymi. Od początku ,,Patronatu” w Gdańsku, od roku 1991, nigdy nie miałam nawet możliwości, żeby sobie zapłacić. Wręcz przeciwnie, muszę dopłacać.

Jaka jest specyfika kryminalna Trójmiasta?

Pojawiają się ogólne problemy. Agresja w domu, agresja wobec rodziny, alimenty, ale i te coraz rzadziej.

Brała pani udział w założeniu pierwszego Komitetu Obywatelskiego w Sopocie w 1989 roku. Jak to było?

Gdy zawiadomiono nas, że powstaje Komitet Obywatelski, ja się od razu zgłosiłam. Robiliśmy różne rzeczy: pełniliśmy dyżury, informowaliśmy, wspieraliśmy, namawialiśmy ludzi do wyborów, aby się angażowali. Niezależnie od Komitetu byłam skarbnikiem u Wałęsy, zbierałam pieniądze na wybory. Komisja wyborcza Solidarności pracowała do późnych godzin. Pewnej nocy włamano się do mojego domu. Gdy przyszłam, mieszkanie było splądrowane, zniszczone. Nikt niczego nie ukradł, nawet alkohol zostawili. Gdy poszłam na milicję, powiedzieli, że to musiały być Służby Bezpieczeństwa. Nie szukali złodzieja, bo wiedzieli, kto to zrobił. W 1988 roku razem z Małgosią  Gorczewską zamieszkałyśmy na plebanii u ks. Jankowskiego, gdzie udzielałyśmy różnej pomocy. Bałyśmy się wtedy, że ktoś przyjdzie i nas pobije, jeżeli będziemy przebywały w swoich mieszkaniach .Wszelkie nasze działania wolnościowe były przecież rygorystycznie odbierane przez władze.

 

Zbliżają się wybory**. W Sopocie jest dużo Komitetów Obywatelskich. Jest to pewien ewenement na skalę Trójmiasta. Sopot jest szczególnym miejscem aktywności obywatelskiej?

Będą wybory, jestem nawet w komitecie wspierającym Jacka Karnowskiego. Myślę, że działalność obywatelska w Sopocie jest zamieszana przez niepotrzebne spory.

Prezydenci powinni rządzić dożywotnio? Podoba się pani taka ordynacja wyborcza?

Skądże. Uważam, że prezydenci powinni rządzić 2 kadencje, nie dłużej.

Jak pani widzi dzisiaj obywatelskość? Pytam, bo w Gdyni aktywność obywatelska jest słaba. Na Festiwalu Organizacji Pozarządowych w Sopocie widzieliśmy ludzi, którzy są bardzo aktywni, ideowo nasyceni. W Gdyni czy w Gdańsku jest jednak inaczej.

Sopot jest miastem nietypowym, jest tu wiele osób inteligentnych, które wspierają miasto, wspierają kraj. Mają obywatelski sposób bycia, że trzeba samemu coś zrobić, nie czekać, aż ktoś za nas to zrobi. Myślę, że jest to społeczeństwo innej świadomości i myśli: to jest mój Sopot, to jest moja Polska, tu chcę żyć.

Ale pani nie urodziła się w Sopocie?

Nie, nie. Do Gdańska przyjechałam w 1946 roku, potem w czasie nauki mieszkałam we Wrzeszczu i pracowałam w Sopocie, ale zawsze chciałam mieszkać w Sopocie. Kiedy powstały spółdzielnie mieszkaniowe, żeby mieszkać w Sopocie, trzeba było mieć zezwolenie. Mój zakład pracy z Sopotu napisał zaświadczenie, że jestem bardzo potrzebna na miejscu i dostałam zezwolenie na mieszkanie w Sopocie. Zawsze chciałam tu mieszkać ze względu na klimat i morze.

A co zostało z idei Komitetów obywatelskich? Kiedyś mieliśmy wspólne idee…

Jak pan widzi, w Sopocie też rozleciał się Komitet Obywatelski, za mała była aktywność zarządu, za mało współpracowaliśmy z urzędem miasta, nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego tematu, nie włączaliśmy się aktywnie w samorząd.

Poświęciła pani swoje życie pomagając innym. Czy niczego pani nie żałuje?

Moje osobiste życie nie ułożyło się. Zawsze byłam zapracowana. Przyjechałam do Gdańska w 1946, skończyłam gimnazjum i zaraz musiałam pracować. Mieszkałam u ciotki, matki Baduszkowej, założycielki Teatru Muzycznego w Gdyni. Mój ojciec i matka Baduszkowej byli rodzeństwem. Po szkole chodziłam do pracy. Pierwsza moja praca to było klejenie kartek na żywność i buty.

Nie było na uroczystości mojej siostry. Zawsze różniłyśmy się w poglądach. Mając niespełna 18 lat uciekłam z domu z powodu agresji, jaka tam panowała. Od 18 roku życia pracuję na siebie. Oczywiście flirtowałam z chłopakami, ale zawsze byłam zapracowana. Moje życie nie ułożyło się, ale myślę, że to jest moja wina, bo miałam za duże wymagania. Chciałam być zawsze bardzo, bardzo kochaną, a to nie zawsze się udaje.

W 1986 kiedy razem z Beatą Szmytkowską   wychodziłyśmy z kolegium w Urzędzie Wojewódzkim, zostałam porwana na rewizję. To było w biały dzień, wzięli mnie za ręce i nogi i wrzucili do wołgi. Zdążyłam oddać Beacie torbę z nielegalnymi ulotkami. Na komisariacie zrobiłam scenę histerii, że zostałam okradziona. Funkcjonariusze byli ordynarni. Chcieli włamać się do mojego mieszkania, ale nie dostali pozwolenia od prokuratora. Na całe szczęście, bo akurat wtedy Ewa Tomaszewska przywiozła pod mój adres całą skrzynię książek z Warszawy do sprzedaży, oczywiście nielegalnych.

Myślę, że pani jak i my nie jest zadowolona z aktywności obywatelskiej Polaków. Czy ma pani jakieś rady, jak to zmienić? A może to się już nie zmieni?

Moim zdaniem kraj jest za bardzo upolityczniony. Może posłów powinno być o połowę mniej, może nie powinno być Senatu. Walka o stołki PO, PiS i SLD jest dla mnie obrzydliwa. Nie podoba mi się podział polityczny, to przywiązanie do stołków. Walka odbywa się także na posiedzeniach Rady Miasta. To silne upolitycznienie kraju  na najniższym szczeblu bardzo mi się nie podoba.

Czy Polacy potrafią korzystać z wolności?

Kiedyś tak, dzisiaj nie bardzo.

Czy mamy niezależne media?

Wiadomo, że media są polityczne.

A na poziomie lokalnym? Co zrobić, gdy zwykły obywatel spotyka się z jawną niesprawiedliwością ze strony wójta, burmistrza, prezydenta, urzędnika? Co robić, kiedy pójdzie się z tym do gazety, a gazeta nie napisze, bo nie chce popsuć sobie relacji z urzędem?

Też miałam takie sytuacje, pomimo tego, że jestem osobą trochę publiczną. Nie wiem, co z tym zrobić. W urzędach przejmują się nami tylko podczas wyborów.

Bilans zmian ostatnich 21 lat jest raczej gorzki niż słodki. Mieliśmy nadzieję na większe zmiany. Co zrobić, kiedy spotykamy się ze złym traktowaniem ze strony urzędów, funkcjonariuszy?

To jest bardzo trudne pytanie. Przez tyle lat nie wypracowaliśmy gestu dobroci, gestu pomocy przez duże „P”. Gdy idę do urzędu, to nie mogę liczyć na to, że ktoś mnie naprawdę wysłucha. Rozwiązaniem może być inna edukacja, szkolenie społeczeństwa, wolontariuszy. Samorządy również powinny szkolić urzędników. Być może problemem jest zbyt duże przywiązanie do pieniędzy. Obecna Solidarność, to też nie jest moja Solidarność.

Powiedziała pani, że podałaby pani rękę każdemu, kto poprosiłby o pomoc.

Mam taki chrześcijański obowiązek, który wyniosłam z domu. Mimo tego, że nie miałam oparcia z tej strony, to pomagałam Żydom i Żydówkom, w różnych sytuacjach życiowych. Ale nie wszyscy w mojej rodzinie są tacy. Myślę, że trzeba pomagać wszystkim. Są też trudne sytuacje, które wydają się nie do przeskoczenia, tu potrzeba dużej wytrwałości.

A jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość? Jest Pani pełna życia, energii. 

Nadal zdobywać pieniądze na pomoc tak, abym mogła trochę rozbudować moją działalność. Przenoszą nas do nowego lokalu w Sopocie od stycznia, ale jest nam bardzo trudno zdobyć pieniądze w Gdańsku. Z Urzędu Wojewódzkiego udaje się zdobyć pieniądze tylko na Dzień Dziecka i choinkę bożonarodzeniową.

Nie chce pani odpocząć?

Póki nie muszę, to nie. Ktoś się zdziwił, że jeżdżę samochodem, a bez samochodu nie dałabym przecież rady. Jako Amazonka po 20 latach od operacji wspieram dziewczyny, które przeszły mastektomię. Bardzo o siebie dbamy, wspieramy się. Mój telefon jest także telefonem zaufania dla Amazonek.

Kiedy myślę Gdańsk…

Miasto bardzo rozbudowane, z ambicją rozbudowania społeczeństwa. Moim zdaniem Gdańsk dba o społeczeństwo.

Kiedy myślę Sopot…

Sopot to mniejsza społeczność, jest to miasto bardzo rodzinne, znamy się, wspieramy. Jest mi bardzo bliskie.

Kiedy myślę Gdynia…

Gdynia to duże miasto z portem. Miasto, które jest oknem na świat. I żeby miało takie widoki zawsze.

 

Zobacz także:

[Wideo] Benefis Janiny Wehrstein

 

Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska

Benefis Janiny Wehrstein 4/4 . Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj

*Janina Wehrstein, ur. 30 IX 1930 w Stryju (obecnie Ukraina). Ukończyła liceum ogólnokształcące w Gdańsku (1967). 1968-1982 zatrudniona w Pracowni Konserwacji Zabytków w Gdańsku. Od IX 1980 w „S”. 14 XII 1981 członek KS w PKZ. 16 XII 1981 ciężko pobita przez ZOMO podczas demonstracji, do 24 XII 1981 przebywała w szpitalu, do III 1982 na zwolnieniu lekarskim; zwolniona z pracy. Od V 1982 swoje mieszkanie udostępniła na podziemną drukarnię, gdzie drukowano m.in. podziemne pismo „Gryps”. W VIII 1982 aresztowana, więziona w AŚ w Gdańsku, zwolniona w VII 1983 na mocy amnestii. Ponownie aresztowana w X 1985, zwolniona we IX 1986 na mocy amnestii. 1986-1988 prowadziła Komisję Interwencji i Porad Prawnych w Gdańsku. Pracowała dorywczo, zarabiała pisząc na maszynie. Od 1991 przewodnicząca oddziału gdańskiego Stowarzyszenia Penitencjarnego Patronat. Od 1996 na emeryturze. Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2006).

** Wywiad przeprowadzono przed wyborami samorządowymi w listopadzie 2010 roku.




Autor

obrazek

Piotr Wyszomirski
(ostatnie artykuły autora)

Każdy ma swoje Indie gdzie indziej