Humanizm tragiczny albo w pozycji Dantego
Piotr Wyszomirski
Jak dowiadujemy się ze skrzydełka książki, Marek Weiss, wybitny reżyser operowy, przeszedł na emeryturę w 2016 roku. Trochę w to trudno uwierzyć, znając energię tego błyskotliwego intelektualisty. Więcej w tym kokieterii niż emerytury, ale komunikat został wysłany i przyjęty, choć z uśmiechem. Emerytura dyrektora jest następstwem zakończenia najważniejszego i najpiękniejszego okresu w jego działalności artystycznej i w życiu osobistym. To były wspaniałe lata we wspaniałym mieście – powiedział w jednym z wywiadów po przegranym konkursie na dyrektora Opery Bałtyckiej. Weiss zakończył kierowanie gdańską operą po dwóch kadencjach i mógł bez reszty poświęcić się drugiej, wielkiej pasji. „Antygona w piekle” to piąta powieść reżysera i pisarza.
Konrad Mularz urodził się pod koniec XX wieku w małym, górniczym miasteczku Piaski na granicy Śląska i Zagłębia. Jego życie mogłoby posłużyć za scenariusz dla kilku sezonów gęstego w wydarzenia serialu. Traumatyczne dzieciństwo, naznaczone przemocą domową, mogłoby sprowadzić bohatera powieści na złą drogę, ale zbawiennie wpłynęła na jego przyszłość ciocia Basia, chórzystka Opery Śląskiej w Bytomiu. Konrad dostał się na studia na UJ, potem stypendium w Berlinie. Był nieśmiały, ale zdolny, co często idzie w parze z brakiem śmiałości lub nieprzystosowaniem społecznym. Ponad seks przedkładał rozmowy na „ważne tematy” i zrobiłby pewnie karierę jako socjolog, gdyby nie… miłość.
W ostatnich dniach beztroski Erasmusa Konrad zostaje wyróżniony przez los, bo bezwarunkowa, romantyczna miłość jest dana tylko wybrańcom i na pewno tylko raz. Od poznania Viki Kalidoriu opowieść rozpędza się niczym rollercoaster. Dzieje pięknej Greczynki to piętrowa wariacja edypiczna z pierwiastkiem antygonicznym. Kazirodztwo, morderstwa, zdrady, nieuchronność zemsty ścigają się w krajobrazie tajnych organizacji, agentów, podstępów i nieuchronnej zagłady. Nie chcę za bardzo spoilować, bo śledzenie szybko i zaskakująco następujących po sobie wydarzeń jest jedną z dwóch największych przyjemności podczas lektury „Antygony w piekle”.
Pierwotnie dżihad oznaczał świętą wojnę ze swoimi słabościami, ze złem w swoim sercu, ze zwierzęcymi instynktami. Dopiero potem dodano do tego walkę z niewiernymi i cała idea zawarta w tym słowie uległa deformacji i spodleniu.*
Marek Weiss napisał powieść awanturniczą na nasze czasy. Czyta się ją szybko i na jednym wdechu, po prostu pożera. Narrator nieprzerwanie dosypuje nowe estrasy do pieca atrakcji. Przemierzamy z bohaterami kraje i kontynenty w poszukiwaniu ukochanej osoby. Berlin, Cypr, północna Afryka, Irak, Kacmandziu (komuna w Krakowie) i służba w ISIS. Nie ma granicy, której bohaterowie nie przekroczą, by być razem. Romantyczni kochankowie naszych czasów, bliżej im do Bonnie i Clyde niż do Tristana i Izoldy.
Kwiaty we włosach więdną szybciej niż w kryształowych wazonach na mieszczańskich stołach.
Powieść awanturnicza na nasze czasy to atrakcyjna fabuła uszlachetniona sentencyjnością, czyli przemyśleniami na tematy niepraktyczne albo istotne. „Antygona w piekle” nie jest tak poraniona podkreśleniami jak najlepsze powieści Houllebecqa czy Kundery a nawet „Srebrzysko”, ale i tak śledzenie myśli narratora dostarcza niecodziennej pożywki. Marek Weiss i w przestrzeni publicznej i, przede wszystkim, poprzez swoje interpretacje ikonicznych oper, mówił bardzo śmiało i rzetelnie o miłości i apokalipsie, bronił wartości oświeconego humanizmu. Zaduma w pozycji Dantego z IV części „Czyśćca” towarzyszy mu od dawna. Weiss nie ma złudzeń, podobnie jak Houllebecq przepowiada upadek naszej cywilizacji. Znamienne było zakończenie „Czarnej maski”, ostatniej opery reżyserowanej przez Marka Weissa w Operze Bałtyckiej. Nie ulegniemy, by zachować burżuazyjne przyjemności, jak wieszczy autor „Uległości”, ale zostaniemy wyrżnięci przez barbarzyńców. Więcej: Idzie wojna, idzie wojna, będzie krwawa rzeź*, czyli nieplanowane pożegnanie. Po premierze "Czarnej maski" w Operze Bałtyckiej).
Wartościowych i, co nieczęste dzisiaj, odważnych przemyśleń, jest więcej. Weiss nie jest pierwszy (choćby Jaspers) ani odosobniony w stwierdzeniu, że człowiek umarł w Oświęcimiu i że odpowiedzialni za to będą zawsze Niemcy. To nie dla każdego jest oczywiste, ale trudno się nie zgodzić, że mamy teraz rok 77 AH (w 1941 Niemcy podjęli decyzję tzw. „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”) a nie rok 2018 AD czy naszej ery jak kto woli. „Refleksja niemiecka” przewija się przez karty powieści wielokrotnie, z konsekwencją z niej wynikającą nie ma co się pokazywać na liberalnych salonach.
Wzniosłość pojawia się, kiedy przezwyciężasz niskie pobudki.
Postaciom w sytuacjach neutralnych i nie tylko towarzyszą dygresje operowe (Xanten, Patos czy Opera Śląska), co nie dziwi przy tym autorze. Stąd też pewnie patos, może nie końca kontrolowany, ale szczery i wartościowy w czasach wycofania i wszechogarniającej poprawności politycznej, która niczym Wielki Połykacz z „Żółtej łodzi podwodnej” wsysa wszystko na swojej drodze. Oby skończyła jak Połykacz!
Wzrusza dedykacja i zdjęcie Izadory na okładce. Wiarygodność „Antygony…” jako powieści o miłości buduje uczucie rzeczywiste.
* Cytaty z "Antygony w piekle".
Marek Weiss, Antygona w piekle. Wydawnictwo JanKa, Pruszków. Premiera: 30 listopada 2017.