Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Nasz autor

obrazek

Zygmunt Pałasz
(ostatnie artykuły autora)

Isć trzeba - więc trzeba nam isć do nieba lub piekla bram....

Dwugłos, czyli co kto widział na Sesji

Opublikowano: 06.11.2009r.

Zapraszamy na kolejny pojedynek radnych.

[Foto]Rewolucja Październikowa, czyli Fotoplastikon po 36. sesji Rady Miasta

Marcin Horała*


Dziwna sesja i badania nad fenomenem Samorządności.



Marcin Horała

Tym razem sesja ani nie była taka, co to się tylko odbyła ani też nie obfitowała w jakieś spektakularne spory. Była więc dziwna.

Zaczęła się od sprytnego przerzucenia gorącego kartofla kwestii płacenia (a raczej nie płacenia) nauczycielom za nadgodziny. Jak wiadomo wywołało to w gdyńskich szkołach niemały ferment. Przyjęta na sesji rezolucja w treści swej słuszna (i dlatego też głosowałem za jej przyjęciem) w wymiarze politycznym stanowi jednak odbicie piłeczki. Oto bowiem jako głównego winnego wskazuje się kwestionującego zapisy projektu regulaminu wojewodę oraz sam mechanizm który nie daje większej władzy w zakresie ich kształtowania samorządom. Jako się rzekło – to wszystko racja.

Ale pojawia się pytanie: dlaczego zakwestionowane przez wojewodę przepisy usunięto, ale w ich miejsce nie wprowadzono innych, które pozwalałby nadgodziny opłacać? Dlaczego sprawą zajęto się dopiero po protestach nauczycieli – czy nie była to próba wprowadzanie tylnymi drzwiami obniżki pensji? Dlaczego w Sopocie i Gdańsku dało się przepisy odpowiednio skonstruować, a w Gdyni nie? Skoro wojewoda proponowane brzmienie odrzucił należało skopiować co do słowa te z gmin ościennych i wprowadzić autopoprawką wnioskodawcy. Problemu by nie było. Chciałem te pytania zadać, ale zamieszanie z przerwą, o którą poprosił klub PO, spowodowało, że nie miałem okazji. Może tu mi ktoś odpowie.

Następnym punktem była informacja o stanie gdyńskiej oświaty. Bardzo bogata i wartościowa, ale… na papierze. Przedstawiona w przemówieniu pani prezydent Łowkiel zbliżyła to wystąpienie długością do przemówień Fidela Castro co – przynajmniej na mnie – miało działanie wybitnie nasenne. Pomimo wagi tematu, niestety.

W stuporze jednak długo nie trwałem dzięki ciekawej dyskusji kolegi radnego Geremka z dyrektorem Wyszomirskim na temat sposobu organizacji komunikacji miejskiej. Dyskusja wydała mi się nieco obok tematyki przyjmowanych uchwał, gdyż dotyczyła przede wszystkim samej zasady, idei, wokół której usługi komunikacyjne mają być organizowane. Czy w oparciu o wolny rynek i konkurencję, czy też w oparciu o uprzywilejowaną pozycję przewoźników komunalnych. Ja osobiście opowiadałbym się za tą pierwszą możliwością – podczas gdy władze miasta przychylają się do drugiej. Wyciągając logiczne konsekwencje można by się spytać – skoro i tak mamy prawie-że monopol komunalnych spółek przewozowych to po co je utrzymywać jako odrębne organizmy gospodarcze z wszystkim przynależnymi temu kosztami (administracja, zarząd, nadzór itp.).

No cóż, i to właściwie by było na tyle jeżeli chodzi o sesję, jak mawiał klasyk.

Dwugłos

Aby jednak felieton zyskał słuszną objętość pozwolę sobie na mały bonus dla czytelników. Piszę te słowa już po ukazaniu się na łamach Gazety Świętojańskiej artykułu z prognozami wyborów prezydenckich w Gdyni oraz przeciekiem „tajnego” sondażu preferencji politycznych. Pozwolę więc sobie w tym kontekście pochylić nieco nad fenomenem sukcesów wyborczych Wojciecha Szczurka a przede wszystkim jego ugrupowania. Same wybory prezydenckie jako bardzo spersonalizowane, swoisty „konkurs piękności” opierają się przede wszystkim na osobistej charyzmie jednostki. W tym kontekście sukcesy prezydenta specjalnie nie dziwią. Z jednej strony jest urodzonym „zwierzęciem” medialno-poliycznym. Z drugiej piastuje urząd, na którym nie trzeba firmować osobiście żadnych kontrowersyjnych działań a można spijać medialną śmietankę (prowadzonych przez miasto inwestycji, programów itp.). Taka jest konstrukcja ustroju polskiego samorządu, że urząd prezydenta jest samograjem i jak nie trafi się jakiś bandyta, debil czy nieudolny oszust – to ma szansę na dożywotnią prezydenturę. Mamy Olsztyn, gdzie o mały włos a nie odwołano by prezydenta łamiącego podstawowe zasady moralne tudzież formy współżycia społecznego, Gorzowa czy Piotrkowa gdzie prezydenci z zarzutami, okresowo nawet rządzący zza krat, nie tylko nie zostali odwołani, ale jeszcze odnosili sukcesy wyborcze, mamy sukcesy uwikłanego w aferę korupcyjną Jacka Karnowskiego czy wreszcie spokojne rządy prezydentów Krakowa i Rzeszowa wywodzących się z opcji politycznych zdecydowanie mniejszościowych w ich miastach – to wszystko oczywiste dowody postawionej tezy. Powtórzmy – popularność prezydenta mieści się generalnie w normie (trochę dziwi skala, ale to też wynik słabości konkurentów).

Natomiast zdecydowaną anomalią jest hegemonia prywatnej partii prezydenta – Samorządności. Tu już nie ma zbyt częstych analogii w innych miastach i zazwyczaj jest tak, że niezatapialny prezydent, jeżeli w ogóle ma swoje prywatne ugrupowanie - to jest ono mniejszościowe i musi się dogadywać. Nawet Rafał Dudkiewicz nie ma takiego komfortu w radzie jak Wojciech Szczurek.

Niestety nie dysponuję środkami do przeprowadzenia odpowiednich badań, niemniej spróbuję sobie trochę pospekulować. Kluczowa jest odpowiedź na pytanie: dlaczego część elektoratu wszystkich partii – i PO i PiS i SLD – decyduje się dokonać swoistej „zdrady” swoich przekonań wyborczych. Co siedzi w głowie wyborcy, który na przykład głosował niedawno na listę PO do Sejmu, tuż obok leży kartka sejmikowa, na której też przed chwilą postawił krzyżyk przy kandydacie PO – ale na kartce z kandydatami do rady miasta popiera Samorządność.

Moim skromnym zdaniem decydować mogą tu dwa motywy:

Po pierwsze motyw osobistej popularności konkretnych kandydatów na liście Samorządności. W umyśle wyborcy pojawia się więc konkurencja pomiędzy znanym mu i jego zdaniem dobrym radnym neutralnym politycznie – a nieznanym mu anonimowym działaczem partii, która jest mu politycznie bliska. Na pewno znajduje się spora liczba wyborców, którzy wybiorą pierwszą opcję.

Po drugie w wyniku szeregu czynników, o których innym razem, udało się wypromować wizerunek Wojciecha Szczurka – a ten splendor częściowo spływa na całe ugrupowanie – jako jakiegoś wybitnego, bezprecedensowego, jedynego w swoim rodzaju nieomalże boga samorządu lokalnego. Że, krótko mówiąc, Samorządność (jak sama nazwa wskazuje) jest to grono osób wybitnie i unikalnie przygotowanych do pełnienia funkcji w samorządzie. Głosujący podejmuje wówczas decyzję analogicznie do szefa przyjmującego nowego pracownika – ma pewien sentyment, może wręcz lubić, innego kandydata (poczucie lojalności politycznej i wspólnoty ideologicznej z określoną partią) – ale zatrudni tego który na głowę bije konkurentów kompetencjami przydatnymi na danym stanowisko (kandydat Samorządności).

A więc kandydaci Samorządności na płaszczyźnie sympatii polityczno-ideologicznych wychodzą u naszego wyborcy na 0, a jego partia na plus, to jednak na płaszczyźnie: znany, sprawdzony – anonimowy, niewiadoma o raz na płaszczyźnie : specjalista, fachowiec, zna się na samorządzie – amator, ignorant, nie zna się na samorządzie Samorządność kasuje plusa a partie minusa.

Mając taki ogląd sytuacji widzimy iż zasadniczo po stronie partii stoją dwie drogi do sukcesu wyborczego. Pierwsza to działanie na samorządnościową stronę równań i zmiana jej z plusu na minus (przekonanie wyborców, ze władza samorządowa w Gdyni źle rządzi, jest dyletancka, że radni Samorządności są amatorami i źle pracują dla mieszkańców, wreszcie że są im obcy lub wrodzy politycznie i ideologicznie – tu się wpisuje na przykład przypominanie samookreślenia ideowego prezydenta w jednym z dawnych wywiadów jako socjalliberała). Druga opcja to z kolej zmiana równań po własnej stronie – to znaczy wprowadzenia większej liczby działaczy do świadomości dzielnicowych społeczności, sprawienie że nie będą już anonimowi, oraz przekonanie, że oni również znają się na samorządzie, mają programy, pomysły, wiedzą co chcą zrobić, słowem – będą dobrym pracownikiem na stanowisku radnego miasta.

Ja osobiście jestem zwolennikiem raczej tej drugiej taktyki. Raz, dlatego że pozostając w stanie anonimowości i niskiej oceny kompetencji bardzo trudno skutecznie obniżyć ocenę osób cieszących się dużą rozpoznawalnością i wysoką oceną (zazwyczaj tak prowadzone ataki tylko utwardzają obopólnie przekonany elektorat a więc zamrażają sytuację wyborczą dla partii niekorzystną). Dwa, dlatego że wizerunek partii na arenie lokalnej jest zdecydowanie bardziej płynny, polega w znacznej mierze na niewiedzy – więc powinien łatwiej poddawać się zmianom. Trzy, że zawsze łatwiej kształtować swój wizerunek niż cudzy, ma się po prostu bezpośrednią kontrolę nad przekazem. Cztery, że ludzie w Polsce nie lubią negatywnych kampanii i muszą być one prowadzone z wysokim kunsztem i dużym nakładem środków żeby były skuteczne.

To oczywiście tylko moje, wyssane z palca, przypuszczenia. Ciekaw jestem, co ze swoich palców wyssą komentatorzy.

*Marcin Horała w ostatnich wyborach samorządowych uzyskał mandat radnego z okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia).Reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość.

www.horala.pl

Dwugłos

Dwugłos

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski*

O oświaty kaganku i cudzych dzieci uczeniu



Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

Kolejna sesja za nami. Tym razem nie zastanawiałem się długo, na jakim jej aspekcie skupić się przygotowując posesyjny felieton, było dla mnie bowiem jasne, że powinna nim być oświata: jeden z najważniejszych (merytorycznie i finansowo) obszarów działalności samorządu, a paradoksalnie jeden z tych, którym poświęca się najmniej uwagi w dyskusjach, czy publikacjach prasowych. Oczywiście, sam w tej kwestii powinienem uderzyć się także we własne piersi, bo co zamieszczam w felietonach, jest wszak moją decyzją. Ta sesja w każdym razie dostarczyła wystarczająco wielu pretekstów, by na tym właśnie wątku się skupić.

Mam to szczęście lub nieszczęście (jak kto woli), że nie tylko mam własne doświadczenia edukacyjne za sobą, ale wywodzę się z rodziny, w której prawie wszyscy byli, lub są, ściśle związani z edukacją na wszystkich jej poziomach (jeden z dziadków to legenda Poznania, człowiek, który jeszcze po swych osiemdziesiątych urodzinach prowadził zajęcia z biologii w liceum, drugi z dziadków to wieloletni inspektor, nauczyciel, dyrektor, kurator okręgu szkolnego, a później wiele lat profesor na UG, między innymi dyrektor Instytutu Pedagogiki, czy prodziekan wydziału humanistycznego, jedna z sióstr mojego ojca skoncentrowała się na pedagogice opiekuńczej, druga przez wiele lat była dyrektorką renomowanego I LO w Gdańsku - jej mąż z kolei był dziekanem na UG, a ich córka jest dydaktykiem na Akademii Medycznej, obie moje babcie były bibliotekarkami, moja mama całe życie przepracowała ucząc języka polskiego w I LO w Sopocie, moja siostra pracowała jako polonistka, a obecnie jako bibliotekarka, mając okazję pracy w kilku gdyńskich szkołach), mogę zatem powiedzieć, że z problematyką oświatową spotykałem się od dziecka (na spotkaniach rodzinnych w zasadzie nie było innych tematów) i miałem okazję do słuchania rozmów nauczycieli pracujących w przedszkolach, szkołach podstawowych i średnich, a także pracowników naukowych kilku uczelni, zanim zostałem radnym i spojrzałem na problem od drugiej strony. Z kolei osiem lat kierowania Komisją Oświaty pozwoliło mi zyskać zupełnie nową perspektywę i dostrzec problematykę oświatową z perspektywy samorządu, kolejne trzy pozwoliły mi na koncentrowaniu się na jej wybranych aspektach.

Oświata to, nie tylko w mojej opinii, nasz gdyński „okręt flagowy” – obszar szczególnej troski, dużej aktywności miasta i zgody wielu ludzi, niezależnie od opcji politycznej, że nakłady na oświatę nie należą (niezależnie od klasyfikacji budżetowej, która opisuje to w inny sposób), do wydatków bieżących, ale do inwestycji – i to do najlepszych. Od początku odrodzenia samorządu, od roku 1990, wszystkie ruchy podejmowane przez Gdynię w zakresie edukacji, miały charakter pionierski i były pro aktywne, a do zbyt małych pieniędzy przekazywanych przez państwo, Gdynia bez wahania dorzucała bardzo duże środki własne, wyznaczając własne standardy i nie oglądając się na innych. Gdy tylko, nawet pilotażowo, pozwalano gminom przejmować odpowiedzialność za kolejne poziomy oświaty, Gdynia była w pierwszym szeregu, nie bojąc się podejmowania ryzyka, a widząc w tym wielką szansę dla miasta. Były to decyzje brzemienne w skutki, przede wszystkim finansowe: przywołana na sesji kwota prawie 800 MILIONÓW ZŁOTYCH, które Gdynia przeznaczyła w ostatnich dziesięciu latach na oświatę ponad otrzymywane subwencje oświatowe, musi robić wrażenie. Przez wiele lat to właśnie oświata była największym kawałkiem budżetowego tortu. W ostatnich latach zmieniło się to, ale w dużej części dzięki zwiększeniu wielkości budżetu jako całości, oraz szeregowi działań inwestycyjnych współfinansowanych z Unii, no i wreszcie – na skutek zmian demograficznych, w istotny sposób zmieniających gdyńską oświatę (przez kilka kolejnych lat, co roku ubywał kolejny 1000 uczniów), natomiast nie wskutek obniżania standardów. Wykonano mrówczą pracę, by znikanie co roku 30 klas, nie powodowało zwolnień wśród nauczycieli. Podobnie było ze znikaniem szkół – po pierwsze, decydowano się na model wygaszania, czyli stopniowej, kilkuletniej likwidacji szkoły, do momentu wyjścia z niej ostatniego ucznia, a po drugie – ogromny wysiłek włożono w ochronę miejsc pracy. I przyniosło to skutki, co zauważyć mógł każdy, kto porównywał np. atmosferę towarzyszącą likwidacji kolejnych szkół w Gdańsku i w Gdyni. Działanie z wyprzedzeniem, poprzedzenie konsultacjami i poważna, partnerska rozmowa z mieszkańcami – to działało i działa. Najważniejszą zaś decyzją w gdyńskiej oświacie, kształtującą jej sieć było oddanie w tej sprawie decyzji rodzicom. To oni, decydując w ramach wolnego wyboru szkoły, o tym, gdzie trafi ich dziecko, dają szanse konkretnym szkołom, inne skreślając. Tak stało się na Narcyzowej – tamtejsze gimnazjum i liceum rada miasta zlikwidowała nie dlatego, że taki kaprys przyszedł jej do głowy, ale dlatego, że wiatr hulał po korytarzach, a szkoła prezentowała – eufemistycznie mówiąc – kiepski poziom, z czego doskonale zdawali sobie sprawę rodzice. Świetnie z kolei sprawdziły się klasy integracyjne – na początku nieśmiały eksperyment pedagogiczny, później (i znów pomógł niż demograficzny) rozwiązanie stosowane w bardzo wielu placówkach (obecnie 77 klas w skali Gdyni).

Oczywiście, można wiele robić i jak to w warunkach światów równoległych, o których pisałem miesiąc temu, bywa, znajdą się tacy, którzy powiedzą, że działa, a znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to kasa wywalona w błoto i lepiej dawać na plac zabaw, głodujące dzieci albo kładki nad jezdniami co 200 metrów. Natomiast, w sytuacji gdy od kilku już lat działa system zewnętrznej oceny wyników nauczania, mamy wreszcie materiał porównawczy i możliwość refleksji nad efektami podejmowanych przez lata działań.

No to – jak mawiał jeden pan, który może znów powróci ze swym stwierdzeniem – przejdźmy do konkretów:

Sprawdzian klas VI

Rok 2008/2009 2007/2008 2006/2007
Gdynia 25,15 27,9 29,54
woj. 21,63 25,8 26,2
Polska 22,2 25,8 26,6

Egzamin gimnazjalny:

Rok 2008/2009 Rok 2007/2008Rok 2007/2006
cz.hum. cz.m.-przyr. cz.hum. cz.m.-przyr. cz.hum. cz.m.-przyr.
Gdynia 34,2 29,91 33,14 31,45 33,97 29,45
Woj. 30,72 25,60 29,34 26,71 30,21 26,06
Polska 31,67 26,60 30,86 27 31,48 25,31

Egzamin maturalny:

Osiągamy najwyższą zdawalność w województwie w r.szk.2008/2009- 85,7 %

W większości egzaminów zdawanych na poziomie rozszerzonym uzyskujemy najwyższą zdawalność w województwie.

Gdynia wyniki woj. wyniki kraj
j.ang. 77,3 % 75,4 % 74,3 %
j.niemiecki 80,5 % 76 % 74,4 %
matematyka 68,6 % 68,2 % 58,4 %
biologia 67,6% 62,7 % 58,5 %
fiz. i astr. 76,5% 73,9 % 61,1 %

Szczególnie, jeśli chodzi o szkolnictwo ponadgimnazjalne, jest to bardzo ważne, dlatego, że w Gdyni bardzo szeroko otwarte są drzwi dla wszystkich zainteresowanych. Nie każdy dostanie się do szóstki, trójki, czy jedynki, ale każdy dostanie możliwość nauki w szkole, kończącej się maturą. Ten typ szkół wybiera w Gdyni 92 % uczniów. Ryzyko tego, że skutkiem takiej dostępności będą słabsze wyniki, wydaje się wielkie. Tymczasem w tym roku mieliśmy najwyższą zdawalność matury w województwie, wynoszącą 85,7%, mimo wliczania w to liceów profilowanych, które wiele gmin zlikwidowało w całości.

Być może formuła felietonu jest kiepska, gdy chodzi o zestawianie danych liczbowych, ale w tym miejscu moim zdaniem powinny były paść, bo to jest obiektywna odpowiedź na pytania, czy warto było tak gigantyczne pieniądze dodawać do ustalonego przez państwo standardu oświatowego. Ano warto.

Oczywiście, dzieje się wiele i to na różnych poziomach. Dla mnie osobistym powodem do satysfakcji jest to, co zmieniło się w ciągu ostatnich trzech lat na poziomie przedszkoli. Przerobiłem to jako rodzic dwóch córek w tym wieku i miałem okazję monitorować ten proces. I nie chodzi tu tylko o wymianę okien, naprawy dachów, zakupy sprzętów, remonty placów zabaw i podnoszenie standardu obiektów, ale przede wszystkim o znaczące zwiększenie dostępności przedszkoli dla dzieci, w tym trzylatków, z którymi był zawsze problem. Stoczyłem swoją osobistą krucjatę o tę sprawę i uważam, że stał się duży sukces. W ostatnich latach przybyło prawie 300 miejsc w przedszkolach, a gdy się nałoży na to akcję „sześciolatki do szkół”, w której Gdynia znów jest ewenementem na skalę Polski, to widać, że radykalnie zwiększyła się liczba miejsc w przedszkolach. Potwierdzają mi to znane mi osoby z dziećmi w tym wieku – wszystkie znalazły miejsca. Jasne, nie zawsze dokładnie w tym przedszkolu, które się marzyło, ale np. w sąsiednim.

Można by dużo jeszcze pisać – zachęcam do lektury pełnego tekstu informacji o stanie realizacji zadań oświatowych, dostępnego na stronach gdyńskich. Nie ma zatem sensu tego tu powielać. Chodzi o coś innego, mianowicie o pytanie, jakie narzędzia powinny być i są w gestii samorządu. Bo z jednej strony zadania i zakres zadań i kompetencji polskiego nauczyciela, a nawet jego zarobki opisuje bardzo niuansowo polskie ustawodawstwo, z drugiej zaś strony – organami prowadzącymi szkoły są samorządy. To one – choć nie do końca w takim zakresie jak być powinno – mają wpływ na obsadę stanowisk dyrektorskich w tych szkołach, to one – choć nie do końca – mają wpływ na sieć szkół. To państwo finansuje oświatę, a samorząd ocenia, czy za przekazane pieniądze jest w stanie zrealizować oczekiwany przez mieszkańców standard. I prawie zawsze wychodzi, że nie. Państwo oblicza subwencję w ramach prostych działań matematycznych, a samorząd musi różnicować i optymalizować ofertę, co skutkuje potężnymi pieniędzmi, które musi dokładać. Bo to nie rząd dofinansowuje klasy dwujęzyczne, czy klasy z międzynarodową maturą, dodatkowe lekcje angielskiego w niższych klasach itd. itp. Samorząd nie ma możliwości wprost kształtować wynagrodzeń nauczycieli, może robić to jedynie poprzez dodatki motywacyjne i funkcyjne. Może to robić na tyle skutecznie, że - znów odwołując się do własnych rodzinnych doświadczeń – w Gdańsku moją ciotkę naciskano, by zgodziła się jeszcze rok pokierować szkołą, gdyż nie było nikogo chętnego, a w otwieranej wówczas szkole w Gdyni do konkursu stanęło siedem lub osiem osób, zdeterminowanych, by objąć funkcję dyrektora. I pewnie nie chodziło o to, że w Gdyni jest cieplej, milej i bardziej słonecznie – choć jest;)

Dlatego rezolucja Rady Miasta była bardzo istotna. Ktoś dziwi się, że poparła ją opozycja i że jest to wyrazem tego, że na pewno radni niczego nie rozumieją. Ja się nie dziwię i doceniam stanowisko radnych. Przy różnych poziomach wiedzy i interpretacji bardzo mętnego prawa oświatowego, jedno jest pewne – i taki był sens tej rezolucji: warto dawać samorządom jak największe kompetencje w zakresie kształtowania systemu wynagrodzeń nauczycieli, bo samorządy chcą i potrafią mądrze te możliwości wykorzystać i bardziej doceniają wagę dobrej edukacji niż rząd. I nie chodzi o deklaracje słowne, tylko o pieniądze. Osiemset milionów to nie czcze gadanie i zapowiedzi, tylko konkret. Gdyńska oświata ma się dobrze, choć ostatnie zamieszanie z nadgodzinami na pewno jej nie posłużyło. Mam nadzieję, że jest możliwa sytuacja, by tego typu problemy interpretacyjne nie miały miejsca, a minister potrafił odpowiadać na zadane pytania w sposób jednoznaczny i wiążący. Warto mieć w mieście dobrą edukację, odpowiadającą aspiracjom mieszkańców, rodziców, nauczycieli i samorządowców – czego sobie i Państwu życzę.

*Zygmunt Zmuda Trzebiatowski jest radnym okręgu 2. (Cisowa, Pustki Cisowskie-Demptowo, Chylonia). Reprezentuje Samorządność.



trzebiatowski.blox.pl