Na temat tego, co wykazało półroczne śledztwo w sprawie Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia rozmawiamy z szefem Prokuratury Rejonowej w Gdyni - Marzanną Majstrowicz.
Śledztwo w sprawie SOW zostało umorzone. Dlaczego?
- Nie znaleźliśmy podstaw, by komukolwiek postawić zarzuty z tytułu niedopełnienia obowiązków. Pracując z dziećmi molestowanymi terapeutki miały obowiązek zawiadomić prokuraturę - gdy sprawcą była osoba dorosła, lub sąd rodzinny - gdy doszło do molestowania dziecka przez dziecko. We wszystkich uzasadnionych przypadkach zostały złożone zawiadomienia do sądu lub prokuratury.
Ile było tych zawiadomień?
- Było dziewięć zawiadomień. Pięć trafiło do gdyńskiego Sądu Rejonowego, pozostałe do Wejherowa i Kartuz. Placówka badała dzieci z całego województwa. Te zawiadomienia, dotyczyły w większości dzieci z gdyńskich placówek opiekuńczych.
Niemniej do prezydenta trafił list, w którym superwizorka zespołu terapeutycznego pisze, że 80 procent dzieci w placówkach opiekuńczych to ofiary przemocy seksualnej.
- Moim zdaniem doszło tu do nieporozumienia. Nie chodziło o 80 procent wszystkich dzieci, tylko o 80 procent dzieci wytypowanych do badania. Poza tym nie wszystkie dzieci badane były pod opieką MOPS.
Czy w trakcie prowadzonych przez państwa przesłuchań terapeutki potwierdziły, że miały podejrzenia co do tego, że dzieci odtwarzają przeżytą traumę, na innych dzieciach.
- Tak. One widziały, że w zachowaniu badanego dziecka, jest coś, co wskazuje na to, że dziecko mogło być ofiarą. W uzasadnionych przypadkach to zgłaszały. Jednak to, że dziecko wykazuje cechy nieprawidłowego zachowania, nie znaczy, że trzeba o tym od razu zawiadamiać organa ścigania. To jeszcze kwestia ustalenia, czy to dziecko było molestowane jeszcze w domu rodzinnym, czy w rodzinie zastępczej, czy w domu dziecka. Takie ustalenia trwają czasami bardzo długo, bo pracuje się np. z małymi dziećmi, które nie potrafią nawet o tym opowiedzieć.
Czy udało się ustalić, na czym polegał konflikt między SOW, a MOPS?
- Wszystko wskazuje na to, że konflikt jaki powstał na linii Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia, a gdyński MOPS zaczął się z chwilą, gdy doszło do zgwałcenia dziecka przez dziecko w jednej z rodzin zastępczych. Zawiadomienie do sądu złożyła wówczas matka. Terapeutki chciały uchronić inne dzieci przed takimi zachowaniami. Z zeznań ich wynikało, iż wnioskowały, by w placówkach opiekuńczych oddzielić od siebie grupę osób ze skłonnościami bycia “sprawcą" przemocy od osób ze skłonnościami do bycia "ofiarą", by móc rozpocząć fachową terapię. Ale to nie spotkało się ze zrozumieniem MOPS i tu powstał problem.
Dyrekcja MOPS zażądała wówczas od byłej dyrektorki SOW wydania kart pacjentów. Zgodnie z prawem dyrektorka odmówiła, ponieważ mogłaby pokazać karty pacjentów jedynie na wniosek sądu. Dużo napięcia było też wokół rodzinnych domów dziecka. Dzieci były za szybko przydzielane. Terapeutki wnioskowały, by najpierw je diagnozować, tak by opiekunowie mieli pełną widzę o problemach dziecka. To mogłoby zapobiec odtwarzaniu traumy.
Była też propozycja rozdzielenia dzieci ze skłonnościami do bycia ofiarą od tych ze skłonnościami do bycia sprawcą w domu dziecka...
- I na to też MOPS się nie zgodził.
Jak prokuratura ocenia prace ośrodka?
- Prokuratura nie jest od tego, by to oceniać, ale bardzo ważnym dokumentem dla nas jest fachowa ocena, jaką na zlecenie miasto zrobiono pod kierunkiem prof. Marii Beisert. Wynika z niej jasno, że ośrodek był bardzo dobrze prowadzony, a terapeutki wykazywały się fachową wiedzą i postępowały zgodnie z zawodowymi regułami.
Jak jest konkluzja prowadzonego śledztwa?
- Najbardziej w całej sprawie ucierpiało dobro dzieci, ponieważ zostały pozbawione fachowej pomocy. Te terapie, które były rozpoczęte zostały przerwane. Ucierpiały też dzieci, którym uniemożliwiono rozpoczęcie terapii. Powinna też zostać wypracowana procedura przydzielania dzieci do rodzinnych domów. To pozwoliłoby uniknąć wielu trudności, z jakimi takie domy później się borykają.
Wywiad autoryzowany.