W całych Stanach Zjednoczonych działało 28 komisji wyborczych - od Waszyngtonu i Nowego Jorku, przez Chicago, Los Angeles aż po Anchorage na Alasce. Na wybory przyszli zarówno ci, którzy są w Stanach Zjednoczonych z krótką wizytą jak i Polacy przebywający w tym kraju od kilkudziesięciu lat. Mówią, że choć od dawna mieszkają za oceanem, to ciągle czują się obywatelami Polski. Z powodu dużych odległości, niektórzy Polacy musieli wykazać się ogromną determinacja by wziąć udział w głosowaniu. Polacy z Karoliny jechali do Nowego Jorku aż 9 godzin.
W tym roku w Stanach Zjednoczonych do głosowania zarejestrowało się tu 38 tysięcy osób czyli o 8 tysięcy więcej, niż w ostatnich wyborach parlamentarnych. Wyższa frekwencja wynika z uproszczenia procedury rejestracji oraz z okoliczności, w jakich doszło do przedterminowych wyborów prezydenckich.
Anchorage: Łosie nie zakłóciły wyborów
Po raz pierwszy w historii w wyborach polskiego prezydenta wzięli udział nasi rodacy z Alaski. W największym mieście tego stanu Anchorage działał jeden z 28 lokali wyborczych na terytorium Stanów Zjednoczonych.
W Anchorage mieszka 280 tysięcy osób i ponad 4 tysiące łosi, które spacerują po mieście, a nawet wyjadają warzywa z ogródków. Łosie nie zakłóciły jednak wyborów i wczoraj po raz pierwszy w historii Polacy z Alaski mogli głosować w wyborach prezydenckich w kraju.
Według polskiego konsula Stanisława Boruckiego, w Anchorage mieszka około 150 osób z polskimi paszportami. Na listy wyborcze wpisały się jednak tylko 52 osoby. Jak tłumaczy konsul, teraz jest lato i większość Polaków wyjechała na wakacje lub na ryby. Dotarcie do lokalu wyborczego utrudniają też duże odległości. Konsul Borucki liczy jednak na to, że w każdych kolejnych wyborach na Alasce będzie działać polska komisja wyborcza. Jeśli następne głosowanie nie wypadnie latem, to i frekwencja będzie pewnie większa.