Na co poeci, czyli poeta w obronie swojego (naszego) toposu
Zbigniew Radosław Szymański
Bogowie niby wciąż żyją, ale gdzie indziej: tam, w górze;/ Działają w innym świecie i tak nas chcą oszczędzić,/Że zgoła nie zważają, czy w ogóle żyjemy – 7-konstatuje F. Holderlin w elegii Chleb i Wino (strofa 7, tłum. A. Libera), by idąc tropem tej myśli pytać: I w ogóle na co komu w tym marnym czasie poeci?. A jakiż to marny czas?: Zaiste, jakiś czas temu-nam się wydaje to dawno-/Ci, dzięki którym życie było szczęśliwe, odeszli.
W Holderlinowej wizji dziejów szczęśliwy czas kończy się na Chrystusie. Po Jego odkupicielskiej śmierci zapada zmierzch, noc świata, epoka braku Boga, oczekiwanie na paruzję. Cóż więc nam, śmiertelnym pozostaje, czy tylko opisana tak plastycznie przez S. Kierkegaarda Bojaźń i drżenie? Martin Heidegger odczytuje myśl poety jeszcze radykalniej: Brak Boga oznacza jednak jeszcze coś gorszego. A mianowicie: że nie tylko nie ma już bogów i Boga, ale że w dziejach wygasł nawet blask boskości. (M. Heidegger, Na co poeci, Topos, tłum. A. Libera).
Świat pozbawiony blasku, noc świata, nie jest nieodwracalna: Epoka, która utraciła grunt, stacza się w otchłań. Jeśli tak zmarniały czas w ogóle może się jeszcze odwrócić, to tylko pod warunkiem, że świat „gruntownie” się odwróci, a to oznacza jedno: że tkwiąc już w otchłani, zdoła się z niej wydobyć. (ibidem) I tu powracamy do odpowiedzi na postawione przez Holderlina pytanie – tak, po to są właśnie potrzebni poeci. To jedynie oni zdolni są odnaleźć trop zbiegłych bogów: Być poetą w czasie marnym oznacza więc baczyć w swym śpiewie na trop zbiegłych bogów, w czas Nocy Świata wypowiadać to, co święte (ibidem).
https://www.youtube.com/watch?v=9NE2wMGP7Zk
Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
W najnowszym (2-2017) numerze dwumiesięcznika Topos (z tym najnowszym mogę się mylić, ale do mojej bezludnej, podkościerskiej wyspy, Topos dociera mocno spóźniony, przywożony przez Piętaszka, żonę) opatrzonym tytułem: na co poeci?/światło jaśnie gość, pomieszczeni w dwumiesięczniku autorzy, zazwyczaj również poeci, próbują swej ważności, swego wywyższenia przez największego z nich, dowieść, i nawet jeśli my, czytelnicy, często za „czas marny” skłonni jesteśmy winić niedorastającą do tego epokowego zadania poezję, to akurat w wypadku sopockiego periodyku, ukazującego się już prawie 25 lat, odmówić jemu dobrych intencji nie możemy. Powszechne przekonanie: zdmuchnięte niebo i zdmuchnięty dom, które wyraziła w swoim wierszu Szepty Gabriela Gruszka-Zych, nie jest w wypadku Toposu czczym biadoleniem. Autorzy, którzy z dwumiesięcznikiem współpracują, nie stąpają utartym przez liberalny permisywizm szlakiem, lecz odważnie wytyczają w literaturze nowe ścieżki, przygotowują nową siedzibę dla Boga, poszerzając nasz cywilizacyjny topos: Dokądże bowiem miałby się udać, wracając?(Bóg). Dokąd miałby przyjść, gdyby nie było siedziby przygotowanej przez ludzi? (M. Heidegger, ibidem)
Czy może dziwić, że w piśmie poetów (i naszym, czytelników), chcą oni zakreślić granice swojego toposu, opisać gniazdo z którego się wywodzą, by móc je w chwilach trudnych próbować odnaleźć, niczym ów jerzyk z zapisków Wojciecha Kassa, który: Stuka i stuka w pień szybko, a potem wolno, coraz wolniej, aż jego serce pęka jak polny dzwoneczek, lecz kto je słyszy?[...] Stuka dzióbkiem, popadając w coraz większą rozpacz i ptasią smutę, która tę rozpacz zwielokrotnia, podczas gdy, jego serce gryzie coraz większa tęsknota za gniazdem.
A gdy owo gniazdo znajduje się w bezdennej otchłani opuszczone przez bogów, czyż nie jest zadaniem poety szukać dróg z tej jaskini ciemności ku światłu? Czy Mehr light Goethego, nie jest wyrazem rozpaczy, że nie udało mu się wyprowadzić nas, czytelników z owej czeluści?
Z tematem wiodącym najnowszego numeru Toposu znakomicie koresponduje treść i ton wierszy Krzysztofa Kuczkowskiego, założyciela i redaktora naczelnego pisma, zamieszczonych w dodanym do dwumiesięcznika tomiku Ruchome święta.
„Na początku było słowo” czytamy w Ewangelii św. Jana. Słowo duchem, ucho ciałem. Nasza mowa jest tylko echem tego pierwszego dźwięku. Jak daleko jednak ciało, owo niedoskonałe ucho zdeformowało pierwotny sens, skoro nasz noblista w Traktacie teologicznym wzywał: Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość/to znaczy sens, niemożliwy bez boskiego punktu odniesienia. Tego zagubionego sensu uparcie poszukuje sopocki poeta, który ów cytat z Miłosza uczynił mottem swojego tomiku.
Tomik otwiera niepokojący wiersz Ktoś Inny. Z listu-wiersza do przyjaciela, poety Wojciecha Kassa, w którym czytamy: Wciąż krwawię i jeszcze do końca nie/opuściłem przestrzeni które mnie miały – poznajemy poetę wciąż jeszcze zanurzonego w tym, co stanowiło jego doczesność: z całym rytuałem biologii, przemijaniem pór roku, także przemijaniem tego nigdy za długiego roku człowieka: I naraz je zobaczyłem te przestrzenie ugry[...] gnilne plamy cykle wegetacji następujące szybko/jeden po drugim umieranie które jest robieniem/miejsca życiu[...] opukiwanie trumny która na naszych oczach/przemienia się w kołyskę.
Z pozoru jest to jeszcze jeden wiersz o przemijaniu, dorastaniu do śmierci, która jest jednocześnie nowym początkiem. Śmierć, narodziny, cykle wegetacji, czyli odwieczny schemat naszej ludzkiej egzystencji. Niepokojący jest w tym wierszu zacytowany z listu do przyjaciela, poety, fragment: „jeszcze do końca nie/ opuściłem przestrzeni które mnie miały”. Tak może napisać człowiek, który boleśnie odczuwa „uroki” starości, czuje ból odchodzenia, ale też ten, który zaczyna wątpić. Trwa jeszcze przy rytuałach wiary, ale już zaczyna odczuwać tychże rytuałów relatywizm. „Ruchome święta” to te, które uzależnione są od pierwszej wiosennej pełni księżyca. Czy kogoś z nas, chwiejnych ludzi, ta mobilność świąt około wielkanocnych niepokoi? To, że raz przychodzi nam obchodzić Wielkanoc przy zmęczonym, lepkim, brudnym śniegu, a innym razem wśród kwitnącej przyrody? Ta zmienność niezmiennego nie budzi naszego sprzeciwu. Godzimy się na jej powtarzalność. Niezależnie od anturażu pogodowego, ten sam Bóg jest krzyżowany w Wielki Piątek i ten sam wstaje z martwych. „Quo vadis, Domine” pyta św. Piotr od wieków napotkanego Chrystusa. A jak zapytałby poeta, który widzi, że: ...Od strony świerkowej alei/zbliża się Ktoś Inny”? Ktoś, kto: Jest jak lampa świecąca. Aż strach pomyśleć, że ten „niosący światło”, to Lucyfer. A może w miejsce bogów, których zgubiliśmy w Nocy Świata, tej opisanej przez Horderlina, poeta chce wykreować Boga nowego. Boga, który zgromadzi w sobie cechy wszystkich dotychczasowych bogów, Boga uniwersalnego, bezpiecznie eklektycznego, który będzie dla nas: „jak lampa świecąca” blaskiem, niepozwalającym już nigdy znaleźć się w owej (miejmy nadzieję raz na zawsze przezwyciężonej), otchłani?
Dzisiaj, gdy codziennie oglądamy na ekranie telewizora dobijające do brzegów Europy łodzie z uchodźcami, czy nie jest ten wiersz przestrogą przed przybyciem Boga Innego? „...czerwone wstążki/wypływające z rękawów koszuli”, czy nie kryją w sobie zdradzieckiego sztyletu? Taki sposób noszenia broni właściwy jest wojownikom Bliskiego Wschodu, plemionom kurdyjskim, czy też wśród syryjskich górali. Niepokojący wiersz, a może niepokojące czasy, w których go czytamy? Czasy, w których w pył rozpadają się najważniejsze dla nas wartości? Wiersz o zagubieniu punktu odniesienia, o chaosie aksjologicznym w obecnym świecie, z jednoczesną próbą powrotu do źródeł, do prymarnych wręcz wartości. Być może jest ten wiersz również polemiką ze zbyt powierzchownie traktowaną wiarą, stąd też ów „Inny”, to ten, którego ujrzymy w Paruzji, ale ukazany nieco inaczej, z innej, nie tak uparcie materialnej (cielesnej) strony. Chrystus, niosący światło, jak na słynnym obrazie namalowanym według wskazówek św. Faustyny, tyle, że owo światło zostaje na nowo ukierunkowane (stąd metaforyczne zawiązywanie czerwonych wstążek), by ominąć rafy naszego zbyt dosłownego odczytania tego, co niesie ze sobą chrześcijańska eschatologia. Poeta oswaja nas z tym Innym, tym, którego być może wyobrażamy sobie zbyt naiwnie, ulegając naszym ułomnym zmysłom. Osią każdej kultury jest stosunek do Absolutu i nigdy nam, chrześcijanom, dosyć przypominania słów św. Pawła: „Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, życie ludzkie nie miałoby sensu”.
Na tytułowe Ruchome święta składa się cykl wierszy paschalnych, efekt niezwykłego skupienia, medytacji, jaka stała się udziałem poety w tygodniu wielkanocnym. Każdy wiersz wyrasta z poprzedniego, jest jego kontynuacją i dopełnieniem, rozwinięciem i doprecyzowaniem myśli, anaforycznie powtarzając w pierwszych wersach wersy, którymi kończył się wiersz poprzedni. Trochę ta medytacja przypomina różaniec, ale tylko na tyle, na ile przynosi z sobą wyciszenie, pogrążenie w niecodziennej refleksji. Różaniec jest bowiem rodzajem prośby do Boga, ten poemat(bo chyba można ten cykl nazwać poematem) to raczej próba wlania w dusze czytelników nadziei, próba wyprowadzenia z otchłani „Nocy Świata” ku światłu. To światło, ów tytułowy „jaśnie gość” wymieniony na okładce Toposu z każdym wierszem Kuczkowskiego staje się bardziej jaskrawe. Niełatwe to zadanie, skupić tak uwagę na przeżywanej epifanii przez czas niemały, bo przez cały paschalny tydzień. Ignacy Loyola, któremu poświęcony jest wiersz Orfeusz śmiejący się- wiersz pisany barokową, dzisiaj powiedzielibyśmy „rymkiewiczową” frazą- nad rzeką Cordoner: otrzymał (...) tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62. roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu.
Gdzie poeta nauczył się takiej medytacji? Być może jest tym miejscem Gietrzwałd, miejsce objawień maryjnych, która to miejscowość ukazana została na wykonanym przez poetę zdjęciu muralu, zauważonego na jednej ze ścian gietrzwałdzkich domów i umieszczonym na okładce tomiku.
Tomik zawiera wiersze wręcz przepojone tęsknotą i oczekiwaniem, że chociaż to, co nadejdzie, będąc znajomym, będzie jednocześnie kimś (czymś?) innym. W śnie, który poeta opisuje, wierszu otwierającym cykl Ruchome święta, czytamy: ...i choć dałem dyla z tego/snu a uciekłem bardziej z nawyku niż/z obawy przed tym kimś kto wydawał się/być znajomym tyle że w jakiś sposób/odmienionym innym. Nie jest to jednak strach przed innością. Raczej nadzieja, że dotychczasowe, niezbyt udane, może przybrać bardziej przyjazną, choć inną, postać. Ruchomymi świętami staje się dla poety nasza szara codzienność. Szara dla tych, którzy nieskorzy są do zauważenia jej kolorów i jej niebiańskiej muzyki, którzy są głusi, a nie: Zasłuchani w śpiewane litanie/drozdów i kosów zamknięci/w kołowrocie dni podobnych / jeden do drugiego.
Codzienny rytuał przyrody dla poety staje się oszałamiającym hymnem nieustannie odradzającego się życia: Zaczadzeni dymem nieustającej/liturgii zarazem pełni radości... Procesja Bożego Ciała staje się dla Kuczkowskiego metaforą naszej egzystencjalnej wędrówki, którą utrudzeni, jednak szczęśliwi, codziennie odbywamy: szczęśliwe zmęczenie kiedy/ szliśmy w procesji...
Nie sposób wymienić wszystkiego, co ta wędrówka poecie przynosi, skupia się więc na ukazaniu nam jednego z jej aspektów: ...ważne jest tylko to co szło/od obłoku a co słyszałem/całkiem wyraźnie:/biegnij żeby nie stracić z oczu/igły światła wbitej w ciało dnia/w truchło nocy. Ta igła światła to z pewnością nie dawka otępiającej morfiny, lecz raczej Viagry, pobudzającej do wypełnienia naszych, tu na ziemi, obowiązków.
Bieg jest częstym motywem wierszy Kuczkowskiego. Biegnij, leć, wiersz poświęcony zmarłemu bratu, Sławkowi, to spowiedź autora z poczucia winy za to, że kiedyś sam nie zdążył w porę dobiec: ...nie przyjeżdżałem/najszybciej. Pani Błędowska podchodziła pod drzwi./Sypała piaskiem w oczy. I tu pocieszenie – nie, nie dla brata, on już swoje pocieszenie znalazł, lecz dla siebie samego: myśl radosna: śmierć nadaje życiu sens... Dla wielu z nas to rozgrzeszenie za własną opieszałość, za to, że czegoś zaniechaliśmy, i nadzieja, że zdołamy to zaniechanie wypełnić po śmierci, która jest początkiem nowego: ...więc biegnij do śmierci. Biegnij bracie za śmierć./Dalej. Leć.
Spyta ktoś, po co wiersz dla umarłego? Bo jesteśmy katolikami, wierzymy w „świętych obcowanie”. I to obcowanie, dzięki poezji, pozwala nam znieść tęsknotę. Czy to nie wystarczająca odpowiedź na pytanie: Po co poeci?
Kuczkowski odczuwa świat w sposób niemal mistyczny. Jest on dla niego Bożym darem, co wyraża czasem w iście leśmianowskim stylu/ Tak jak w będącym metaforą naszego (jego poety) życia wierszu Trzy mosty:
Poszli za trzy mosty
Po lekcjach na skróty
Chłodu się najedli
Cień im uszył buty
Poszli za trzy mosty
Tam gdzie wiatry wiały
Chłopcy panny chłopców
Panny dotykały
Poszli za trzy mosty
Wiedząc i nie wiedząc
Ktoś ich tam prowadził
Coś im mówił leżąc
Poszli za trzy mosty
Środkiem drogi z wrzawą
Wracali milczący
Stroną lewą prawą
Jedni wiedzieli, kto ich prowadził za owe trzy mosty. Inni nie wiedzieli, lecz szli gnani naszym człowieczym przeznaczeniem, refleksję nad przyczyną owej wędrówki zostawiając na później. A owo później jest niestety tuż, tuż:
Kołysz się kołysko
Śmierć jest blisko blisko
W złotym piasku słońca
Świeci koniec końca
Biegnijmy więc, lećmy. Z mądrymi wierszami poety i z mocą wiary równą jego wierze, ten agon nie wydaje się straszny. Topos Kuczkowskiego wydaje się być naszym toposem. I chociaż sami nie potrafimy jego tak doskonale odmalować, to pamiętajmy: są jeszcze poeci.
PO TO WŁAŚNIE SĄ POECI!
O czym zapewnia Zbigniew Radosław Szymański mający nadzieję, że Redaktorowi Toposu, mistykowi i poecie, Krzysztofowi Kuczkowskiemu, nie są obce słowa Ignacego Loyoli:
Trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia.