Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Nasz autor

obrazek

Zygmunt Pałasz
(ostatnie artykuły autora)

Isć trzeba - więc trzeba nam isć do nieba lub piekla bram....

Dwugłos pokadencyjny i przedwyborczy

Opublikowano: 15.11.2010r.

Dwóch z trzech najlepszych radnych w ostatnim, mamy nadzieję tylko w tej kadencji, felietonie. Czekamy na wypowiedź ostatniego najlepszego.

 

 

 

 

Trzej najlepsi radni mijającej kadencji. Od lewej: Bogdan Krzyżankowski, Zygmunt Zmuda Trzebiatowski, Marcin Horała.

Wszystkie Dwugłosy

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski*

 

4 lata później

 

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

 

To już cztery lata minęły, od czasu gdy pan redaktor Wyszomirski zaproponował mi pisanie comiesięcznych felietonów posesyjnych w ramach tak zwanego „Dwugłosu”. Dziś pora ten czas spiąć klamrą, podsumować i spointować.

Co się zdarzyło przez ten czas? Nie pora tu na podsumowanie tego, co zmieniło się w Gdyni, jakie inwestycje powstały, a jakie nie – i dlaczego. Skoro felietony dotyczyły głównie obserwowalnych przejawów życia rady miasta, to na nich właśnie należy się skoncentrować.

Ano, po pierwsze – wychowało się nowe pokolenie radnych: dynamicznych, rzutkich, twórczych i wnoszących coś ważnego do prac rady miasta. Do tego grona zaliczyć należy w pierwszej kolejności mojego dwugłosowego kolegę, Marcina Horałę, ale także Mariusza Bzdęgę czy Tadeusza Szemiota, czy wreszcie Bartka Bartoszewicza czy Asię Chacuk. I jakkolwiek bym nie oceniał niektórych akcji i pojedynczych zachowań niektórych radnych, to moim zdaniem dali ważną i dobrą zmianę w tej odmłodzonej mocno radzie. Nie zyskaliśmy może szczególnie mocnej opozycji (zwłaszcza rozpad środowiska PiS był spektakularny), ale w ramach poszczególnych dyskusji tematycznych koledzy z opozycji w różnych konfiguracjach się uaktywniali.

Po drugie – pojawiła się silna ekipa radnych, którzy w poprzedniej kadencji stali nieco bardziej z boku, w tej zaś wykonali wyraźny skok do przodu. Tu mam na myśli przede wszystkim Andrzeja Kieszka oraz Staszka Borskiego, którzy nie tylko stanowili bardzo silne ogniwo w ramach Komisji Gospodarki Komunalnej, ale także sprawnie i z pomysłem prowadzili własne komisje. Muszę powiedzieć, że godnym zwieńczeniem pracy Andrzeja w Komisji Statutowej była prezentacja sylwetek Macieja Płażyńskiego i Arkadiusza Rybickiego, nowych patronów ulic na pirsie dalmorowskim.

Po trzecie – rada pracowała sprawnie, owocnie i w dobrze zorganizowany sposób. Przewodniczący Rady do showmanów nie należy, ale uważam, że z obowiązku organizacji prac rady miasta wywiązał się sprawnie, zasługując na uznanie i podziękowania.

Po czwarte – transfery i zmiany. Oczywiście hitem transferowym było zasilenie przez radnych Grzegorza Bonka i Andrzeja Denisa klubu „Samorządności”, co z perspektywy czasu wydaje się właściwym posunięciem, ale i inne zmiany wzbudziły silne, choć krótkotrwałe, emocje: zarówno rezygnacja z funkcji wiceprzewodniczącego rady miasta przez Rafała Geremka, jak i odwołanie z funkcji przewodniczącego komisji zdrowia, opieki społecznej i rodziny Bogdana Krzyżankowskiego, czy rezygnacja radnego Ireneusza Bekisza z reprezentowania Gdyni w KZG, Arkadiusza Gurazdy z wice przewodniczenia komisji kultury. Warto wspomnieć wreszcie pracę rady w niepełnym składzie przez prawie rok, do momentu, gdy z objęcia mandatu zrezygnował Jacek Milewski, a na jego miejsce mógł wejść, z dużym pożytkiem dla rady, Andrzej Bień.

Po piąte – rada miasta bez reprezentacji lewicy. Znamienne to i w pełni zasłużone przez tę formację. Co ciekawe, dość prawdopodobna jest kontynuacja tego stanu rzeczy, bo nie wygląda na to, by środowiska lewicowe miały w Gdyni do zaproponowania nowy pomysł – zarówno na poziomie merytorycznym jak i personalnym.

Po szóste – dwudziestolecie samorządu. Wypada ono akurat w tym roku, zamykając klamrą nie tylko kadencję, ale i okres wszystkich poprzednich. W Gdyni widać wyraźnie sukces samorządu i jego możliwości, które, dobrze wykorzystane, pozwalają zapewniać miastu dynamiczny rozwój, a mieszkańcom - poczucie dobrej jakości życia.

Po ósme i ostatnie – dla mnie osobiście to bardzo udana kadencja. Nie tylko ze względu na ważne rzeczy, które przez te cztery lata wydarzyły się w mieście, a o których warto pamiętać (choćby realizacja Trasy Kwiatkowskiego, wyczekiwanej przez całe pokolenie), ale także dlatego, że miałem okazję kierować pracami najciekawszej chyba komisji rady miasta, w której obszarze zainteresowań znajduje się pewnie 90% tematyki najbardziej interesującej mieszkańców i w ramach tej komisji zrealizować wspólnie duży projekt – listę rankingową ulic gminnych, wreszcie odważnie rankingującą tematy do realizacji. Dla mnie ta kadencja była udana także dlatego, że mam poczucie osobistego wpływu na kilka kwestii dla mnie fundamentalnych, które były motywem przewodnim tej kadencji dla mnie (kwestia dostępności i przyjazności przedszkoli, kwestia żłobka, los konkretnych ulic, rozbudowa miejskiego placu zabaw, rewitalizacja Zamenhofa i Opata Hackiego). Cieszy mnie zarówno efekt mojego zaangażowania jak i docenienie samego zaangażowania, a tak odczytuję zarówno nagrodę dla Najlepszego Radnego przyznaną mi i dwójce innych radnych przez „Gazetę Świętojańską” jak i uznanie przez „Dziennik Bałtycki” za najaktywniejszego gdyńskiego radnego. To nie tylko mile łechce męską próżność, ale przede wszystkim dodaje energii i moblizuje do dalszej pracy.

To już ostatnie linijki tego felietonu. Wiem, że niektórzy je sobie cenili, innych one drażniły, a co niektórzy wprost wyrażali swoje nadzieje, że ich autor niedługo przestanie nękać ludzkość swoimi tworami. Tych ostatnich pragnę ucieszyć – tak, nastał ten czas, ten felieton jest ostatni. Dziękując gazecie za udostępnienie łamów i dobrą czteroletnią współpracę, chciałbym podziękować czytelnikom za lekturę, cierpliwość, wyrozumiałość i internetowe dyskusje, nierzadko ostre, a momentami nawet nieprzyjemne. O Gdynię warto się spierać, choć szkoda, gdy ten spór robi się nagle „ad personam”. W każdym razie – co złego, to nie ja. W lekkiej formie, jaką jest felieton, starałem się- subiektywnie, a jakże! - dzielić swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami. Dziękuję i życzę wszystkiego dobrego.

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

*Zygmunt Zmuda Trzebiatowski jest radnym okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia). Reprezentuje Samorządność.

 

trzebiatowski.blox.pl

 

Dwugłos

 

Marcin Horała*

Pokadencyjne refleksje

Marcin Horała

 

Na wstępie wypada przeprosić czytelników za jakość niniejszych rozważań. Powstawały w sposób szarpany w krótkich chwilach wykradzionych z i tak już śladowego w warunkach kampanii czasu na sen. Tym bardziej nie było już czasu na wygładzanie formy lierackiej tekstu. Daję więc tak jak jest, zbiór niedoszlifowanych ale szczerych refleksji.

Mówiąc o mijających czterech latach w największym skrócie, można stwierdzić tak: było ogólnie tak samo, ale w konkretach jednak nie tak samo. Chcąc napisać cokolwiek więcej trzeba dokonać wyboru zawężenia tematyki, bo nie sposób w krótkim artykule opisać całości funkcjonowania gdyńskiego samorządu. Ja tematykę zawężam do organów władzy samorządowej, przede wszystkim rady miasta.

Samorządność czy może raczej Pan prezydent Wojciech Szczurek osobiście nadal sprawował władzę niepodzielną i w gruncie rzeczy niekontrolowaną – to jest owo „ogólnie tak samo”, podstawowy pewnik lokalnej polityki.

Rada miasta spełniała rolę komitetu ds. formalizowania decyzji zapadających w urzędzie w oficjalne uchwały. Wielka w tym wina radnych Samorządności, ba – powiedziałbym, że o to właśnie mam do nich największy żal. Nie o to, że obóz władzy jako całość marginalizuje opozycję, jest odporny na argumenty, nawet nie o to, że celowo i z premedytacją duszone są wszelkie zalążki publicznej debaty na tematy lokalne. To wszystko sprawy nieprzyjemne ale mieszczący się w katalogu zbójeckiego prawa władzy do umacniania swojej władzy. Takie w końcu są żelazna prawa oligarchii. Zwłaszcza będąc politologiem z wykształcenia mogę takie praktyki krytykować ale mnie one nie dziwią ani nie wywołują negatywnego stosunku emocjonalnego.

Natomiast mam duży osobisty żal i zarazem dziwię się radnym Samorządności, że w obrębie obozu władzy zupełnie nie mają ambicji wybicia się na podmiotowość. Może to uboczny efekt wciskania ludziom propagandowego kitu o apolityczności lokalnej polityki. Do ugrupowania Samorządność przyciągane są osoby, które na serio wierzą w taką koncepcję i wyżywają się w zabieganiu o załatanie dziury czy posadzenie kwiatków – a zupełnie brak im zmysłu lokalnego polityka który chciałby współdecydować o kluczowych, strategicznych dla miasta decyzjach. Dodajmy do tego mechanizm rozprowadzania list przez członków kolegium prezydenckiego – a co za tym idzie wciąganie do rady ludzi o mizernym poparciu społecznym. W efekcie większość klubu Samorządność stanowią osoby nie mające ani wystarczającego zaplecza ani formatu do odgrywania roli innej niż pudło rezonansowe prezydenta i wyżywaniu się w rozwiązywaniu drobnych bolączek, jak nie przymierzając słynna swego czasu Zofia Grzyb. Po nazwiskach krzywdy robił nie będę ale wystarczy rzut oka na wyniki wyborów oraz np. protokoły z sesji żeby namierzyć o kogo chodzi.

Są również podmiotowi radni Samorządności. Można się z nimi zgadzać lub nie, można tego czy owego lubić lub nie lubić – ale jest sens przekonywać i rozmawiać. Cóż z tego, skoro bardziej liczebne samorządnościowe bagno (nie w sensie określenia wartościującego tylko terminu politologicznego) i tak ich przegłosuje w razie czego na klubie zgodnie z wolą Pana prezydenta.

Pytanie czy władza pozbawiona realnej kontroli zewnętrznej (kondycja lokalnych mediów to osobny temat) jak i wewnątrzorganizacyjnej może działać dobrze? Opowiem przewrotnie, że może, ale na pewno z taką kontrolą działałaby lepiej.

A co z kontrolą zewnętrzną? Tą sprawować powinna opozycja oraz lokalne media. Od razu stwierdzę, że zdecydowanie lepiej oceniam opozycję. W sposób naturalny podzieliła się na opozycję „parlamentarną” i pozostałą. Ugrupowania opozycyjne nie mające swoich przedstawicieli w radzie miasta oczywiście znalazły się w znacznie trudniejszej pozycji. Siłą rzeczy do szerszej opinii publicznej przebijały się tylko najbardziej radykalne zachowania, których nie zabrakło. W rezultacie opozycja pozaradnowa jawić się mogła mieszkańcom jako głośni a jałowi „protestanci”. Nawiasem mówiąc, w znacznej mierze trafnie.

Co innego opozycja mająca przedstawicieli na forum rady. Miała oczywiście swoje wzloty i upadki (z których największym był rozpad klubu PiS zanim właściwie na dobre się dotarł i zaczął funkcjonować) – ale generalny obraz jest pozytywny. Zarówno na polu drążenia błędów i zaniedbań władzy jak i na polu proponowania alternatywnych rozwiązań w zarządzaniu miastem. Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia, wycinka lasu na Oksywiu, remont szkoły na Chwarznie, stacja benzynowa na Bursztynowej – to wszystko sprawy poruszane przez PiS i/lub PO w sposób w miarę konsekwentny i w miarę sprawny (choć oczywiście nie bez pewnych uchybień, zdażało się pewne tematy przegrzać a inne niedogrzać).

Również na polu proponowania alternatyw było całkiem nieźle. Dwie duże zmiany jakościowe tej kadencji – reforma rad dzielnic oraz rozpoczęcie procesów rewitalizacyjnych – wyszły z kręgów opozycyjnych. Uratowanie realnego charakteru obywatelskiej inicjatywy uchwałodawczej czy złagodzenie represyjności strefy płatnego parkowania również są warte wspomnienia.

Cóż jednak z tego, skoro – w sensie znaczącym wyborczo – nikt o tym nie wie. Decyzje takie jak chociażby reforma rad dzielnic, do których Samorządność została, jakby powiedzieli Amerykanie „dragged kicking and screming” (wolne tłumaczenie: zmuszona mimo krzyków i wrzasków), będą w społecznym odbiorze zaliczone jako kolejny sukces władzy. Generalnie co się dzieje w Gdyni dobrego to zasługa Samorządności i Pana prezydenta osobiście – a co się dzieje w Gdyni złego to wina rządu, partii politycznych, poszczególnych urzędników (za których zwierzchnicy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności) i kogo tam jeszcze da się przyszyć – tylko nie Samorządności i prezydenta.

To właśnie kamyczek do ogródka lokalnych mediów, czy może raczej ich braku poza internetem. Sama chociażby sprawa Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia to powinien być temat żywy przez rok, rodzący serię analitycznych artykułów oraz newsów relacjonującyh postępy w sprawie. Oczywiście tak się nie stało i znów artykuły o tym że wichura przewróciła drzewo albo pies pogryzł babę okazały się ważniejsze. Plus artykuły w mojej ulubionej gazecie o tym że radni dostają diety a w tym czasie pani Janina nie ma na leki.

Dlatego kopernikańskim przewrotem w lokalnej sytuacji politycznej byłaby nawet nie zmiana owej sytuacji jako takiej – tylko pełne i systematyczne docieranie do opinii publicznej z informacjami o niej. Nie bez przyczyny Samorządność od zawsze zapierała się rękami i nogami przed jakimikolwiek transmisjami obrad rady miasta – to przykład pierwszy z brzegu.

W sensie stricte politycznym takim przełomem byłaby utrata przez Samorządność samodzielnej większości w radzie miasta. Koalicja S-PiS, S-PO, wielka koalicja lub wariant rumski – to wszystko byłyby sytuacje lepsze od obecniej. Chociażby dlatego że zawsze możliwa byłba zmiana jednego wariantu na inny a to dawałoby większą płynność, aktywność i nastawienie na bodźce zewnętrzne całego układu. Nie byłby sytuacji z gatunku „nie mamy pana płaszcza i co nam Pan zrobi” – „i tak zawsze was przegłosujemy więc możecie sobie gadać, pisać projekty i stawać na rzęsach”.

My opozycja, dążymy oczywiście do takiego przewrotu już w najbliższych wyborach. Niemniej musimy się zastanowić co robić nawet gdyby nie udało się go uzyskać. W największym skrócie robić swoje. Śledzić wpadki władzy i proponować alternatywę programową - tylko bardziej. Przede wszystkim bardziej komunikatywnie, tak żeby przy całej nędzy lokalnego środowiska medialnego jednak czasem się do ludzi przebić z jakimś przekazem. Trzeba też zwykłą codzienną orką budować siłę i rozpoznawalność lokalnych liderów. Mam nadzieję że np. wyniki PiS w okręgu nr 2 czy PO w okręgu nr 3 pokażą, iż indywidualna aktywność jest nagradzana wyborczo przez lokalną społeczność nawet wbrew ogólnomiejskim trendom politycznym. W ogóle, mówię to wielokrotnie moim kolegom z PiS, nas nie stać na bierność. Mamy przeciw sobie media i inne ośrodki kształowania lokalnej opinii (niejako podwójnie – raz w ogólnopolskim trendzie antypisowskiam a dwa w lokalnym trendzie antyopozycyjnym) mamy kilkukrotnie mniej sił i środków, zwłaszcza pieniędzy – nadrobić możemy tylko własną pracą. Jeżeli wiesza się plakaty codziennie w porach kiedy konkurencja już poszła spać, i rozdaje ulotki codziennie w porach kiedy konkurencja jeszcze nie wstała – można osiągnięć sukces nawet mając wiatr w oczy. Zasadę opisałem na przykładzie kampanii, ale odnosi się do całej aktywności politycznej w trakcie kadencji. Znów – mam nadzieję że wyniki wyborów w moim okręgu potwierdzą tą tezę.

A może wręcz przeciwnie – może niepodzielna i niekontrolowalna władza Samorządności jest po prostu dobra dla Gdyni? No cóż, mogę sobie wyobrazić władzę gorszą a nawet znacznie gorszą. Mimo to władza niepodzielna i niektrolowalna niemal ze swojej istoty nie jest władzą działająca optymalnie. Wątpiących odsyłam chociażby do przeanalizowania losów Meksyku pod rządami Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (może ze względu na miękki kult jednostki trafniejszym odniesieniem może być Jedna Rosja). Lord Acton też swego czasu trafnie zauważył do czego prowadzi władza absolutna.

Coś jednak napawa optymizmem w kontekście mijającej kadencji. Warto być radnym koalicji rządzącej bo wtedy ma się polityczny instrument zmiany miasta na lepsze. Dobrze być radnym opozycyjnym wobec władzy zmuszonej do koalicji – bo chociażby poprzez stałą groźbę odwrócenia sojuszy ma się instrument zmiany pośredniej. Ale nie jest całkiem źle również być radnym opozycyjnym w sytuacji władzy niepodzielnej i niepodważalnej. Nieraz wydawało mi się że z trybuny mówię do ściany tudzież do kilkunastu maszynek do głosowania – jakich bym argumentów nie użył i czy bym dyskusję wygrał czy przegrał wynik był z góry przesądzony. Po czasie okazywało się jednak że ktoś mnie i innych radnych opozycji słuchał i kilka naszych pomysłów odżyło z lekkimi zmianami albo i bez – ale ze zmianą autorstwa. Taka sytuacja może frustrować w aspekcie budowania sukcesu politycznego – ale daje dużą pozytywną motywację do działania w aspekcie realnego wpływania na miasto.

Jeżeli władza opiera się na polityce wizerunkowej to sprawne i mocne uderzenie jej po wizerunku w konkretnej sprawie – może spowodować że bardziej opłacalne wizerunkowo od wyciszania tematu stanie się przejęcie go jako swojego. To pośredni bo pośredni – ale również realny instrument wpływania na gdyńską rzeczywistość.

Tyle moich luźnych refleksji pokadencyjnych. Być może lepszym momentem do nich będzie chwila gdy będziemy znali podsumowanie kadencji w postaci wyniku wyborów.

www.horala.pl

*Marcin Horała w ostatnich wyborach samorządowych uzyskał mandat radnego z okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia).Reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość.