Degustacja tańca przez szaleństwo
Katarzyna Wysocka
W kuluarach Klubu Żak o tegorocznej edycji mówiło się różnie. Przede wszystkim, że to festiwal Anny Piotrowskiej, która artystycznie opiekowała się dwoma premierowymi projektami, jedną czytanką performatywną, ponadto pokazała swój jeden spektakl jako Bytomski Teatr Tańca i była członkinią jury Solo Dance Contest. Festiwal ogólnie oceniono jako przeciętny, wspominając najczęściej udane edycje z 2015 czy 2013 roku. O spektaklach tegorocznych mówiono, że zespoły czy soliści po raz kolejny wykorzystują wcześniej ograne układy czy koncepcje sceniczne. Oburzano się na kwalifikacje finałowe solowych tańców, przypominając o bardziej wyrazistych tancerzach z konkursu. Mniej pretensji miano do werdyktu jury, choć i tu były zastrzeżenia. W ramach tak daleko posuniętych uogólnień dodam, że nie było spektaklu, który wywróciłby myślenie o tańcu czy doprowadziłby do wzruszenia związanego z uniwersalnymi wartościami. Poszukiwania większości zespołów oscylowały wokół szaleństwa stanowiącego punkt wyjścia lub clue rozważań o świecie.
Tegoroczny festiwal był skromniejszy niż wcześniejsze. Pokazano łącznie siedem spektakli w "nurcie głównym", w tym dwie prapremiery, trzy premiery polskie, a w "nurcie solo" zaprezentowano 29 projektów, z czego sześć pojawiło się w finale. Imprezami towarzyszącymi były warsztaty prowadzone przez pięcioro tancerzy i dwa filmy. Na FB można poczytać blogową wersję recenzji/relacji Mirosława Barana oraz z warsztatów redakcyjnych z Hanną Raszewską. Festiwalowi towarzyszyła wystawa fotogramów uchodźców z Calais "Niemy protest" autorstwa Anny Marii Binieckiej. Widzowie dopisali frekwencyjnie, chociaż większość stanowili uczestnicy festiwalu. Co bardzo cieszyło, tzw. poślizgów było mniej niż w latach poprzednich, co zdecydowanie wpływało na wizerunek całości. Zabrakło rozmów pospektaklowych czy należytej oprawy tego międzynarodowego konkursu. Powitania i zapowiedzi były mówione jakby przypadkiem, skrótowo, chyba przez skromność zapowiadających, jednak brak inwencji raził. Tak często wymieniano podmioty finansujące festiwal, że trudno o nich zapomnieć. Z zanotowanych przez widzów "wpadek" odnotowano jedną, oświetleniową (a przecież festiwal w podtytule odwoływał się do "światła" właśnie) w spektaklu "Podziemne słońca" Teatru Tańca i Ruchu Rozbark. Oprócz nagród w konkursie solowym, Katarzynie Gdaniec prezydent miasta Gdańska przyznał nagrodę z okazji 25-lecia pracy artystycznej. Na swoje potrzeby wyłowiłam najciekawszych tancerzy, do których zaliczyłam: Ritę Góbi, Annę Mikułę, Kamila Bończyka, Elię Lopez.
Dwie premiery pierwszego dnia pokazów festiwalowych (opieka artystyczna Anna Piotrowska) można najogólniej określić, że się odbyły. "A co gdyby" to godzinna, szarpana opowieść z narzuconym formatem jako bajką, chociaż wydaje mi się, że zaproponowana narracja ma się nijak do skutecznej komunikacji z młodym widzem. Ale... baloniki były super. "Świadomość nieswiadomości" to próba dotarcia do kosmosu schizofrenika, rozwarstwiona na sześć opowieści. I tak, jak początkowo można było doszukiwać się sensów w muzyce jako prowadzącej czy prowokującej tancerzy, tak z czasem należało już tylko zatykać uszy. Ale... przyglądanie się pogrążonemu w "transie" djowi Dominikowi Strychalskiemu miało swój urok.
Najciekawszym na festiwalu, najpełniejszym w wyrazie i najbardziej domyślanym był spektakl "Ona" Compagnie Linga do choreografii Katarzyny Gdaniec i Marco Cantalupo. Dwuczęściowa opowieść o naturze kobiety i energii płci. Czarno-biały spektakl prowadził widzów muzycznie i tanecznie poprzez skomplikowane bardziej, a czasem zupełnie proste zakamarki kobiecej osobowości, co wizualnie zaznaczone zostało poprzez kostiumy białe i czarne. I tak jak można zastanawiać się, czy pokazane stereotypy zachowań odpowiadają damsko-męskim konstrukcjom, tak jednoznacznie można uznać, że każdy mógł odnależć własne odbicie dwubiegunowej osobowości w tanecznych interpretacjach. Zachwycała sceniczna witalność, afirmacja ruchem, płynność wykonania i dynamika. Siedem tancerek precyzyjnie panowało nad charakterem i tempem spektaklu, dojrzale budowało poszczególne elementy opowieści. Mnie urzekła energetyczna część druga z bałkańską muzyką i delikatne zakończenie, w którym wykorzystano szklane, transparentne, świetlne kule do uwypuklenia, jak sądzę, stałego przepływu energii w świecie. To poetyckie zwieńczenie było znakomitą przeciwwagą do dwu części spektaklu, wyjątkowo energetycznych i poprowadzonych w dużym tempie.
O urokliwej elegancji należy mówić w przypadku minimalistycznego "Counterpoint" w wykonaniu Andrei Miltrenovej i Rity Góbi. Swoją uwagę poświęciły światu owadów, ich tajemniczemu funkcjonowaniu w świetle i w ciemnościach, niespożytej ruchliwości i zależnościach osobniczych. Szczególnie urzekła mnie idealnie zbudowana, charyzmatyczna Węgierka, perfekcyjnie prowadząca każdy ruch, zaskakująca pomysłami, co dzięki muzyce i światłu przygotowanymi przez Jana Komarka, powodowało, że można było niemal doświadczyć transu. Dźwięki uzupełniały obraz, czasami prowadziły ruch "owada", światło wrowadzało u niego niepokój albo pewnego rdzaju senność.
https://www.youtube.com/watch?v=kx37-eXCpS0
Counterpoint - work in progress_excerpts Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Zupełnie odmienny charakter miał pokazany tego samego dnia spektakl według koncepcji i w reżyserii Anny Piotrowskiej "Podziemne słońca" Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu Rozbark. Surowość powiązana została z nieokiełznanymi siłami ziemi i energią istnienia, czyli też złem tkwiącym w naturze, także w nas. Siedmioro tancerzy, ubranych charakterystycznie w półprzezroczyste kostiumy wzmocnione czarnymi paskami, prowadziło swoją dość zawiłą opowieść, wykorzystując ogromne, przezroczyste zasłony, tworząc na czarnej ścianie trudne do rozszyfrowania "hieroglify", potegując wrażenia przez wentylatory i "wędrujące" reflektory przy dźwiękach głośnej muzyki. Historia, która początkowo wydawała się świadomie chaotyczna (znakomite wejście), po jakimś czasie przestała interesować. Powtarzalność i brak pomysłów, a nawet brak komunikatywności, zdecydowanie osłabiły koncentrację widza. Szczególnie jeden taniec rytualny, w kręgu, zapadł mi w pamięć, bo pokazał siłę tkwiącą w tym zespole, w którym na osobne wyróżnienie zasługują Anna Mikuła i Kamil Bończyk. Oboje przykuwali uwagę swoją siłą wyrazu, skupieniem, charyzmą, bezkompromisowym podejściem do tańca. Niektórzy dostrzegli w "Podziemnych słońcach" uniwersalny potencjał związany z niecodziennością i niesamowitością, kojarząc strukturę sceniczną z "Dziadami" Mickiewicza, ale mnie daleko było do takich skojarzeń.
https://www.youtube.com/watch?v=TtLShqE_LhU
Podziemne Słońca - Teatr ROZBARK - trailer Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Jakością samą w sobie okazała się propozycja zespołu Julia Maria Koch Company, zatytułowana "Hither and thither". Dwuaktowy spektakl zaczął się od "treningu" klasycznego, któremu towarzyszył koncert fortepianowy Piotra Czajkowskiego. Tancerze rozpoczęli w ten sposób opowieść o relacjach międzyludzkich, o nadziei i jej utracie, o oczekiwaniu na miłość. Taniec indywidualny mieszał się z grupowym, choć najczęściej widzieliśmy duety taneczne. Płynność i synchroniczność przeplatały się z kontrolowaną improwizacją, prowadzonymi przez muzykę. W drugim akcie (po przerwie) tancerzy "opowiadało" światło i mgła, które stopniowo "wciągały" postaci w swoje irracjonalne struktury. Półnadzy tancerze wprowadzeni do intuicyjnego świata powoli zatracali indywidualne cechy, a ich zdynamizowana osobowość ulegała destrukcji. W samym finale, zniknęli pod chmurą dymu. Julia Koch zaproponowała spójny, plastyczny i płynny obraz opowieści, nie stosując żadnych ozdobników, a koncentrując się na jakości wykonania. Moją uwagę przykuła najbardziej wyrazista Elia Lopez, która wyróżniała się skoncentrowaniem i dynamiką.
https://www.youtube.com/watch?v=pvZAoPA8TO4
hither and thither Jeżeli masz problem z "odpaleniem" filmu, kliknij tutaj.
Jako ostatni na festiwalu pokazany został "żart" Teatru Tańca Zawirowania. Utytułowani i doświadczeni Elwira Piorun i Szymon Osiński opowiedzieli uniwersalną historię miłości dwojga ludzi, gdzie delikatności towarzyszy brutalne rozczarowanie, potrzebie bliskości odpychająca obojętność, podporządkowanie doświadczane jest wraz atrybutami władzy nad partnerem. "Kloaka" uczuć zasygnalizowana przez wiszący sedes czy zatruwający atmosferę okurzacz, jakby mozna było po wszystkim po prostu posprzątać. "Wybieg" okazał się najbardziej czytelną, wielowątkową historią, wręcz "fabularną", jednak zabrakło mi tanecznej jakości, choć może to wybieg, aby wciąż komentować świat.
Pełna podziwu byłam dla członków jury SDC, którzy przygotowali uzasadnienia nagród dla wyróżnionych trojga tancerzy. Inwencja językowa mnie zaskoczyła, choć doceniam, że szanownemu gremium po prostu się chciało, co przecież takie częstę znowu nie jest w naszym regionie (np. patrz: R@Port). W skład zespołu oceniającego weszli: Franz Anton Cramer (Niemcy) – przewodniczący Jury, Ayrin Ersoz (Turcja), Anna Piotrowska, Izabela Sokołowska-Boulton oraz Charlie Morrissey (Wileka Brytania). Ostatecznie, po odrzuceniu 23 tancerzy i po ponownym obejrzeniu sześciorga, przyznano pierwszą nagrodę Japonce Ruri Mito, drugą Jernejowi Bizjakowi ze Słowenii. Trzecia nagroda powędrowała do Hiszpana Daniela Moralesa. Nagrodę publiczności otrzymał Samuli Emery z Finlandii. Każda z tych czterech propozycji różniła się formalnie, kompozycyjnie i jakościowo. Najdojrzalej zaprezentowała się Japonka, pokazując "origami" ruchu, nasycone, wielopostaciowe i konfrontujące się z przeciążeniami. Najwięcej "kupionej", zaplanowanej radości, otrzymał Fin, który pozował i mamił. Hiszpan pokazał wszechstronne przygotowanie taneczne, a Słoweniec skoncentrował się na historiach prawdziwych, które skonfrontował z zaplanowaną niedojrzałością.
Życie powróciło w swoje ramy, a nadzieja na taneczne objawienia wciąż się tli.
Fot. Maciej Moskwa
Gdański Festiwal Tańca, Klub Żak, 2-11.06.2017