Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Trzy medialne zniesławienia

Opublikowano: 15.09.2010r.

Felieton Mirosława Nalezińskiego

 

 

 

 

Trzy medialne zniesławienia

Mirosław Naleziński


Niby żyjemy w wolnej Europie, ale ciągle nie bardzo wiemy, co można, a czego nie wolno lub nie wypada czynić w mediach.
Polskie media przekopiowały (i przetłumaczyły) artykuł o żonie pewnego brytyjskiego polityka, która z dużym zaangażowaniem poświęca się czynnościom pozamałżeńskim, które plasują tę panią w ekskluzywnej reprezentacji tzw. najstarszego zawodu - np. http://www.pardon.pl/tag/prostytutka.
Media podają pełne dane męża oraz jego żony (obecnie są w separacji). Ukazują również tę wątpliwą damę w stroju właściwemu tańcom przy rurze - pani jest sympatycznie uśmiechnięta, co nie zawsze charakteryzuje pracowników uczestniczących w swych codziennych czynnościach zawodowych a to przy biurku lub ladzie, a to przy warsztacie. Zapoznano nas także z cennikiem (tak w funtach, jak w złotych) usług świadczonych przez tę gorącą, bo południowoamerykańską, niewiastę, która urabia się po łokcie - pracuje aż w trzech agencjach i lubi swoją robotę. Nawet wyznała dziennikarzom: "Lubię to. Mili klienci, mili ludzie, fajne miejsca i dobre pieniądze". Zapewne owo zadowolenie wynika także i z faktu, że nie musi płacić... podatku, czyli daniny prawnie przypisanej normalnym roboczym frajerom.
Czy polscy dziennikarze przekroczyli nasze prawo, ujawniając pełne dane obywateli obcego, choć unijnego, państwa oraz roznegliżowany wizerunek ładniejszej (z nich) połowy? Gdyby omawiali rodaków, to po zamieszczeniu podobnej informacji, mieliby natychmiast proces o zniesławienie.
Parę miesięcy temu dowcipni gdynianie wydali "podziemny" primaaprilisowy "Ratusz", który podszywał się pod wydanie prawdziwego "Ratusza", edytowanego przez Urząd Miasta w Gdyni. Ponieważ dostrzeżono, że w konkurencyjnym "Ratuszu" wykorzystano winietę i inne oznakowania prawdziwej miejskiej gazety oraz zamieszczono sfingowany wywiad z prezydentem Gdyni, Wojciechem Szczurkiem, sprawę skierowano do prokuratury. Gdynia jest postrzegana jako młode, kolorowe, pełne wigoru i humoru miast, jednak miejskim urzędnikom zabrakło poczucia tego ostatniego przymiotu - zgłosili popełnienie przestępstwa (art. 45 Prawa prasowego - "Kto wydaje dziennik lub czasopismo bez rejestracji albo zawieszone - podlega karze grzywny"). Ponadto wysokiej rangi urzędnik naszego pięknego nadmorskiego miasta wystąpił przed kamerami - autora żartobliwego numeru nazwał głupkiem, pozostałych jego towarzyszy (teraz, niestety, niedoli) nazywa przeciwnikami politycznymi, zaś wydanie pisma uznał za początek walki politycznej przed wyborami. Zdumiewające? I to w takim światowym mieście?
Z pewnością, niektóre zachowania ekipy Szymona Majewskiego obserwowane przez miliony Polaków w jego programie nie zasługują na pochwałę, ale można się domyślić, że gdyby p. Szymon wykonał tylko niewinny skecz na temat ważnych gdyńskich osobistości, to miałby sprawę sądową jak w banku, zatem stolica niech zajmuje się nadal wyłącznie sprawami wielkiej polityki, nie zaś lokalnymi (np. gdyńskimi) problemami, bo mogą wyniknąć tylko kłopoty...
Trudno ocenić skalę zgłaszanych spraw o zniesławienia w trójmiejskich sądach i dopóki nikogo one nie wzywają przed swe oblicza, to każdy z nas nie wie, że w ogóle one funkcjonują - oczywiście, czytamy lub słyszymy o jakichś procesach i co najwyżej mogą one nas zainteresować jako medialne ciekawostki (pośród ważniejszych procesów o zabójstwa, kradzieże, rozboje).
Pewna pisarka zajmująca się nauczaniem młodzieży na renomowanej trójmiejskiej uczelni, dostrzegła, że na jednym ze społecznościowych portali, produkował się użytkownik, który ją parokrotnie obraził. Nic to nowego, bowiem na każdym portalu tacy dyskutanci (mniej lub bardziej anonimowi) się znajdują. Jednak jej się wydawało, że ów "dżentelmen" ma oprócz swego konta, jeszcze drugie, na inne nazwisko. I do sądu podała  faceta od tego drugiego konta, bowiem jego dane były dostępne (w przeciwieństwie do tego pierwszego). Zażądała 20 tysięcy złotych, przeprosin oraz skasowania artykułów (w których krytykowano ją jako kobietę, damę, absolwentkę uczelni, pisarkę i akademicką nauczycielkę). I te teksty istotnie były autorstwa tego "jawnego" użytkownika. Ani ta pani, ani sędzia, nie potrafili czytać po polsku i całkowicie błędnie interpretowali słowo pisane. W artykułach doszukali się m.in. posądzenia tej damy o alkoholizm, rozwiązłość, wulgarność i czerpanie korzyści. Trzeba mieć sporą wyobraźnię oraz posiadać kiepską umiejętność rozumienia tekstu, aby z zamieszczonych artykułów wywieść takie posądzenia! Zapadł wyrok skazujący - felietonista ma przeprosić pisarkę, ma skasować artykuły oraz ma zapłacić niemal 1000 zł.
Co ciekawe, podczas całego procesu, ów (teraz) skazaniec nie był w sądzie ani razu, bowiem przebywał pół roku na zwolnieniu lekarskim. Nie poinformowano go o biegu sprawy (był przekonany, że na okres rekonwalescencji proces został zawieszony), nie poinformowano go o terminie planowanego wydania wyroku, ani o samym wyroku. O nim dowiedział się... 4 miesiące później, na korytarzu drugiego sądu, do którego owa pisarka "zaprosiła" go po raz... wtóry, tym razem w sprawie karnej (pierwsza była cywilna).
Jak to jest - na świecie podawane są pełne dane osób zamieszanych w pewne wydarzenia, natomiast w Gdyni nie można pożartować sobie z władzy, zaś polskie sądy skazują za czyny niepopełnione przez "winnych" oraz za krytyczne artykuły dotyczące zachowań osób publicznych (pisarka twierdziła, że ma rzadkie nazwisko i jej działalność dotyczy spraw komputerowych, zatem samo podanie jej inicjałów oraz branży jest - wg niej - jest naruszeniem jej dóbr osobistych i wystarczającym powodem, aby ciągać człowieka po sądach).
Stanowisko sądu okazało się szokujące - uznał, że gościu  miał dodatkowe konta (bo tak pisarka wielokrotnie twierdziła i tak uważa do dzisiaj!), z których ją obrażał oraz zbagatelizował fałszerstwo pisarki  (w cytacie manipulowała przy podpisie - jedno nazwisko zamieniła na drugie, będąc pewna, że to ta sama osoba o dwóch kontach); sąd tych kwestii w ogóle nie rozpatrywał! Stwierdził (sic!) - "Warto wskazać, iż ta okoliczność pozostawała poza sferą zainteresowania Sądu w niniejszym postępowaniu". Niedysponowanemu sędziemu należałoby zwrócić uwagę, że jednak warto było się zająć tą sferą, wszak to pomówienie i fałszerstwo w wykonaniu powódki! Przecież od tego wątku należało rozpocząć proces i zwrócić pisarce uwagę, że osoby winne nie powinny zbyt pochopnie dawać spraw do sądów, bowiem same mogą być surowo osądzone!
Apelacja okazała się bezskuteczna, bowiem wniesiono ją po upływie terminów przewidzianych prawem (ale jakim cudem miała być w terminie, skoro osoba skazana - już prawomocnym wyrokiem! - nie wiedziała ani o kontynuowaniu procesu, ani o wyroku?).
Jak widać, w dziedzinie zniesławiania bywają różne przypadki - w Polsce można ujawniać dane cudzoziemców, lecz nie rodaków (taka prawna hipokryzja!), nie można żartować z lokalnych polityków, ale można z ogólnopolskich i można paść ofiarą pomyłki sadowej w drobnej sprawie, która może latami zaprząc wielu prawników do roboty (a tyle ważniejszych procesów na nich czeka!).
Taka jest nasza nowa Polska...


PS. Prokuratura Rejonowa w Gdyni odmówiła wszczęcia postępowania przeciwko "podziemnym" wydawcom "Ratusza" z powodu braku znamion czynu przestępczego. Ciekawe, kiedy Temida uzna, że trójmiejskiej pisarce coś się przywidziało i to ona odpowie przed sądem za swoje kuriozalne pomówienia i fałszerstwo oraz przeprosi za swe niegodne czyny...