Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




My chcemy "Dwugłos" !

Opublikowano: 02.12.2009r.

To jeden z najchętniej czytanych cyklicznych artykułów w naszym wydawnictwie. Pojedynek dwóch czołowych radnych zawsze warto przeczytać. Zapraszamy do lektury tekstów wzbogaconych o inne, cenne doniesienia z sesji.

[Humor] [Humor] Fotoplastikon z 37. sesji Rady Miasta Gdyni

Prezydent Szczurek już na nic nie zaprosi, czyli budżet wyborczy ?

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski*

SEN ZIMOWY I BIAŁA WSTĄŻKA CZYLI GDZIE SIĘ PODZIALI DAWNI OPOZYCJONIŚCI



Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

Ostatnie moje felietony poświęcałem konkretnym obszarom tematycznym, powiązanym z zagadnieniami omawianymi na sesji. Tym razem będzie inaczej. Co miało miejsce na ostatniej sesji, jeśli chodzi o przyjęte projekty uchwał, to zapewne wszyscy zainteresowani wiedzą – pominę zatem relacjonowanie poszczególnych punktów porządku obrad, ograniczając się jedynie do wyrażenia zadowolenia z przyjęcia dwóch kolejnych planów miejscowych, w tym jednego obejmującego istotną część Śródmieścia Gdyni. Chciałbym tym razem skupić się na refleksjach około sesyjnych, oczywiście wiążących się z nią, ale nie na poziomie treści uchwał, a raczej – klimatów, tudzież, jak powiedzieliby socjologowie – obserwacji uczestniczącej.

Mało nas, mało nas…

Nie na sali, bo tam prawie komplet, poza wojażującym po dalekich krajach Bartkiem Bartoszewiczem, ale przy mównicy. Poczucie, że w dyskusji uczestniczy zawsze ta sama garstka radnych, które towarzyszy mi od miesięcy, tym razem stało się dojmujące. Mam często poczucie, że omówieniem projektów uchwał i wymianą opinii czy wątpliwości zainteresowanych jest 5 – 6 osób, a reszta .. No właśnie: jak to mówił mój kolega, dając kasjerce zbyt małą kwotę: „Reszty nie trzeba!”. Często, ruszając w kierunku mównicy, mam poczucie, że wzbudzam popłoch u części koleżanek i kolegów (niezależnie od przynależności) , którym marzyło się szybkie pokłusowanie do domu, tudzież innych spraw, a tu pech – paru ludzikom zachciało się pieniaczenia… Co to by było, gdyby transmisje z sesji wprowadzić;)

Bez białej wstążki…

Sesję rozpoczęło przyjęcie przez radę rezolucji, związanej z rozpoczynającą się akcją „Biała wstążka”, akcję sprzeciwu dotyczącego przemocy mężczyzn wobec kobiet. Akcja słuszna, przesłanie niestety w pełni aktualne, nic więc dziwnego, że większość radnych płci męskiej z ochotą przypięła do marynarek białe wstążki, będące wyrazem poparcia dla akcji i osobistym zobowiązaniem w tym zakresie. Zastanawiało mnie, dlaczego kilku radnych PO nie przypięło takiej wstążki – nie, żebym przypisywał im upodobanie do przemocy w stosunku do płci pięknej, ale jednak w rzeczywistości pewnych gestów zarówno przypięcie, jak i nieprzypięcie takiego symbolicznego znaczka, wywołuje określone skojarzenia. Nie ukrywam, że miałem takie skojarzenia, gdy podczas omawiania projektu uchwały dotyczącej powołania Rady Muzeum Miasta Gdyni pan radny Tadeusz Szemiot zgłosił propozycję wykreślenia z proponowanego składu radnej Joanny Zielińskiej, a dopisania pani prof. Marii Sołtysik. I żeby było jasne – tak samo jak uważam za niezręczne, niewłaściwe i w złym stylu zachowanie pana radnego, tak samo oceniam fakt prezentacji projektu już z wpisanymi nazwiskami – praktyka w tym zakresie była inna, dzięki czemu można było wszelkich konsultacji personalnych dokonywać do końca, nie narażając zainteresowanych na kłopotliwe i niezręczne sytuacje. Swoją drogą, nawet jeśli te nazwiska były już wpisane, to i tak kwestie wątpliwe można było omówić np. na posiedzeniu komisji kultury, czy w rozmowach przedsesyjnych. Myślę, że nikomu nie było miło, ani głosować za skreślaniem Asi Zielińskiej, ani za niewpisywaniem, skądinąd sympatycznej i mądrej, pani profesor Sołtysik. Wreszcie – szczegół, ale będący przyczynkiem do charakterystyki działania radnych PO – proponowana poprawka nie została nawet złożona w formie pisemnej w prezydium, czego wymaga regulamin rady miasta. Zabrakło czasu? Wpadli na pomysł tej poprawki minutę przed jej zgłoszeniem? Nawet tyle czasu, by wystarczyło by to zrobić.. Gdy zwróciłem uwagę radnemu Szemiotowi na to złamanie regulaminu, z rozbrajającą szczerością odparł, że może poprosić o przerwę i wtedy przygotować poprawkę. Nie wiem, to chyba miał być szantaż, albo groźba – w każdym razie, jeśli naszej opozycji potrzebna jest przerwa na przygotowanie poprawki zgłoszonej zgodnie z prawem, to jestem gotów na tego typu niedogodności, skoro przygotowanie takiego zapisu przed sesją przerasta jej możliwości.

Dwugłos

Wizje radnego Stolarczyka – sequel

Swego czasu kolega radny miał taką fazę, gdy jakikolwiek plan zagospodarowania omawialiśmy, od razu, swoim tajemnym wykrywaczem, lokalizował poukrywane tu i ówdzie czające się hipermarkety, planujące wyrosnąć jak grzyby po deszczu niemal natychmiast po uchwaleniu planu. Swoją serię zakończył poszukując takich w obrębie ulicy Słowackiego i myślałem, że na jakiś czas wystarczy. Niestety, chyba znów faza powraca, ale, jak to na ogół bywa, sequele są gorsze od pierwowzorów – pewnie dlatego, gdy tym razem Paweł poszukiwał takowych nowych wielkopowierzchniowców w obszarze ulicy 10 lutego, nie wstrząsnęło mną to już tak mocno jak kiedyś. Myślę, że reżyserowi tych wizji zabrakło nowych pomysłów, albo źródeł pobudzenia. Kibicując Pawłowi jak najszczerzej w walce z poważną chorobą, nie powinienem i nie chcę być pobłażliwym w stosunku do absurdalnych wizji, z którymi co pewien czas wyskakuje na mównicę. Uważam, że mamy prawo nawzajem traktować się poważnie, a to wystąpienie na to nie wskazuje.

Mocna opozycja pilnie poszukiwana

Zarówno nietakty radnego Szemiota, jak i senne wizje radnego Stolarczyka, byłyby możliwe do zaakceptowania, gdyby były elementem większego pakietu, w którym oprócz działań typu „ślepą kulą w płot” były również celnie zadane ciosy, wnikliwe analizy i obserwacje, ciekawe wnioski tudzież alternatywne, w stosunku do proponowanych, rozwiązania. Mam coraz mocniejsze przekonanie, że prawdziwym dramatem rady miasta jest to, że proponowane na jej sesjach rozwiązania nie mają z czym się zderzać i konfrontować, a nawet jeśli są niedoskonałe, nie dostają szans na poprawę. Nie ma dyskusji o sprawach istotnych, ale w najlepszym wypadku jest dyskusja przyczynkarska (vide: podmiana osoby w składzie rady muzeum). Gdy przyjmowana była zmiana w budżecie na rok 2009, patrzyłem z niedowierzaniem na milczenie opozycji: sam widziałem w jej treści takie elementy, które budzą mój niepokój. Czyżby opozycja miała w sobie więcej równowagi wewnętrznej i zaufania do obecnej sytuacji niż ja? Byłoby to niezwykłe, ale możliwe – tym bardziej, że ostatnio podczas jednego z wewnętrznych spotkań „Samorządności” usiłowano przylepić mi (i nie tylko mi) etykietkę wewnętrznej opozycji;)

Myślę zatem, że to już ta pora, by formalnie ogłosić wymarcie instytucjonalnej opozycji w gdyńskiej radzie miasta (ha! Właśnie się zorientowałem, że ten sam wywód głosi jeden niezupełnie zrównoważony internetowy komentator…). Instytucjonalnej, bo zostały jedynie jednostkowe egzemplarze opozycjonistów, machających szabelką w sposób indywidualny, w żaden sposób nie sformalizowany. Są tylko indywidualne szarże Bogdana Krzyżankowskiego, Mariusza Bzdęgi tudzież zatroskania i frasunki Tadeusza Szemiota, no i samotne potyczki Marcina Horały. I tak jak za radnymi PO widać chociaż cień środowiska (choć Rafał Geremek sprawia wrażenie człowieka, który udał się na emigrację wewnętrzną), to za Marcinem jest już tylko przeciąg. Toczy swoje batalie z pełną świadomością samotności i braku posiłków, które w każdej chwili mogą nadciągnąć. Nie ma żadnej armii, a trójki radnych z PiS nie łączy już chyba nic, poza miejscem na sali obrad.

Ja osobiście z tej sytuacji nie mam żadnej satysfakcji. Opozycja jest potrzebna i ma ciężką pracę do wykonania także po to, by ci, którzy mają głos decydujący, mieli możliwość konfrontowania swoich pomysłów, obrony koncepcji podczas mądrych dyskusji, a także uwzględniania dobrych pomysłów proponowanych przez oponentów. Takich sytuacji, gdy dzięki ciężkiej pracy opozycji, miasto także staje się trochę lepsze, jest zdecydowanie za mało – postawię nawet tezę, że do policzenia takich sytuacji wystarczy jedna ręka niedoświadczonego drwala.

*Zygmunt Zmuda Trzebiatowski jest radnym okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia). Reprezentuje Samorządność.



trzebiatowski.blox.pl

Dwugłos

Dwugłos

Marcin Horała*


Merytorycznie.



Marcin Horała Merytorycznie

Miałem pomysł na kolejny felieton z refleksjami natury ogólno politologicznej ale życie stanęło na przeszkodzie. Mieliśmy bowiem oto sesję obfitującą w ciekawe i ważne decyzje. Nie mam więc wyboru i muszę trochę popisać merytorycznie.

Na początek sesji dostałem nalepkę i wstążkę akcji mającej – o ile dobrze zrozumiałem – promować dwa tygodnie refleksji na temat przemocy wobec kobiet. Do akcji nawiązywała rezolucja rady stwierdzająca w skrócie, że przemoc wobec kobiet jest zła i chcielibyśmy żeby jej nie było. Nie chciałem psuć atmosfery i roztrząsać spraw w sumie rady miasta nie dotyczącej więc zmilczałem, tylko nie przypiąłem wstążki. Albowiem stosunek do tego rodzaju akcji mam bardzo chłodny. Pytanie: czy pan Zenek (przepraszam wszystkich Zenków, musiałem jakieś imię wziąć dla przykładu) który ma zwyczaju żonę bijać przejmie się rezolucją rady miasta tudzież widokiem kilku bliżej nie znanych mu osób z białą wstążką w klapie? Oczywiście, że nie.

Czemu więc ta (i inne tego rodzaju akcje) służą? Ano kręceniu się polityczno-medialnego biznesu. Działacze działają, politycy się troszczą, media o tym piszą – a pan Zenek jak żonę bił tak bije dalej. A my przypinając wstążkę poczuliśmy się lepiej, temat przemocy wobec kobiet mamy załatwiony, w przyszłym miesiącu zwalczymy smsem głód w Afryce, a może plastikową bransoletką wyleczymy raka piersi.

Właściwie jak tak się zastanawiam to trochę żałuję, że może jednak czegoś nie powiedziałem. Kuluarowy naród wyczuwał fałsz sytuacji zastanawiając się dlaczego akurat zwalczamy przemoc mężczyzn wobec kobiet, w czym jest ona gorsza od przemocy kobiet wobec mężczyzn tudzież mężczyzn wobec mężczyzn, starszych wobec młodszych (i na odwrót), czarnych wobec białych (i na odwrót) i tak dalej. Kwitła również szydera polegająca na dywagacjach czy chodzi o nie bicie gołą ręką, czy może bez wystarczającego powodu, czy po zakończeniu akcji już można bić itp. A oficjalnie nikt (w tym i – biję się w piesi – ja) nie wyraził choć odrobiny sceptycyzmu wobec walki z przemocą poprzez wpinanie wstążek i uchwalanie rezolucji. Atmosfera więc trochę jak z akademii o znikniętych parówkach.

Niestety takie mamy czasy. Na przykład swego czasu piłkarze walczyli z rasizmem dukając przed meczem z kartki odpowiednie formułki „antyrasistowskie”. Jak ktoś słusznie zauważył gdyby kiedyś ktoś, na przykład radykalny islam, wziął się na poważnie do ataku zbrojnego na zachodnią Europę – to wprawdzie tak zwane wojsko utworzone z zachowaniem parytetu dla kobiet i kochających inaczej uciekłoby bez jednego wystrzału – ale najeźdźcy musieli by się liczyć z bardzo ostrymi w tonie listami protestacyjnymi intelektualistów. Powstałoby również dużo przeciwnych inwazji profili na portalach społecznościowych. Kto wie – może nawet odbyłby się marsz milczenia. Jako się rzekło – takie czasy.

Odpłynąłem jednak trochę od obiecanej tematyki merytorycznej za co przepraszam i już wracam na gdyńskie podwórko.

Dwugłos

Na początek sesji rozgorzała dyskusja nad samym porządkiem obrad. Otóż w aneksie do porządku obrad znalazło się ponad dziesięć uchwał zgłoszonych z siedmiodniowym wyprzedzeniem. Dotychczas dobrym zwyczajem było zgłaszanie projektów z wyprzedzeniem dwóch tygodni, a podsyłanie do aneksu albo jakichś wyjątkowo pilnych projektów albo zupełnie błahych formalności. Tym razem nie dość że natłok uchwał przyspieszonych był duży to jeszcze w natłoku owym przeciskały się uchwały tak ważne i skomplikowane poznawczo jak dwa miejscowe plany zagospodarowania w tym plan obejmujący teren przyszłego forum kultury wraz ze sporym kawałkiem Śródmieścia. Wystąpiłem z tezą, iż dopychanie na ostatnią chwilę tak ważnej i skomplikowanej uchwały powinno zostać dopuszczone przez radę wyłącznie, jeżeli istnieje jakaś bardzo wyraźna przyczyna pośpiechu (godnego łapania pcheł a nie uchwalania poważnych uchwał).

Odpowiedzią zaszczycił mnie sam pan prezydent Szczurek, stwierdzając z godnością, że tryb siedmiodniowy jest przewidziany w ustawie i w związku z tym uzasadnienia nie wymaga. Był to pewien postęp bo na komisji prezydent Stępa udzielił mi długiego wywodu z którego można by wysnuć wniosek że generalnie lepiej żeby plan był uchwalony wcześniej niż później. Wobec tego podtrzymałem swoje stanowisko apelując do rady aby szanowała swoje, również zwyczajowe, prawa – i wobec braku konkretnego uzasadnienia dla pośpiechu zdjęła projekt z porządku obrad. Czcigodni koledzy radni byli łaskawi nie przyznać mi racji i projekt został przyjęty.

Kolejną sporną kwestią okazała się wysokość lokalnych podatków. Otóż w gdyńska władza przyjęła w tym zakresie filozofię maksymalizacji fiskalizmu. To znaczy, że co roku podwyższamy podatki do maksymalnych dopuszczalnych ustawowo stawek. Nie można takiej postawy uzasadnić inaczej jak swoistą arogancją władzy. Władza wie lepiej od mieszkańców jak wydawać ich pieniądze. Pieniądze w budżecie są wydawane na sprawy ważne i doniosłe – a pozostawione obywatelom zostałyby przez nich zmarnowane. Więc im większy budżet miasta (co za tym idzie mniejsze budżety domowe) tym lepiej.

Od zawsze byłem przeciwny takiej filozofii. Można to nazwać podejściem wolnorynkowym, można zasadą pomocniczości – jak zwał tak zwał. W każdym razie uważam, że wielkość budżetu miasta nie powinna być głównym, a przynajmniej nie jedynym priorytetem. Powinniśmy raczej dążyć do maksymalnego obniżenia obciążeń podatkowych mieszkańców – na ile tylko pozwoli prawo i niezbędne budżetowe potrzeby.

Obecnie doszła jeszcze jedna okoliczność wskazująca na konieczność obniżenia, a przynajmniej nie podwyższania, podatków – a mianowicie kryzys gospodarczy. Dobrze by było aby w tych trudny warunkach mieszkańcom Gdyni oraz gdyńskim przedsiębiorcom władza lokalna pomogła. Albo przynajmniej nie przeszkadzała, nie dokładała dodatkowych obciążeń.

Oczywiście strona rządząca dała mi odpór wskazując że mieszkańcy też muszą się do funkcjonowania miasta dołożyć (jakby pozostałe środki w budżecie nie szły w ten czy inny sposób z ich podatków), że proponowane przeze mnie obniżki mają małe znaczenie (lepszy rydz niż nic, nie chciałem wywracać budżetu – ale jakby co to niech zaproponują większe obniżki, chętnie bym poparł), że w kryzysie nie możemy zmniejszać frontu inwestycyjnego (i racja, tyle że ponad 100 milionów w projekcie budżetu idzie na zwiększenie wydatków bieżących, nie-inwestycyjnych, tam można by szukać oszczędności).

Odrzucenie moich wniosków mnie nie zdziwiło, natomiast zdziwił mnie stosunek głosów. Bo że Samorządność, typowa partia władzy, będzie chciała grabić do budżetu ile się da to jasne. Ale to, że „wolnorynkowa”, „liberalna” PO w głosowaniu na poprawkami się wstrzyma a w ostatecznie poprze uchwałę podwyższającą podatki – to było jednak duże zdziwienie. O ile pamiętam to klasycy liberalizmu raczej nie byli zwolennikami wysokich podatków, ale być może się mylę.

Tymczasem prolog do dyskusji nad budżetem mamy za sobą i – o czym pewnie w kolejnym felietonie – zbliżamy się do rozstrzygania o samym budżecie. Oj, będzie się działo.

*Marcin Horała w ostatnich wyborach samorządowych uzyskał mandat radnego z okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia).Reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość.

www.horala.pl