Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Recenzja 3. numeru "Blizy".

Opublikowano: 06.06.2010r.

Bardzo osobista, dociekliwa i... polska recenzja Zbigniewa Radosława Szymańskiego ps. 200 gram

Walka postmodernizmu z postromantyzmem o miskę kaszki manny, czyli postne,

200 gramowe rozmyślania nad nowym numerem kwartalnika artystycznego „Bliza”

 

Przyznaję, że idąc na promocję kolejnego, trzeciego już w numeracji ciągłej numeru gdyńskiego kwartalnika artystycznego „Bliza” liczyłem na wiele. Wiele, tzn. miałem nadzieję na rzetelną dyskusję o przemianach w polskich obyczajach.. Z szumnych zapowiedzi zamieszczonych w poprzednim numerze pisma wywnioskowałem, że nowy numer będzie poświęcony Gombrowiczowi, który przez wielu traktowany jest jako złoty środek na wszelkie polskie i nie tylko, dolegliwości. Myślałem, ba, wręcz bylem pewny, że Redaktorzy „Blizy” też pójdą tym tropem i przyznaję pomyliłem się.

A powodów, by posłużyć się Gombrowiczem, od momentu wydania poprzedniego numeru kwartalnika było wiele. Tragedia smoleńska aż się prosi, by wyciągnąć z inteligenckiej rekwizytorni gotowe stereotypy poparte myślą Gombrowicza, jest bowiem cechą charakterystyczną polskiej inteligencji, tej unikatowej w skali światowej formacji, sięganie po łatwe uogólnienia i etykiety (unikatowej, bo wszędzie w świecie, uważa się kogoś albo za inteligentnego albo nie, gdy u nas, przynależność do danej formacji albo określały elity partyjne albo dyplom uczelni, co słusznie Piotr Millati zauważa: „Przecież tak naprawdę chodzi o to, aby uzyskać tak zwany papier i dzięki niemu móc zacząć „prawdziwe życie zawodowe.”).

Z tego to powodu, łatwości etykietowania, społeczeństwo nie zgadzające się na wybór popieranego przez księdza-profesora kandydata na prezydenta, nazywane jest, bez jakiejkolwiek próby zrozumienia tego społeczeństwa, mianem „homo sovieticus”, czy też przez innych zniecierpliwionych naszą samodzielnością myślicieli, mianem „moheru”, „ciemnogrodu”, „dyplomatołków” itd... Swoją drogą, gdy obrażane wielokrotnie społeczeństwo odcina się, nazywając nasze pożal się Boże elity umysłowe mianem „wykształciuchów”, wzbudza to u tych elit niebywałą histerię.

Nieszczęściem Polski jest, że Polacy nie nauczyli się nigdy, przynajmniej w ostatnich ponad dwustu latach, być Polakami narodowości polskiej. Nauczyli się być Rosjanami narodowości polskiej, Niemcami lub Francuzami narodowości polskiej. Nigdy jednak, poza krótkim okresem dwudziestolecia międzywojennego, nie dane nam było być Polakami narodowości polskiej. Pierwsze pokolenie, które taką szansę zdobyło, po 1990 roku, bardzo szybko zostało zmuszone do bycia Europejczykami polskiego pochodzenia. Skutki tego braku własnej niezależnej państwowości widać gołym okiem. Staliśmy się narodem kosmopolitów, a sięganie do symboli romantycznych jest przez nasze elity traktowane jako nietakt i wyśmiewane. Ale historii nie da się oszukać. Tak jak nie dało się zbudować socjalizmu w państwie feudalnym, tak też nie stworzy się państwa polskiego wśród obywateli o mentalności kosmopolitycznej. Chociaż, jak możemy przeczytać w kolejnych zapiskach Adama Wiedemanna, który: „Nie lubi budzić się, nie lubi żyć (w tym kraju, w tym mieście, w tym mieszkaniu) - on do tego stopnia „tego kraju” nie lubi, że już nawet brzydzi się wymówić jego nazwę. Z tego to powodu, chcąc się dowiedzieć o jaki to kraj chodzi, musiałem przemyślenia hołubionego przez redakcję „Blizy” autora przeczytać.

Czy Gombrowicz rzeczywiście może być traktowany jako autorytet w omawianiu naszych polskich spraw? Uważam, że nie za bardzo. Jego znajomość Polski i Polaków ograniczała się do znajomości ziemiaństwa i niewielkiej grupy związanej z warszawską kawiarnią literacką. Później już, w Argentynie, poznał środowiska emigracyjne.

Gombrowicz stawiał przed człowiekiem wysokie wymagania, uważając, że w człowieku nie ma niczego, co by było jego własne. Jest on produktem wzajemnych inter-reakcji: „gdy wy sądzicie, że człowiek jest na ogół taki, jak się objawia na zewnątrz w swoich postępkach lub słowach, ja sądzę, że jest on nieustannie zniekształcany w całym objawieniu swoim...

Gdy wy sądzicie, że jednak, gdzieś w głębi świat człowieka jest prawdziwy i autentyczny, dla mnie jest on z istoty swojej fikcją, kłamstwem..”

Badaniu tych relacji międzyludzkich, tropieniu fałszu , pokazywaniu w satyrycznym ujęciu naszych groteskowych postaw poświęcił Gombrowicz swoją twórczość. Wiedział dobrze, że będzie często rozumiany fałszywie, w sposób uproszczony, lub instrumentalnie wykorzystywany do doraźnych celów, więc nie szczędził czytelnikom zawartych w przedmowach do swoich utworów oraz w różnych częstych wypowiedziach, czy to prasowych czy na kartach „Dzienników”, wyjaśnień. Trzeba przyznać, że w tych wyjaśnieniach, zależnie od sytuacji, czy też od tego kto był wydawcą

dzieł, bywał niekonsekwentny. Raz uważał się za demistyfikatora, następcę Mickiewicza jeśli chodzi o rząd dusz, innym razem- i taki Gombrowicz jawi mi się podczas lektury jego utworów bardziej autentycznym, wolnym od ciężaru narodowej hołobli-chciał być Sokratesem, uczącym nas jak wznieść się ponad schemat własnych kulturowych przyzwyczajeń.

Jak już pisałem, liczyłem, znając zapowiedzi dotyczące 3. numeru „Blizy”, na więcej. Rozmowę Redaktorów trudno nazwać dyskusją. Każdy powiedział kilka mniej lub bardziej przemyślanych zdań o mistrzu. Widać wyraźnie, że chcieliby pójść dalej, użyć Gombrowicza do analizy ostatnich wydarzeń, ale jeszcze nie do końca są swojej prawdy pewni. To dobrze świadczy o profesjonalizmie Redakcji, bo nie ma większej krzywdy dla pisarza, niż używanie jego myśli do objaśniania poglądów jemu obcych, zwłaszcza jeśli są to zaledwie ćwierć poglądy nie do końca przemyślane .

Zgadzam się z prezentowaną przez Piotra Millatiego tezą, że Gombrowicz jest demistyfikatorem wszelkiego fałszu, pozornych wartości,, że tylko odrzucając iluzje i złudzenia można żyć egzystencją prawdziwie wolnego człowieka.”

To jest nauka, której udziela nam Gombrowicz, czy jednak jest rzeczywiście tak, że pisarz na kartach swych książek skompromitował cały szereg zmurszałych, narodowych mitologii? Raczej uważam, że to my stosując metody Gombrowicza, powołując się na jego postulat wydobycia Polaka z Polaka, czynimy pisarza odpowiedzialnym za skutek, jaki walka z sarmacką przeszłością przyniosła, czyli za mentalno - obyczajowe przemiany, które doprowadziły do upowszechnienia konsumpcyjnego modelu życia. Jak pisał satyryk: „Teorii ewolucji, drogi nader kręte/byłem człowiekiem, jestem konsumentem”.

Nie obwiniajmy więc wielkiego pisarza za naszą umysłową ułomność i smutne efekty wprowadzenia antyromantycznego paradygmatu myślenia. Lepszy już ten ośmieszany przez współczesne polskie elity umysłowe mesjanizm niż konsumpcyjny nihilizm. Dobrze, że Redaktorzy nie dali się ponieść łatwym posmoleńskim uogólnieniom i nie poszli tropem Adama Kamińskiego, który próbował dyskusję wokół Gombrowicza ukierunkować tak, by w katyńskich bagnach utopić myśl mistrza.Nawiasem mówiąc, smoleńską tragedię próbują w tym numerze kwartalnika wykorzystać do zilustrowania swoich fobii także dr Katarzyna Szalewska (jej można wybaczyć, bo wyraźnie przeuczona, a to rzuca się na umysł) oraz Adam Wiedemann, który próbuje nas przekonać, że to prezydent Kaczyński jest „inicjatorem tragedii”. Jest inicjatorem tragedii, ale tej, którą jest dramat ciasnoty umysłowej osób, które jak Wiedemann widzą tylko to, co wyczytali w internecie lub Gazecie Wyborczej. Mam nadzieję, że rozmowa Redaktorów, to zaledwie początek szerszej dyskusji wokół tematów polskich, niekoniecznie w oparciu o Gombrowicza. Myślę, że ciekawa byłaby dyskusja o sarmatyzmie, w oparciu o sztukę Pawła Huelle. Teraz, gdy prezydentem zostanie zapewne potomek ziemiaństwa, obdarowany przez aktora Olbrychskiego szablą Kmicica, taka dyskusja byłaby jak najbardziej na czasie. To nic, że ta szabla to zaledwie atrapa, a złośliwcy korzeni przyszłego prezydenta dopatrują się wśród Targowiczan . Ta inteligencja to też tylko atrapa, więc będzie jak najbardziej właściwa do prowadzenia dyskursu.

W mieście, którego największym wydarzeniem kulturalnym był jak dotychczas wyjazd wielkiego pisarza z kraju, być może blizowi latarnicy rozpalą światełko, które pozwoli nam, zagubionym żeglarzom, kontynuować rejs. Wszak sponsor wyprawy możny i datków nie szczędzi.

Jeżeli zacząłem omawianie zawartości „Blizy” od rozmowy Redaktorów, to nie znaczy wcale, że podczas promocji taka dyskusja była prowadzona. Na szczęście nie. A dlatego na szczęście, że Bohema Jazz Club do takich dyskusji zupełnie się nie nadaje. Myślę, że lepszym miejscem do prezentacji osiągnięć kwartalnika byłaby gdyńska „Cyganeria”. Chociaż to kameralne miejsce byłoby pewnie sprzeczne z gdyńską megalomanią, wyszłoby na dobre recepcji kwartalnika.

Redakcja „Blizy” od drugiego numeru kwartalnika przyjęła zasadę, że każdy kolejny numer będzie miał temat przewodni. Tym razem jest nim przemiana obyczajów. Dużo pisałem o różnych aspektach tych przemian, omawiając powstanie kwartalnika a później jego kolejne numery. Jako zgrzybiały starzec, walcząc w domu spokojnej starości o każdy talerz kaszki manny, ze zdumieniem obserwuję ku czemu zmierzamy jako społeczeństwo. Z dużym zainteresowaniem wziąłem się więc do lektury eseju Katarzyny Szalewskiej „Delectatio Morosa. O żałobnych obyczajach Polaków”.

Z zainteresowaniem tym większym, że natchnieniem dla autorki była niedawna posmoleńska żałoba. Nie wszystko, co wtedy obserwowałem, było dla mnie zrozumiałe, więc tym chętniej sięgnąłem po pomoc do mądrzejszego. Niestety, niezwykle erudycyjny esej autorka naszpikowała łaciną, co w wielu miejscach wydaje się być zupełnie niepotrzebnym ozdobnikiem. Bez tych łacinizmów esej i tak by niczego ze swojej erudycyjności nie stracił. A tak staje się niekiedy śmieszny, jak na przykład w zdaniu:

„Eksplanacja, której potrzebujemy, zawsze gdy zaskakuje nas śmierć nagła, podstępna mors repentina., tutaj-zważywszy na funkcje ofiar-doprawiona została aspektem narodowym.”. Przecież to circulus in definiendo. Śmierć nagła to rzeczywiście po łacinie mors repentina. Zupełnie niepotrzebne powtarza autorka to samo, tyle, że raz po polsku( w końcu też język piękny), a drugi raz po łacinie. Szkoda, że autorka za wszelką cenę próbuje swoje ciekawe przemyślenia wstydliwie ukryć za bardzo hermetycznym językiem. Eksplanacja doprawiona aspektem narodowym esejowi na dobre zdecydowanie nie wychodzi.

Przed tym, przed czym potrafili się wstrzymać Redaktorzy, czyli instrumentalnym wykorzystaniem Gombrowicza do analizy bieżących wydarzeń, wiedząc, że to byłoby upupianie mistrza, nie powstrzymała się autorka eseju i pewnie myśląc, że postępuje zgodnie z jego naukami, zamiast rzetelnego opisu żałobnych obyczajów Polaków, zafundowała nam postmodernistyczną papkę wymierzoną w papkę postromantyczną. Wszystkie uprzedzenia naszej czołowej formacji mającej ambicje sprawowania rządów dusz tutaj znalazły swoją eksplikację: „wyrzygane, w sensie, w jakim organizm pozbywa się toksyn”. (K.Sz. ) . „Gazeta Świętojańska” nie jest miejscem do polemiki z autorką, z jej niby to naukowymi wywodami, opartymi na niemałej wiedzy, lecz niestety wolnymi od własnych przemyśleń- z konieczności więc zwracam uwagę na niektóre tylko myśli zawarte w eseju. Autorka zręcznie żonglując myślami Marii Janion dokonuje eksplanacji (ulubione słowo autorki) fobii naszych intelektualnych elit. Mamy tutaj więc i krytykę powszechnie przyjętego rozumienia pojęcia „patriotyzm”, mamy też krytykę autentycznej narodowej/nie tej zadekretowanej/ żałoby, która dla eseistki jest karnawałem . A nad wszystkim krąży widmo strachu, strachu przed groźnym, nieposkromionym , niepoznanym tłumem. Tłumem, który wreszcie po latach drzemania gdzieś w kącie, gdzie nas próbowano postawić, by móc skutecznie kontynuować proces rozbrajania społeczeństwa z bliskich jemu symboli, przebudziło się, odrzucając medialne kłamstwa, którymi próbowano nas karmić przez całe lata. Specjalnie użyłem tutaj słowa kojarzonego z wojną „rozbrajania”, bo Andrzej Wajda słusznie zauważył, że w Polsce trwa wojna. Tak, są dwie Polski i dwa polskie narody, które nijak porozumieć się nie mogą.

Może czas wreszcie, by po latach od upadku muru berlińskiego obalić i ten tkwiący w świadomości Polaków mur? Skala smutku po tragedii smoleńskiej budziła nadzieję, że potrafimy wznieść się ponad podziały, że możliwy jest PO-PIS. Niestety jutro, jakie po okresie żałoby nastąpiło, a także głosy intelektualistów, którzy jak autorka eseju, wolą zamknąć się w zaciszu bibliotek niż wyjść do społeczeństwa, próbując je zrozumieć i ewentualnie podzielić się z nami swoją wiedzą, wskazują, że jeszcze tym razem „Złotego Rogu” Polacy nie odzyskają.

Dopóki nasze „wykształciuchy”(używam tego słowa bez ironii, a jedynie z troską) nie pojmą, że odebranie nam naszej romantycznej symboliki jest ograbieniem nas z naszej tożsamości i próbą wcielenia nas do armii europejskich, pochłaniających byle co i byle jak popadnie konsumentów, ta polsko-polska wojna będzie nadal trwała. Nie mam nic przeciwko temu, by Katarzyna Szalewska stała się naszym nauczycielem, erudycyjnie jest do tego predestynowana, ale dopóki nie zrozumie, że nasze żałobne obyczaje to nie delectatio morosa, i nie przestanie przemawiać językiem tyleż bogatym, co pustym, skrzącym się zupełnie niepotrzebnymi błyskotkami, uważam, że to właśnie jej myśli a nie zawartość naszych martyrologicznych szuflad są niebezpieczną toksyną. Niebezpieczna oczywiście tylko dla tych, którzy po nią sięgną. Większość społeczeństwa ma naturalny zdrowy instynkt i jeśli sięga po jakąś toksynę, to jak autor tych słów, jedynie po swoje 200 gram. Jeżeli toksyna ma się zmienić w lekarstwo, to usilnie proszę autorkę o większą komunikatywność i zrezygnowanie z napuszonego stylu. Qui hui( tak, tak, nie przez ch) par est? - Ja, przyznaję, z trudem.

Komunikatywności za to nie można odmówić blizowej poezji. To rzeczywiście rzadkość, że do czytania wiersza nie trzeba siadać ze słownikiem wyrazów obcych czy też z encyklopedią. Wiersze zamieszczone w kwartalniku są naprawdę wysokiej próby. Redaktor Boros wziął sobie do serca uwagi, by prezentować także tych poetów, którzy związani od dawna z Gdynią, obecnie rzadko goszczą w literackich pismach. Dlatego możemy smakować piękną lirykę związanej z Gdynią przez fakt zamieszkiwania od wielu lat na Grabówku, Joanny Sabury- Kmieć, której wiersze idą „przez całe stulecia Morskiej” pochylając się nad każdym wartym zapamiętania drobiazgiem i każdą wartą uwiecznienia postacią. Znakomitego lirycznego kronikarza ma w osobie poetki Grabówek.Na uwagę zasługują też mądre wiersze Andrzeja Mestwina, pozbawione modnego teraz w poezji młodych ekstrawaganckiego efekciarstwa, ale Andrzej to już poeta nie z najmłodszych roczników.

Młodszą poezję reprezentuje w tym numerze Dawid Majer, poeta mimo młodego wieku o ugruntowanej pozycji na literackim rynku oraz ciekawa poetka i od niedawna także prozaiczka, Barbara Piórkowska. Barbara jest autorką wierszy , które czyta na dołączonej do kwartalnika płycie. Z poetów spoza Wielkiego Miasta jest tym razem Radosław Kobierski, autor wielu tomików poezji, ceniony nie tylko w Polsce ale również tłumaczony na wiele języków. Mocną stroną „Blizy” były jak dotychczas przekłady poetów spoza Polski. Tym razem możemy przeczytać wiersze Wiliama Butlera Yeatsa, tłumaczone przez niezwykle pracowitego Adama Pomorskiego, któremu chyba żaden język nie jest obcym. Chociaż są tacy, którzy temu zasłużonemu tłumaczowi , doceniając jego znakomite opanowanie języka, odmawiają tej iskry Bożej, jaka do pisania i tłumaczenia poezji jest potrzebna.

Nie brakuje oczywiście prozy. Tym razem Redakcja prezentuje nam opowiadania Daniela Odiji i Adama Kamińskiego. U Adama ciekawa pointa ratuje wydawałoby się banalną opowieść. Mam nadzieję, że to nie przypadek, lecz zamierzony efekt. Jest jak zwykle znawca Gdyni Sławomir Kitowski i stały fragment blizowych prezentacji, czyli kolejny odcinek wspomnień Przemysława Dyakowskiego.Oczywiście jest też wiele innych, pewnie ciekawych materiałów, ale mój wiekowy umysł nie jest w stanie tego wszystkiego ogarnąć, więc skupiłem się na lekturze tego, co mnie zaciekawiło i co lubię.

Czy warto czytać „Blizę”? - Może odpowiem, dlaczego ja czytam. Czytam, bo odkrywam świat dla mnie egzotyczny. Pisałem już że są dwie Polski, co trafnie zauważył Wajda. Chyba właśnie w „Blizie” jedną z nich odnajduję, a że jest dla mnie obca, z zainteresowaniem staram się ją poznać. Jarosław Zalesiński pisze o książce książki Stefana Chwina „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” , że: „Podważa może ostatni fundament postchrześcijańskiej kultury, w obrębie której, pomimo tylu wstrząsów, nadal egzystujemy”.

Otóż tu tkwi być może klucz do naszego (mojego i autorów oraz Redaktorów „Blizy”) rozejścia się dróg. Ja wciąż jeszcze żyję w kulturze chrześcijańskiej, a nie postchrześcijańskiej. Jeśli należą Państwo do osób, dla których post jest niestrawny, jeśli mają Państwo przy tym dużą odporność i nie dadzą się zbałamucić łatwym uogólnieniom, to skoro zadekretowano, że to ma być gdyński kwartalnik, skoro innego nie mamy i mieć nie będziemy, bo takiego finansowego wysiłku po raz drugi prezydent Szczurek nie udźwignie, czytajmy ten liczący sobie ponad 250 stron kwartalnik, momentami nawet artystyczny. Każdy znajdzie w nim coś, co go zainteresuje. Cena przy tym jest niewygórowana, bo taka mnogość za jedyne 12 zł, w tym dołączona płyta CD z wierszami czytanymi przez autora.

Warto więc moim zdaniem zajrzeć do kwartalnika nam ciemnogrodzianom, by kontrolować, co też jasnogrodzianie knują. Czasem można się nieźle uśmiać, jak przy lekturze zapisków Adama Wiedemanna, niekiedy zamyślić nad drogami, jakimi chadza myśl polskiego inteligenta. Oczywiście czytajmy kwartalnik ostrożnie, bo jad, jaki próbują nam wszczepić niektórzy autorzy, jest niebezpieczny. Warto jednak zajrzeć do „Blizy” bo ciasnota umysłowa nie każdego na szczęście piszącego dopadła. Może w następnych numerach „Blizy” niektórzy stali współpracownicy pisma zamilkną na jakiś czas? „...niech ta cisza trwa, ile sobie chce, nawet i przez okrągły rok, może istotnie dzięki niej wzniesiemy się na wyższy duchowy poziom?”

Czego zwłaszcza autorowi tych słów, Adamowi Wiedemannowi, szczerze życzę.

 

Z pewnością warto bywać na promocjach pisma, bo ceny na alkohol wtedy promocyjne (40 gram żołądkowej gorzkiej za jedyne 3 zł) . Nie zmienia to oczywiście faktu, że Balcerowicz musi odejść, ale nie myślę co kwartał tego powtarzać, bo nie chcę być nudny. Patrzmy więc Redaktorom uważnie na ręce, by z tej walki postmodernizmu z postromantyzmem nie został dla nas tylko post. Brońmy naszej miski kaszki manny i prostujmy zawiłe drogi myśli Redaktorów. Zresztą już niedługo wybory samorządowe i...

I kto wie, może blizowi latarnicy przekonają się, że i bez tego złudnego światełka, jakim nas mamią też potrafimy kierować transatlantykiem kultury, że nie tylko oni przejawiają delectatio morosa

do sztuki?

 

Eksplanacji frenezji jasnogrodzian dokonał frenetycznie

Zbigniew 200 gram Szymański

 


Powiązane artykuły

- Czy "Bliza" jest plagiatem ? 1-2-3 granta dostaniesz Ty:Kultura.

- Pożegnanie z Gdynią, czyli "Bliza". Recenzja.

- "Bliza", czyli ryba po grecku



Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.