Hadżajew faktycznie nazywa się Vadims Liede i pochodzi z Łotwy. W tym roku kończy 43 lata. Pod koniec lat 90. kierował kilkunastoosobowym międzynarodowym gangiem. Działali na Pomorzu, ale kilka przestępstw, w tym dwa zabójstwa, popełnili w Krakowie. Słynęli z wyjątkowej bezwzględności. Prokuratorzy policzyli, że przez dwa lata gang zarobił co najmniej 2 miliony złotych.
- Przy całym swoim okrucieństwie grupa była dobrze zorganizowana. Każdy miał jasno przydzieloną rolę - mówi sędzia Magdalena Szewczak z Sądu Okręgowego w Gdańsku, która w maju ub. roku uzasadniała wyrok skazujący Hadżajewa na dożywocie. Sąd zdecydował wtedy również, że morderca nie będzie mógł składać wniosków o przedterminowe zwolnienie z więzienia przed upływem 40 lat.
Od tego wyroku odwołał się obrońca Hadżajewa. Nie zabiegał jednak o uchylenie dożywocia, a jedynie o to, żeby dać gangsterowi nadzieję, że "ostatni fragment życia spędzi na wolności", czyli będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 25 latach.
Sam Hadżajew, w tzw. ostatnim słowie, zaskoczył wszystkich i odwołał wszystkie swoje wcześniejsze zeznania, w których przyznawał się do winy. - Nie zgadzam się z wyrokiem. Skazano mnie w wyniku manipulacji, a zakładzie karnym przechodzę tortury - mówił zdenerwowany.
Chwilami sprawiał wrażenie niezrównoważonego psychicznie. - Za pomocą nowoczesnej techniki i telepatii zmuszają mnie nawet do snu i tego, o czym mam śnić. Nawet w tej chwili sędzia daje mi znak: zamknij się, bo jesteś śmieciem i przestań w ogóle gadać. Skazali mnie na dożywocie, nie na tortury - zakończył.
Po kilkugodzinnej naradzie w czwartek sąd oddalił apelację obrońcy, uznając ją za całkowicie bezzasadną i utrzymał wyrok w mocy.
Na ławie oskarżonych obok Hadżajewa siedziała Olga Alipatowa, jego eksdziewczyna. Ta pochodząca z Ukrainy lekarka o specjalności pediatra, w 1999 roku brała udział w egzekucji trzyosobowej rodziny na plaży w Białogórze. Sąd pierwszej instancji skazał ją za to na 10 lat więzienia. Od wyroku odwołał się jednak prokurator - nie przekonało go tłumaczenie kobiety, jakoby nie wiedziała nic o planowanym morderstwie, a policji nie poinformowała o morderstwie, bo strasznie bała się o własne życie.
Prosząc wczoraj o utrzymanie 10-letniego wyroku w mocy płakała: - Dajcie mi szansę, żebym zobaczyła w końcu swoje dzieci [ma ich dwoje, mieszkają z babcią na Białorusi - red.]. Bardzo wszystkiego żałuję.
Sąd Apelacyjny miał jednak podobne zdanie jak prokurator i dołożył Alipatowej dodatkowe trzy lata za kratami.
Źródło: Grzegorz Szaro, Gazeta Wyborcza Trójmiasto