Do sali, w której miało odbyć się to widowisko, dostałem się dopiero po zejściu ze sceny supportu, tj. trójmiejskiego Gentleman!’a, toteż nie jestem w stanie napisać czegokolwiek na temat jakości ich występu. Sądząc po opiniach wokół (Nareszcie skończyli) raczej nie zachwycili. Ale równie mocno mogła ich zjeść trema – na występ Lao zabrakło biletów, więc klub pękał w szwach. (Od redakcji: Należy punktualnie przychodzić na koncerty,a nie opierać się na opiniach innych.)
Foto: Waldemar Chuk
Kiedy Spięty i spółka pojawili się na scenie, z gardeł zebranej gawiedzi wydobył się dźwięk, który było prawdopodobnie słychać na oddalonym o kilkaset metrów Sea Towers. Druga fala decybeli dotarła po chwili – po pierwszych dźwiękach Bóg zapłać. Już po chwili temperatura (dosłownie oraz w przenośni) osiągnęła swoje maksimum, które utrzymywało się przez cały półtoragodzinny występ - pomijając może momenty coverów zespołu Klaus Mitffoch, małego hip-hopowego występu (przytoczonego w tytule relacji) oraz utworów z Guseł – pierwszej płyty, której chyba – sądząc po reakcjach wokół - niewielu rozumie.
Foto: Waldemar Chuk
Mimo dużej ilości piosenek z Powstania.. i płyty Gospel, odczuwam pełen niedosyt. Nie tylko ze względu na brak Przebicia do śródmieścia, ale także na pewne (prze)kombinowanie z częścią międzypiosenkową koncertu. Tak jakby chciano urozmaicić występ, lecz nie bardzo wiedząc jak. Spieszę jednak z wyjaśnieniem, że wielu osobom nowa formuła się podoba. Ja jednak uważam, że muzyka Lao broni się sama i nie potrzeba nic więcej, naprawdę.
Dodatkowe „ale” dotyczy bisu. O ile pierwszy udało się wywołać dość szybko, o tyle ponowne, około dziesięciominutowe krzyki na nic się zdały. Nie wiem, czy to zespół już nie miał sił (temperatura w Uchu mogła je skutecznie odebrać), czy to może ograniczenia czasowe ze względu na zbliżające się Indie – ale brak powrotu na scenę w celu chociażby ukłonienia się i podziękowania nie sprawił dobrego wrażenia.
Foto: Waldemar Chuk
Nie był to zdecydowanie najbardziej komfortowy koncert mojego życia. Jakiekolwiek poruszanie się po powierzchni użytkowej klubu było bardzo ograniczone i kolejny raz okazuje się, że brakuje na Pomorzu dużej hali koncertowej – nawet dla polskich zespołów. Ścisk i upał (kto włącza przy takiej frekwencji kaloryfery?!) są uciążliwe nie tylko dla publiczności (Spięty kilkukrotnie dopominał się wody). Dodatkowym problemem jest brak miejsca dla dziennikarzy. Brak możliwości dostania się na piętro lub przeciśnięcia się do barierek i robienie zdjęć z tzw. ręki bez profesjonalnego sprzętu + dobry obiektyw + statyw zaprocentował relacją, która niestety nie zostanie upiększona fotografiami. Przyznam, że pierwszy raz nie udało się moim aparatem zrobić przynajmniej jednego dobrego zdjęcia – i bardzo mi z tego powodu przykro. (Od redakcji: Jak widzisz Grzesiu nie jest tak źle. Są ludzie z aparatami, którzy sobie jakoś radzą:) Nie bądź taki spięty, a "Ucho" ma swój klimat, o czym dobrze wiesz.Ale oczywiście pogadamy z Karolem, żeby wybudował kilka pięknych, przeszklonych boksów dla dziennikarzy.)
Ucho Gdynia Gazeta Świętojańska
Powstanie warszawskie, Lao Che w Uchu, 23 lutego 2008. Jeśli masz kłopoty z „odpaleniem” filmu, wejdź tutaj
Pomijając aspekty techniczne, koncert jak zawsze trzymał poziom. Bez względu na to, ile w tej relacji jest marudzenia, wciąż uważam Lao Che za najlepszy obecnie zespół koncertowy w Polsce. Repertuar – mimo że powstający na bazie tylko trzech płyt – jest wystarczający, by tworzyć występ zapadający na długo w pamięć. Jednak będąc już na kilku koncertach Lao, oczekuję po prostu więcej. I tym razem przez te osobiste wymagania nieco się zawiodłem. Wiem jednak, że następnym razem będzie lepiej.
Więcej zdjęć w galerii:
Lao Che , Gentleman! w Uchu, 7 marca 2009, Foto: Waldemar Chuk
Lao Che, Gentleman!, Ucho, 7 marca 2009 r.
Powiązane artykuły
- 14.04.2007 Punk patriotyczny i mistyczny. Armia i Lao Che w Uchu