Nad Księgą Przejścia, po Kładce* Toposu
Zbigniew Radosław Szymański
Bezludną wyspę zamieszkuję od trzech lat. Nie, nie jestem niczym Robinson rozbitkiem, raczej dobrowolnym uchodźcą, chociaż i ten termin wydaje się nieprecyzyjny, bo jestem już w tym wieku, gdy się rozumie, że ucieczki nie ma, poza tą nieuchronną, opłaconą obolem życia, od której nikt się nie wymiga. Pojawiłem się na mojej wyspie razem z czterema psami z nadzieją, podobną tej wyrażonej przez Jana Polkowskiego w wierszu Wierność, że: Będziemy razem tropić nornice/wygrzewać żebra w słońcu/pławić w śmiesznych klęskach/zakopywać wspólny testament/i ukrywać przed nieuchronną/wolnością. (Topos 5-2017)
Z tego ostatniego zdania proszę nie wyciągać pochopnych wniosków. Uciekając trzy lata temu mogłem uciekać co najwyżej przed atrapą wolności, skutecznie maskowaną totalitarnym liberalizmem. Od lat dwóch natomiast tą wolnością przerażony, jeszcze bardziej się na mojej wyspie okopuję. Jeśli nie da się żyć „w” ani „poza”, można spróbować żyć ponad. I do tego właśnie przydaje się Kładka, czyli dwumiesięcznik Topos, dostarczany mi przez mojego Piętaszka (żonę). Do najnowszego numeru Toposu zaglądałem ze strachem, bo od kiedy w poprzednim przeczytałem esej z brawurowo przeprowadzonym przez prof. Kazimierza Nowosielskiego dowodem o homoerotycznej miłości Dwojga ludzieńków z wiersza Bolesława Leśmiana, bałem się, czy profesor zachęcony powodzeniem swoich enuncjacji nie zechce udowodnić, że Robinsona i Piętaszka również łączyła miłość homoerotyczna.
Nie, tutaj wszelkie supozycje dotyczące mojego przypadku zdecydowanie dementuję. Mój Piętaszek jest kobietą, a ja - chociaż w tym wieku to już bez znaczenia - jednak mężczyzną.
Czy można jednak być czegoś pewnym, gdy znudzeni codzienną powtarzalnością profesorowie popuszczają wodze fantazji?
Jeżeli piszę o sobie „jestem mężczyzną" to orzeczenie tej konstatacji wcale nie musi orzekać o moim istnieniu, bo jak czytam w wierszu Jana Polkowskiego: Być albo szukać/opuszczonych rzeczy//Żyć albo zapominać - to jako ten, który nieustannie czegoś szuka i o czymś nieustannie zapomina, zaczynam mieć wątpliwości co do własnej egzystencji i zazdroszczę poecie, który twierdzi: z pamięcią nawet śmierć mnie nie rozłączy. Mnie z pamięcią rozłączyło życie, a że bałem się, by mi nie przeszczepili innej głowy, z inną zawartością twardego dysku, więc na wszelki wypadek dokonałem notarialnie zapisu, w którym protestuję przeciwko umieszczaniu mnie przez NFZ w kolejce do transplantacji.
Z zazdrością czytam słowa poety (J. Polkowskiego), który słyszy: Za ścianą śpiewa kosmos/morze nie podchodzi bliżej/las wyruszył ale pozostanie/dobrym domownikiem/[...]Ja sieję trawę/nim zmyje mnie/deszcz - bo chociaż znaleźliśmy się w dość podobnej scenerii, to jakoś wspólnoty przeżycia nie znajduję. Mój kosmos śpiewa, i pewnie jeszcze przez kilka najbliższych lat będzie śpiewał, warkotem pił łańcuchowych usuwających skutki sierpniowego huraganu. Wody po nieustannych ulewach wlewają się wszelkimi możliwymi szczelinami, las nijak nie chce iść ze mną na współpracę, lecz zuchwale zawłaszcza sobie coraz większy areał mojego przydomowego trawnika. Pracujemy typowo po polsku, czyli "każdy sobie rzepkę...”. Trawy nie sieję, bo i po cóż? Na podróż, do której się szykuję, zamiast trawy lepiej siać kapustę. A potem zebrać, zakisić, o czym wie każdy podróżnik pamiętający mądrą naukę kpt. Cooka. A jeśli nawet zapomnimy, to poratuje nas z pewnością nieustraszony toposowy globtroter, Artur Nowaczewski, który wie po co, i jak, należy wędrować, o czym opowiada w najnowszym numerze przepytującemu go na okoliczność wędrówki bułgarskim szlakiem Kom-Emine, Jakubowi Orzeszkowi, przy okazji promując książkę będącą pokłosiem tej wędrówki: Hostel Nomadów. Gdyby tak jeszcze można zakisić pamięć?
Lubię Topos, bo to pismo poetyckie, dom poezji i poetów, a więc zawodowych kłamców, przy tym kłamiących znacznie ciekawiej niż inni zawodowcy, np. politycy. Poeci świadomie z tischnerowskiej triady wybierają trzecią definicję prawdy. Tak długo wpajano mi te dwie pierwsze definicje ks. Tischnera, powołując się przy tym na Dekalog i logikę, które zabijają całe piękno życia, że zwróciłem się w stronę poezji. Jeśli więc czytam w zapiskach Wojciecha Kassa przypomnienie rad, przestróg Hölderlina skierowanych Do młodych poetów , a tam: Mówcie precz trunkom - tylko się uśmiecham i robię porozumiewawczo oko, bo przecież od tegoż to Hölderlina, jak i z własnego doświadczenia, wiem już, że: A gdy wstyd o radę pytać mistrza, pytajcie naturę.
Pytać nawet nie muszę. Natura sama przynosi odpowiedź w postaci wszelkiej sfermentowanej roślinności na zacier.
Nie mogę natomiast zgodzić się z W. Kassem, gdy w wierszu stwierdza: Znów ziemia potrzebuje czystych wód, powietrza. Ziemi Szanowny Poeto jest wszystko jedno. Była, gdy pokrywała ją rozżarzona do czerwoności lawa, była, gdy tonęła w przynoszącym wszelkie ścierwo potopie. I nic jej nie zabiło. Ba nawet zapełniała się przeróżnymi fantazyjnymi stworami. Dzisiaj zaśmiecona wszelkim paskudztwem też to przetrwa. Zmieni się jej skład, zmienią wydawane przez nią owoce, ale trwać będzie. Co najwyżej zmienimy się my, ludzie (nad czym bym szczególnie nie ubolewał) i staniemy się bardziej podobni dinozaurom, czy też innym prastworzeniom. Czy nie jest to dla poety wizja atrakcyjna - stać się dinozaurem?
Nie nad ziemią więc poeto, zawodowy kłamco płaczesz. Płaczesz nad sobą, nad swoją chwiejną, ludzką kondycją.
Poruszający jest poemat Jarosława Jakubowskiego Głowa, którego bohaterem jest ścięta przez zbrodniczą rękę islamisty ta ponoć ważna cześć ludzkiego ciała. Dzieje tej głowy, jej przeżycia, jej życie po życiu, są tematem tego wiersza i w jednym wydaje się tylko poeta mylić, pisząc, że była ta głowa: ścięta ręką dzikusa/ a raczej postdzikusa.
Nie, ten rzekomy dzikus był absolwentem Sorbony i Yale. Nie był to też żaden postdzikus a raczej postmodernista. To nie polski chłop spod znaku Szeli rżnący polskiego pana piłą, to rodzaj zbrodniarza, wyhodowanego przez filozofię permisywizmu, rozbuchanego liberalizmu i totalitaryzmu wolności.
Może skierowana przez poetę do nas, chrześcijan przestroga: zobacz/czy to twoja głowa/twoja twarz, otrzeźwi nas? Czy ten świat wyskoczy z pędzącego pociągu pyta w wierszu Pociąg Józef Kurylak. A czy ma inne wyjście skoro wszystkie inne hamulce bezpieczeństwa (w tym poezja, chociaż ta się jeszcze stara) zawiodły?
Życie zaczyna się późno, zatytułował zaprezentowany w najnowszym Toposie fragment swojej powieści Wojciech Kudyba. Nie bardzo wiem, co znaczy "późno” Czy to po 17.00, kiedy na mojej wyspie ciemnica, że choć oko moje cyklopie wykol, bo prąd odcięty (niezapłacone rachunki), a ze świeczki pozostał tylko diabłu ogarek. A może chodzi autorowi o wiek? Niby, że zaczyna się po np. pięćdziesiątce, sześćdziesiątce, czy jeszcze później. No jeśli tak, to niecierpliwie czekam, trochę życia chętnie bym zaznał.
Bardzo dużo w najnowszym Toposie sądów apodyktycznych. Ten o życiu już wspominałem, ten o udręczonej ziemi podobnie. Z niektórymi pewnie mógłbym się zgodzić podziwiając poetów za tak zdecydowane, nie pozostawiające marginesu na jakąkolwiek dyskusję poglądy - kiedy jednak Jerzy Śleszyński pisze: Nigdy nie będę miał psa, bo: Żadnej miski/żadnej smyczy/żadnego kagańca, zastanawiam się, czy to nie zbyt łatwy i prosty model wolności. Czy wystarczy pozbyć się tych (według poety) atrybutów zniewolenia, by oddać się filozofii spod znaku „Róbta co chceta”. Filozofii, która mówi, że pierwszy milion należy ukraść, drugi bezwzględnie też. Znacznie trudniej realizować swoją wolność na smyczy, w kagańcu i przy misce z dawkowanym „zdrowym, bo kartkowym” pokarmem. Powie ktoś, że to niemożliwe, bo to ubliży całemu pokoleniu którego życie upłynęło w czasach tak właśnie, po aptekarsku, dawkowanej wolności. Zapewniam poetę i niedowiarków, że można być wolnym nawet przy takich akcesoriach ucisku, a literatura i sztuka stworzona przez tak zniewolonych wskazuje, że to raczej nadmiaru pozorowanej wolności należy się wystrzegać.
Siła poezji tkwi w tym, że jest ponadczasowa. Ale też w tej jej wszechczasowości tkwi pewne niebezpieczeństwo, tragedia autora, którego słowa mogą być rozumiane wbrew jego intencjom. Jeżeli Jerzy Śleszyński w wierszu Wyjechali pisze: mało co brzydzi mnie tak bardzo/jak człowiek trochę wykształcony/który ma nosa do kariery intelektualisty/w ciężkich czasach to on będzie/rozdawał karty a opozycja bilety, to jeszcze 3 lata temu uznałbym ten wiersz i jego tezę za słuszne. Z niesmakiem obserwowałem wszelkiej maści „wykształciuchów” (określenie stworzone też przez poetę, Ludwika Dorna), po kumotersku rozdających między sobą synekury i ośmiorniczki, gdy całej reszcie oferowali wyłącznie emigrację. Ale wiele wskazuje, że jest to wiersz pisany w ciągu ostatnich dwóch lat. Wers: coraz więcej apologetów Franco mieści się w obowiązującej aktualnie histerii naszej szpagatowej inteligencji, a opozycji z pewnością nie brakuje biletów fundowanych przez Sorosa. Pytanie tylko, gdzie poeta widzi tych pozujących na intelektualistów? W osobie „Psa”, marszałka Terleckiego? Nie, nie można mu odmówić mądrości i wykształcenia (doktorat z historii), ale zapewniam, jako współuczestnik wraz z nim zlotów hippisowskich w Kazimierzu nad Wisłą, że nigdy do roli intelektualisty nie pretendował. Wiersz Śleszyńskiego, gdyby był wieloznaczny, byłby wierszem dobrym, bo o wieloznaczność w poezji przecież chodzi, ale jest zaledwie dwuznaczny, a to dla wiersza spore niebezpieczeństwo, bo może być użyty przez „apologetów generała Franco” jak w moim przypadku i służyć (pewnie nie raz, zależnie od okoliczności nim się posłużę) w celach niecnych. Podobny los może też spotkać wiersz A. Zagajewskiego; Kilka rad dla rządu. Rząd się zmieni, a wiersz pozostanie i kto wie, czy nie zostanie użyty przeciwko rządowi, który będzie cieszył serce „in spe” noblisty.
Zaletą Toposu jest jego wielogłosowość. To nie chór, śpiewający jednym głosem, ale polifonia wielu improwizatorów. Jeżeli W. Kass przywołuje myśl Hölderlina, przestrzegając przed piciem trunków, to Utz Rachowski w swojej krótkiej prozie: Koniec wakacji zachęca: No pij, powiedział wuj Herbert, co sobie ludzie powiedzą, jak nie wypijesz.
Cieszy mnie to zdanie. Nie dlatego, że takie polskie, więc się jakoś wpisuje w wizję kultury min. Glińskiego, ale dlatego, że wypowiada je Niemiec, rodzina narratora, wuj Herbert. A więc pełna integracja kulturowo obyczajowa, no i jaka możliwość zarobienia na tym, co i tak jest przyjemne. Na zachęcanego do wypicia duszkiem kufla piwa czekała na dnie dwumarkówka. Ech, rozmarzyłem się: ileż mógłbym zarobić, gdybym tylko też posiadał jakiegoś wujka z Wehrmachtu, a nie tylko Ojca z Armii Czerwonej. Też trzeba było wypić, ale nagrodą bywał zaledwie kawał słoniny.
Do Toposu zwyczajowo dołączone są dwa tomiki wierszy. Tym razem są to tomiki: Jarosława Jakubowskiego, Wzruszenia, o którego wierszu zamieszczonym w dwumiesięczniku pisałem, oraz tomik Adriany Szymańskiej Z Księgi Przejścia, której wiara w ocalającą moc poezji pozwala mnie, Robinsonowi, mieć na mojej bezludnej wyspie nadzieję: ... że sam głód wystarczy/żeby stał się chleb. Spróbowałem, to działa! Czytajmy więc Adrianę Szymańską, czytajmy Szymańskich, sięgajmy po Topos. Zaludniajmy nasze bezludne wyspy bliskimi, których już nie ma, wskrzeszajmy pamięć o nich, wszak i oni kiedyś się posuną, by zrobić nam miejsce przy wspólnym z Panem stole. Wsłuchujmy się w skomlenie dużego, czarnego psa z wiersza Adriany Szymańskiej:
Ten duży czarny pies, skomlący w mej duszy,
co noc mnie wiedzie hen, pod ścianę błagań,
i tam klękamy razem – błogosławiąc Pana
za ciemność i rozpacz, i gorącość serc.
I dołączmy do gorącości serc poetów, gorącość naszych czytelniczych dusz.
Czytajmy, bo jak przekonuje prof. Ryszard Koziołek: Dobrze się myśli literaturą i: Jeśli chcemy mówić lepiej, trzeba czytać lub poddać się nauczaniu tych, co czytają. Inaczej zostanie nam w ustach bezradny, mimowolnie komiczny słownik emigranta lub kikut mowy, zdegradowanej do 140 znaków, plus n razy k...wa.
*Kładka - tytuł tomiku Krzysztofa Kuczkowskiego, red.nacz. Toposu.