Pot, swąd fajek i gołe biusty na scenie oraz nagie torsy muzyków przyciągnęły na kolejną odsłonę Tribute to Seattle entuzjastów muzyki grunge płynącą z okręgu amerykańskiego miasta północy. W Gdyni (stolicy Władców Północy) - grupy skupiły się na coverach m. in. Nirvany, Pearl Jam, czy Soundgarden.
Koncert rozpoczął Lost Dogs. Zaczęło się dość wcześnie, jak na koncerty w Uchu. Tym razem organizował festiwal nie sam klub, a osoby związane z rock3city.pl, portalem, który wydaje się powstał tylko po to, aby reklamować ten cykliczny festiwal. W 3mieście od dobrych 2. tygodni królowały plakaty imprezy, a za niewygórowaną cenę można było obejrzeć 4 zespoły, co zdarza się dość rzadko. Poza Uchodromem, gdzie króluje muzyka indie-rockowa i nowej fali, muzycy grungowych kapel zebrali się w sobie i stworzyli niezapomniany spektakl świetlno-muzyczny. Szkoda, że takie imprezy odbywają się tak rzadko. Podobna energia ze sceny płynęła na WOŚPie w Uchu oraz na Metropolia jest OK - na występie Ikengi i Leszka Możdżera oraz Tymańskiego, który gościł na wcześniejszych odsłonach TtoS. Czad i sporo mocniejszych akordów gitarowych, które w tym roku nieraz można było usłyszeć na RockoFonie w Blues Clubie tym razem zobaczyć można było na własne oczy w Uchu. Kapitalne miejsce na tą cykliczną imprezę. Gdynia powinna być dumna z organizacji coraz to nowszych i większych imprez muzycznych. Dzięki klubom młode zespoły mają okazję pokazać się w różnych odsłonach. Zabrakło utworów akustycznych, było głośno i rockowo, jak na koncert rockowy przystało.
Pierwszy utwór z setu Snails wykonany z Edem z Clockwise
Po Lost Dogs, którego muzycy po występie rozrzucili wiernym fanom koszulki firmowe, na scenie nastąpiła inwazja ślimaków. Nad akustyką tym razem czuwał p. Kuba, znany z opraw imprez jazzowych klubu Pokład i nie tylko. Światłem zajął się jego kolega. Dzięki temu Snailsi zabrzmieli .... 100% lepiej niż tydzień wcześniej w Blues Clubie, o którym występie woleliśmy nie pisać. Tym razem odbyło się bez opóźnień i nastąpiła tylko krótka przerwa na zmianę instrumentów na scenie. Obok wokalisty Snails, Piotra Łuby, na scenę został zaproszony do wykonania dwóch utworów wokalista kolejnej kapeli, czyli Clockwise. Czego, jak czego, ale energii grupie nie brakuje. W Bluesie grali głównie swoje piosenki, jednak tutaj przygotowali specjalny set związany z Nirvaną i wywiązali się z tego zadania bardzo dobrze. Grupa istnieje już jakiś czas i ma dobre obycie na scenie. Więcej można poczytać na stronie
Wspólnie śpiewają Piotr i Ed
Zaraz po Snailsach, którzy wycisnęli z tłumu pod sceną ostatnie poty, część osób pobiegała do baru, inni na deszcz w celu orzeźwienia się przed kolejnym wykonawcą. Tym razem bez gościnnych gwiazd zagrał Clockwise. Skład znamy już od paru lat, ale podam dla pewności: Ed-vocal, Darek-guitar, Grucha-guitar, vocals, Bocian-bass oraz niezastąpiony Maj-drums. O ich wspólnym występie z Darvin w Blues Clubie wspominaliśmy tutaj
Clockwise w Blues Clubie.Foto by TiVi.
Tym razem nie było okazji za bardzo do żartów i ekipa skupiła się na jakości swojego występu, który nie brzmiał już tak garażowo jak w Bluesie. Mimo tego, od połowy występu na scenie wystąpił gość programu. Jedna z fanek zespołu postanowiła pokazać swoje wdzięki w szaleńczym tańcu, co nie wpłynęło znacząco na członków zespołu. Dzięki temu zabawnemu akcentowi występ spodobał się największym sceptykom talentu Eda i ekipy.
Zresztą zobaczcie sami:
Clockwise na Tribute to Seattle
Kolejny utwór rozpoczął Maj na perce.
... oraz pogo białogłowy
tego utworu trudno nie znać
Zainteresowani powinni również zajrzeć tutaj.
Jednak ostatnie słowo wcale nie należało ani do Eda, ani do Piotra, ani nawet do panny, która w pewnym momencie przejęła mikrofon (widać świetnie się bawiła). Ostatni set zaprezentowała kapela Broken Betty. Jak sami mówią o sobie:"Broken Betty założyliśmy pod koniec 2006 roku w Gdyni. My czyli: Dziablas (bas, wokal), Pacior (gitara) i Jacek de Luxe (perkusja). Cały następny rok spędziliśmy pisząc kawałki. Nie zastanawialiśmy się przy tym nad jakimś konkretnym stylem, grając po prostu to, co sprawiało nam radochę. Wkrótce stało się jednak jasne, że od pewnych wpływów muzycznych nie uciekniemy. Dlatego też naszą muzykę najlepiej określa miano "desert rock". Brudne gitary, ciężkie bębny i histeryczne wokale to jest to, w czym czujemy się jak lód w Jacku Danielsie. Funkcjonując jako skład Gdyńsko-gdyński zagraliśmy dwa koncerty, po czym na miejsce Jacka do kapeli zawitał Seba, naturalizowany Gdańszczanin ze Szczytna. To elektryzujące, magiczne połączenie wpływów regionalnych Pomorza i Warmii-Mazur zrodziło brzmienie w klimacie punkowej demolki na pustyni w Nevadzie. W nowym składzie zaliczyliśmy parę koncertów i imprez (najczęściej jednocześnie), przed nami nagranie bardziej profesjonalnego demo, i tyle koncertów, ile wytrzymają nasze organy wewnętrzne. A także ciągłe rozszerzanie materiału o nowe numery autorskie i nie tylko, choć w tym miejscu warto może wspomnieć, że dwa nasze starsze kawałki, "Pull in like a black hole" i "Running for the sun", zostały docenione przez Wojciecha Ossowskiego i Piotra Kaczkowskiego z Radiowej Trójki, którzy puścili je w swoich audycjach!"
Foto – Kamil Paradowski
www.myspace.com/brokenbettyband
Charakterem przypominają PSYCHOLLYWOOD i to właśnie z tą zajebistą kapelą zagrają w Blues Clubie pod koniec maja (31ego-niedziela) kończąc tym samym serię RockoFonowych koncertów w tym sezonie na ul. Portowej. Każdy, kto uważa się za fana mocniejszego brzmienia, powinien pojawić się mimo zbliżającej się sesji i tym podobnych bzdur.
Reasumując – organizatorzy wspominają, że zeszłoroczna reaktywacja Tribute to Seattle, mimo ograniczonego budżetu i promocji, zgromadziła ponad 500 osób!!! Zadowalający debiut. Impreza odbywa się na wysokim poziomie, który nie ustępuje innym imprezom muzycznym o większym kalibrze w całej Polsce.
Moim zdaniem nie tylko dzięki tej inicjatywie, ale też wielu innym w naszym mieście czuć, że ROCK ISN’T DEAD YET i że towarzystwo może jeszcze tu nieźle zamieszać. Pod jednym, jedynym warunkiem. Mocnego rocka nigdy nie za dużo, ale pamiętać trzeba, że ma się tylko jedno życie ... i zdrowie. Dlatego pamięć Kurta Cobaina zmarłego w 1994 roku w wieku 27 lat może być tylko przestrogą.
Tribute to Seattle - Playlista
Tribute To Seattle, Ucho, 16 maja 2009