Republika Marzeń: Sen nocy letniej 1/3
Janusz Gawrysiak
Rozpoczyna się Noc Kolekcjonerów w Pietrasancie*. Cztery lata temu galerie namówiły się, by jednej nocy, w jednym czasie pokazać najlepsze wystawy. Ważne jest samo hasło: Noc Kolekcjonerów. Nie tak jak u nas Noc Muzeów, galerii, wystaw, bibliotek, teatrów. Chodzi o kierunek: to noc odbiorcy, konesera, kolekcjonera, zbieracza - człowieka kupującego sztukę. Bez niego nasze teatry, muzea i galerie to tylko wydmuszki. Polecam przemyśleniu, bo jak wiadomo piękny Gdańsk mamy od wieków, zawdzięczamy go klasie i gustom Hanzy. Także my zbudowaliśmy w naszym mieście wiele pięknych gmachów: drogich, nowoczesnych, pełnych przepychu. Jednak odnoszę wrażenie, że trochę zapomnieliśmy o najważniejszym: o ludziach, którzy mają te gmachy wypełnić. Zapomnieliśmy o widzu-odbiorcy, tym kształconym, przygotowanym. Cóż nam po sztuce i jej świątyniach, skoro nie dorasta doń percepcja widza i odbiorcy. Na razie wystarczy. O tym pewnie napiszę jeszcze, gdzieś... później, a teraz do sedna.
Najważniejszą częścią naszego Snu jest obsada. Ludzie przybywający z Włoch, Europy, Bliskiego Wschodu, całego świata. Jachtami przypływają rosyjscy i europejscy milionerzy.
Scenografia i rekwizyty: miasto się stroi na ulicach. Stroi się kawiarniami i wystawami zewnętrznymi przed galeriami, w zaułkach, na placach, babtysteriach, na rynku – wszędzie.
Przed galeriami gospodarze szykują poczęstunek. Na stołach, beczkach, kawaletach wystawiają wina sery i "dolci" - słodycze.
Zaczynamy od lekkiej kolacji ze znajomymi. W tłumie stolików we włoskim harmidrze kawiarnianego ula pijemy aperitivo, potem kolacja i wreszcie ruszamy. Zwiedzamy, właściwie odwiedzamy galerię i ich gospodarzy - autorów. Patrzymy, smakujemy, dużo słuchamy. Autorzy chętnie rozmawiają, nikt się nigdzie nie spieszy. Nie ma przymusu, komercyjność tej nocy jest subtelnie schowana. Przy muzeum rzeźby na rynku, w budynku po małym kościele, jest nowa wystawa. Poznajemy autora, pamiętamy go jeszcze z wizyty w jego pracowni. Marzena znika we wnętrzu kościoła - galerii na długo. Przyglądam się, autor opowiada, pokazuje swoje rzeźby. Jest ich wielka różnorodność. Szczególnie zaskakuje niemal infantylna dziecięca forma. Małe stwory ni to koniki konstruowane z różnych materiałów kolorowego kamienia i drewna. Autor z niezwykłym wdziękiem wyczarowuje te bajkowe historie. Żałuję, że nie ma z nami dzieci. Siadam na krawężniku, przyglądam się temu, jak dyskutują artyści i zwiedzający. Robi się ich coraz więcej. Nagle wszyscy ruszają dalej, robi się nas duża grupa. Idziemy przez następne scenografie, czasami bardzo oszczędne. minimalistyczne, czasami wprost wiktoriańsko, bizantyjsko bogate. Galerie jak sklepy osobliwości: perskie dywany i patyna starości, awangardowy i nowoczesny blichtr, inne cuda. Po drodze rzeźby największych: Henry’ego Moore’a, Bottero, Mitoraja...
Są też ciekawostki, "rarogi". Przykładem popiersia: bardzo klasyczne, rzymskie. Okazują się zrobione z klejonego papieru. Wygląda to niezwykle, kiedy złapany za czoło rzymski patrycjusz rozłożył się niczym harmonia. Uśmiecham się rozbawiony, wyobrażając sobie takie Forum Romanum. Fajne to, szczególnie by wrzucić na Facebooka. Tylko po co? Chiński artysta klei tysiące kartek papieru sobie tylko znaną metodą. Chińczycy to mistrzowie papieru. Z pewnością ktoś znajdzie w tym głębszy sens, medytację czy inne tam… Ja tego głębszego nie.
W następnym miejscu natykamy się na problem, o którym często rozmyślam i często się nań natykam. Gdzie kończy się sztuka? Gdzie czerwona linia zostaje przekroczona?
Oto historia: Zachwyca nas znowu inna starożytna głowa, przeskalowana, powiększona trzykrotnie. Wyrzeźbiona w czymś niezwykłym, ni to marmur, ni to inny minerał. Korodująca w czerwień, spękana. Zdaje się być z innej planety. Chociaż klasyczna, to jednak wygląda jakby miała nie dwa a dziesięć tysięcy lat. To dzieło młodego uznanego artysty, warte podobno miliony. Cóż, przypadek sprawia, że podczas pobytu i pracy tutaj zupełnym przypadkiem obserwujemy proces powstawania tych dzieł. Na początku artysta znajduje w jednym z licznych kamieniołomów ciekawy kamień. Zna się na tym – to kamieniarz w którymś pokoleniu. Potem zleca maszynowe rzeźbienie na wzór modelu klasycznego, jednego z tzw. gipsów, których kamieniarze mają niezliczone ilości. Wyrzeźbione dzieło trafia w końcu do innej pracowni kamieniarskiej, gdzie według wskazówek (autora?) zatrudniony przez niego rzemieślnik kończy obrabianie… I jest!
Ale co? Znaleziony kamień, kilka konsultacji telefonicznych, kilka osobistych, kilka wskazań palcem, gdzie polerować. Nawet podczas tych konsultacji oglądany przez nas artysta nie zdejmuje modnych mokasynów i okularów Ray Ban, bo przecież się nie brudzi. Przychodzą mi na myśl czarno-białe zdjęcia Picassa, Dunikowskiego innych. Dunikowski może pod krawatem jednak w fartuchu roboczym. Picasso z nagim torsem wygląda jakby właśnie zszedł z rusztowania. Jackson Pollock uwalony lakierami z pokrwawionymi stopami od deptania po szkle w pijanym transie. Wszędzie proces, praca. Wraz z tymi obrazami przychodzi refleksja: konceptualizm, mimetyzm, natura naturans. Gdzie, w którym momencie przekraczamy tę cholerną linię? Gdzie twórca i konwencja zamienia się w producenta i konfekcję? Pewnie dla każdego jest inaczej. Nie twierdzę też, że to domena zepsutych bogactwem, pracujących w Italii internacjonalnych artystów. Sam pamiętam kilka naszych przypadków nawet z Gdańska. Kiedyś pracowaliśmy przy projekcie z jednym z bardziej uznanych młodych plastyków. On w tym czasie wykładał w Akademii Sztuk Pięknych. Pamiętam, gdy po jednej z uwag, właściwie prośbie mojej o inspirację “Śniadaniem na trawie”, odniosłem nieodparte wrażenie, że on nie wie, o czym mówię. Przyznał mi się zresztą do tego, szczerze tłumacząc, że znajomość historii sztuki jest mu niepotrzebna. Opisał mi swój własny proces tworzenia: ,,większość rzeczy znajduję w internecie, potem to montuję, przerabiam, każę komuś to wyciąć, odlać, pomalować i voila! Brzmi znajomo? Koniec wątku. Wróćmy na rynek.
CDN...
*Pietrasanta, niedaleko Carrary - miejscowość w Toskanii, mekka rzeźbiarzy. Już niedługo będzie otwarte w niej muzeum pierwszego Polaka, Igora Mitoraja, który mieszkał tutaj blisko 50 lat.
Janusz Gawrysiak (1972)- założyciel i szef Teatru ZNAK oraz Gdańskiej Szkoły Artystycznej.