Jedyny koncert tej grupy nie przyciągnął tłumów. No trudno. Ci, co byli, mogą zaliczać się do szczęściarzy, bo wydarzenie było ze wszech miar warte uwagi.
Potężne oświetlenie ze stroboskopami włącznie dobrze rokowało temu widowisku. Także dwie perkusje stojące na scenie dawały do myślenia.
Foto: Waldemar Chuk
W koncertową atmosferę wprowadzał dj z TOG przed którym pląsali co bardziej zniecierpliwieni dobrej zabawy.
A później weszli na scenę: wokalista Andy LaPlegua i jednocześnie założyciel Combichrist, Joe Letz grający na perkusji, Z_Marr uderzający w klawisze oraz Trevor Friedrich, również perkusista, który jest nowym elementem w grupie.
Zespół przyjechał do Polski wraz z promocją nowego LP "Today We Are All Demons". Nie wiem czy naprawdę wszyscy jesteśmy, ale członkowie, a z pewnością perkusiści, są bez wątpienia demonami w ludzkiej powłoce. To, co działo się na scenie, nie da się opisać inaczej niż czyste szaleństwo, armagedon.
Foto: Waldemar Chuk
Ekspresyjny wykonawca wykrzykujący mocne słowa do mikrofonu to jeszcze nic. Mocny makijaż, przemyślany kostium czy tatuaże są bez wątpienia wartymi uwagi, ale wszyscy w zespole mogą się podobnymi atrybutami pochwalić.
To, co stanowiło o sile tego koncertu, to dwaj dzicy perkusiści walący z nienawiścią w bębny, wspinający się na nie, lejące na nie wodą, kapiąc na nie potem. Pierwotna energia młócąca z niemiłosierną siłą.
Foto: Waldemar Chuk
Joe i Trevor dawali z siebie wszystko, tak więc nie dziwi również gwałtowny odzew ze strony publiki. Nie było człowieka w klubie, który by tylko stał i przyglądał się widowisku. Przy Combichrist tak nie można. Nogi rwą się do skakania, gardło samowolnie wykrzykuje tekst. Tu trzeba włączyć się całym sobą do szaleństwa o sile tsunami spływającego ze sceny. To jedyny sposób na przetrwanie.
Takiej gwałtowności nie zobaczy się zbyt szybko ponownie.
"... a kto nie był, ten trąba."
Więcej zdjęć w galerii Waldemara Chuka:
Combichrist, Ucho, 7 kwietnia 2009