Świętojańskie wideo

Teatr na nowe czasy: Komuna//Warszawa, Paradise Now? Remix Living Theatre

Wiedżmin w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment próby medialnej

Śpiewający Aktorzy 2017: Katarzyna Kurdej, Dziwny jest ten świat

Barbara Krafftówna W Gdańsku

Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni: Czas katedr




Polecane

Jacek Sieradzki: Rezygnuję. Rozmowa z dyrektorem festiwalu R@Port

VI ranking aktorów Wielkiego Miasta

Kto wygrał, kto przegrał: teatry i festiwale. Podsumowanie roku teatralnego na Pomorzu cz.3

Nasyceni, poprawni, bezpieczni. Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.2

Podsumowanie roku teatralnego 2014 na Pomorzu, cz.1: Naj, naj, naj

Niedyskretny urok burżuazji. Po Tygodniu Flamandzkim

Na8-10Al6Si6O24S2-4 dobrze daje. Po perfomansie ‘Dialogi nie/przeprowadzone, listy nie/wysłane’

Panie Jacku, pan się obudzi. Zaczyna się X Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port

Wideoklip - niepokorne dziecko kinematografii i telewizji. Wywiad z Yachem Paszkiewiczem

Empire feat. Renia Gosławska - No more tears

Na co czekają więźniowie ? Beckett w Zakładzie Karnym w Gdańsku-Przeróbce

Zmiany, zmiany, zmiany. Podsumowanie roku teatralnego 2012 na Pomorzu

Debata w sprawie sprofanowania Biblii przez Adama Darskiego (Nergala)

Jakie dziennikarstwo poświęcone kulturze w Trójmieście jest potrzebne ?

Dość opieszałości Poczty Polskiej. Czytajmy wiersze Jerzego Stachury!

Brygada Kryzys feat. Renia Gosławska & Marion Jamickson - Nie wierzę politykom

Monty Python w Gdyni już do obejrzenia!

Kinoteatr Diany Krall. "Glad Rag Doll" w Gdyni

Tylko u nas: Dlaczego Nergal może być skazany ? Pełny tekst orzeczenia Sądu Najwyższego

Obejrzyj "Schody gdyńskie"!

Piekło w Gdyni - pełna relacja

Pawana gdyńska. Recenzja nowej płyty No Limits

Kiedy u nas? Geoffrey Farmer i finansowanie sztuki

Wciąż jestem "Harda" - wywiad z bohaterką "Solidarności"

Wielka zadyma w Pruszczu Gdańskim

Podróż na krańce świata, czyli dokąd zmierza FETA ?

Co piłka nożna może mieć wspólnego ze sztuką ?

Eksperyment dokulturniający, czyli „Anioły w Ameryce” na festiwalu Open’er

Czas zdejmować, czy zakładać romantyczny płaszcz Konrada?

Opublikowano: 02.01.2019r.

Zbigniew Radosław Szymański bardzo wnikliwie o najnowszym "Toposie". Redakcja nie zgadza się ze wszystkimi sądami autora, ale tekst publikujemy w całości i bez poprawek, bo naszą misją jest tworzenie miejsca dla wypowiedzi różnorodnych.

 

Czas zdejmować, czy zakładać romantyczny płaszcz Konrada?, czyli jak odziać poetę w jubileuszowym roku golca

Zbigniew Radosław Szymański

 

Skończył się rok 2018, rok obchodów jubileuszu 100-lecia Odzyskania Niepodległości przez Polskę i 25-lecia powstania sopockiego dwumiesięcznika literackiego Topos. Obie daty ważne, nie tylko dla Narodu, ale i dla poezji, zwłaszcza w kraju, w którym te dwa pojęcia były zawsze, w czasach katastrofy zniewolenia, tożsame. Czy to piętno bliźniactwa, którym los Polskę uwznioślił (według jednych) czy też pokarał (według innych) ma znaczenie dla poezji? Ma, nawet najbardziej „odjechane” eksperymenty twórcze jałowieją, jeśli nie są głęboko osadzone w określonym toposie tak materialnym, jak i duchowym, co ewokuje taki, a nie inny ich artystyczny wymiar.

W najnowszym Toposie (6-2018) Małgorzata Juda-Mieloch w eseju O Duszy Polskiej, szukając śladów obecności F. Chopina w twórczości poetyckiej „krzywdząco zapomnianego” poety Stanisława Balińskiego i ks. Jerzego Szymika, pisze, że Baliński: „należał do pokolenia dla którego wspólnym przeżyciem było powitanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku i wynikający z tego faktu sprzeciw wobec tradycji romantycznej, sugestywnie zamknięty formułą Antoniego Słonimskiego z Czarnej Wiosny: Ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada”- jednocześnie zaznaczając, że nawet jeżeli w poczuciu wspólnoty pokoleniowej Baliński ten płaszcz zdjął, to jedynie na krótko. Przekonanie, że „literatura jest zwolniona z obowiązku czuwania nad losem ojczyzny” nie jest na szczęście wśród polskich twórców powszechne. Baliński już w drugim opublikowanym przez siebie tomiku taką postawę w wierszu Antyromantyzm: „Nie kochać nam, nie marzyć, nie usychać w biegu” jako sprzeczną z duchem narodowym odrzuca. Miłość, marzenia, wszelki ruch twórczy, to pojęcia, które stają się niezrozumiałe w czasach przesytu, gdy konieczna dla sensownej egzystencji równowaga materii i ducha ulega zachwianiu, a ów niezbędny dla artysty „Król-Duch” ulega detronizacji na rzecz zimnego racjonalizmu.

Dlaczego Maria Janion ogłosiła śmierć paradygmatu akurat w takim, przełomowym dla Polski momencie, gdy wydawało się, nie każdemu, że odzyskaliśmy nareszcie wolność? Zrzucenie kajdan zniewolenia po latach zaborów, krótkiego wolnościowego oddechu międzywojnia, po zbrodniczej hekatombie wywołanej przez imperializm germański i sowiecki, a później limitowanej wolności pojałtańskiej, powinno raczej skłaniać do romantycznego zrywu, uwolnionego wreszcie z fatalistycznego determinizmu naszego polskiego ducha.

Janion uległa złudzeniu, podtrzymywanemu przez pewne wpływowe po-magdalenkowe siły, że ów paradygmat romantyczny powinien w wyniku przemian demokratycznych stracić swoją moc, ulec erozji. Tyle, że i naród, i sami twórcy, a przynajmniej znaczna ich część, czuli, że te przemiany demokratycznymi są tylko po części. Próba zastąpienia paradygmatu romantycznego paradygmatem proeueopejskim mogła się udać tylko wtedy, gdyby wartości wyznawane przez obecnych manipulatorów brukselskich były wartościami europejskich społeczeństw. A nie są, co uwidocznił niespokojny rok 2018 i pokażą kolejne lata europejskiego przebudzenia, ta swoista, nowa „Wiosna Ludów”. Zbyt łatwo i zbyt powierzchownie myśl Marii Janion została podchwycona przez merkantylnie nastawioną do rzeczywistości, cyniczną część artystów. Odrzucenie romantycznego dekalogu wyrosłego z ducha Dekalogu, doprowadziło do hybrydyzacji naszej narodowej tożsamości. Jako „papuga narodów” wzięliśmy z laickiej Europy pozłacaną polichromię, nie bacząc na to, że przynajmniej w naszej polskiej rzeczywistości kryje ona pustkę. Co by nie mówić krytycznego o merkantylizacji Europy, to przyznać trzeba, że w murszejącym gmachu kulturowo-cywilizacyjnym ma co murszeć. Kombinacje z vatem, zwykła pospolita grabież wspólnego dobra, w społeczeństwach, w których jeszcze do niedawna za kradzież ucinało się rękę, zdarza się niezmiernie rzadko. U nas, gdzie próbowano przeszczepić na wyjałowioną etycznie postkomunistyczną glebę modne nowinki z Zachodu, wyrósł nie spodziewany plon, ale pasożytujący na nim sporysz. Kradzież, która była patriotycznym obowiązkiem w czasach zniewolenia, gdyż osłabiała potencjał okupanta, pod rządami kolejnego, liberalnego okupanta, została zalegalizowana, jako kradzież pierwszego miliona. Gdy europejski gmach murszeje, u nas jak ma murszeć pustka?

Janion, wnikliwa badaczka romantyzmu, słusznie zauważa, że był on pierwszym wyzwoleniem wyobraźni. Jednak jej diagnoza o końcu paradygmatu romantycznego postawiona została w latach przedwczesnego optymizmu utopii narodowowyzwoleńczej kraju, który tak bardzo chciał zostać wyzwolonym, że ową wolność przehandlował za błyskotki przynoszone przez fałszywych wyzwolicieli i kto wie skąd przychodzących proroków. Koniec romantyzmu to wygodne alibi dla wszelkiej maści uzurpatorów politycznych i zwykłych merkantylnych hochsztaplerów kulturalnych, ale nawet jeżeli próbuje się na polską kulturę rzucić „Klątwę”, to Polacy są narodem na tyle mądrym (no, powiedzmy, bywają) i doświadczonym, a przy tym przekornym, że niszczenie tradycji i jej wielkich symboli czynione przez umysłowy zaścianek brukselski, nie może się w naszym toposie przyjąć.

Nie udało się na szczęście zawłaszczyć kultury przeróżnym nominowanym przez możnych chlebodawców na jurorów w konkursach poetyckich dyspozycyjnym profesorom. Rozdysponowywane przez nich wielkie, finansowe wyróżnienia, nie są już wyznacznikiem wartości dzieł. Raczej łupem wstydliwie unoszonym z konkursu na konkurs i sposobem zabezpieczenia finansowego, niż wektorem dla niemerkantylnie nastawionych następców. Pojawiło się wiele nowych, wręcz symbolicznie nagradzanych agonów poetyckich, w których udział może być powodem do dumy. Nareszcie w kraju, który swoją tożsamość i wolność (jeśli przyjmiemy, że fakt śpiewania w kościele; „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie” nie jest tylko czczą mrzonką) zawdzięcza Kościołowi, a nie medialnie i finansowo silnej judaszowymi srebrnikami Gazecie, należyte miejsce znajduje poezja autorów w sutannie, a także tych, dla których religia katolicka jest tożsama z poezją. Topos wielokrotnie drukował wiersze poetów, których horyzontem jest Niebo a także to, co za Nim. Poeci zgromadzeni wokół pisma swoich poglądów religijnych nie wstydzą się

i nie widzą powodu, by o nich nie rozmawiać swoimi wierszami. Poezja jest bowiem formą dialogu, a czy warto rozmawiać o głupstwach? Czy to takie wstydliwe rozmawiać na poważnie? Jak ksiądz J.Szymik, o którego postawie tak pisze Juda_Mieloch: „Jego pełna wzruszeń i bacznych obserwacji poezja prowadzi czytelnika po drogach ludzkiej i Bożej rzeczywistości. Prowadzi ku Bogu tak, jakby ksiądz profesor w praktyce pokazywał to, co opisał naukowo w swoich pierwszych, lecz fundamentalnych publikacjach: że literatura ma teologiczną głębię, że może być narzędziem poznania Boga”.

Metodą odrzucenia tego, co przeczy pochopnie wyrażonemu postulatowi „końca paradygmatu romantycznego” jest przemilczanie niepasujących do tego schematu myślowego wierszy i twórców. Dobrym przykładem jest tutaj poezja Jana Polkowskiego, który po długim milczeniu spowodowanym jałowością swoich literackich peregrynacji ginących w postmodernistycznej papce nowomowy, powoli, w wielkim stylu, przypomina nam o tym, czym powinna być poezja prawdziwa, jedyna, która potrafi wyjść poza opłotki intelektualnego zaścianka i etyki magla.

https://www.youtube.com/watch?v=xup07oYWFW4

Paulina Subocz Perspektywa nieba Czytanie Boga i zaświatów poprzez przestrzeń w kilku wierszach Jana Polkowskiego Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.

Perspektywę Nieba w kilku wybranych wierszach Jana Polkowskiego próbuje przybliżyć czytelnikom Paulina Subocz. Według poety ta perspektywa, to Niebo, nie musi być bardzo odległe: „Rozplątane myśli umarłych/rozkwitają pod sklepieniem konarów” – pisze Polkowski i jest to bardzo optymistyczne przesłanie, że to wszystko, co pozostaje po nich, zmarłych poetach, nawet gdy nie przetrwają nazwiska spopielone przez niewdzięczną pamięć; „Rozkwitnie pod sklepieniem konarów”. Tu, w konarach drzew odżywianych strofami „myśli umarłych”, owocuje nasze Niebo. Wielka jest wiara poety w siłę słowa, w jego kreatywną ożywczą moc. Czy to nie jest romantyzm, ta świadomość własnych, nieograniczonych możliwości? Możliwości tego, który odważnie sięga po owoce wyrosłe z zasiewu poprzedników, by nimi ubogacony stać się samemu ziarnem pod zasiew przyszłych plonów. Czy tej alegorii dziedziczenia, chce nas profesor Janion pozbawić? A może to tylko chęć uchronienia poetów od nadmiaru pychy, tego, kto odważa się naruszyć zakazane, bo jak pisze w wierszu Mówi Judasz ks. Janusz Kobierski: „Moja droga takie zło./Ku przestrodze mówię to.//Aby pychę matkę wad/ trafił wreszcie jakiś szlag”. To jest odwieczny dramat twórców, którzy otwierając przed nami „perspektywę Nieba”, próbują wyręczyć w tym samego Stwórcę. A czy Jemu się to podoba? Nawet jeżeli w niezliczonych esejach interpretatorzy poezji będą ich przekonywać, że ten wysiłek nie jest daremny, nigdy tak do końca pewni nie będą, musząc zadowolić się tym: „by choć przez chwilę ujrzeć prześwitujące fragmenty Boskości”, co zdaniem Pauliny Subocz jest najlepszą nagrodą.

Topos dzięki zamieszczanym esejom prowadzi dyskretną polemikę z poglądem o końcu paradygmatu romantycznego. Dyskretną, bo i po cóż ścigać się na wielkie elaboraty programowe, kiedy mamy wielką polską poezję, którą wystarczy przybliżyć czytelnikom, często wydobyć z zapomnienia, by twórcy mogli sami do nas przemówić, opowiadając się za tym, co stanowi według nich istotę sztuki. O metaforycznym i intelektualnym wkładzie Teresy Ferenc, wpływie na poezję „wspólnoty poetów Toposu”, pisze Teresa Tomsia: „Być może bez obecności jej poezji dziś wiele odważnych pytań w jubileuszowej debacie publicznej o rzeczach najważniejszych nie zostałoby zadanych...”. I proponuje, byśmy pomodlili się słowami jej wiersza, prosząc Boga o nieustanne podsycanie tego żaru, bez którego i wszelka twórczość, i wszelkie życie traci moc i sens: „ Panie/który odebrałeś mi/żarliwość dziecięcej mowy/spraw aby moje słowa były/jak listy pisane na ogniu/krople sypane w ocean” (Modlitwa wieczorna).

Czy wiersz może być modlitwą? Oczywiście, tylko musi to być dobry wiersz, bo zły Boga obraża. Trzeba dużej odwagi lub poczucia poetyckiej mocy (niestety rzadko prawdziwej), by pisać wiersze-modlitwy. Może do takiej zuchwałości skłaniać wiek, przeczucie bliskości Zaświatów. Zbigniew Chojnowski, omawiając tom wierszy Zbigniewa Jankowskiego Modlitwy i wiersze pokrewne, zauważa, że: „poezja polska od trzydziestu, czterdziestu lat stoi seniliami”. Czy może więc dziwić, że poeta w wieku zaawansowanym chce w swych wierszach gościć Boga zanim to Bóg ugości jego? „Po lekturze Modlitw i wierszy pokrewnych olśniło mnie: poezja jest schronieniem Boga” pisze Chojnowski. A ja mam nadzieję, że i Bóg stanie się schronieniem dla poezji i poety, kiedy przyjdzie na to pora.

Poezja jest dla mnie modlitwą” deklaruje Wojciech Wencel, którego dwa ostatnie tomiki wierszy Epigonia (2016) i Polonia aeterna (2018) omawia Janusz Nowak. Wencel to poeta z piętnem wykluczenia, którym próbował go stygmatyzować zadowolony z siebie establishment literacki, znajdując wygodne alibi w powielaniu powierzchownie pojmowanej myśli Marii Janion o końcu paradygmatu romantycznego. Marginalizacja Wencla przybierała niekiedy karykaturalny wymiar, gdy znany pisarz mówił o nim, nie chcąc publicznie nawet wymienić jego imienia: „pewien poeta, niegdyś przed 10 kwietnia mój przyjaciel”. Mimo tej zmowy milczenia ukazujące się tomiki poety były poszukiwane przez czytelników, których nie odstraszało długie czekanie w kolejce na dodruki, gdy wyczerpał się nakład. Jednym z epitetów, którym próbowano opatrzyć twórczość Wencla, był zarzut epigonizmu. Poeta sprytnie ten pejoratywnie rozumiany rzeczownik wykorzystał i wydobył jego pierwsze, zapomniane znaczenie. „W mitologii greckiej epigonami byli, jak wiadomo, synowie wodzów poległych w wyprawie przeciwko Tebom. Po upływie 10 lat od klęski wyprawy tebańskiej pogrobowcy ci zorganizowali nową kampanię, której celem było pomszczenie śmierci ojców”, przypomina Nowak. Wencel ten epitet przyjmuje na siebie, wręcz się nim szczyci w wierszu Dawni poeci tak pisząc: „Później urodzony wciąż słyszę ich głosy/szepczą krzyczą śpiewają we mnie dawni poeci/jak gdyby nie zdążyli powiedzieć wszystkiego”. Wencel „płaszcza Konrada” zdejmować nie musi, bo nigdy go nie zdjął. W swojej twórczości jest konsekwentny i chociaż poetycki (nie?)wolny rynek kusi nowymi kreacjami, on tym pokusom nie ulega. „Smutek, płacz, cierpienie, tęsknota oraz dojmująca samotność – oto rdzeń pola semantycznego poezji dążącej do prawdy”, pisze Nowak i Wencel, zgadzając się z krytykiem, że : „Smutek jest zatem wpisany w doświadczenia każdego dojrzałego chrześcijanina”, w wierszu *** Smutna jest poezja pisze: „Smutna jest poezja/która szuka prawdy/[...] Jeśli widzi piękno świata/musi płakać nad upływem czasu//Jeśli widzi zło świata/Musi cierpieć razem z cierpiącymi//Jeśli wierzy w życie wieczne/Musi tęsknić”. Od siebie mogę tylko dodać, że: smutna jest też prawda, która nie poznała poezji.

Nie mniej smutny jest los człowieka wykorzenionego. Szczęśliwi, którzy, jak Wencel, zakorzenili się na dobre w ziemi przodków. Znacznie trudniejszy był los tych, którym koleje życia takiej możliwości poskąpiły. Kazimierz Nowosielski przypomina nieżyjącego już poetę Stanisława Misakowskiego, autora kilkunastu tomików wierszy a także, wydanej dopiero teraz, wiele lat po jego śmierci, autobiograficznej książki WFD czyli człowiek, który sam nie wie, kim jest. Misakowski, urodzony w 1917 roku syn ukraińskiego chłopa i Mołdawianki, mógłby ze swym barwnym (chociaż barwy to raczej w tonacji żałobnej) życiorysem służyć za wzór bohatera wielu książek, i filmów. Urodzony jako Władimir Fieofanowicz Diemianok, po wielu traumatycznych przeżyciach trafia pod koniec wojny na Lubelszczyznę, gdzie po zdobyciu polskich dokumentów staje się Stanisławem Misakowskim, zmuszonym z konieczności zakorzenić się w nowym, obcym kulturowo i językowo toposie. Udaje się to jemu na tyle, że stał się uznanym, polskim poetą, nieco niestety w nowej, jeszcze bardziej różnej od tej, w której zastał go koniec wojny Polsce, zapomnianym.

Jadwiga Clea Moreno-Szypowska w eseju Autoportret Franza Kafki Jako Ofiary Złożonej Na Ołtarzu Literatury pisze: „Umierać za życia, nie umierając – jak św. Teresa od Jezusa, która całe swe istnienie oddała Bogu – to złożyć siebie w ofierze, czyli poświęcić siebie wyższej sprawie. Wizja siebie jako już nieistniejącego, lecz jeszcze żyjącego, pojawia się także u Franza Kafki. Nie istniało dlań nic poza literaturą, której pragnął ofiarować, jeśli nie swoje życie, to przynajmniej możliwe w nim doczesne szczęście, co było niesłychanie trudne”. Podobieństwo przeżyć Kafki i św. Teresy, z tym, że Bogiem Kafki jest Literatura, prowokuje pytanie, zwłaszcza, gdy zna się skomplikowany, pełen cierpienia życiorys pisarza, czy to czasem nie jest kara za fałszywe bałwochwalstwo? Tyle, że to nie przejaw ateizmu Kafki, nie naruszenie przez niego przykazania „nie będziesz miał Bogów innych przede mną”. To raczej bardzo osobiste wyobrażenie tego, który tylko nielicznym wybrańcom pozwolił się oglądać. Może Kafce ukazał się pod postacią literatury?

Przekornym słowom Balińskiego: „Nie kochać nam, nie marzyć, nie usychać w biegu,/Nie roztkliwiać się gwiazdą, nie poddawać smutkom”, przeczą wiersze Sławomira Matusza z tomiku za Tobą klucze gęsi i łabędzi. Jakkolwiek smutku w nich nie brakuje, to jest to smutek pogodny (jeśli taki jest możliwy, a ja wierzę że jest), melancholia duszy kochającej i podmiotom swojego uczucia z całym poświęceniem oddanej. Podobnie jak u Wencla: ojczyzna, rodzina, ten najbliższy, zasiedlony wraz z bliskimi topos, jest dla Matusza całym Kosmosem. I ten Kosmos próbuje Matusz przybliżyć, uwznioślić, wypreparować z wszelkiego zła i brzydoty, by uczynić miejscem jak najbardziej przyjaznym dla niepełnosprawnego syna i jego Piety-matki. Czuwa nad nimi dobrotliwy Bóg, czyli sam autor tych bardzo osobistych wierszy, czule opiekując się nimi i nie mniej czule o tym opowiadając: „stoję obok Iwony/łkam i modlę się//oby wrócił/z tej podróży//żeby nie spłonął/wchodząc do atmosfery//bądź ostrożny/ Jasiu//wracając do nas/żywych” (Jasiu na oiomie). Codzienne spacery z niepełnosprawnym synem stają się podróżami przez uwielbiane przez niego atlasy (Wiersz dla Jasia), mijane stawiki stają się okazją do podróży w świat niby to realny, ale jak uwznioślony przez fantazję poety i, miejmy nadzieję, samego Jasia: „wózek Jasia otoczyły łabędzie/niosą go teraz/w morzu światła i traw” (Na Stawikach). A cały ten codzienny trud matkowania, ojcowania, osłodzony dużą dawką erotyków tak śmiałych, że „...broni ich bodaj jedynie forma językowa pospołu z przenikającą je czułością”, jak pisze w krótkiej notce recenzenckiej anonsujących czytelnikom ten tom wierszy Piotr W. Lorkowski. I z tym cytatem pozwolę sobie z recenzentem nie do końca się zgodzić. Śmiałe bowiem są erotyki i sposób przedstawiania miłości, jaki możemy zaobserwować u wielu współczesnych poetów, którzy w wulgarnej dosłowności próbują ukryć swoją duchową pustkę i kulturowo narzucony schemat, natomiast wiersze Matusza to przykład liryki niezwykle subtelnej, chociaż, jak przystało na erotyki, zmysłowej. Takiej śmiałości w czułości życzę poecie i nam czytelnikom na długie jeszcze lata, a synowi, Jasiowi, dzielności w znoszeniu trudów kalectwa.

Niełatwo odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie. 100 lat w historii kraju to bardzo niewiele. Wciąż jest to kraj przegranych powstań z jednym udanym, wielkopolskim, kraj żywych wciąż symboli romantycznych i żywych w mowie, gotowych, z dzieł romantyków wywodzących się fraz. Słusznie więc pociąg z almanachu Piotra Wiesława Rudzkiego, o którym pisze na łamach najnowszego Toposu Mirosław R. Kaniecki (Pociąg pośpieszny AWANGARDA do Poznania Głównego. Almanach, red.P.W.Rudzki) jedzie do Poznania. 100 lat to okres niewystarczający, by z kraju katolickiego, mimo ogromnej pomocy całej „światłej” Europy uczynić kraj indyferentny religijnie, lub by wzorem Niemiec, czy Francji, zamienić w nim chrześcijaństwo na islam. Nie znaczy to, że dzielni wojownicy „postępu” nie próbują. Gdy podczas Świąt Bożego Narodzenia oderwałem się na chwilę od lektury Toposu i zajrzałem do mediów polskich, na szczęście wciąż jeszcze tylko wirtualnych, zamiast świątecznych życzeń znalazłem plotki z magla o rzekomej pedofilii zasłużonego gdańskiego księdza. Podobnie na stronach innych portali, z założenia kulturalnych, tematem wiodącym w okresie świąt nie było łamanie się opłatkiem w chrześcijańskim duchu jedności i miłości, ale omówienie spotkania z autorką paszkwilanckiej książki o „niechcianych, zdaniem autorki” dzieciach księży, czy też recenzja antyklerykalnej agitki Kler, z wypożyczonym z Kabareciku Olgi Lipińskiej komediantem Tureckim w jednej z głównych ról.

Mnie to już z racji wieku niewiele obchodzi. Przeżyłem dyktaturę ciemniaków, jaśnie oświeconych ciemniaków, dyktaturę doktora honoris causa spod znaku „nie chcem, ale muszem”, którego już tylko trzeciorzędne uczelnie zapraszają z „wykładami”, zaś Matka Boska wręcz odpięła plakietkę z jego podobizną z klapy żakietu, wstydząc się za jego falandyzację zdrowego rozsądku. Przeżyłem i to, że dawno już przegrano mnie wraz z krajem w Black Jacka, przehandlowano w ramach zalegalizowanej kradzieży pierwszego miliona. Dzisiaj, gdy mnie straszą dyktaturą sprawiedliwego prawa, mogę już tylko śmiać się, mając nadzieję, że tej dyktatury już nie przeżyję i że to ona przeżyje mnie. Przeżyje też i poezja, a z nią Topos, któremu z racji jubileuszu 25-lecia życzę Stu Lat! Przeżyją i poeci, chociaż ciekawi mnie, czy w płaszczu Konrada, czy może w jakimś nowym mundurku. Ci, którzy płaszcza Konrada nigdy nie zdjęli, zdejmować go raczej nie zamierzają, bo czas wydaje się ku temu nie najlepszy. Co do innych, trwają przymiarki. Przyszły Noblista (rok 2050) w prowadzonym w Radio Gdańsk programie Samogłoski z Majakowskim próbuje zasięgnąć opinii znanego profesora i pisarza na temat krachu polityki multi-kulti. Profesor z właściwym sobie konformizmem pociesza i beszta młodszego kolegę po piórze pokrętnie udowadniając, że „jest dobrze” (na szczęście nie powiedział fajnie). Noblista, widząc, że w polskiej poezji panuje wciąż moda na poezję śpiewaną, grę na O`Harynie, uczy się pilnie języka amerykańskiego i innych, europejskich, dbając jednocześnie o publikację swoich wierszy w językach znanych komitetowi Noblowskiemu. Po przyznaniu nagrody poecie tworzącemu w rytmie disco-americo, pilnie uczy się też nut, i zastanawia, czy swojego radiowego programu nie zatytułować „Półnuta bałamuta”, zapraszając jednocześnie do filozoficznych dysput gwiazdeczkę estrady. Do założenia płaszcza Konrada na razie się nie przymierza, ale do roku 2050 jeszcze sporo czasu, więc wszystko może się zdarzyć. Jego krakowski konkurent do nagrody, noblista „in spe” błąka się po krakowskich Plantach pobrzękując kajdanami kupionymi w sex shopie, z chlebakiem na ramieniu, w którym ołówek, kajecik, szczoteczka do zębów i zmiana bielizny na 48 godzin. Płaszcz Konrada nawet i jego nęci, ale boi się, że zakryje nim koszulkę z napisem „Konstytucja”, a być może, to właśnie ta koszulka stanie się przepustką do sztokholmskiej nagrody.

Poeci związani z Toposem przed założeniem płaszcza Konrada nie bronią się, ale też nie jest to dla nich szczególnie ważne. Dwumiesięcznik jest ich bezpieczną Arką i żaden potop im nie jest straszny. Pozostaje im mozolne żeglowanie wśród nawałnic, sztormów i bałwanów (ci ostatni są szczególnie uciążliwi). Wierzę, że dopłyną, a że żona powtarza mi zawsze, gdy moje wieszczby potwierdzają się: „Ty Jonaszu”, a jak twierdzi Sławomir Matusz, pisząc; „a Jonasz/to po hebrajsku/gołąb”, więc mam nadzieję, że jako gołąb powitam toposowych poezjonautów, gdy osiądą na górze Ararat.

Jest jeszcze całkiem spora grupa, tzw. „poeci-markeci”, którzy próbują płaszcz Konrada przenicować, przerobić, przykroić do potrzeb swoich merkantylnych chuci. Postmoderatorzy postmodernistycznych postów pochyleni nad postnymi, pustymi talerzykami swoich tomików wierszy. Dbając o linię, zagubili geometrię figury i teraz płaszcz Konrada nie chce tym chudzinom pasować. Właśnie z odbiornika telewizyjnego doszła moich uszu zbitka myślowa jakiegoś medialnego gaduły, która jest znakomitym bon-motem podsumowującym 2018, wielo-jubileuszowy rok: Rok 2018, rok jubileuszu Polski i golców.

Wszystkim golcom życzę by i najbliższy, już nie jubileuszowy rok. odpowiednio o nas zadbał.

Topos. Dwumiesięcznik literacki, nr 6/2018.

 

 




Autor

obrazek

Zbigniew Radosław Szymański
(ostatnie artykuły autora)

Urodzony w tych szczęśliwych czasach, gdy Gdynia nie była jeszcze Gdingen a już na szczęście nie Gotenhafen. Żyje do dziś, za co siebie codziennie gorąco przeprasza. Za swoją patriotyczną postawę w podnoszeniu wpływów z akcyzy obdarowany partyzanckim przydomkiem "200 gram". Poeta i ponuryk*.Wydał 3 tomiki wierszy: "Słowa śpiącego w cieniu gilotyny"(2001), "Oczy szeroko zamknięte"(2005) oraz "Piąta strona świata" (2009).Pisze także limeryki, fraszki satyry. Jego "plujki" nie oszczędzają nikogo, nie wyłączając autora. * Ponuryk - satyryk piszący satyry tak ponure, ze po ich lekturze tylko siąść i zapłakać.