Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Dwugłos jak wino - coraz lepszy:)))

Opublikowano: 08.03.2007r.

Czytajcie, czytajcie i przesyłajcie dalej oraz - co najważniejsze - dyskutujcie!!!:) Jak się okazuje, sesje Rady Miasta wcale nie muszą być nudne:) A już jutro niespodzianka - Trzecie oko:), które ma naprawić małe faux pas w reprezentatywności sił politycznych na naszej stronie:) Have fun










Zygmunt Zmuda Trzebiatowski*


O scysji na sesji czyli bilety, alkohol i bitwa z myślami







Życie radnego toczy się w rytmie kolejnych sesji. Zapewne niektórym rytm ten mógłby wydać się wielce monotonny i senny, gdyby nie fakt, że każda z tych sesji jest jednakowoż inna. Podczas niektórych dominują sprawy proceduralne, inne pozostają w cieniu przyjmowanego budżetu czy uchwalanego budżetu, jeszcze inne są zestawem dość oczywistych w swej treści i formie uchwał, nie budzących zbytnich emocji. Lutowa sesja wydawała się klasycznym przykładem takich właśnie obrad – ale takim nie była.

Gdy pierwsze uchwały przeszły zupełnie bez dyskusji, w tym przystąpienie do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego części dzielnicy Wzgórze św. Maksymiliana, rejon Skweru Plymouth, które mogło stać się polem do dość fundamentalnych debat – tak się jednak nie stało – byłem przekonany, że felietonu z niej nie da się napisać i będę miał wolne Stało się inaczej.

Gdy obrady doszły do projektu uchwały w sprawie opłat za przejazdy komunikacją miejską, zaczęło się dziać: najpierw za sprawą propozycji klubu PO, by ulgami na przejazdy obdarzyć także studentów studiów doktoranckich, a następnie klubu PiS, który zaproponował obdarowanie bezpłatnymi z kolei biletami wszystkich bez wyjątku radnych rad dzielnic w Gdyni. Wnioski upadły, gdyż radnych przekonała argumentacja wiceprezydenta Stępy, by na etapie prób integrowania komunikacji w całej aglomeracji trójmiejskiej nie stwarzać kolejnych rozbieżności, ale spróbować tego typu zmiany wprowadzać do całościowego systemu w ramach biletu elektronicznego. Wnioski upadły, co nie zmienia faktu, że o ile pomysł PO wydał mi się sensowny i mądrze uzasadniony, to pomysł PiS na kilometr zawionął populizmem i zabawą pt: „my zaproponujemy, żeby ludziom zrobić dobrze, a „Samorządność” niech wyjdzie na tego, co to nie chce dać i w ogóle nieużyta jakaś i sobkowata”. Przypomniały mi się sesje z poprzednich kadencji, gdy radni z SLD podczas dyskusji o bonifikatach dla spółdzielni w wysokości 90% proponowali 99%, kreując się na dobrych wujków, wiedząc, że ten absurdalny pomysł nie przejdzie ale oni wyjdą na obrońców uciśnionych. Tu było podobnie: zatroskany o demokrację lokalną PiS kontra nieczuła na bolączki społeczników „Samorządność”:) Nic to – takie prawo opozycji, choć wolałbym słuchać bardziej przemyślanych propozycji.









Tymczasem rozpoczęła się najgorętsza podczas tej sesji debata, dotycząca programów przeciwdziałania narkomanii oraz rozwiązywania problemów alkoholowych. Napisałem o swoich odczuciach już na blogu, więc tu tylko podsumuję: ważny temat, który budzi wiele emocji i dlatego dyskusja o nim jest trudna. Ta, która się odbyła, bardzo mnie rozczarowała, gdyż koncentrowała się na sferze werbalnej, niezbyt dotykając istoty sprawy. Radni: Mariusz Bzdęga i Bogdan Krzyżanowski nalegali na kosmetyczne zmiany dotyczące zapisów, wiceprezydent Ewa Łowkiel energicznie i emocjonalnie protestowała przeciwko ingerencji w tekst i zmianom jego logiki, temperatura się podnosiła, emocje rosły a ja miałem i mam poczucie, że to, co się tam działo, było absolutnie bez znaczenia dla tego, co w naszym mieście się dzieje.

Program to kartka papieru a papier jak wiadomo - zniesie wszystko. Można zatem dopisywać imiennie Ośrodek Interwencji Kryzysowej jako ważny podmiot w realizacji różnych zadań, a można też widzieć go w zapisie "współpraca z organizacjami pozarządowymi" (i tak działa i swoje robi, więc jest to kwestia czysto techniczna), można imiennie dopisać współpracę z kościołem a można jej nie dopisywać, można słowa "uzależnienie od alkoholu" zastępować zwrotem "nadużywanie alkoholu". Na pewno można - tylko co z tego? Kluczem i tak jest zgoda na rozumienie programu jako określonego narzędzia służącego realizacji określonych celów, patrzenie na określone problemy i drogi wiodące do ich rozwiązania - i zastanawiam się, dlaczego o tym było wczoraj tak niewiele. Dlaczego nie mówiono o tym, co trzeba dzięki programowi zmienić i które kwestie są najbardziej priorytetowe?

Wyglądało to trochę tak, jakby dwóch radnych za wszelką cenę chciało dokonać zmiany choćby jednego słowa w tekście a autorka prezentowanego tekstu przejawiając wszystkie objawy efektu "ojcostwa" nie godziła się na to z zasady i z definicji. Program może być spisem równoważników, wymienionych jeden pod drugim, może też przyjąć formę epickiego opracowania zawartego w opasłym tomisku - ważne jest, co tak naprawdę chce się za jego pomocą osiągnąć i do jakich narzędzi sięgać, jak definiuje się problem i jego skalę. O tym dyskutujmy, potem decydujmy, a potem działajmy. Pamiętam, jak przed wieloma laty rozpętałem na tej sali dyskusję właśnie a propos programu alkoholowego, który wydawał mi się wtedy bardzo pasywny, pełen banałów i pozbawiony pomysłu na zmienianie zastanej rzeczywistości. Po dyskusji zakasałem rękawy, wszedłem w skład Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowym i zacząłem realizować swoje wizje i współtworzyć program. Dlatego myślę, że wiem, co czuły osoby, które chciały o nim rozmawiać i wnieść do niego poprawki. Bez sensu, że dyskusja wyglądała jak ostrzał artyleryjski a okopane armie nie próbowały przesunąć się ani kroku w żadną stronę. Program mógłby i może być lepszy, powinien co roku się zmieniać w oparciu o wnioski z roku poprzedniego – a ta dyskusja mogła w tym pomóc. Nie udało się, a iskrzenie na linii: radny Bzdęga – wiceprezydent Łowkiel, jest dla mnie bardzo zagadkowe i chyba bierze się z jakichś błędnych założeń przyjętych na starcie.









Moim osobistym problemem po tej sesji jest poczucie, że powinno się na nowo przepracować zasady współistnienia na sali obrad rady miasta. Źle się czuję, widząc, że nie wykorzystujemy potencjału wszystkich ludzi siedzących na sali, że nie ma woli uważnego wsłuchania się w słowa ludzi, którzy być może nawet mówią mądrze, ale siedzą w niewłaściwym kącie tego samego pomieszczenia. Nie powinno się stosować tego samego klucza, co w stosunku do opozycji z poprzedniej kadencji, bo ci ludzie na to nie zasłużyli. I Gdynia chyba też nie.

Ależ mi wyszedł poważny tekst, aż się zaniepokoiłem. Poprawię się następnym razem:) Na zakończenie dodam tylko, że na drugiej sesji pod rząd była okazja pogratulować kolejnej osobie narodzin dziecięcia: po Janie Wołku na świecie powitaliśmy Macieja Szczurka. Co czeka nas dalej, pytajcie Marcina – ja na razie pas:)




*Zygmunt Zmuda Trzebiatowski jest radnym okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia). Reprezentuje Samorządność.

http://trzebiatowski.blox.pl/





Marcin Horała*


Patologie na radzie







W przeciwieństwie do poprzednich ostatnia sesja rady miasta nie miała w porządku obrad wielu punktów i zapowiadała się na krótką. Okazało się jednak, że nawet w krótkim porządku obrad znalazły się sprawy, które wzbudziły emocje i dyskusje.

Najciekawsze polemiki wywołały gminne programy walki z alkoholizmem i narkomanią. Tu muszę oddać sprawiedliwość konkurencyjnemu klubowi PO – jego radni najlepiej odrobili lekcję “w tym temacie”. To znaczy oczywiście w temacie programu zwalczania, a nie alkoholizmu i narkomanii jako takiej:) Już na komisjach radni szczegółowo analizowali program i zgłaszali do niego poprawki.

Tu mała dygresja – od początku kadencji radni obserwować mogą zawiązującą się specyficzną więź pomiędzy panią Prezydent Łowkiel a radnym Bzdęgą. Tak jakoś się ułożył rozkład zainteresowań radnych oraz kompetencji prezydentów, że wspomniana dwójka przy różnych tematach na siebie “wpada”, prowadząc coraz bardziej podbarwione emocjonalnie polemiki. Jak Mirmił i Hegemon jak Kloss i Bruner, jak Tusk i Kaczyński, tak państwo Łowkiel i Bzdęga ścierają się w coraz to nowych bitwach (słownych).

Prawdopodobnie ze szkodą dla meritum sprawy gminne programy “patologiczne” stały się kolejną potyczką Ł vs. B. Zaowocowało to sporą dawką patologii tym razem w funkcjonowaniu rady. Tak się składa, że zasiadam w komisji Samorządności Lokalnej i Bezpieczeństwa, więc mogłem obserwować spór od samego początku. Zdarzały się takie kwiatki, jak rekomendacja klubowi Samorządności odrzucenia poprawek bez wysłuchania ich uzasadnienia przez wnioskodawcę. Nie można się oprzeć wrażeniu, że ocena osoby wnioskodawcy w takiej sytuacji mogła grać rolę co najmniej równie istotną jak merytoryczna ocena poprawek. Domyślają się chyba Państwo, kto proponował poprawki, a kto rekomendował odrzucenie bez uzasadnienia?









Mój szczególny niepokój, któremu dałem od razu wyraz na moim blogu (www.horala.salon24.pl – to była reklama) wzbudziło wprowadzenie dyscypliny klubowej na poziomie obrad komisji. Muszę oddać sprawiedliwość moim kolegom z Samorządności, że był to wypadek osamotniony. Z tego, co słyszałem, np. na komisji zdrowia podziały przebiegały merytorycznie a nie klubowo. Z czasem, gdy emocje opadły, dwójka głównych protagonistów była w stanie dogadać się na tyle, że część proponowanych zmian znalazła się w tekście w formie autopoprawki. Niestety, nikt nie powiedział tego radnym Samorządności z komisji. Zaowocowało to wpisaniem przez Panią prezydent do programu autopoprawki, która godzinę wcześniej jeszcze jako poprawka radnego została odrzucona na komisji w stosunku 4-3 (a więc Samorządność – reszta świata).

Czyżby rozłam w największym klubie rady? Szybciej Urban nawróci się na rzymski katolicyzm niż zostanie złamana żelazna dyscyplina Samorządności. Niemniej mamy oto w kronikach kolejną śmiesznostkę, wynikającą z nadmiernie krótkiego trzymania radnych w owym klubie (inną jest absolutna jednomyślność w dokładnie wszystkich, nawet najdrobniejszych, głosowaniach).

Na samej sesji mieliśmy do czynienia z próbą przegłosowania dwóch poprawek, obydwu gładko odrzuconych. To, że odrzuconych, to akurat mniejsza Ja akurat przy jednej byłem za, a przy drugiej się wstrzymałem, w wypadku obu nie będąc ich fanatycznym zwolennikiem. Gorzej z uzasadnieniem odrzucenia – tu wyszła na jaw kolejna patologia rady.

Pierwszym uzasadnieniem było – streszczając – przeświadczenie, że szkoda czasu na dyskutowanie o takim czy innym sformułowaniu. Przegłosujmy szybko jak jest, bo życie i tak płynie sobie swoim nurtem niezależnie od tego, co przegłosujemy. Expressis verbis taki pogląd wyraził na swoim blogu mój sąsiad z dwugłosu. Drugim uzasadnieniem był argument o tym, żeby “nie pisać programu na kolanie”, nie zmieniać w ostatniej chwili itp. Obydwa argumenty w istocie formalno-proceduralne, występowania argumentów merytorycznych nie stwierdzono. Zapamiętajcie Państwo te dwa argumenty, jeszcze do nich wrócę.









Tymczasem drugie studium przypadku z ostatniej sesji, czyli uchwalanie wysokości opłat za korzystanie z komunikacji miejskiej. Tu z sali padły dwa wnioski – klubu PO o przyznanie ulg studentom studiów doktoranckich oraz klubu Pis o przyznanie darmowych przejazdów radnym rad dzielnic. W moim mniemaniu obydwa słuszne. Nie rozumiem dlaczego mielibyśmy karać młodych ludzi za to że się edukują na wysokim, doktoranckim poziomie. Dlaczego ktoś, kto np. osiem lat studiuje pięcioletnie studia ma mieć lepiej niż geniusz, który na indywidualnym toku studiów zrobił studia w trzy lata a teraz pisze doktorat. Zresztą takie zniżki obowiązują w wielu miastach w Polsce...

Co do rad dzielnic, to już w ogóle sprawa oczywista. Właśnie mieliśmy wybory, w których frekwencja wyniosła 7%, a w sześciu radach wystarczył jeden głos żeby się dostać. Ilość rad, do których wybory były rzeczywiście konkurencyjne można policzyć na palcach jednej ręki wieloletniego pracownika tartaku. Tymczasem propozycja minimalnego wynagrodzenia desperados, którzy pomimo wyjątkowej niewdzięczności tej pracy działają w radach, została gładko odrzucona. Jaka będzie frekwencja następnym razem? Czy pobijemy magiczną barierę 5%? I w ilu radach będzie mniej chętnych niż miejsc? Pewnie w połowie...

Argumentacja przy odrzucaniu tych poprawek była również dwojaka:

Po pierwsze – przymiarki do jednego biletu w Trójmieście. Wspólny bilet wymagać będzie ujednolicenia systemu ulg i zwolnień. Obecnie jest wiele różnic stąd nie należy wprowadzać nowych ulg, które jeszcze skomplikują sytuację. Tu poczułem się jak człowiek, który właśnie na przyjęciu skończył rozmowę, poszedł do toalety – a tam przypomniała mu się genialna anegdota, którą zabłysnąłby w towarzystwie. Teraz może sobie ją opowiedzieć do lustra. Tak samo ja. Riposta przyszła mi na myśl dwa punkty porządku obrad dalej. Skorzystam więc z okazji i podzielę się nią tutaj. Otóż odpowiedź jest prosta: właśnie dlatego że już teraz są duże rozbieżności, nie należy przesadnie się obawiać wprowadzenia nowych ulg. Przecież i tak trzeba będzie się spotykać, negocjować, uzgadniać. To czy na jakimś spotkaniu będzie do omówienia np. 11 czy 13 punktów nie robi chyba aż tak dużej różnicy. Co innego gdyby obecnie systemy ulg były zgodne i nie wymagały negocjacji. Wówczas faktycznie wprowadzanie nowych ulg byłoby nierozsądne.

Druga to – uwaga, uwaga – “nie wprowadzanie poprawek na kolanie”. Kurtyna.

Pamiętają jeszcze Państwo argumentację przy odrzucaniu poprawek do programów walki z patologiami? „Życie sobie a strategie sobie” oraz „nie zmienianie na kolanie”. I tu moje szkiełko i oko widzi kliniczny przypadek – kto wie czy nie największej – patologii na radzie.

Patologia ta nazywa się: rada faktycznie nie jest władzą miejską. A nawet jeśli jakąś władzą jest, to wyraźnie trzeciej kategorii. Strategia, nieprzypadkowo uchwalana przez radę, a nie nadawana przez jaśnie panującego prezydenta, ma być kamieniem węgielnym pod system zwalczania patologii w mieście. Jeżeli powołujemy się na argument, że po co coś tam wpisywać do strategii - skoro nawet bez wpisywania to i tak funkcjonuje – to znaczy, że strategia jest martwa. Że jest to faktycznie nic nie znaczący świstek papieru. To znaczy, że kto inny (kto: zgadnijcie koteczki) faktycznie decyduje o strategii działań w zakresie zarezerwowanym dla rady. Względnie, że nie decyduje o strategii nikt i wszystko sobie jakoś leci w przypadkowo obranym kierunku.

“Poprawianie na kolanie” oznacza w istocie normalną, statutową pracę rady. Tak procedują tego rodzaju ciała (sejm, sejmiki wojewódzkie itp.). Zgłoszony przez władzę wykonawczą projekt jest opracowywany na komisjach a potem na sesji. Przyjmowane są lub odrzucane są poprawki, odbywa się merytoryczna dyskusja i praca nad dokumentami.

W Gdyni tymczasem forsowany jest inny punkt widzenia. Co wyszło z urzędu to – z definicji – objawione dobro i doskonałość wyprodukowane przez wybitnych fachowców. A radni to banda złośliwych debili, którzy “na kolanie” chcą do tych znakomitych propozycji urzędu powpisywać jakieś głupoty. Z definicji należy wszelkie takie próby dusić w zarodku. Jeżeli przyjmiemy taki punkt widzenia to spokojnie radni mogą sobie odpuścić wysiadywanie na sesjach. Uchwały mogą być oktrojowane (użyje sobie mądrego słowa, a co), a rola radnych sprowadzi się do ewentualnego prowadzenia biura porad i zgłoszeń problemów od mieszkańców i przekazywania ich odpowiednim urzędnikom. Czego sobie i kolegom radnym zdecydowanie nie życzę.

Na zakończenie dodam, iż po raz kolejny poczułem się zwiktymizowany (ha, to już drugie mądre słowo w moim felietonie) przez tzw. “dylemat miejscowego planu zagospodarowania”. Dylemat ten polega na tym, że właściwie nie można się sprzeciwić sporządzeniu planu. Otóż jeżeli na planie przewidziano jakieś rozwiązania, co do których się nie zgadzasz, to i tak właściwie nie możesz głosować przeciw niemu. Bo całkowity brak planu oznacza możliwość budowy z dobrego sąsiedztwa, potencjalnie potworów jeszcze większych niż na owym złym planie. Tym razem syndrom objawił się przy okazji przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania dla terenów po prawej stronie al. Piłsudskiego. Plan, co nie jest tajemnicą, prowadzić będzie do zabudowy skweru Plymouth kolejnym, niezbędnym w Gdyni... szpitalem? boiskiem? teatrem? hospicjum? nie – centrum handlowym. Kurtyna.

Ale jak być przeciwnym planowi skoro bez niego za chwilę mogłaby się zacząć wycinka drzew przy Piłsudskiego i „akcja beton” na tym niezwykle urokliwym terenie rekreacyjnym? Bądź tu mądry i wybierz mniejsze zło. Na razie z kolegami z klubu PiS się wstrzymaliśmy, budząc zdziwienie co poniektórych.

Na tym, wyczerpawszy porządek obrad, kończę.

_______________________________________________

Marcin Horała w ostatnich wyborach samorządowych uzyskał mandat radnego z okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia).Reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość.

www.horala.pl