Hazardzista
Janusz Pierzak
Hazard był moją namiętnością. Jak tylko zacząłem zarabiać na utrzymanie, lwią część wynagrodzenia wrzucałem w studnię zżerającej mnie pasji. Aby sprostać wymogom, często się zadłużałem. Długi wielokrotnie skutkowały obitą gębą. Cóż – wierzyciele mają zasady!
* * *
Piątkowe przedpołudnie było dla mnie dniem szczególnym. Po długim oczekiwaniu, z kasy zapomogowo-pożyczkowej pobrałem znaczną kwotę pieniędzy. Podniecenie do tego stopnia zawładnęło jaźnią, że zobaczyłem siebie wychodzącego z kasyna. W ręku wypchany gotówką neseser, krupierzy obdarowani napiwkami całują mnie po rękach, limuzyna na podjeździe, „Kociak” wiszący na ramieniu, a szofer w białej liberii gnie plecy w ukłonie. Wieczór zapowiadał się cudownie.
Wieczorem długo zastanawiałem się – co na siebie włożyć? Wiszące w szafie dwa garnitury postawiły mnie w kropce! Biały kusił czystością, czarny zaś elegancją. Zdecydowałem się na rzut monetą. Ku mojemu niezadowoleniu wygrał biały, dlatego szybko odwróciłem monetę. Dziury wyżarte przez mole były niewidoczne, a modny krój podkreślał sylwetkę. Krawat z podwójnym węzłem spiął elegancję całości.
Dotarcie do jaskini hazardu zajęło mi pół godziny. Przestępując próg przybytku delektowałem się specyficznym zapachem. Czułem aromat cygar, mgłę szalonej fortuny i smak wygranej. Głosy krupierów były wiagrą dla moich zmysłów. Gdy w dostatecznym stopniu naładowałem się fluidami, gotówkę wymieniłem na żetony.
Na rozgrzewkę przystąpiłem do „jednorękich bandytów”. Pociągając za rączkę z zapartym tchem wpatrywałem się w wirujące wisienki, cytryny, arbuzy i napisy BAR. Wierzyłem w magiczną moc mojego wzroku i obserwując bębny starałem się zatrzymać je w zwycięskiej konfiguracji. Automaty z lewej i prawej strony w regularnych odstępach wyrzucały lawiny monet i tylko ja w piętnaście minut przepuściłem dwieście złotych.
Porażka na starcie, to żadna porażka! Tak naprawdę liczy się końcowy efekt, którego miernikiem będzie skuteczny finisz. Z charyzmą wojownika wkroczyłem na rozległą salę. Zróżnicowane wielkością stoły świeciły kolorytem emocji. Ruletkę oblegał tłum rozpalonych graczy. Niczym piskorz wkręciłem się w ciżbę. Obstawiłem pola, których liczby znamionowały ważne dla mnie daty. Nie czułem sympatii do krupiera, który przed każdorazowym zakręceniem rzęził gardłowo w niezrozumiałym języku;
- Mesdames et messieurs, faites vos jeux, rien ne va plus!
Bez sensu ! Doprawdy nie wiem o co mu chodzi? Moja antypatia miała też inne podstawy. Przeklęta kulka ani razu nie utkwiła w szczelinie typowanych numerków. Gdy straciłem połowę posiadanych nominałów, powiedziałem – basta i opuściłem towarzystwo kolistej adoracji.
Poker był prawdziwie męską grą i to głównie dla niego odwiedzałem przybytek hazardu. Można powiedzieć, że byłem specjalistą od pokera. Kojarzył mi się z wagarami, kiedy to zamknięci w starej szopie na obrzeżach miasta graliśmy z kolegami na zapałki. Szopa dawno poszła z dymem zapomnienia, obrzeża wchłonięte zostały przez aglomerację, a ja jako wytrawny pokerzysta zasiadłem do pasjonującej walki.
Z kamienną twarzą rozpatrywałem możliwości wyboru. Podnosząc karty zawsze liczyłem na to, że odsłonięte kartoniki pozwolą wzbić się ponad przeciętność. I było tak w istocie, przy czym rywale prawdopodobnie oszukiwali, gdyż mając nawet wyśmienite zestawienia przegrywałem z kretesem. Po wielu rozdaniach szczęście uśmiechnęło się do mnie.
Karta, którą dostałem z wymiany idealnie wpasowała się w zestaw. Cztery asy uchyliły furtkę, za którą jaśniała promenada chwały. Na polu walki pozostał jeden przeciwnik, który zaciekle podbijał stawkę. Wartość puli była tak duża, że wokół stolika zebrał się wianuszek milczących gapiów. Perspektywa zgarnięcia fortuny kusiła niezmiernie, dlatego postanowiłem sprawdzić frajera, rzucając na szalę ostatni żeton. Gdy wylądował na pokerowym stole zamarłem przerażony.
- Co to jest? – zapytał zdziwiony krupier.
Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska
"Money" - Liza Minnelli, Joel Grey Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj
Nie tylko moim oczom ukazała się śmierdząca naftaliną kulka na mole. Cholerny środek tępiący pasożyty w ferworze emocji wziąłem za żeton. Co za wstyd. Nie miałem czym sprawdzić rywala, ten jednak zachował się godnie, mówiąc; – W takim razie ja sprawdzam.
Po wyłożeniu kart zacząłem zgarniać wygraną, lecz rywal wstrzymał mnie gestem ręki. Gdy pokazał atuty, zastygłem niczym mumia. Drań miał pikowego małego pokera.
Na pograniczu zawału serca wstałem zdruzgotany. Świadomość porażki podcięła mi skrzydła. Zataczając się mało nie upadłem. Nagle genialna myśl przemknęła przez moją głowę. Przecież nie jestem jeszcze goły! Jest cień szansy na odegranie się!
Krążąc pomiędzy gośćmi kasyna proponowałem kupno własnego garnituru wraz z krawatem. Niczym obwoźny sprzedawca głośno zachwalałem towar. Niestety nikt nie chciał dać za ubranie złamanego grosza. Zmieniłem taktykę, rzucając na szalę ociekający złotem i drogimi kamieniami sygnet. Lep tombakowego kruszcu i syntetycznych szkiełek również nie skusił nikogo. Udało mi się sprzedać jedynie bilet na okaziciela pozwalający jeździć przez miesiąc w środkach komunikacji miejskiej. Uzyskane grosze w oka mgnieniu przepuściłem grając w oczko.
Nie!!! Ten wieczór nie może się tak skończyć! Roztrącając gości wdrapałem się na najbliższy stolik. Zdjąłem marynarkę, po czym gromkim głosem krzyknąłem.
- Oszuści, dranie, oddajcie moje pieniądze!!!
Ochrona zareagowała natychmiast. Trzech osiłków ruszyło w moim kierunku. W tym czasie zdążyłem zdjąć spodnie i stojąc w kalesonach upstrzonych zeszłorocznym moczem, wrzasnąłem.
- Jak nie oddacie szmalu mój wujek pirotechnik wysadzi waszą budę w powietrze!!!
Po tej groźbie kopnąłem talię kart i kaskaderskim skokiem poszybowałem na sąsiedni stolik. Wyrwałem wirującą ruletkę, rzucając nią w jednego z osiłków. Zanim mnie dopadli zdołałem przerażająco zawyć.
- A może ktoś chce kupić złote kalesony!!?
* * *
Skrępowany kaftanem bezpieczeństwa jechałem w nieznane. Sygnał karetki dźwięczał potęgującym się echem. Przed oczyma wirowały karciane kolory, obstawiane liczby i kości toczące się po ścieżkach fortuny. Niezłomna wola podtrzymywała mnie na duchu, zaś wiara w wygraną jaśniała bladą twarzą towarzyszącego mi pielęgniarza. Jednak na samym dnie świadomości tłukła się powracająca melodia, której refren niemiło piętnował umysł!
Są konie na Służewcu, jest bingo, gra w trzy karty,
A on zawsze do tyłu, a on zawsze obdarty.
W zarodku stłumiłem przygnębiające requiem, myśląc perspektywicznie. Jak mnie wypuszczą wstawię do lombardu filcowy płaszcz mojej żony. Uzyskane pieniądze pozwolą mi odkuć się z nawiązką. Kupię małżonce futro z norek, a wrednym krupierom i ich przydupasom nie dam centa napiwku.
Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska
Russian Roulette Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj
Więcej o humorze i satyrze