Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Problemem nie jest zadłużenie Sopotu, ale nietrafione inwestycje

Opublikowano: 04.11.2010r.

2 listopada, podczas debaty trzech kandydatów na prezydenta Sopotu w Teatrze Kameralnym, pojawiła się kwestia zadłużenia Sopotu. Według wypowiedzi Wojciecha Fułka, dług ten przekracza 60%, natomiast według Jacka Karnowskiego jest to tylko 21%. Skąd taka rozbieżność?

 

 

 

Wygląda na to, że wszystko zależy od tego, z czym się ten dług zestawi – czy porówna się go ze wszystkimi dochodami miasta (łącznie z dotacjami unijnymi), czy tylko z dochodami własnymi (podatki od nieruchomości, od osób fizycznych itd.) Nie wiem, jak kandydaci na prezydenta policzyli to zadłużenie, wydaje mi się jednak, że sedno sprawy tkwi w czym innym, niż w tych procentach. Dług Sopotu, na dziś, to nieco ponad 84 miliony złotych (choć  wkrótce może jeszcze wzrosnąć). Kredyty są zaciągnięte w kilku bankach, na różne okresy czasu i ich spłata oznacza wydatek mniej więcej 6-7 milionów zł rocznie, przez następne 10 lat. Czyli nie jest to tak dużo w skali roku, skoro dochody są na poziomie ok. 280-300 milionów. Problem z budżetem Sopotu nie polega więc na tym, że trzeba spłacać raty kredytów. Problem polega na tym, że wydatki są pochłaniane przez megainwestycje typu przystań jachtowa czy granitowe płyty na placu Przyjaciół Sopotu, które tak naprawdę nie są mieszkańcom potrzebne.

Budżet na przyszły rok nie zostanie uchwalony przez obecną radę miasta, ale już przez następną, najprawdopodobniej jeszcze w grudniu, tuż po wyborach. Bez względu więc na to, kogo wybierzemy do rady miasta, radni dostaną projekt budżetu po swoich poprzednikach, w którym rozpoczętych jest tak wiele inwestycji, że wolnych środków zostaje jedynie garść. Mniej więcej połowa budżetu Sopotu to wydatki stałe, czyli pensje nauczycieli, urzędników, rachunki za prąd itp., natomiast druga połowa to inwestycje. Wydatki inwestycyjne przyszły rok są już w większości zaplanowane, albowiem jest to kontynuacja realizowanych już projektów. Będzie to więc finansowanie modernizacji Opery Leśnej, przystani jachtowej, placu Przyjaciół Sopotu czy dróg dojazdowych do hali. Po zebraniu dziesiątkek milionów złotych, które pochłoną te projekty, zostaje niewiele na cokolwiek innego. Zaciąganie kredytów samo w sobie nie jest złe, rzekłbym nawet, że jest wskazane, jeżeli chodzi o sfinansowanie potrzebnej inwestycji. Gdyby chodziło o przestawienie Sopotu na energię odnawialną, o instalację kolektorów słonecznych czy zakup autobusów na biogaz, to pewnie sam byłbym za wzięciem kredytu, jeżeli byłoby to niezbędne. Ale na przystań jachtową? Wydać kilkadziesiąt milionów złotych po to, żeby móc popatrzeć na żaglówki i jeszcze, być może, do tego dopłacać co roku? Wolne żarty.