Magdalena Olszewska: Chodziłaś z tym projektem długo, zanim doszło do jego realizacji. Jaka była jego geneza i co spowodowało, że doszło do zwieńczenia pomysłu?
Maja Miro Wiśniewska: Ten pomysł właściwie zakiełkował w moim dzieciństwie. Pamiętam śpiewanie Podolanki..., uczucie bycia wciągną przez tę opowieść. Poczucie niesprawiedliwości, że kobieta pełna miłości zostaje tak okrutnie zdradzona, wystawiona na próbę, oszukana (oczywiście nie myślałam o tym wtedy tymi słowami, staram się to uczucie nazwać po latach). Było coś urzekającego w niekończącej się ilości zwrotek, w modalności melodii, na jaką wtedy, pod krakowskim blokiem, tę pieśń się śpiewało. Przenikająca prostota. Wyjątkowo też przemawiał do mnie przepis na trującą zupę z zielonego węża - miałam poczucie, że jakaś wiedza tajemna przenika w tym do mnie z minionych pokoleń.
Dwa lata temu pomyślałam, by wrócić do tych uczuć i poświęcić im płytę. Różne idee mają różne "czasy oczekiwania" na swoją realizację. Są jednak pomysły, które zapalają mnie i nie pozwalają przestać o sobie myśleć. Tak było z historiami o kobietach i krwi. Od momentu podjęcia decyzji sprawy potoczyły się dość szybko. Umówiłam się na kawę z Kasią Kadłubowską, która akurat wizytowała Gdańsk - rozmawiałyśmy luźno o potencjalnej współpracy w przyszłości. Kasia opowiadała o swojej fascynacji minimalizmem i nagle te dwa tematy spięły się razem, jakby czekały na siebie od dawna.
W jaki sposób był zbierany i/lub wybierany materiał na płytę?
Szczęśliwie dla siebie dość szybko natrafiłam na Piotra Grochowskiego - historyka literatury z UMK w Toruniu, autora książek o muzyce dziadów oraz pieśniach nowinkarskich z przełomu XIX i XX wieku. Pan Piotr podzielił się ze mną interesującymi tekstami, które zbierał w bibliotekach w całej Polsce. Drugim moim źródłem był Kolberg. Poszukiwania prowadził także Paweł Grochocki, nasz śpiewak, który ma swoje dwie ulubione drogi: uczenie się od mistrzów oraz z nagrań. W przypadku tej płyty mistrzynią była Genowefa Lenarcik ze Słotwin - Podolanka... na naszej płycie to właśnie melodia od Genowefy. Paweł wniósł także w ten projekt grube tomy pieśni z Lubelszczyzny, tj. tzw. "Nowego Kolberga".
Wyboru pieśni na płytę dokonaliśmy wspólnie z zespołem. Początkowo zgromadziliśmy kilkadziesiąt pozycji i okazało się, że materiał nie jest zupełnie jednostronny. W niektórych pieśniach kobiety były sprawczyniami zbrodni, w niektórych - ofiarami, a niekiedy tylko obserwatorkami. Postanowiliśmy zachować balans pomiędzy tymi sytuacjami. Ważne było dla nas szerokie spojrzenie. Całość zwieńczyliśmy opowieścią o św. Dorocie, która dzięki boskiej opiece pokonuje najgorsze tortury - sami potrzebowaliśmy oddechu i historii, która nie wzmaga dalej napięcia.
Do swoich projektów zapraszasz różnych artystów. Jaki przyjęłaś klucz tym razem?
Kasia Kadłubowska od dłuższego czasu ciekawiła mnie jako artystka, podobały mi się jej wybory duetowe, a przełomem była owa inspirująca kawa. Jeśli chodzi o formację Grochocki - Odorowicz - mieliśmy okazję współpracować w zeszłym roku przy okazji mojego festiwalu Cappella Angelica. Ten duet zadebiutował pieśniami pogrzebowymi i z hukiem zdobył Grand Prix konkursu "Nowa Tradycja" w 2017 roku. Z pewnością ważny było dla mnie ich brak lęku przed tematami "z cienia". Nasz skład ma pewną interesującą właściwość - nie mamy typowego instrumentu basowego, całość brzmienia nie osadza się zbyt nisko - pozwala to delikatnie odciążyć te pieśni i wydobyć z nich większy wachlarz nastrojów. Myślę, że to zestawienie sprawdza się fantastycznie. Od pierwszej próby praca jest twórcza, głęboka, równorzędna, ciepła. Dream team.
Jesteś artystką poszukującą, zarówno w warstwie kompozycyjnej, jak interpretacyjnej. Jak wyglądała praca nad tym materiałem?
Poza historiami słowem kluczem dla tej płyty jest minimalizm. W tzw. muzyce poważnej minimalizm to konkretny styl, który, upraszczając, opisać można jako repetytywny na mikropoziomie i zorientowany na proces, nie na cel czy formę. "Typowo" minimalistycznie wykonujemy na płycie na przykład pieśń o św. Dorocie, puszczając na początku delikatne oczko do Terry'ego Riley i jego kompozycji In C. Nasza warstwa instrumentalna składa się tutaj z krótkich, improwizowanych, wielokrotnie powtarzanych motywów, które przesuwają się względem siebie. W ten sposób powstają kolejne struktury, unikatowe, elastyczne - ciągle przemieniające się w inne. Ale chcieliśmy też wyjść poza ten już zdefiniowany styl.
Myślę teraz, że gdzieś w tyle głowy postawione było nieustannie pytanie - do jakiego stopnia możemy zredukować, uprościć muzykę, by zmaksymalizować emocje. Chodziło o to, by wprowadzać słuchacza (i siebie samych) do sedna historii po delikatnej niteczce, która ma w sobie lekkość, szlachetność, kruchość - a nie poprzez trzymanie się grubej liny. Zależało mi na odtworzeniu tej, zapamiętanej z dzieciństwa, hipnotyzującej narracji.
Utwory zdają się żyć własnym życiem. Co szczególnie uwiodło Cię w tych historiach?
Wiele z nich nawet dosłownie "żyło własnym życiem", są to często przekazy faktycznych zdarzeń, jak płytowa historia Trzy mile do miasta... Bardzo trudno uchwycić mi słowami sedno tego, co mnie do tych pieśni przyciąga. Czuję jednak, że jest to coś ważnego. Myślę, że te pieśni starają się "poradzić sobie" z niezrozumiałością i bagażem emocjonalnym dwóch rodzajów sytuacji: takich, w których kobieta zadaje śmierć i takich, w których jest ofiarą. Ważny jest w nich proces wielozwrotkowego, szczegółowego opowiadania, w którym sama zbrodnia jest tylko punktem. Tym, co oczyszcza jest przejście całości.
Jeśli będziemy patrzeć tylko w punkt, widok będzie zbyt intensywny - jak patrzenie na słońce. Dlatego potrzebujemy "zdjąć z siebie" tę intensywność, ale nie przez zapomnienie, tylko przez szczegółową opowieść, zaczynającą się na długo przed zbrodnią, a kończącą na długo po niej. Ten ładunek emocjonalny jest tak duży, że niekiedy opisywanie świata realnego nie wystarcza - włącza się świat magiczny, nadrealny: przemiana oprawczyni w kamień, porwanie przez diabła, anielskie interwencje. Historie te są dla mnie także, na poziomie symbolicznym, odbiciem wielowątkowej natury kobiecości, a także tego, jak bardzo kultura może być na kobiecość ślepa.
Jaki masz koncept na ten projekt? - koncertować?
Zdecydowanie koncertować. W tych historiach ten, który słucha jest ważniejszy od tego, który gra.
Minimal blood. Tradycyjne pieśni o kobietach i krwi, Wood&Mood, 2018. Premiera 25.11.2018.
Paweł Grochocki – śpiew
Maja Miro Wiśniewska - flety, idea
Kasia Kadłubowska - wibrafon, bębny obręczowe
Paweł Odorowicz - altówka